„W Tajlandii większość porodów odbywa się poprzez cesarskie cięcie, nawet jeśli nie ma ku temu wskazań. Ja nie chciałam tak urodzić”

– Sama wykreowałam sobie warunki i przestrzeń, w jakich przyszedł na świat mój syn. Kupiłam na tę okoliczność basen porodowy, zaplanowałam, jakiej muzyki będę słuchać, zapach jakich olejków będzie się unosić w powietrzu – opowiada Karolina Kaczmarska, organizatorka wyjazdów do Tajlandii dla mam z dziećmi „Breathe Mama”. Kilka miesięcy temu Karolina urodziła swoje trzecie dziecko i tym razem zdecydowała się na poród w Tajlandii na jednej z wysp, gdzie mieszka.
Magdalena Tereszczuk-Brach: Według statystyk dotyczących Polski, ale i nie tylko, kobiety dość rzadko decydują się na poród domowy. Ty zdecydowałaś się urodzić swojego trzeciego syna w domu na wyspie w Tajlandii. Jak reagowali twoi bliscy, gdy mówiłaś im o swoich zamiarach?
Karolina Kaczmarska: Mówili, że jestem szalona! W pewnym momencie przestałam nawet otwarcie wspominać o tym, co planuję. Oczywiście nie wszyscy tak reagowali, ale była grupa osób, która uważała, że moja decyzja jest dość lekkomyślna.
Powiedziałabym raczej, że niecodzienna. Znam kilka kobiet, które mieszkają na stałe w egzotycznych miejscach, ale właśnie w okresie ciąży i porodu przyjeżdżały do Polski. Ty zrobiłaś inaczej. Dlaczego?
Nie była to dla mnie bardzo trudna decyzja. Zanim zaszłam w trzecią ciążę postanowiłam z mężem, że zostajemy w Tajlandii jeszcze na kolejny rok. Znam ten kraj dość dobrze ponieważ dużo po nim podróżowałam i samotnie, i z dziećmi. To bardzo bezpieczne miejsce, idealne dla rodzin. Tutaj płaczące dzieci nikomu nie przeszkadzają. Z Tajlandią łączą mnie również kwestie zawodowe. Od 6 lat organizuję tutaj „retreats” „Breathe Mama” dla kobiet z dziećmi, które pragną odpocząć i zregenerować się emocjonalnie. Wpadłam na pomysł stworzenia takiej inicjatywy po urodzeniu najstarszego syna Felka, bo wiedziałam z autopsji, że współczesne matki potrzebują regeneracji i oderwania od codziennej rutyny. Gdy okazało się więc, że znowu zostanę mamą uznałam, że wyspa Koh Lanta, na której mieszkamy, jest idealnym miejscem dla kobiety spodziewającej się dziecka. Czas ciąży to moment wielu zmian psychicznych, fizycznych, ale i duchowych i wiedząc jak wygląda styl życia w Tajlandii, podjęłam decyzję, by spędzić część ciąży właśnie tutaj. W Tajlandii miałam przestrzeń, by się zatrzymać i zadbać o siebie, by mieć czas bardziej „do wewnątrz”. W tej części świata kobiety w ciąży traktowane są jak boginki. Ale jeśli chodzi o kwestie samego porodu to rzeczywiście miałam trochę znaków zapytania.

Karolina Kaczmarska podczas porodu /fot. archiwum prywatne
A jednak.
Było to związane głównie z tym, że mieszkamy na wyspie i mimo że jest tutaj szpital to nie ma oddziału położniczego. Kobiety z Koh Lanty rodzą w tym szpitalu, ale w razie jakichkolwiek komplikacji są później przewożone do szpitala w Krabi. Zaczęłam się więc zastanawiać nad porodem domowym. W podjęciu decyzji pomógł mi też fakt, że moje dwa poprzednie porody, które miały miejsce w szpitalu na Madalińskiego w Warszawie, były cudownym doświadczeniem, bardzo pozytywnym, i to dodało mi siły i pewności, aby trzeci poród przeżyć w domu. Oczywiście dla spokoju ducha miałam plan B i C, więc gdyby coś poszło nie tak, czekało na mnie miejsce w klinice. Poza tym muszę wspomnieć o jeszcze jednym aspekcie związanym z porodem w szpitalu w Tajlandii. Tutaj większość porodów odbywa się poprzez cesarskie cięcie, nawet jeśli nie ma ku temu wskazań. Ja nie chciałam tak urodzić.
Nie miałaś wskazań, ale i tak ktoś ci sugerował, że nie powinnaś rodzić naturalnie?
Tak, bo panuje tutaj taki trend, by nie rodzić naturalnie. Poza tym im więcej cesarskich cięć, tym więcej pieniędzy trafia do szpitala. Ja również byłam zachęcana do cesarki. Też dlatego, że według tajskich lekarzy moja ciąża zostawała zakwalifikowana jako ciąża wysokiego ryzyka. Zaszłam w nią w wieku 40 lat. Tutaj kobiety rodzą zazwyczaj przed trzydziestką. W pewnym momencie, podczas rutynowej wizyty ginekologicznej, usłyszałam nawet, że powinnam większość ciąży przeleżeć, najlepiej w szpitalu.
”Pamiętam, że w Polsce z małym Romkiem i Felkiem czułam się często samotna, wręcz wyalienowana. Tutaj czuję się częścią lokalnej społeczności. Do tej pory wspominam poród i okres po porodzie jako wyjątkowy czas.”
Mimo że czułaś się dobrze i ciąży nic nie zagrażało?
Tak. Miałam to też potwierdzone przez polskich lekarzy, że ciąża przebiegała bez żadnych problemów. Dodało mi to więc pewności, abym faktycznie urodziła w domu. Dodatkowo to był moment, kiedy poznałam wspaniałego człowieka Roberta Bitera, który jest doświadczonym położnym, a jego misją jest propagowanie porodów naturalnych
Gdzie się spotkaliście?
Przez wspólną znajomą również położną Marlyn, która miała asystować przy moim porodzie. Ze względów osobistych jednak nie mogła i pomyślała, że może właśnie jej przyjaciel ze studiów, Robert, by mógł. Przebywał akurat w Tajlandii. Robert prywatnie jest znajomym Oprah Winfrey, a od kilku lat ma misję, polegającą na tym, że otwiera domy narodzin w różnych częściach świata. Przez wiele lat prowadził dom narodzin w Kalifornii, później w Meksyku i Australii. Ostatnio koncentruje się właśnie na Azji Południowo-Wschodniej. Patrząc na to, jak on działa, mam wrażenie, że Robert trochę jakby walczył z systemem. Chce aby kobiety, które są przyzwyczajane przez państwowe szpitale do myśli o cesarskim cięciu, spróbowały czegoś innego. Zobaczyły, że poród w domu albo w domu narodzin może być pięknym i przede wszystkim bezpiecznym wydarzeniem.
Kto był twoim lekarzem prowadzącym w trakcie ciąży?
Na początku przyjechałam na kontrolę do Polski, ale później, kiedy wróciłam do Tajlandii, chodziłam na wizyty do szpitala. Gdy poznałam Roberta, przez ostatni miesiąc ciąży byłam już tylko pod jego opieką.
Od pierwszego spotkania czułaś, że to z nim urodzisz Julka?
Nie do końca. Na początku byłam nieco sceptycznie nastawiona. Zastanawiałam się, na ile uda mi się otworzyć przy Robercie, czy poród w obecności lekarza-mężczyzny jest czymś dla mnie. Ale po pierwszej rozmowie z nim poczułam się bardzo bezpiecznie i wiedziałam, że lepiej nie mogłam trafić.
Powiedziałaś, że Robert jest zwolennikiem porodów domowych. Dlaczego?
Wierzy w filozofię złotego środka. Uważa, że jeśli są jakiekolwiek komplikacje lub wyzwania i też jeśli kobieta lepiej i bezpieczniej czuje się w szpitalu, to taki poród powinien odbyć się w szpitalu. Natomiast jeśli kobieta jest otwarta na narodziny dziecka w warunkach domowych, to powinna tego spróbować. W znajomym miejscu, takim jak dom, bez dodatkowych stresogennych czynników wszystko przebiega bardziej harmonijnie. Naturalnie wytwarza się oksytocyna, co ma wpływ na przebieg porodu, ale i na percepcję bólu.
Opowiedz, jak wyglądał twój poród krok po kroku.
Tak jak już powiedziałam, moje dwa poprzednie porody były wspaniałe, ale poród domowy był o tyle wyjątkowy, że sama wykreowałam sobie warunki i przestrzeń, w jakich przyszedł na świat mój syn. Kupiłam na tę okoliczność basen porodowy, zaplanowałam, jakiej muzyki będę słuchać, zapach jakich olejków będzie się unosić w powietrzu, i jakie będę mieć kotwice porodowe. Znane jest ci to pojęcie?
Nie do końca.
Kotwice porodowe mają ci pomóc się odprężyć w momencie, gdy pojawiają się skurcze. U mnie na przykład były to zapachy. Rozpyliłam zapach sosny, bo kojarzy mi się z dzieciństwem, z bezpieczeństwem. Inną kotwicą była właśnie muzyka. Kotwicą porodową może być więc wszystko, co uspokaja układ nerwowy i ciało i sprawia, że oksytocyna wytwarza się w sposób naturalny.
Czy Robert był obecny przez cały poród?
Nie, przyjechał dopiero na finał. Chciałam być w domu tylko z mężem jak najdłużej. Pierwsza faza porodu była dość łagodna, więc chodziłam, gotowałam zupę, starałam się odprężać. Gdy poczułam, że skurcze zaczynają przybierać na sile, zadzwoniłam po Roberta i współpracującej z nim położnej. Poród domowy był moim najkrótszym porodem, ostatnia faza trwała zaledwie 20 minut. Julek urodził się podczas pięknego zachodu słońca.
”Według tajskich lekarzy moja ciąża zostawała zakwalifikowana jako ciąża wysokiego ryzyka. Zaszłam w nią w wieku 40 lat. Tutaj kobiety rodzą zazwyczaj przed trzydziestką. W pewnym momencie, podczas rutynowej wizyty ginekologicznej, usłyszałam nawet, że powinnam większość ciąży przeleżeć, najlepiej w szpitalu.”
Czy to prawda, że podejście do połogu jest w Azji zupełnie inne niż w naszej części świata?
Zdecydowanie tak. W Korei Południowej są na przykład specjalne sanatoria, w których przebywają kobiety po porodzie. Są tam karmione, masowane i tak naprawdę mogą się skoncentrować na tym, by wrócić do sił. W Tajlandii również panuje takie przekonanie, że przez 40 dni połogu kobietami należy się po prostu zajmować. Po kilku dniach po porodzie do świeżo upieczonej matki przyjeżdża zazwyczaj mama lub rodzina, która pomaga jej się zregenerować, do tego zajmuje się dzieckiem i domem. To była dla mnie zupełnie inna perspektywa, ponieważ po dwóch porodach w Polsce byłam przyzwyczajona raczej do tego, że kobiety jak najszybciej powinny wrócić do swojego dawnego stylu życia i dawnej sprawczości. Nie mówię, że ktoś mi coś takiego narzucał, ale patrząc np. na media społecznościowe, odnosiłam wrażenie, że ogólne zachwyty wzbudzały na przykład kobiety, które już kilka tygodni po porodzie wyglądały, jakby wcale nie rodziły.

Julek, najmłodszy syn Karoliny Kaczmarskiej, który urodził się w Tajlandii /fot. archiwum prywatne
Miałaś kogoś, kto cię wprowadził w tajskie realia połogowe?
Tak, poznałam Tajkę, do której chodziłam na masaże przed porodem. Moon pochodzi z rodziny, gdzie wiele kobiet ma medyczne wykształcenie i to ona opowiedziała mi krok po kroku, jak w ich kraju celebruje się połóg. Przede wszystkim przez kilka pierwszych dni po porodzie nie powinno się zapraszać gości ani wychodzić. Uważa się, że kobieta jest wtedy bardzo wrażliwa i przejmuje energię innych. A w połogu chodzi o to, by właśnie uzupełnić energię życiową Qi. Jest to pojęcie wywodzące się z medycyny chińskiej. Oprócz odpoczynku niezwykle istotna jest również dieta. Dostałam przepisy na tak zwane zupy mocy, które wzmacniają krew, wspierają laktację i regulują układ nerwowy. Taka zupa powinna być podawana kobiecie po porodzie codziennie przez 30-40 dni. Przepis na nią jest dość łatwy, to taki bulion, gotowany przez minimum sześć godzin. Oprócz kości i szpiku dodaje się oczywiście warzywa, imbir i czosnek, a także odrobinę octu jabłkowego, który wyciąga minerały z gotowanych kości.
Coś jeszcze robi się w trakcie połogu?
Tradycje połogowe w Tajlandii, czyli Yuu Fai to także przebywanie w cieple. Nie można jeść ani pić niczego zimnego, przebywać na wietrze, do tego przychodzi do domu ktoś, kto potrafi masować okolice brzucha gorącymi kamieniami.
Skorzystałaś z tego zabiegu?
Tak, a także z rytuału zamykania kości miednicy. Po tych czterdziestu dniach połogu uważa się, że kobieta, tak jakby na nowo się narodziła. Rytuał zamykania kości miednicy po porodzie, znany również jako „Closing the Bones”, to tradycja, która ma na celu wsparcie kobiety w powrocie do formy po porodzie. Jest to delikatny i odżywczy rytuał, który ma pomóc w regeneracji ciała i umysłu.
Kto przeprowadza te wszystkie zabiegi?
Położne. Warto tylko dodać, że te zabiegi, których doświadczyłam, ale też i sama zaobserwowałam u innych, mają miejsce raczej w mniejszych społecznościach, takich jak chociażby tutaj na Koh Lancie. Nie wiem, na ile wciąż są popularne np. w Bangkoku.
Czy takie podejście do połogu wpłynęło na twoje samopoczucie po porodzie?
Zdecydowanie tak. W ogóle ten czas z małym kilkumiesięcznym dzieckiem spędza się tutaj inaczej. Pamiętam, że w Polsce z małym Romkiem i Felkiem czułam się często samotna, wręcz wyalienowana. Tutaj czuję się częścią lokalnej społeczności. Do tej pory wspominam poród i okres po porodzie jako wyjątkowy czas. Mam też nadzieję, że kiedyś uda mi się rozszerzyć działalność BreatheMama o miejsce, gdzie kobiety będą mogły rodzić i wypocząć po porodzie jak w najlepszym spa. Takie doświadczenie wykreowałam dla siebie sama ze wsparciem życzliwych osób. Chociaż od porodu minęło zaledwie kilka miesięcy, to mam takiego powera po tym doświadczeniu i wierzę, że wszystko jest możliwe.
Zobacz także

„Przygotowując się do porodu, warto szukać w swoim otoczeniu kobiet, które miały dobre doświadczenia, i słuchać, czemu je zawdzięczają” – mówi psychoterapeutka Justyna Dąbrowska

Polska fotografka nagrodzona w prestiżowym konkursie. „Poród może być pięknym doświadczeniem”

Filmiki douli o najlepszej pozycji do porodu podbijają sieć! Powinna je zobaczyć każda przyszła mama
Polecamy

Czy w Polsce da się zajść w ciążę bez partnera? “Musi być chłop. Choć śmiejemy się, że począł dziecko długopisem”

„Nie mam pretensji do mamy”. Kasia Liszcz żyje z FAS, płodowym zespołem alkoholowym
14:17 min
Koniec Fundacji Rodzić po Ludzku? To dzięki niej Polki doczekały się zmian na porodówkach. „Jesteśmy w trudnej sytuacji”

Dlaczego kwas foliowy w ciąży jest taki ważny i jak go przyjmować?
się ten artykuł?