Przejdź do treści

Andrzej Tucholski: Życia nie da się sensownie przeżyć, ciągle robiąc coś wbrew swojej naturze

Andrzej Tucholski / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Cynizm i poczucie beznadziei to determinanty bardzo negatywnych stanów emocjonalnych. Zapobiega się im przy pomocy sprawczości, czyli tzw. „wyuczonej zaradności” i „nadziei opartej o własne działania”. Kluczem jest zdobywanie potrzebnych kompetencji, wysokie poczucie własnej skuteczności, a także świadomość, że nie jest się w tym wszystkim samemu – mówi Andrzej Tucholski, psycholog biznesu, autor bloga andrzejtucholski.pl i książki „I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość”.

 

Marianna Fijewska: Jesteś wysokosprawczy?

Andrzej Tucholski: Tak, jestem bardzo wysokosprawczy i zawsze byłem – już moi rodzice nie podsuwali mi gotowych rozwiązań, tylko ciągle pytali mnie: „I co z tym zrobisz?”. No i ja, mały bąbel, siedziałem sfrustrowany i wymyślałem. A potem byłem z siebie dumny, że wymyśliłem. Dzięki temu przy kolejnym problemie frustracja była mniejsza, a potem jeszcze mniejsza, aż dzisiaj jestem tu, gdzie jestem.

Czyli?

Czyli w ciągłym procesie wymagania od siebie o 5 proc. więcej, niż jestem gotów zaoferować, bo dzięki temu wiem, żeby nie spoczywać na laurach, i że zawsze swoje role społeczne można realizować trochę mądrzej, trochę lepiej. Nie czuję się za to wysokosprawczy w zasadzie zawsze, gdy „wykrzaczy” mi się plan, ale wzdycham wtedy i przez jakieś 10 minut narzekam, na czym ten świat stoi, a potem odratowuję resztę obowiązków tak, że najprawdopodobniej nie będzie żadnych większych konsekwencji. Ale gdyby były, to bym je wziął na siebie. Nie potrafiłbym doradzać innym rzeczy, których sam nie stosuję.

To zacznijmy od początku. Gdy słyszymy „osoba wysokosprawcza”, myślimy: taka, co jeździ ładnym samochodem, ma dobrą pracę, uprawia sport, jest towarzyska… A to chyba zbyt płytkie podejście do tej definicji? Co oznacza wysokosprawczość w głębszym, niewidocznym na pierwszy rzut oka, wymiarze?

Wysokosprawczość to wyprowadzona z psychologii i filozofiii metakompetencja – zestaw umiejętności, ale też i postaw. To robienie tego, co trzeba, tam, gdzie się jest, z tym, co się akurat ma pod ręką. Oczywiście, że należy zacząć od zrozumienia siebie i swoich potrzeb. Długofalowo życia nie da się sensownie przeżyć, ciągle robiąc coś wbrew swojej naturze. Ale potem, po zrozumieniu i zaakceptowaniu swojego charakteru, temperamentu, czy preferencji, trzeba działać. I to działać skutecznie, bo czasy są szalenie trudne – żyjemy w epicentrum przeładowania poznawczego, kryzysu, inflacji, wojny na kontynencie… a przecież wieloletnie trendy takie jak np. narastająca samotność, nie zniknęły. Nadal się z nimi zmagamy.

Andrzej Tucholski / fot. archiwum prywatne

I to jak!

Wierzę, że okoliczności wymagają od nas wypracowania wysokosprawczości, czyli gotowości do zgodnego z własnym sercem, sprawnego działania, które stabilizuje nie tylko nasze życia, ale też życia naszych najbliższych. Osoby wysokosprawczej nie „zdmuchnie z planszy” nawarstwienie się pięciu nieprzewidzianych problemów. Taki ktoś odetchnie głęboko, przepracuje to, ureguluje swoje emocje, a potem w spokoju pozałatwia wszystko, co wymaga załatwienia. Życie często wygląda tak, że jak naprawimy zlew, to zepsuje się lodówka. A jak naprawimy lodówkę, to zapali się kontrolka w samochodzie. A w międzyczasie jeszcze ktoś na nas nakrzyczy i dowiemy się o jakimś globalnym dramacie. Niestety, łatwo w tym przepaść.

Dobrze powiedziane… Na swoim blogu piszesz, że wysokosprawczość jest swoistą tarczą ochronną przed cynizmem i poczuciem beznadziei, które są charakterystyczne dla naszych czasów. W jakim sensie ta cecha miałaby nas chronić?

Mówi się, że pierwszą reakcją na znalezienie się w dołku powinno być zaprzestanie kopania dalej i odłożenie łopaty. A my, niestety, mamy tendencję do pogarszania i tak już absurdalnie trudnej sytuacji. Dlaczego? Z wielu powodów – w tym ze zwykłego przyzwyczajenia.

Cyniczne podejście do życia i ludzi może wynikać choćby z toksycznych sposobów radzenia sobie z emocjami albo z desperackiego szukania poklasku społecznego. Często gdzieś tam głęboko kryje się potężny, nieprzepracowany smutek. Niestety prowadzi to do prywatnego, a także społecznego zła. Rozbudowane badania poświęcone rozpaczy wśród dzieci i młodych dorosłych (Fast Track Longitudinal Study) udowodniły, że cynizm i poczucie beznadziei to determinanty bardzo negatywnych stanów emocjonalnych. Zapobiega się im przy pomocy sprawczości, czyli tzw. „wyuczonej zaradności” i „nadziei opartej o własne działania”. Kluczem jest zdobywanie potrzebnych kompetencji, wysokie poczucie własnej skuteczności, a także świadomość, że nie jest się w tym wszystkim samemu.

Sławomir Prusakowski, psycholog, trener i ekspert SWPS

Gdy patrzysz dookoła, widzisz wiele osób „wysokosprawczych”? Bo ja, słuchając ciebie, rozglądałam się i myślałam, kto z mojego otoczenia ma kontrolę nad swoim życiem i powiem szczerze, marnie to wyglądało. Mam wrażenie, że w pędzie codzienności większość ludzi mówi: „Muszę”, „Nie mam wyjścia” zamiast: „Chcę”, „Wybieram”. Jaki jest pierwszy krok, by się obudzić i wyjść z tego pozornego przecież kieratu?

To nie jest tak, że w życiu da się „nie musieć”. Ja wiele rzeczy muszę. Nie wpływa to jednak na mnie negatywnie, bo skoro trzeba, to trzeba. Kluczem jest zorientowanie się, że nie mam w życiu kontroli nad praktycznie niczym poza własnymi reakcjami i postawami. A z kolei za te reakcje i postawy jestem w stu procentach, fundamentalnie odpowiedzialny. Tak więc jeśli karmię w sobie ciągłe szukanie wymówek, zrzekanie się odpowiedzialności, ucieczkę przed konsekwencjami i zwalanie winy na coś lub kogoś – dokładnie takim człowiekiem będę. A jeśli wybiorę pokorę, spokój, akceptację i poczucie, że rozumiem sens tego, czym się zajmuję – stanę się taki. To wybór.

Powierzchownie słuchając o wysokosprawczości, można pomyśleć, że ten rodzaj działania i ogólnie filozofii chce nam powiedzieć: „Nie użalaj się nad sobą!” i odebrać możliwość np. emocjonalnego reagowania w trudnych chwilach.

Użalanie się nad sobą przez jakiś czas jest potrzebne, a także zdrowe. Nadmierne użalanie się nad sobą jest mechanizmem krzywdzącym i nas, i nasze otoczenie. Kluczem do wysokosprawczości jest rozumienie swoich emocji i odczuć, a także pełna ich akceptacja. W psychologii rozwoju dziecka mówi się, że każdy człowiek ma prawo do każdej emocji, ale nie do każdej reakcji. Do każdej reakcji ma prawo wyłącznie małe dziecko. W miarę dorastania i dojrzewania powinniśmy wszyscy uczyć się samoregulacji emocji, radzenia sobie z przeżyciami, rozumienia i akceptowania odpowiedzialności osobistej (tzw. odwagi cywilnej) i wielu innych kompetencji, które często są społecznie podziwiane np. u polityków, sportowców czy ludzi mediów.

Jeśli jesteśmy przy powierzchownym rozumieniu tego hasła, warto też powiedzieć, że wysokosprawczość nie jest kolejną bzdurą o produktywności – mówiąc „bzdurą”, mam na myśli, że nie wpędzi nas w pracę mocniej i więcej… Dlaczego tak często „wywracamy” te z założenia dobre rady, cytując twój blog: „jak żółwika do góry brzuchem” i robimy sobie nimi krzywdę? I czy popularny self-care też da się „wywrócić” w taki sposób, by wcale nam nie służył?

Oj tak, przesadzony self-care to bardzo szkodliwa pułapka! Prowadzi do infantylnego i niepokojącego narcystycznego trendu stawiania siebie samego jako celu samego w sobie. Filozof Bertrand Russell stwierdził, że gdy żyje się dla czegoś innego, czegoś wartościowego, czegoś cennego – wiedzy, rodziny, misji – człowiek otwiera serce na ogrom bólu. Spotka nas strata, niepokój, lęk, cierpienie, zdrada, krzywda. Ale żadna z tych rzeczy nie zaszkodzi esencji życia, życiu jako takiemu. Odwrotnie – wtedy życie ma sens. A z kolei, gdy człowiek żyje tylko dla siebie, wtedy zamyka serce na sporo bólu. Faktycznie jest bezpieczniej, tylko że taki proces szkodzi esencji życia i potrafi zaburzyć jakość życia jako takiego. Człowieka ogarnia znudzenie, apatia, pustka. Życie, mówiąc wprost, traci sens. Dlatego absolutnie ze wszystkiego trzeba korzystać mądrze i po szczerym, świadomym przemyśleniu konsekwencji. Nic, co cenne, nie jest łatwe.

Dzięki wysokosprawczości życie robi się czytelne. Nie łatwe, nie proste, ale czytelne. Zawsze wiem, co robić, co jest kolejne, jak się za coś zabrać. Szybko wyczuwam problemy, nie boję się konfrontacji, nie boję się przeprosić, nie mam ani czasu, ani potrzeby się stresować

10 września obchodziliśmy Światowy Dzień Zapobiegania Samobójstwom. Statystyki w Polsce wyglądają tak, że cztery na pięć samobójstw popełniają mężczyźni. Czy ma to według ciebie związek z problemem z wysokosprawczością właśnie?

Niestety z dbaniem o męskie zdrowie psychiczne jest bardzo źle. A nawet jeśli zaczynają się jakieś ruchy wspierające, to często są na szalenie płytkim, przestarzałym poziomie. Mam na myśli np. hasła w stylu: „Mężczyźni też mają prawo do emocji!”. Przecież wiemy. A gdy facet już zacznie otwierać się publicznie, to często dowie się, że forma jest zła, że ma poradzić sobie sam, że to niemęskie, albo po prostu dostanie długie, puste spojrzenie, bo do osoby słuchającej w ogóle nie dociera, że powinna zaangażować się w odpowiednie wsparcie. Faceci jak najbardziej gadają o emocjach, po prostu robią to po swojemu. Nie jest to niestety powszechnie akceptowane. Mężczyźni są też uniwersalnie obwiniani, jakby byli winowajcami wszystkiego, co ich krzywdzi, i o czym odważą się powiedzieć. Zwraca na to często uwagę świetna psycholożka, Serrut K. Chawla. Jeśli chodzi o wysokosprawczość, to zainteresowanym facetom koniecznie doradziłbym popracowanie nad introspekcją, nad lepszym rozumieniem siebie i swoich stanów emocjonalnych. Z dużą radością widzę, że wielu już się w to mocno angażuje. Lepsza akceptacja swoich odczuć jest koniecznością. Mamy tutaj do nadgonienia absurdalne wręcz niedopatrzenia na poziomie edukacji. Wszystkich innych zachęcam z kolei do popracowania nad pokorą i nauką słuchania oraz wspierania. Niestety całymi pokoleniami zapominamy, jak to jest siebie nawzajem słuchać i sobie pomagać.

Może dlatego, że sama jestem kobietą, wydaje mi się, że to właśnie nasza płeć może mieć z wysokosprawczością większy problem – bo w historii widzę wiele momentów, gdy poczucie wpływu na rzeczywistość było kobietom odbierane. Ale rozumiem, że się z tym nie zgadzasz?

To nie jest takie łatwe. Kobietom odbierano sprawczość na poziomie społecznym, prawnym, finansowym, historycznym. Widać to chociażby w kulturze – w swojej książce nawiązuję do badań udowadniających, że w scenariuszach filmowych (w obszarze wydarzeń, a także języka używanego przez bohaterów) bardzo wiele starszych filmów portretuje kobiece postaci prawie wyłącznie w formie, w której „coś im się przydarza”. A postacie męskie jako te, które decydują. To – mówiąc wprost – przepotężnie, cholernie i strasznie do dupy. Bardzo dobrze, że od lat trwają zaangażowane i odważne ruchy mające przeciwdziałać tym nierównościom. Trzymam za nie kciuki i aktywnie wspieram. Absolutnie nie wolno nam się zatrzymywać z pomocą i działaniami w tym zakresie.

Ale?

Sytuacja się dynamicznie zmienia i z przykrością obserwuję, że zamiast tworzyć lepszy świat dla wszystkich, ma miejsce przechylenie wahadła w drugą stronę. Rzadko rozmawia się o tym, że większość mężczyzn pracuje w tragicznych warunkach, częściej pochłania ich mrok myśli samobójczych, częściej popadają w uzależnienia, częściej dotyka ich kryzys bezdomności. Pełnione przez nas zawody są statystycznie najłatwiejsze do wymiany, czy to na nowych pracowników, czy to na zautomatyzowane alternatywy. Mamy o wiele niższe wsparcie kulturowe, społeczne i często również prawne. W środku tego przerażającego kryzysu pewien liczący się amerykański portal o zdrowiu opublikował „cechy toksycznej męskości”, wśród których wymienił bardzo słusznie: nadmierną agresję, niechęć do osób nieheteroseksualnych oraz problemy z empatią. To są obiektywnie szkodliwe, niepożądane cechy, ale ten sam artykuł, jako „cechy toksycznej męskości”, wymienił również: odporność mentalną i fizyczną, stoickie podejście do życia oraz samowystarczalność. Ja już pomijam, że to są obiektywnie przydatne, dobre, chwalebne cechy, które każdy powinien w sobie wyrobić, ale to są też kanonicznie pewne podstawy męskiej kultury, która nagle staje się społecznie szykanowana. W efekcie ktoś może przestać być dumny ze swojej samowystarczalności i wysokiego poziomu odporności psychicznej, a może zacząć się tego wstydzić i – w efekcie – nie akceptować naturalnej części własnego charakteru. Jeśli kreowanie kobiecych postaci w kulturze jako słabszych było odbieraniem im sprawczości, to trzeba głośno powiedzieć, że dzisiaj publiczne nazywanie neutralnych lub pozytywnych elementów męskiej kultury „toksycznymi cechami” jest z kolei odbieraniem sprawczości mężczyznom.

Kluczem do wysokosprawczości jest rozumienie swoich emocji i odczuć, a także pełna ich akceptacja. W psychologii rozwoju dziecka mówi się, że każdy człowiek ma prawo do każdej emocji, ale nie do każdej reakcji. Do każdej reakcji ma prawo wyłącznie małe dziecko

Czy dobrze myślę, że odbiorcami twojej książki „I co z tym zrobisz? Rozwiń swoją wysokosprawczość” były raczej kobiety niż mężczyźni? Jakie informacje zwrotne dostałeś od czytelniczek?

Książka była pisana z kobiecymi formami czasowników, bo skoro przez lata płeć męska była „tą domyślną” w literaturze, to myślę, że pora na trend odwrotny, ale przekaz w środku jest absolutnie uniwersalny, a odbiorcami byli zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Historii moich czytelników wolę nie przytaczać, bo to szalenie intymne, prywatne opowieści, ale chętnie podzielę się wspólnym mianownikiem, który je często łączył. Książka wielu odbiorcom przyniosła po kilka przydatnych rozwiązań na rzeczy, z którymi się zmagali. Ale ten najważniejszy efekt, o którym wiem z setek, a może nawet już z tysiąca maili, to zorientowanie się, w jak przepotężnej iluzji żyło się wcześniej. Ktoś w efekcie wypożyczył z biblioteki klasyków filozofii. Ktoś spokorniał. A ktoś poszedł na terapię. To piękne, odważne kroki. Cieszę się, że mogłem mieć choć jeden procent wpływu na swoich czytelników.

Na początku naszej rozmowy powiedziałeś, że uważasz się za osobę wysokosprawczą. Jakie efekty wysokosprawczości w sposób szczególny zauważasz w swoim życiu?

Życie robi się czytelne. Nie łatwe, nie proste, ale czytelne. Zawsze wiem, co robić, co jest kolejne, jak się za coś zabrać. Szybko wyczuwam problemy, nie boję się konfrontacji, nie boję się przeprosić, nie mam ani czasu, ani potrzeby się stresować, a do tego mogę być lepszym członkiem rodziny, przyjacielem, kolegą z pracy. To dla mnie bardzo ważne, by inni mogli na mnie polegać, bo i ja chcę polegać na nich – jesteśmy jako ludzie elementami dużych systemów społecznych, a nie samotnymi wyspami. W grupach jesteśmy szczęśliwsi. I ja chcę być jak najbardziej wartościowym członkiem grup, do których należę.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?