Przejdź do treści

Anna Tess Gołębiowska: „Odważyłam się donosić ciążę w Polsce tylko dlatego, że mój mąż jest za prawem do aborcji”

Anna Tess Gołebiowska: "Urodziłam dziecko, ponieważ mój mąż jest pro-choice"
Anna Tess Gołebiowska: "Urodziłam dziecko, ponieważ mój mąż jest pro-choice" / fot. Facebook, Anna Tess Gołebiowska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jak pisze Anna Tess Gołębiowska, dziennikarka i aktywistka, kiedy zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, wydawało jej się, że to najgorszy możliwy moment na zajście w ciążę. Wtedy jej mąż wypowiedział jedne z najważniejszych słów, jakie usłyszała w życiu. Słowa, które nigdy nie padłyby z ust przeciwnika aborcji.

„Kiedy zobaczyłam dwie kreski, byłam przerażona”

„Urodziłam dziecko, ponieważ mój mąż jest pro-choice” – pisze na swoim profilu na Facebooku dziennikarka i aktywistka Anna Tess Gołębiowska. I dodaje: „Nie, to nie pomyłka – odważyłam się donosić ciążę w Polsce tylko dlatego, że mój mąż jest za prawem do aborcji. Gdyby był tak zwanym 'obrońcą życia’, nigdy bym się na to nie zdecydowała (choć przede wszystkim – nie byłby wtedy moim mężem)”.

Anna w swoim poście pisze, że jej mąż, Adam, zawsze chciał mieć dzieci. Ma dwóch młodszych braci i sam marzył o dużej rodzinie. Ona podzielała jego pragnienia, ale niestety ostatnie lata upłynęły im w cieniu podejrzenia bezpłodności Anny.

„Byłam gotowa zerwać zaręczyny, byle nie przekreślać jego marzeń, ale stwierdził, że z nikim innym nie chce budować rodziny – nawet jeśli ta rodzina to będziemy ja i nasze koty”- pisze Anna. „Nastawialiśmy się na adopcję, ale to rozwiązanie przekreśliła moja depresja. Z bólem godziliśmy się z tym, że nie będziemy mieć dzieci. Zdarzało się, że na widok kobiety z wózkiem albo niemowlęcych ubranek wybiegałam ze sklepu z płaczem” – dodaje.

Jednak moment, kiedy para dowiedziała się, że ich marzenia o dziecku się spełniły, wyglądał zupełnie inaczej niż w ich wyobrażeniach.

Czy w ciąży można przyjmować leki od psychiatry? Wyjaśnia Joanna Adamiak

„Cokolwiek zdecydujesz, ten wybór będzie dobry”

„Kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, byłam przerażona. Był wieczór, 23 kwietnia 2021, kilka miesięcy po fali protestów w sprawie praw reprodukcyjnych – 22 października 2020 pseudo-Trybunał Konstytucyjny orzekł, że ciężkie lub śmiertelne uszkodzenie płodu nie jest przesłanką do legalnej aborcji w szpitalu. Szalała pandemia. Byłam już po trzydziestce. Nie miałam stałej pracy, żyjąc od zlecenia do zlecenia, których nie miałam siły szukać, ponieważ – co było powodem największego lęku – chorowałam na depresję, ciężką i wymagającą silnych leków. (…) Moje lęki były tak silne, że od dwóch lat nie wychodziłam sama z domu. Mój mąż i moja mama zmieniali się we wspieraniu mnie, bez nich po prostu nie wstawałam z łóżka. Do tego katastrofa klimatyczna. I jeszcze odzywająca się od lat tokofobia, bo choć marzyłam o dziecku, to wizja porodu była dla mnie horrorem” – wspomina dziennikarka.

Jak wyznaje Anna Tess Gołębiowska, wtedy wydawało jej się, że to najgorszy możliwy moment na zajście w ciążę. W swoim poście opowiada, że gdy zobaczyła pozytywny wynik testu ciążowego, zaczęła „wyć” – z rozpaczy i przerażenia. „To nie był płacz, to było wycie” – pisze.

Wtedy jej mąż ją przytulił i, jak wspomina Anna, wypowiedział jedne z najważniejszych słów, jakie usłyszała w życiu:

Jeśli potwierdzi się, że jesteś w ciąży, to pamiętaj, że tylko do ciebie należy decyzja, co zrobisz. A cokolwiek zdecydujesz, ten wybór będzie dobry, a ja będę cię w nim wspierał. I chcę, żebyś wiedziała, że cokolwiek wybierzesz, poradzimy sobie”.

Choć z perspektywy Adama dwie kreski na teście ciążowym były spełnieniem jego największego marzenia, to nie powiedział nic, co mogłoby wpłynąć na decyzję swojej żony. Nie próbował jej przekonywać ani namawiać. „Przytulił mnie i czekał” – wspomina aktywistka.

Kobieta w ciąży

Decyzja zapadła

„Decyzję podjęłam jeszcze tej samej nocy. Nie pamiętam, co dokładnie powiedziałam – że urodzę? Że chcę? Że donoszę tę ciążę? Że spróbuję? Wiem tylko, że świadomość braku presji i braku przymusu dała mi siłę” – pisze Anna.

Przyznaje, że gdyby Adam próbował wpływać na jej decyzję, pewnie szybko by się załamała, bo jej ciąży od początku towarzyszyły problemy. Już w czasie pierwszej wizyty u ginekologa usłyszała, że albo miała mocno spóźnioną owulację, albo ciąża obumarła trzy tygodnie wcześniej.

„Musiałam sprawdzić poziom hormonów ciążowych – badanie krwi powtarzane co 48 godzin. Przyrost był prawidłowy. Kolejne badanie USG – zarodek się rozwijał, ale zbyt wolno. I znów niewiadoma: albo 'odbije’ i wszystko się wyprostuje, albo to tak poważna wada, że i tak zakończy się poronieniem lub terminacją” – wspomina dziennikarka.

Para musiała czekać na bicie serca. Pojawiło się – cztery tygodnie od momentu, kiedy Anna zrobiła test. Ze względu na problematyczne początki miała na siebie wyjątkowo uważać. Brała leki na podtrzymanie ciąży i wsłuchiwała się w organizm. Jednak gdy usłyszała, że wszystko jest w porządku, nie nacieszyła się długo tą wiadomością.

Strach, niepewność i nerwy

„Pojawiła się wada łożyska – taka, która w czasie porodu mogła zabić i mnie, i dziecko. Jakiś czas potem trafiłam na SOR z krwawieniem. Później przy kontroli okazało się, że wada się powiększyła – zwiększając ryzyko śmierci. Znów chuchanie i dmuchanie oraz perspektywa spędzenia tygodni w szpitalu, bo przedwczesny poród mógł zacząć się w każdej chwili” – wspomina aktywistka.

Na szczęście siedem tygodni przed terminem wada się cofnęła. Ale tuż przed porodem okazało się, że Anna ma za dużo wód płodowych. Znów zaczęło się gorączkowe monitorowanie sytuacji, bo gdyby ich ilość jeszcze wzrosła, konieczne byłoby natychmiastowe cięcie.

Każdy z tych problemów był ogromnym obciążeniem psychicznym. Oczywiście były też lęki, które towarzyszą każdej ciężarnej – choćby przed badaniami prenatalnymi czy kiedy czekaliśmy na wyniki badań genetycznych. Był wreszcie sam poród i trwające 20 godzin skurcze. I w każdej z tych sytuacji sił dodawała mi świadomość, że ciąża była moim wyborem” – podkreśla Anna.

Największe szczęście

„Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości, nie miałabym tej siły, która pozwoliła mi przetrwać wszystkie kryzysy. I z perspektywy czasu jestem też pewna, że gdyby mąż próbował wymusić na mnie kontynuowanie ciąży, to w naszym małżeństwie coś by się posypało – bo straciłabym do niego zaufanie” – zaznacza dziennikarka.

Dodaje, że to, że Adam marzył o dziecku, ale był gotów zrezygnować z tego marzenia, jeśli ona nie byłabym gotowa na ciążę i poród.

Postawił moje dobro i moje prawo do decydowania o swoim ciele przed swoim marzeniem o dużej rodzinie. Gdyby nie jego zaufanie, nie miałabym sił potrzebnych do przetrwania ciąży podwyższonego ryzyka i wszystkich komplikacji. Gdyby nie jego zaufanie, dziś nie mielibyśmy dziecka, które jest naszym największym szczęściem” – podkreśla Anna.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: