Przejdź do treści

„Zawsze uważałam, że muszę pracować więcej i bardziej, żeby pokazać wszystkim, jaką jestem mądrą dziewczynką” – mówi Barbara Kwiecień, założycielka manufaktury broszek House of April

Barbara Kwiecień/ fot. Edyta Bartkiewicz
Barbara Kwiecień/ fot. Edyta Bartkiewicz
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Rzadko spotykałam się z mężczyznami, którzy mówili, że muszą dziś skończyć o szesnastej i pojechać po dzieci. To wciąż jest domena kobiet. Wiele moich koleżanek, będących na wysokich stanowiskach, musiało, podkreślam – musiało, odbierać dzieci ze szkoły i męża z pracy- wspomina Barbara Kwiecień, bizneswoman i założycielka manufaktury broszek, wśród których są „kurażówki”. Przyświeca im hasło „Pocałuj mnie w broszkę”.

 

Ela Kowalska: Przez dziesięć lat szefowałaś polskiemu oddziałowi największej na świecie agencji PR-owej. Patrząc z perspektywy kariery – miałaś wszystko. Dlaczego zdecydowałaś się odejść, by założyć manufakturę broszek? 

Barbara Kwiecień, założycielka House of April, bizneswoman: wiele osób powiedziałoby, że padłam na głowę. (śmiech) Przez te lata spędzone w korporacji zmieniłam się zarówno jako menadżer, jak i człowiek. Razem z moją osobistą ewolucją zmieniły się moje wartości. W pewnym momencie zrobiłam zawodowy rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że przyszedł czas na zmiany. Całe życie pracowałam u kogoś i na kogoś. Mimo iż wiele się przez te lata nauczyłam, to z roku na rok widziałam więcej minusów niż plusów.

Z czego to wynikało?

Zawsze uważałam, że muszę pracować więcej i bardziej, żeby pokazać wszystkim jaką jestem mądrą dziewczynką i że zasługuję na to miejsce, w którym jestem. Tak było od pierwszego dnia pracy, gdy zaczęłam budować swoją pozycję zawodową w polskich agencjach PR. A gdy zrekrutowali mnie Amerykanie, to doszła jeszcze presja wieku, ponieważ byłam najmłodszą prezeską wśród wszystkich krajowych CEO. Miałam trzydzieści lat, a wiadomo, że trzydziestoletnie kobiety raczej nie zostają prezeskami wielkich firm; jeśli zostają, to myślenie jest takie, że zawdzięczają ten szybki awans umiejętnościom łóżkowym. To straszliwy stereotyp. Jak słyszy się coś takiego, robi się wszystko, żeby pokazać, że ma się odpowiednie kompetencje. Przez wiele lat pracowałam po czternaście-szesnaście godzin dziennie. Myślę, że nie byłam wtedy na tyle dojrzała i nie dostrzegałam, że na moją motywację wpływała chęć udowodnienia innym, że mogę i potrafię.

Zawsze wkurzało mnie, jak mężczyźni, pozornie miłym tonem zwracali się do swoich koleżanek, pracujących na tym samym stanowisku i prosili: zrobisz mi kawkę?

Udało ci się pogodzić karierę z macierzyństwem? 

To był zwariowany czas. Często kiedy wychodziłam do pracy i wracałam z niej, moje dzieci spały. Omijało mnie więc wiele spraw związanych z ich życiem. Niedawno jeden z moich synów miał zatrucie pokarmowe. Pojechałam więc do sklepu, żeby kupić mu kaszkę. I gdy stanęłam przed tą gigantyczną półką w supermarkecie, uświadomiłam sobie, że nigdy żadnemu z moich synów nie kupiłam kaszki. Ten moment był dla mnie wstrząsający, bo po raz kolejny zdałam sobie sprawę, jaką cenę płaciłam za moją karierę. Takich drobiazgów było tysiące. Z drugiej strony finansowe bezpieczeństwo, jakie dawała ta praca, sprawiło, że moje dzieci odebrały edukację na wysokim poziomie, chodziły na zajęcia dodatkowe, miały szansę zwiedzić z nami trochę świata. Oczywiście starałam się synom rekompensować to, że w tygodniu pracowałam praktycznie non stop. Weekendy od świtu do zmierzchu poświęcałam dzieciakom, starałam się też nie jeździć na wieczorne, służbowe bankiety czy kolacje, żeby spędzać z synami jak najwięcej czasu.

W tym momencie specjaliści od życiowej równowagi zapytaliby: a gdzie w tym wszystkim był czas dla ciebie? 

Ja o sobie wtedy kompletnie nie myślałam. Podczas weekendów czy wieczorów chciałam tylko moim chłopcom „oddać” to, co im „zabrałam”. Takie myślenie i zachowanie towarzyszy wielu kobietom. Nie ma co ukrywać, że w przypadku godzenia życia zawodowego z rodzinnym to przed nami stoi więcej wyzwań. Są sytuacje, których mężczyźni nie mają w swoim horyzoncie zmartwień. Przykładem mogą być elastyczne godziny pracy, które umożliwiają odebranie dzieci z przedszkola czy szkoły. Rzadko spotykałam się z mężczyznami, którzy mówili, że muszą dziś skończyć o szesnastej i pojechać po dzieci. To wciąż była i jest domena kobiet. Wiele moich koleżanek, będących na wysokich stanowiskach, musiało, podkreślam – musiało, odbierać dzieci i męża. I następnego dnia taka dziewczyna przychodziła do roboty totalnie wykończona, bo prała, sprzątała, gotowała obiad na trzy dni… Wiadomo, że to prywatne sprawy i każdy układa sobie podział obowiązków w rodzinie inaczej, jednak mnie osobiście nie mieści się to w głowie.

House of April /fot. Edyta Bartkiewicz dla Oltarzewska

Miałaś poczucie, że mężczyźni czasami nie radzili sobie z tym, że zarządza nimi trzydziestolatka? 

Tak. Uczestniczenie w świecie dorosłych chłopców jest dla wielu kobiet wyzwaniem, właśnie ze względu na wojny ego. Już tłumaczę, co przez to rozumiem – zdarzało mi się niejednokrotnie na drodze zawodowej wpadać na takiego pana, który miał ogromną trudność w wykonywaniu moich poleceń służbowych. Albo nie zrobi tego w sposób, w jaki poprosiłam, albo zadzwoni do kogoś, do kogo nie powinien dzwonić, albo wyśle maila tam, gdzie normalnie by nie wysłał. Dlaczego tak się dzieje? Bo on wie lepiej, bo pracuje tu kilkanaście lat, a ja w gabinecie prezeski znalazłam się przez przypadek… To jest niesamowicie szkodliwe zarówno dla zespołu, którym się zarządza, jak i dla szefującej kobiety… Takie rzeczy zdarzają się nie tylko w tej sferze zawodowej. Każda z nas zapewne miała podobną sytuację np. z jakimś fachowcem, który wiedział lepiej.

W biznesie wciąż nie można mówić o pełnym równouprawnieniu? 

Te zmiany następują, ale bardzo powoli. W wielu branżach kobiety do dziś zarabiają nawet o 20 proc. mniej niż mężczyźni, którzy pracują na tych samych stanowiskach. Mimo iż nie odbiegają kompetencjami od nich. Cały czas można spotkać się też z uprzedzaniami szefostwa, że konkretne zadanie czy stanowisko „to nie jest praca dla kobiet”. W mojej branży często spotykałam się z tym sformułowaniem w sytuacji, gdy mieliśmy do czynienia z klientem typowo technicznym, produkującym np. samoloty, maszyny. To kobiety, częściej niż panowie, zmagają się z mobbingiem i molestowaniem seksualnym, które czasami bardzo trudno udowodnić i o których na szczęście coraz częściej się mówi.

Hasło „Pocałuj mnie w broszkę” wpasowuje się w kontekst idealnie. My kobiety, musimy pamiętać, że jesteśmy silniejsze, jak jesteśmy razem, jak z szacunkiem dyskutujemy o naszych prawach

Zawsze wkurzało mnie to, jak mężczyźni, pozornie miłym tonem zwracali się do swoich koleżanek, pracujących na tym samym stanowisku i prosili: „zrobisz mi kawkę?” Szlag mnie wtedy trafiał, na miejscu tych dziewczyn powiedziałabym: wsadź sobie tę kawkę gdzieś, nie zrobię jej ani nie skseruje ci tego dokumentu i nie odbiorę paczki z recepcji. Nie będę potem zostawała dłużej w pracy, podczas gdy moi koledzy będą już dawno w domu, bo ich nikt nie prosił o kawkę… Tak wygląda rzeczywistość w wielu polskich firmach.

Wielkim wyzwaniem dla kobiet jest to, żeby zaczęły doceniać własne kompetencje i nie bały się podejmować zawodowych wyzwań. To jest oczywiście związane z samooceną, skąd się która z nas wywodzi, z tym, jak została wychowana, jakie wzorce wyniosła z domu… Ubolewam nad tym, że wiele z nas stawia sobie mniejsze cele niż faceci, rzadziej podejmuje ryzyko otwarcia własnej firmy i często tkwi na stanowisku, które przestało dawać satysfakcję. Ogromnym problemem dla kobiet w pracy jest to, że nie ma tzw. „role models”. Ta instytucja mentorek jest bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych. Polega na tym, że bardziej doświadczona koleżanka staje się moją mentorką i doradza, jak prowadzić karierę zawodową. Myślę, że w Polsce, choć mentoring jest obecny w niektórych korporacjach, to rozwiązanie świetnie by się sprawdziło na szeroką skalę i zmobilizowało wiele pań do postawienie na siebie.

Do dzisiaj pokutuje to, że główną rolą kobiety jest dbanie o dom

Słyszałam, że dla niektórych swoich klientek to ty bywasz taką mentorką – bo gdy przychodzą po zrobioną przez ciebie broszkę, chętnie zwierzają ci się ze swoich zawodowych perypetii. 

To chyba taka skaza na moim charakterze. (śmiech) Po pierwsze – uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Po drugie – bardzo często, gdy na targach przychodzą panie i zaczynamy rozmawiać o wyborze broszki, okazuje się, że jest ona kupowana z jakiegoś konkretnego powodu. Zmiana pracy, awans, zamiana statusu w życiu prywatnym… To są różne sytuacje. Jeśli wtedy mogę się podzielić swoim doświadczeniem życiowym, wesprzeć dobrym słowem, radą – po prostu to robię. Najważniejsze jest, żeby zostawić taką kobietę w trochę lepszym stanie, niż ją zastałam, żeby wiedziała, że jest ważna, dobra, mądra i na pewno da sobie radę, że te złe rzeczy miną i za rogiem może się zdarzyć coś wspaniałego. Każda z nas od czasu do czasu potrzebuje coś takiego usłyszeć.

Otwarcie manufaktury broszek w sytuacji, gdy nie ma się doświadczenia w tej branży, wielu określiłoby jako odważny pomysł.

W kontekście mojej pracy jako konsultanta była to rzeczywiście najdalsza możliwa galaktyka, jaką można było wybrać. Weszłam w branżę, której praktycznie nie znałam. Z produktem, który wymyśliłam, opatentowałam i którego zaczęłam się uczyć. Dziś myślę, że nie można było bardziej utrudnić sobie sprawy. (śmiech) Kiedy postanowiłam odejść z korporacji, obiecałam sobie, że założę firmę rodzinną, której nadrzędnym celem będzie to, żeby wspierać kobiety. Zależało mi na tym, żeby produkt, który stworzę, towarzyszył kobietom i wspierał je w różnych sytuacjach – w codziennych zmaganiach w pracy, domu, relacjach z ludźmi. A że moje broszki mają pozłacane tyły, chciałam na nich wygrawerować hasło, coś, co czasami każda z nas ma ochotę powiedzieć światu. Zrobiłam szybką ankietę wśród moich znajomych i większość kobiet stwierdziła, że to, co czasami ciśnie im się na usta w różnych sytuacjach to krótkie: pocałuj mnie w d***. (śmiech) To hasło nawet na moją ułańską fantazję było trochę za mocne, więc ewoluowało w „Pocałuj mnie w broszkę”.

House of April Archiwum prywatne

House of April Archiwum prywatne

Sama projektujesz broszki?

Tak. Każdy egzemplarz jest zaprojektowany przeze mnie i wykonany ręcznie. Inspiracje czerpię głównie z sieci, staram się być wnikliwą obserwatorką otoczenia. Przeglądam amerykańskie strony modowe, uwielbiam sztukę, staram się poznawać twórczość młodych artystów. Inspirujące są dla mnie również fotografie pejzaży – zwłaszcza jeśli chodzi o połączenia kolorystyczne. Według mnie biżuteria to nie tylko piękno i artyzm osoby, która ją wykonała. Ważny jest jeszcze przekaz. Jak już mówiłam, zależało mi na tym, żeby moja firma kierowała się wartościami. A taką nadrzędną wartością dla nas wszystkich jest wolność. Wolność kobiet, wolność wyboru, wolność finansowa, wolność społeczna, wolność uczuć… Do tej pory robię tęczowe broszki, które chętnie noszą zarówno panowie, jak i panie.

Kiedy w 2018 roku zaczęto kobietom odbierać wolność wyboru i wyszłyśmy na ulice, żeby bronić prawa do decydowania o swoim ciele, zrobiłam pierwszą broszkę, która miała być symbolem walki o tę wolność. Wrzuciłam zdjęcie tej broszki do sieci i… posypały się zamówienia. W ten sposób powstała linia „Courage” (z francuskiego „odwaga” – przyp. red.). Klientki nazwały te broszki „kurażuwkami”. Na broszkach są postaci kobiecej siłaczki, znak wiktorii, pięść z kwiatami, a na niektórych najbardziej znane „pozdrowienie” czyli środkowy palec.

Te broszki są nie tylko ozdobą, ale też pewnego rodzaju manifestem naszych poglądów. Hasło „Pocałuj mnie w broszkę” wpasowuje się w ten kontekst idealnie. My kobiety, musimy pamiętać, że jesteśmy silniejsze, jak jesteśmy razem, jak z szacunkiem dyskutujemy o naszych prawach. Jesteśmy silniejsze, gdy wspieramy kobietę, która jest obok nas, nawet jeżeli jej nie lubimy. To jest bardzo ważna lekcja. Zawsze powinnyśmy pamiętać, że jesteśmy równe wobec siebie i żadna z nas nie jest, ani lepsza, ani gorsza od tej obok.

Twoje broszki są tylko dla odważnych kobiet? 

Powiedziałabym, że moje broszki są dla wszystkich pań, które mają ułańską fantazję, którym w duszy gra niebanalny dodatek do ubioru. Jeśli na broszkę patrzymy tylko pod kątem biżuteryjnym, to jest to idealny dodatek dla kogoś, kto lubi mieć coś niebanalnego i kolorowego. Jeśli jednak patrzymy szerzej – przez pryzmat marki wspierającej kobiety – to broszka jest takim ucieleśnieniem bycia we wspólnocie fantastycznych kobiet. Młodych, starszych, pracujących, niepracujących, mam, artystek, prawniczek, lekarek… To bardzo budujące, że udało mi się taką wspólnotę stworzyć.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: