„Znam tylko jeden wyrok 4 lat więzienia za zabicie psa ze szczególnym okrucieństwem. Jeden!” – mówi Katarzyna Topczewska, adwokatka walcząca o prawa zwierząt

– Działanie na rzecz ochrony praw zwierząt to praca w stresie, która bardzo wypala i bywa ogromnym obciążeniem psychicznym. Jednak wygrane sprawy i wyroki, które zapadają, bardzo mnie cieszą. Mam satysfakcję, gdy zwierzęta nie wracają do oprawców. A gdy widzę uratowane zwierzęta w nowych domach, czuję, że to moja największa nagroda. Powtarzam, że gdy człowiek męczy się przy prowadzeniu spraw, to i tak jest nieporównywalne z cierpieniem zwierząt – mówi mecenas Katarzyna Topczewska, adwokatka walcząca o prawa zwierząt.
Monika Głuska-Durenkamp: Co dziś jest najpilniejsze w sprawie ochrony praw zwierząt?
Katarzyna Topczewska: Mamy naprawdę mnóstwo palących spraw, bo przez poprzednie dwie kadencje parlamentu nic się kompletnie nie zadziało. Pozytywnie została załatwiona jednie zmiana dotyczącą emerytur dla psów pracujących w służbach. Inne plany i projekty nazywane choćby szumnie „Piątką dla zwierząt” nie przeszły i wszystko ucichło. Najpilniejsze to choćby kwestia psów trzymanych na łańcuchach…
Z badań opinii publicznej wynika, że około 70 proc. społeczeństwa uznaje trzymanie psów na łańcuchu za średniowiecze.
W zasadzie w przypadku wszystkich zmian, które postulujemy, czy to w sprawie łańcuchów, czy to likwidacji ferm zwierząt futerkowych, zakazu cyrków ze zwierzętami, czy sprzedaży żywych ryb, wszędzie poparcie społeczne wynosi powyżej 70 proc. Ale niestety wciąż głos przeważający mają małe grupy interesów, które czerpią zyski z cierpienia zwierząt.
Czy lobby np. myśliwskie jest wciąż w polityce silniejsze niż głos większości społeczeństwa?
Niestety tak się dzieje. Ostatnio przecież nie przeszła nawet zmiana dotycząca obowiązkowych okresowych badań dla myśliwych, właśnie przez PSL.
”My z mamą, w rodzinnym Białymstoku i okolicach byłyśmy dwuosobowym patrolem interwencyjnym. Nie było wtedy przepisów o ochronie zwierząt, procedur, a my zabierałyśmy zwierzęta - z patologii, z okropnych warunków, z łańcuchów”
Co ze wspomnianymi projektami o zmianie ustawy o ochronie zwierząt?
Po raz pierwszy w historii Sejmu powołano Komisję Nadzwyczajną do spraw ochrony zwierząt, która zajmie się 10 projektami ustaw. Jako niezależny ekspert będę tam chodzić, wszystkiemu się przyglądać i zabierać głos. Na pewno trzeba jak najszybciej wprowadzić powszechny obowiązek chipowania wszystkich psów. Wśród projektów, które trafiły do Sejmu, mamy trzy kompletnie różne propozycje, a główne różnice polegają na tym, jaki podmiot miałby prowadzić jedną wspólną bazę chipów. Jeden jest na etapie rządowym, pracuje nad nim Ministerstwo Rolnictwa i przesłano go do konsultacji społecznych.
Według mnie wydawanie ogromnych publicznych pieniędzy na budowanie systemu od początku jest bez sensu, skoro istnieją już doskonale funkcjonujące bazy komercyjne, które należą także do międzynarodowych sieci i od lat wyręczają państwo w walce z bezdomnością. Należałoby skorzystać z istniejących już systemów, tylko po prostu je scalić – było to rozwiązanie proste, szybkie i najbardziej korzystne dla budżetu państwa. Ale powszechny obowiązek chipowania, trzeba wprowadzić jak najszybciej, bo to realnie wpłynie na problem bezdomności.
Jak jeszcze walczyć skutecznie z bezdomnością psów?
Po pierwsze właśnie prowadzenie powszechnego obowiązku chipowania, a po drugie ściślejsza kontrola nad schroniskami. Gminy powinny kontrolować to, co się dzieje ze zwierzętami, które są wyłapywane na ich terenie. Na szczęście już teraz jest coraz mniej takich patologii, jakie kiedyś były powszechne, gdzie psy po ich wyłapaniu przez hycli, były po prostu porzucane na terenie innych gmin.

Katarzyna Topczewska /fot. archiwum prywatne
Dziś gminy bardziej pilnują, żeby zwierzęta trafiały do schronisk, ale już do jakich, to wciąż mało kogo interesuje. Zazwyczaj przetarg wygrywa podmiot, który proponuje najniższą cenę. Gminy nie obchodzi, że zwierzęta jadą 100, 200 kilometrów, a czasem i na drugi koniec Polski. Nikt nie sprawdza warunków i tego, czy kwota proponowana przez schroniska daje możliwość prawidłowej opieki, leczenia, sterylizacji. Ale gdy urzędnik nie ma jakiegoś obowiązku wprost zapisanego w ustawie, to sam z siebie rzadko coś robi więcej niż musi. Uważam, że trzeba nałożyć obowiązki kontrolne na gminy. Warto, żeby prowadziły własną ewidencję, bo to uszczelni system wydawania pieniędzy. Samorządy będą płacić za zwierzęta, które istnieją i dostają opiekę, a nie za tzw. martwe dusze.
Czy są jakieś propozycje, aby przeciwdziałać pseudohodowlom zwierząt?
To czarny rynek, w którym zwierzęta rozmnażane bez jakiejkolwiek kontroli. Hodowcy nie rozliczają się z tego, nie płacą podatków. Zwierzęta hodowane są w piwnicach, stodołach, suki rodzą miot za miotem, a szczenięta mają wady genetyczne. Trzeba wprowadzić nadzór nad hodowlami, które powinny mieć obowiązkowy numer weterynaryjny i być pod kontrolą powiatowego lekarza weterynarii tak jak gospodarstwa rolne czy schroniska dla zwierząt.
Czy zaostrzenie kary za przestępstwa przeciwko zwierzętom w 2018 roku coś poprawiło?
Myślę, że w nieznacznym wymiarze. Cały czas powtarza się: zaostrzyć kary. Ale niech najpierw sędziowie zaczną korzystać z tego, na co pozwalają im obowiązujące przepisy, bo tego nie robią. Na dobrą sprawę znam tylko jeden taki wyrok: czterech lat więzienia za zabicie ze szczególnym okrucieństwem psa. Jeden! Zwykle sądy nadal są w orzekaniu tych kar ostrożne. Orzekają kary w dolnej granicy, nawet za szczególne okrucieństwo. Kara pięciu lat nigdy jeszcze nie zapadła. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego w przypadkach bardzo drastycznych czynów, szczególnie gdy sprawcy byli wcześniej karani za inne przestępstwa, traktowani są dalej zbyt łagodnie. Podobnie, jeżeli chodzi o nawiązki obok kar – sędziowie mogą zasądzić do 100 tysięcy złotych. Jednak trzymają się dolnych granic.
Co jeszcze jest bardzo pilne w ochronie zwierząt?
Od kilkunastu już lat walczę o zakaz hodowli zwierząt na futra. Dla mnie to wyjątkowo ważny temat, bo Polska jest w czołówce europejskich krajów, w których zabija się zwierzęta dla futer. Taki zakaz zawiera jeden z projektów, który może być najtrudniejszy do przeprowadzenia. To już kolejne, nawet nie wiem które na przestrzeni lat, podejście do uregulowania tego tematu.
W jednym z wywiadów czytałam, że pani mecenas przygotowując się do procesów obejrzała wiele filmów o uboju rytualnym…
Nikt nie ma odwagi podjąć tego tematu, bo eksport takiego mięsa daje potężne pieniądze. A mydli się społeczeństwu oczy wolnościami religijnymi. To wcale nie jest kwestia wolności religijnych, bo dla potrzeb mniejszości w Polsce w ostateczności można zrobić ustalenie jakiegoś zapotrzebowania. Byłyby to potrzeby marginalne wobec tego, co się dzieje obecnie w rzeźniach. Kiedyś policzyłam, że mówimy o dziesiątkach tysięcy zwierząt zabijanych rytualnie w Polsce codziennie! I praktycznie wszystko idzie na eksport. I nikt o tym nie mówi. A trzeba!
”Znęcanie się nad zwierzęciem może nastąpić przez niezapewnienie mu odpowiednich warunków bytowych. Dziś organy ścigania i sądy już lepiej to rozumieją. Ustawa mówi wyraźnie, że znęcaniem się nad zwierzętami jest nie tylko zadawanie bólu fizycznego, ale także cierpień psychicznych”
Wszystko to są bardzo trudne emocjonalnie sprawy, jak sobie pani z tym radzi?
Gdy po studiach byłam na aplikacji, wszyscy patroni powtarzali, że nie można angażować się emocjonalnie w sprawy, które się prowadzi. A ja uważam, że takich spraw nie da się prowadzić dobrze bez zaangażowania emocjonalnego. Bo do tego trzeba działać z sercem. Działanie na rzecz ochrony praw zwierząt to praca w stresie, która bardzo wypala i bywa ogromnym obciążeniem psychicznym. Jednak wygrane sprawy i wyroki, które zapadają, bardzo mnie cieszą. Mam satysfakcję, gdy zwierzęta nie wracają do oprawców. A gdy widzę uratowane zwierzęta w nowych domach, czuję, że to moja największa nagroda. Powtarzam, że gdy człowiek męczy się przy prowadzeniu spraw, to i tak jest nieporównywalne z cierpieniem zwierząt.

Katarzyna Topczewska /fot. archiwum prywatne
Czasem najcięższa walka to właśnie odebranie zwierzęcia od oprawcy.
Tak, bo dużo mówimy o sprawach karnych, wyrokach, a mało o tym, jaką ciężką drogę trzeba przejść, żeby odebrać zwierzę. Organizacje mają z tym olbrzymi problem, wręcz przeżywają drogę przez mękę. To osobna procedura – postępowanie administracyjne o wydanie decyzji o czasowy odbiór zwierząt. Moje najdłuższe postępowanie administracyjne o odbiór koni trwało aż 13 lat! Bo mamy taki system, że to postępowanie administracyjne jest dwuetapowe, ale potem jeszcze mamy postępowanie sądowo administracyjne. Czyli od każdej decyzji administracyjnej wydawanej przez urząd gminy przysługuje odwołanie do SKO, a potem skarga do WSA i NSA. Walka o wydanie decyzji o odbiorze jednego psa czy kota może tak trwać latami i w kółko można powtarzać tę ścieżkę, bo urzędy często nie chcą wydawać pozytywnych dla nas decyzji. Dlaczego? Bo w takich sprawach wójt musi orzekać wobec mieszkańca swojej gminy. Nakładać na niego wysokie koszty utrzymania i leczenia odebranych zwierząt. I po prostu nie chce tego robić. Ja jako prawnik wiem, jakich błędów w takich decyzjach szukać, ale wiele organizacji działa samodzielnie i muszą latami walczyć z urzędami. Tymczasem procedura zabezpieczenia zwierzęcia w celu odseparowania go od potencjalnego oprawcy na logikę powinna być maksymalnie szybka.
Jak nauczyła się pani odreagowywać cały ten stres?
W ciągu dnia jestem zazwyczaj gdzieś w trasie, bo jadę na jakąś rozprawę czy przesłuchania w sądach i prokuraturach w całym kraju. Wracam w najlepszym wypadku wieczorem, a czasami po kilku dniach. A kiedyś jeszcze trzeba pisać te wszystkie zawiadomienia o przestępstwach, apelacje i zażalenia… Dla zachowania psychicznej higieny na pewno warto mieć swoją przestrzeń. Ja odnalazłam ją w sporcie. Pasjonuje się sportami siłowymi, w których mogę się po prostu wyżyć. Daję upust nagromadzonym negatywnym emocjom na siłowni. Lubię też biegać po lesie, obcować z naturą, patrzeć na zieleń. Tak też się wyciszam.
Jak radzi sobie pani z hejtem?
Szczerze? W życiu nie sądziłam, że za to, co robię, może spotkać mnie taki hejt. Byłam w szoku, że można być krytykowanym, robiąc obiektywnie dobre rzeczy. A jednak można. Właściwie pierwszy raz się o tym przekonałam, gdy zaczęłam walkę z fermami futrzarskimi. Zobaczyłam, jak silne jest lobby futrzarskie. Jeden z liderów tej branży ma swoje media, telewizję, portale. Byłam tam regularnie bohaterką obrzydliwych materiałów. Jego „dziennikarze” chodzili za mną z kamerami, nawet na moje rozprawy. Tak wygląda zwalczanie przedstawicieli środowiska ochrony zwierząt. Ktoś o słabej psychice tego nie wytrzyma i się wycofa. Także oprawcy zwierząt, z którymi walczę w sądzie, są świetnie zorganizowani w internecie. Zakładają grupy, a nawet pseudo-organizacje, mają nawet swoich fanów. I hejtują. Wychodzę z założenia, że jedynym sposobem, żeby o tobie nie mówili, jest po prostu nicnierobienie.
Kiedy pojawiła się u pani miłość do zwierząt?
Mam to po mamie, która jest bardzo empatyczną osobą. Zwierzęta od zawsze były w moim domu. A my z mamą, w rodzinnym Białymstoku i okolicach byłyśmy dwuosobowym patrolem interwencyjnym. Nie było wtedy przepisów o ochronie zwierząt, procedur, a my zabierałyśmy zwierzęta – z patologii, z okropnych warunków, z łańcuchów. Te porzucone w lasach czy błąkające się po ulicach. Szukałyśmy im domów, ale te najmniej urodziwe, najmniej adopcyjne, których nikt nie chciał, zawsze zostawały u nas. A kiedy zaczęłam studiować prawo, zainteresowałam się, jak wyglądają przepisy. Zaczęłam współpracować z białostockim TOZ-em. Ustawa o ochronie zwierząt obowiązywała od niedawna, a my na jej podstawie zaczęliśmy robić pierwsze odbiory. Wnioski o wydanie decyzji o czasowe odebranie zwierząt, które składałam w urzędach w małych miejscowościach, to były pierwsze tam tego rodzaju pisma. Urzędnicy kompletnie nie wiedzieli, co z tym robić. Nieraz wydawali absurdalne decyzje, które sukcesywnie zaskarżałam. I przechodziłam po kolei tę drogę odwoławczą – SKO, WSA, NSA i tak w kółko… Powoli budowała się linia orzecznicza, bo nie było ani komentarzy do ustawy, ani orzeczeń i to wszystko trzeba było wypracować.

Katarzyna Topczewska /fot. archiwum prywatne
Jest zatem pani mecenas pionierką…
Chyba tak, bo w bazach orzeczeń jest nawet trochę moich precedensowych wyroków. Doszłam do nich trudną i krętą drogą, ale cieszę się, że teraz inni już mają dzięki temu łatwiej.
15 lat temu zaczynałam swoją praktykę zawodową – gdy ktoś podpalił psa, czy zakopał żywcem, było jasne, że to znęcanie się. Ale już trzymanie na łańcuchu w budzie przy minusowych temperaturach dla policjantów i prokuratorów wcale nie było oczywistym przestępstwem. A przecież znęcanie się nad zwierzęciem może nastąpić przez niezapewnienie mu odpowiednich warunków bytowych. Dziś organy ścigania i sądy już lepiej to rozumieją. Ustawa mówi wyraźnie, że znęcaniem się nad zwierzętami jest nie tylko zadawanie bólu fizycznego, ale także cierpień psychicznych.
Pamiętam walkę o zwierzęta gospodarskie, które wciąż są inaczej traktowane – bo i „tak przecież idą na mięso”. Te sprawy były często umarzane. Choćby wtedy, gdy składałam zawiadomienie o biciu krowy. Nawet lekarze weterynarii mówili, że tak się przecież robi, gdy się je przepędza na pastwisko. Ale znowu – kropla drąży skałę. Miałam wiele umorzonych spraw, ale w końcu wygrałam przełomową sprawę w Witkowie, w której zapadły pierwsze wyroki bezwzględnego więzienia za znęcenia się nad świniami podczas rozładunku pod rzeźnią. Kiedyś wygranie takiej sprawy było nie do pomyślenia. I z tego mogę być chyba naprawdę dumna.
Katarzyna Topczewska, członek Izby Adwokackiej w Warszawie, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Jej kancelaria specjalizuje się m.in. w prawnej ochronie zwierząt. Na swoim koncie ma udział w setkach postępowań karnych o znęcanie się nad zwierzętami. Jest stałą bywalczynią sejmowych komisji i zespołów, autorką licznych opinii prawnych oraz projektów ustaw, laureatką konkursu Ministra Sprawiedliwości na napisanie informatora z ustawy o ochronie zwierząt dla sędziów, prokuratorów i policjantów. W toku wielu lat swojej działalności na tym polu osiągnęła precedensowe rozstrzygnięcia m.in. przed Naczelnym Sądem Administracyjnym. Znana jest z aktywnych działań, blokowała z aktywistami w obronie koni szlak na Morskie Oko, walczyła w sprawie o tygrysy stojące na granicy, brała udział w pierwszym w Polsce interwencyjnym odbiorze niedźwiedzia z cyrku czy ewakuacji ponad 300 zwierząt nieudomowionych z nielegalnej hodowli – największej tego typu interwencji w Polsce.
Zobacz także

Wpada w ucho, porusza ważną kwestię i może uratować życie wielu zwierzaków. Twórczość studentów weterynarii hitem!

Dorota Sumińska: Nie dzielę świata na zwierzęcy i ludzki. Uważam, że jest jeden, wspólny

Natalia Budnik: Godzenie w mieście interesów ludzi, zwierząt i roślin jest bardzo trudne, ale za każdym razem trzeba negocjować ze sobą, z własnymi potrzebami, wygodą
Polecamy

78 proc. pielęgniarek i położnych było ofiarami agresji w pracy. „Rozwiązanie musi być systemowe”

Agnieszka Sienkiewicz-Gauer opisała incydent na stoku. „Rozpłakałam się. Ludzie wciąż uważają, że można szarpać i bić dziecko”

Emma Raducanu spojrzała na trybuny i zalała się łzami. W przednim rzędzie siedział jej stalker

Mężczyzna groził śmiercią znanej psychiatrce. „Proszę przyjść później” – usłyszała na policji
się ten artykuł?