„Woda najpierw zabrała cały dobytek naszej rodziny, później zabrała nam tatę, a teraz znowu to przeżywamy”
Do maleńkiego Morzyszowa w Kotlinie Kłodzkiej woda przyszła nagle i choć rozłożono worki z piaskiem i zabezpieczono gospodarstwa, powodzi nie udało się uniknąć. Monika Maria Pham miała 6 lat, kiedy w 1997 roku powódź całkowicie zniszczyła jej miejscowość po raz pierwszy. Z traumatycznymi skutkami tamtego strachu walczy do dzisiaj.
Jolanta Pawnik: Pamiętasz, co się wydarzyło w lipcu 1997 roku?
Monika Maria Pham: Doskonale pamiętam, miałam wtedy 6 lat. Pamiętam, że cały czas padał deszcz, w nocy przerażona mama wbiegła do pokoju, gdzie spaliśmy z rodzeństwem i zaczęła krzyczeć, żebyśmy wstawali z łóżek, bo jest powódź. Później zaczęła nas wynosić i za chwilę nadeszła wielka fala. Nasz dom ma parter i piętro, dlatego w ostatniej chwili dotarli do nas sąsiedzi, bo u nich nie było się gdzie schować. Pamiętam jak z przerażeniem patrzyliśmy, jak woda się unosi i zaczyna zbliżać się do poziomu piętra, gdzie schroniły się obie nasze rodziny. To była noc, nikt nie mógł nas uratować, bo cała wieś była odcięta od świata. Pamiętam, jak moja mama strasznym głosem wołała przez okno: Ratunku, pomocy! Umrzemy! Do tej pory słyszę ten jej krzyk i pamiętam tamten strach. Babcia wyciągnęła gromnicę, wszyscy modliliśmy się na kolanach. A w korytarzu na dole pływały ryby.
Na szczęście deszcz przestał padać i woda zaczęła opadać, ale nadal nie dało się do nas dostać. Brakowało nam jedzenia, był tylko suchy chleb. Nas, dzieci powodzian, zapakowano w autokar i wywieziono nad morze. My mieliśmy wakacje, a rodzice mogli zająć się porządkami po powodzi, dookoła wszystko było strasznie zamulone, w korytarzu leżały zdechłe ryby. Kiedy po jakimś czasie wróciliśmy, dom był już w miarę uporządkowany. Pamiętam też dary. Teraz do Morzyszowa można dojechać z dwóch kierunków, ale wtedy był tylko jeden most, który woda porwała, zbudowano tylko prowizoryczną drewnianą kładkę. I to tam leżała masa reklamówek z ciuchami, słodyczami, sprzętem. Po raz pierwszy jadłam wtedy takie małe czekoladki – gwiazdki Milky Way. Ich smak pamiętam do dziś.
Monika Maria Pham /fot. archiwum prywatne
Dla dzieci to było miłe, jednak słyszałam opowieści, że te dary podzieliły wieś. Mieszkańcy zaczęli kłócić się o to, co kto dostał i dlaczego tyle, było wyszarpywanie sobie tych rzeczy. Wiadomo, wszyscy byli w niedostatku i stracili wszystko, co mieli. Moi rodzice prowadzili wtedy prężne gospodarstwo, hodowali 50 świń i nie pamiętam już, ile krów, ale też sporo. W jednej chwili stracili wszystko. Po tej powodzi mój tato załamał się psychicznie, a po latach, bardzo symbolicznie, właśnie ta woda go nam zabrała – 7 lat temu zginął w rzece. Tak więc woda najpierw zabrała cały dobytek naszej rodziny, później zabrała nam tatę, a teraz znowu to przeżywamy.
Czy tegoroczna powódź była tak samo groźna, jak ta sprzed 27 lat?
15 września, czyli w dniu, kiedy zalało Morzyszów, poziom wody w naszej miejscowości był dokładnie taki sam jak w 1997 roku. Tym razem nowy most nie został zerwany, stracił tylko barierki. Wtedy popłynął z nurtem. Także domy we wsi jakoś się trzymają, bo są solidne, poniemieckie. Wiadomo jednak, że wszystko co było na parterze, nie nadaje się do niczego. Na szczęście tym razem organizacja służb i informacja były o wiele lepsza. Ludzie dowiedzieli się o zagrożeniu na tyle wcześnie, by wynieść to, co cenne, na górę i jakoś zabezpieczyć swoje mienie.
Nie wszystkim udało się uratować zwierzęta. U nas są jedynie kury, które w ostatniej chwili zostały wypuszczone, musieliśmy je wyjmować z wody. Sąsiadka nie zdążyła otworzyć kurnika. Na krótko przed powodzią straż pożarna pomagała w zabezpieczaniu gospodarstw, rozkładała worki. Na nic się to jednak nie zdało, bo nie zatrzymały wody. Mimo wszystko tym razem nie było takiego zaskoczenia jak w 1997 roku.
Gdybyśmy wtedy wiedzieli o zagrożeniu tak jak teraz, tato na pewno wyprowadziłby zwierzęta na działkę położoną powyżej gospodarstwa. Nasza wieś położona jest tak, że zaraz przy rzece są zabudowania, a pola ciągną się na stoki, gdzie woda nie dochodzi. Swoją drogą, doskonale wiadomo, że nasza wieś jest położona na terenie zalewowym i właściwie co roku rzeka trochę wylewa, ale zwykle nie jest groźnie.
Dlatego kompletnie nie uwierzyłam w to, że tym razem będzie źle. Być może dlatego tak mocno to wszystko przeżyłam. Mieszkańcy natomiast słuchali mediów i faktycznie się przygotowywali. Alarmujące były nie tylko komunikaty, ale też ten ciągły deszcz padający od kilku dni. Wiadomo było, że nie ma żartów, tylko trzeba się zabezpieczyć.
A jak jest teraz w Morzyszowie? Masz kontakt z rodziną?
Teraz już woda opadła, w poniedziałek (16 września) nie padało, ale mama mówiła, że jest zimno. We wsi pojawiły się pierwsze firmy chętne do pomocy w sprzątaniu. Są pontony, przywiozą też osuszacze i agregat prądotwórczy, bo nie ma prądu. Potrzeba dużo wody, bo studnie są zalane a trzeba będzie mieć czym myć te zamulone powierzchnie. Dziś (17 września) do sprzątania pojechało pięć osób. Razem z bratem zorganizowaliśmy też zbiórkę w sieci na materiały budowlane, farby, podstawowe meble. Dużo ludzi wpłaca. Jesteśmy bardzo wdzięczni, bo ta pomoc jest naprawdę bardzo potrzebna.
Jak się żyje w ciągłym poczuciu zagrożenia? Nie umiem sobie tego wyobrazić. To wymaga naprawdę silnej konstrukcji psychicznej.
Na co dzień nie rozmawia się o tym, Tak po prostu tematu wody nie ma. Ludzie wierzą, że będzie dobrze, że może tym razem to się już nie powtórzy. Ja wyprowadziłam się stamtąd 14 lat temu i jestem głęboko przekonana, że nigdy, przenigdy nie chciałabym mieszkać tak blisko rzeki. Uważam, że wszyscy powinni już dawno pozbyć się tych gospodarstw i wybudować sobie domki na działkach wyżej. Cały czas dokładają do tych gospodarstw, odnawiają je, modernizują, naprawiają. Teraz woda znowu to wszystko zniszczyła.
Rozwiń
A jak patrzy na to wszystko twoja mama? Po raz kolejny musi zaczynać wszystko od nowa.
W niedzielę, kiedy woda zalała dom, bardzo płakała i mówiła, że nie ma do czego wracać, że to tragedia i nie chce drugi raz tego przechodzić, sprzątać, odbudowywać. Kiedy rozmawiałam z nią w poniedziałek, była spokojniejsza, przyjechali ludzie do pomocy, ruszyła zbiórka, dowieźli ciepły posiłek. Poczuła się trochę zaopiekowana.
Dużo ludzi pomaga, niestety nie z miasta, bo zarówno najbliżej położone Kłodzko, jak i Stronie Śląskie cały czas borykają się z wodą i zniszczeniami u siebie. Moja koleżanka, która tam mieszka, też straciła wszystko, co miała. Zainwestowała w turystykę, zbudowała domki holenderskie i wszystko zostało zniszczone.
Jak się trzymasz w tym wszystkim?
Kiedy dowiedzieliśmy się, że Morzyszów jest zalany, nie myślałam o rzeczach materialnych, ale o tym, żeby wszyscy przeżyli. To, co pamiętam z dzieciństwa, wywołuje strach, który powraca. Kiedy wracaliśmy z bratem do Wrocławia, okazało się, że z powodu zagrożenia wodą zamknięta jest droga w Bardzie. Miejscowi pokierowali nas objazdem. Jechaliśmy przez las, w całkowitej ciemności, omijając gałęzie i strumienie wody. Jechaliśmy w wielkim stresie, nie wiedząc, dokąd ta droga nas prowadzi, czy nie błądzimy. Potem, już na estakadzie, dopadła nas straszna ulewa. Trasę, którą normalnie pokonuje się w półtorej godziny, przejechaliśmy w trzy. Na adrenalinie poszłam od razu spać, od rana próbuję pokonać te emocje, jednak cały czas chce mi się płakać.
Jak sobie radzisz z tymi wspomnieniami? Ukształtowały twoje życie.
Staram się o tym nie pamiętać, choć są sytuacje, kiedy wszystko wraca z ogromną mocą. Kiedy zmarł mój tato, przypomniała mi się powódź z 1997 roku, mój strach, przeraźliwy krzyk mamy, rozpacz rodziny… Później na chwilę o tym zapomniałam, teraz powódź przyszła znowu a wraz z nią mój nieprzepracowany lęk. Strach siedzi we mnie, moje ciało się trzęsie, nie jestem w stanie się skupić na pracy. Myślę, że tak obciąża trauma z dzieciństwa, która nie została przepracowana.
Polecamy
„Wielu Polaków boi się mówić po angielsku – szczególnie wśród innych Polaków”. Jak skutecznie nauczyć się angielskiego, mówi Arlena Witt
„Pociekły mi łzy ulgi, że wszystko jest OK”. Natalia Klimas-Bober opowiedziała o lęku o dzieci
Michalina: „Czasem fantazjowałam o tym, że rozumiem matematykę. Ale częściej rano wymiotowałam ze strachu”. Czym jest HMA?
„A wy wiecie, kogo trzymacie pod ramię? Anioła”. O Wojciechu Aniele, który nie czekając na interwencję z nieba, ruszył na pomoc powodzianom
się ten artykuł?