W Ministerstwie ds. Samotności króluje język zdrobnień. Je się tu obiadki i pije kapuczinko. Może to sposób na zmiękczenie nie tylko słów, ale też rzeczywistości
„Moje paznokcie? Nie różowe, tylko ombre. Podam ci adres salonu, też sobie zrobisz takie fajne” – zachęca Irena, z którą jem obiad. „Może założymy własny klub samotnych serc?” – proponuje Bogdan. Dosiadł się do mojego stolika, bo w Społecznym Ministerstwie ds. Samotności takie są zasady – nikt nie powinien siedzieć sam. W Katowicach przyjrzałam się samotności z innej perspektywy i przekonałam się na własnej skórze, na czym polega innowacyjny pomysł na wyhamowanie globalnej tendencji do usychania relacji społecznych.
Co to jest samotność?
Samotność to emocjonalny stan odczuwania izolacji społecznej. Jakby życie toczyło się obok, bez naszego udziału. To smutek, dyskomfort i nieszczęście, które wynikają przede wszystkim z braku fizycznego kontaktu z innymi ludźmi. Za stan głębszy uznaje się osamotnienie.
Jak to możliwe, że w XXI wieku, dysponując tyloma narzędziami, w świecie, który teoretycznie zapewnia nam wszystko, mówimy o epidemii samotności? Dane potwierdzające tę etykietę mogłabym cytować przez kolejne dziesięć stron. A i tak zapewne nie wyczerpałabym tematu.
Samotność jest bowiem trudna do uchwycenia. To stan, który wymyka się normom i definicjom, przekracza granice. To tym bardziej paradoksalne, że wydaje się, że o samotności napisano już wszystko. To główna bohaterka filmów, książek, naukowych i socjologicznych analiz. Gdy jednak zderzamy się z nią bezpośrednio, gdy przenika do codzienności i naznacza nasze istnienie, łatwo uznać, że jesteśmy jedynymi na świecie, których pochłonął mrok samotnego bycia. Że to tylko nasze doświadczenie, że nikt nie czuje się tak, jak my.
Katowickie Społeczne Ministerstwo ds. Samotności narodziło się z jednej takiej historii.
Wolne miejsce przy stole
Jest taka piękna tradycja świąteczna: zostawianie pustego talerzyka dla strudzonego wędrowca. Wszyscy ją znamy, jednak ilu z nas zdarzyło się zaprosić kogoś nieznajomego, by usiadł i wraz z nami zjadł świąteczną kolację? Pewien człowiek z Katowic zmienił ją w praktykę.
Jeżeli chcemy dogrzebać się do prapoczątków Ministerstwa, musimy cofnąć się o ponad 20 lat. To wtedy Mikołaj Rykowski, obecnie Prezes Fundacji Wolne Miejsce, spędził Wigilię z nieznajomym. Zaproszony człowiek był osiedlowym samotnikiem.
– Samotników da się rozpoznać, zamknięcie w sobie jest widoczne i uchwytne. Ten mężczyzna nieraz odpowiedział na dzień dobry, próbowałem go zagadywać, w końcu postanowiłem, że zaproszę go do stołu, chociaż nie miałem pojęcia, jak zareaguje – zaczyna opowiadać, gdy spotykamy się w Katowicach.
Reakcja mężczyzny była bardzo pozytywna. Uśmiechnął się. Na Wigilię przyszedł ładnie ubrany, docenił to, co zastał w domu gospodarzy. Przyznał, że od wielu lat nie miał okazji spędzić świąt z tradycyjnym jedzeniem. Właściwie od dzieciństwa. Opowiedział swoją smutną i trudną historię.
Przyznał, że podczas Wigilii nie ma gdzie uciec, nie ma gdzie się schować. “Żyjąc w bloku na dwunastym piętrze, często stawał na balkonie z pytaniem, czy dać szansę światu, sobie, innym, czy dalej żyć. Czuł się niepotrzebny, nieważny. Słyszał głosy za ścianą, jak sąsiedzi witają gości, śpiewają kolędy, i to jeszcze bardziej dawało mu poczucie bezradności i ogromnej samotności” – mówi Mikołaj Rykowski.
To ta historia jest fundamentem Fundacji Wolne Miejsce i Społecznego Ministerstwa ds. Samotności, chociaż na tamtym etapie jej założyciel nie był tego jeszcze świadomy. Zaczęło się od jednego zaproszenia. I sygnału, że pozornie mały gest ma wielkie znaczenie.
Samotnik z historii dostał zaproszenie na kolejne święta, ale również zachętę, by nie wstydził się przychodzić w każdy inny dzień – na kawę, herbatę, żeby po prostu porozmawiać, nie być samemu, gdy nadchodzi trudniejszy dzień. Zapytał, czy może powiedzieć innym samotnym ludziom, że jest takie mieszkanie.
– Powiedziałem oczywiście, że tak. To był odruch, chęć bycia potrzebnym społeczeństwu. Kilka miesięcy wcześniej przeżyłem wypadek samochodowy, który skończył się dla mnie dobrze, ale zdałem sobie sprawę, jak krótkie i kruche jest życie. Dotarło do mnie, że mogłem już nie żyć. Pan Bóg w swojej łasce przedłużył mi życie, dał czas jeszcze tu na ziemi. Od wypadku zacząłem zmieniać wiele rzeczy w moich życiu, patrzeć inaczej na ludzi – tłumaczy Rykowski.
Dodaje, że pomoc drugiemu człowiekowi i wpuszczenie go do swojego świata to zawsze transakcja dwustronna. Druga osoba wnosi nową energię, pokazuje świat inaczej, pozwala dostrzec, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. – Komuś taki mały gest może zmienić życie – mówi.
Obecnie Robert (imię zmienione), który ponad 20 lat temu zajął wolne miejsce przy wigilijnym stole, jest wolontariuszem fundacji i darczyńcą. Misją Ministerstwa jest przywracanie godności, wysłuchiwanie ludzi. Każdy człowiek chce, by jego historia została usłyszana. Roberta kiedyś ktoś usłyszał, więc teraz on nadstawia uszu.
Opowieści
– Nieraz ludzie chcą po prostu z kimś porozmawiać – mówi Olena, która w dniu mojego przyjazdu ma dyżur w ministerialnym Bistro. Do Katowic przyjechałam za wcześnie, na umówione rozmowy muszę chwilę poczekać. Spacer z dworca do ul. Mikołowskiej 44 zajmuje mi około 15 minut. Mam czas, żeby się rozejrzeć – przeczytać tablice ogłoszeń, zapoznać się z grafikami zajęć, które odbędą się w najbliższych dniach, i zwiedzić budynek.
W ręce Oleny trafiam chwilę później. Dostaję kawę. Moją uwagę zwraca menu wiszące na ścianie: kawa i herbata – 3,50 zł; zupa – 6,50 zł; drugie danie (każdego dnia inne) – 12,50 zł; lemoniada lub kompot – 2 zł. – Ceny u nas są jak sprzed 100 lat, są bardzo nierynkowe. Ale my nie działamy komercyjnie. Działamy po to, żeby opłacić rachunki. Goście mogą zjeść u nas zupę i drugie danie, codziennie są to inne zestawy. Stawiamy na zdrowe posiłki. To bardzo ważna część projektu, ponieważ słyszeliśmy głosy osób samotnych, że bardzo trudno ekonomicznie gotować dla jednej osoby i jednocześnie jeść różnorodnie – słyszę później od prezesa Mikołaja Rykowskiego.
”Niektórzy mówią, że przekraczają próg Ministerstwa i przestają być samotni, bo nagle ich uwagę zajmują ciekawe spotkania, tańce, warsztaty, pogawędki”
Niektóre osoby po posiłek do Bistro przychodzą codziennie. Obiady wydawane są od 12:00 do 16:30. W szczytowych momentach brakuje wolnych stolików. Dlatego goście zachęcani są do zajmowania tych pojedynczych wolnych miejsc. Nie można odmówić takiej osobie.
– Chodzi nam o to, żeby nikt nie siedział sam podczas posiłku. Zachęcamy do nawiązania rozmowy. Ostatnio zaobserwowaliśmy niebywałą rzecz. Mamy obok siebie dwie uczelnie i studenci przychodzą do nas na posiłki. Gdy nie ma wolnych miejsc, dosiadają się do seniorów, jedzą razem obiad, rozmawiają, często nawet nie wychodzą od razu, tylko kontynuują rozmowę – mówi prezes fundacji.
Tak budują się relacje międzypokoleniowe. – Ostatnio prezydent Katowic mówił na jednym ze spotkań, że był u nas i widział to na własne oczy. Powiedział, że jest dumny z tego projektu, bo to było też jego marzenie – dodaje.
Posiłki w Bistro przygotowywane są w myśl zasady zero waste. – Już wiemy mniej więcej, ile osób codziennie do nas zawita. Każdego dnia przygotowujemy się na około 200 gości. Nie marnujemy żywności. Gotujemy tyle, żeby starczyło na ten dzień. Właściwie niemal codziennie dania wydawane są do zera – mówi menadżerka Bistro Maja Płaszczyk.
Spokojniejszy jest za to poranek. Poza mną są dwie panie – przyszły na kawę i ciastko. Okazja czyni szpiega. – Nie, nie musi pani przychodzić w parze. Może pani sama, zawsze może pani kogoś poznać. Ostatnio było 45 osób, mamy fajnego didżeja – podsłuchuję rozmowę Oleny. Gdy kończy, dopytuję o kultowe już sobotnie disco. Potwierdza, że wydarzenie cieszy się dużym zainteresowaniem, podobnie jak spotkania terapeutyczne, zumba, joga i masaże u pana Marka. – Kolejka do pana Marka jest na dwa miesiące do przodu! – mówi Olena i pozwala mi zajrzeć w zeszyt, w którym prowadzone są zapisy.
To również od niej dowiaduję się, że wiele osób dopytuje, czy wydarzenia dotyczą tylko starszych, czy zapisać może się każdy, i poznaję zasadę “dosiadania się”. Później przekonam się na własnej skórze, że zasada działa podręcznikowo. Szybko zauważam też, że w Ministerstwie króluje język zdrobnień. Je się tu obiadki i pije kapuczinko. Może to sposób na zmiękczenie nie tylko słów, ale też rzeczywistości? Wszak ta, dla wielu gości, miękka wcale nie jest. Chociaż wcale nie od razu to ujawniają.
Sposób na zmiękczenie świata
Wróćmy do jednego mieszkania i historii jednej samotności, bo to wtedy zaczyna się proces zmiękczania rzeczywistości. W domu Mikołaja Rykowskiego przybywa ludzi. Z każdym rokiem jest ich więcej i więcej. W końcu świąteczne wydarzenie musi zostać przeniesione do restauracji, którą w tamtym czasie prowadził obecny prezes Fundacji Wolne Miejsce.
– W 2012 roku już widzieliśmy, że i tam nie zmieścimy się z Wigilią, bo już w Wielkanoc było 120 osób. Więc wynająłem dużą halę. Nie miałem jeszcze fundacji, ale zrobiłem plakaty i rozwiesiłem w mieście. Przyszło 650 osób. To pokazało po pierwsze skalę potrzeb, po drugie – wiedziałem, że tego nikt nie zatrzyma, że już powstał jakiś ruch – wspomina.
Oczywiście wiele innych miejsc organizowało spotkania opłatkowe dla samotnych i potrzebujących, ale takie imitacje nie działają. A raczej działają doraźnie. Jak plaster na złamanie. Ludzie składali sobie życzenia, coś zjedli, ale Wigilię spędzali w domu. Sami. „My postanowiliśmy to zmienić. Organizowaliśmy Wigilię faktycznie w Wigilię. Było to bardzo trudne na początku, wielu prezydentów miast mówiło, że to nie uda. A dzisiaj? Robimy wydarzenia świąteczne w 40 miastach Polski, a miast przybywa z roku na rok” – mówi Rykowski.
”Misją Ministerstwa jest przywracanie godności, wysłuchiwanie ludzi. Każdy człowiek chce, by jego historia została usłyszana. Roberta kiedyś ktoś usłyszał, więc teraz on nadstawia uszu”
Wtedy pojawia się myśl: przecież samotni nie są samotni tylko w święta. I zaczyna się szukanie formuły, która byłaby czymś więcej niż plastrem. Mikołaj Rykowski przyznaje, że pierwszym marzeniem były kawiarenki, miejsca, do których można przyjść i porozmawiać. – Pomysł przyszedł z Wiednia. Moi znajomi prowadzą tam sklepy socjalne. Zaprosili mnie z ekipą z Katowic, m.in. z wiceprezydentem miasta Jerzym Woźniakiem i naczelnik wydziału społecznego Małgorzatą Moryń-Trzęsimiech. Na własne oczy zobaczyliśmy, jak to funkcjonuje, i bardzo szybko przenieśliśmy do Polski – mówi.
Pierwszy sklep socjalny w Polsce powstał w 2020 roku w Katowicach, a później w innych miastach. Idea takich miejsc polega na współpracy z miastem, która pozwala oferować najuboższym produkty znacznie tańsze niż cena rynkowa, a nieraz również przestrzeń kawiarnianą, w której za napój zapłacimy około 3 zł i porozmawiamy z wolontariuszem fundacji, jeżeli mamy taką potrzebę.
– Wyglądało na to, że to rozwiązanie spełniło nasze oczekiwania, ale po czasie zaobserwowaliśmy pewien deficyt. Uznaliśmy, że taka formuła pomaga rozwiązać tylko najbardziej podstawowe, codzienne problemy, a przestrzeń i atmosfera w takich miejscach nie służy otwieraniu się na głębszą rozmowę. Nie mieliśmy też tam specjalistów, którzy mogliby w ogóle podejmować takie wyzwanie. Szukaliśmy dalej – opowiada prezes fundacji.
Przyznaje, że marzył o czymś więcej. W tamtym momencie nie umiał jeszcze tego nazwać. Myśli stopniowo układały się jednak w jakąś formułę – to miało być miejsce, do którego może przyjść każda osoba samotna i spędzić w nim na różne sposoby nawet cały dzień. W głowie wyglądało to mniej więcej tak: będzie to miejsce przytulne, w którym jest kawa, herbata, ale i obiad, warsztaty, psycholog, muzyka, ruch.
– W tak dużym zarysie opowiedziałem o tym prezydentowi Katowic. Pomysł bardzo się spodobał, wszyscy stwierdzili, że czegoś takiego nie ma, a jest na to potrzeba. Ludzi samotnych przybywa i faktycznie byłoby ciekawie taki projekt rozpocząć w naszym mieście – wspomina. Później zdecydowano, że to przytulne miejsce będzie nazywane Społecznym Ministerstwem do spraw Samotności, które reprezentuje niespotykany system pomagania.
System ten polega na tym, że nie zamyka się na tylko jedno miasto czy region. Mile widziane są tu osoby, które znalazły się w sytuacjach skrajnych, potrzebują pomocy psychologicznej czy terapeutycznej, a mieszkają daleko od Katowic – mogą przyjechać i skorzystać z pomocy Fundacji Wolne Miejsce. Ministerstwo oferuje pokoje i wyżywienie. Jeżeli ktoś chciałby otworzyć podobne miejsce w swoim mieście, może przyjechać, popatrzeć, poznać mechanizmy, popracować z ekipą Ministerstwa. Mikołaj Rykowski proponuje wyszkolenie i pomoc.
Co to znaczy być razem
Pierwsze piętro Ministerstwa to labirynt pokoi i sal, w których odbywają się warsztaty i zajęcia. Zaglądam na zajęcia zumby. Wśród roześmianych kobiet tańcuje jeden mężczyzna – nasze drogi się jeszcze przetną. Zaglądam do pokojów terapeutycznych, które służą do tak zwanej leśnej terapii. “Jesteśmy z nich chyba najbardziej dumni” – mówi Mikołaj Rykowski.
W jednym są tylko 2 fotele, odbywają się tu spotkania z psychologiem lub terapeutą. Na ścianach są drzewa i kwiaty. Daje to poczucie wyciszenia i wytchnienia. W drugim, trochę większym, ćwierkają ptaszki, słychać dźwięki lasu, można w nim porozmawiać w trochę większej grupie. Ale też rozmawiać nie trzeba.
”Samotność to główna bohaterka filmów, książek, naukowych i socjologicznych analiz. Gdy jednak zderzamy się z nią bezpośrednio, gdy przenika do codzienności i naznacza nasze istnienie, łatwo uznać, że jesteśmy jedynymi na świecie, których pochłonął mrok samotnego bycia”
Wracam do Bistro. Pora obiadowa przyciąga kolejnych gości. Robi się przyjemny chaos. Widać, kto jest tutaj pierwszy raz, a kto czuje się już na tyle swobodnie, że zagaduje pracowników i pyta, co tam dzisiaj na obiadek. Pospiesznie wpada mężczyzna w roboczym ubraniu i trochę nieśmiało pyta, czy ta cena to dla każdego. Elegancka kobieta ogląda ciastka i bierze kilka na wynos. Starsze panie w kolorowych beretach ustawiają się w kolejce. Jedna rozlała herbatę i jest speszona. Na ratunek biegnie Olena. “Takie rzeczy się zdarzają, nic się nie stało” – po minucie nie ma śladu po mokrej herbacianej plamie.
Obserwuję Olenę, która nie tylko wykonuje swoje standardowe obowiązki, ale chyba w swoją naturę ma wpisane jeszcze jedno zadanie – roztaczanie nad wszystkimi aury serdeczności. Trudno wyobrazić sobie tę kobietę bez uśmiechu. Dzielę się później tą refleksją z prezesem fundacji. Odpowiada: “Pracują u nas wspaniałe osoby, których nie musimy szkolić w byciu miłym. Oni po prostu chcą u nas pracować”.
Z zamyślenia wyrywa mnie Irena. Wymyśliłam jej imię, bo nawet nie zdążyłyśmy się sobie przedstawić. Irena mówi dużo i szybko. Ma na sobie soczyście malinowy sweterek i zrobione paznokcie – to od nich zaczyna się nasza pogawędka. – Trzeba sobie zrobić paznokcie, młoda dziewczyna jesteś, ja już wszystkie kolory miałam – mówi i wyciąga do mnie dłoń. – Fajne, takie różowe – mówię. – To ombre – poprawia mnie staruszka. I poleca salon, w którym zrobię “żele za 100 zł”. Dokładnie opisuje, jak do niego dojść.
Irena chętnie bierze udział w zajęciach ruchowych, co nie jest dla mnie zaskoczeniem. Nie wyobrażam sobie, żeby osoba z taką szybkością mówienia i energią była typem kanapowca. Wspomina, że zawsze była aktywna i lubiła piesze wędrówki. Na co dzień mieszka z synem. Nieraz i dla niego bierze obiad z Bistro. Przeskakuje po tematach, daje mi kilka rad. Żegna się pospiesznie – tak, jak się przywitała. Mówi, że musi jeszcze skoczyć na zakupy do Lewiatana. I ma plany. “Bo wie pani, chodzi o to, żeby jeszcze pożyć trochę” – mówi zamiast “do widzenia”.
Miejsce po Irenie nie na długo zostaje puste. Dosiada się Bogdan – tancerz z zumby. Ma zaczerwienione policzki, przeciera czoło, uśmiecha się szeroko. Ja kończę obiad, on siada z soczkiem, bo “tak się naskakał, że musi odpocząć”. Zagaduję o zumbę, wszak nieczęsto na takich zajęciach widuje się mężczyzn. Bogdanowi się podobało. Od razu czuć, że ma luz i dystans. Zumba, nie zumba, lubi tańczyć. Nie wiem, czy próbuje mnie rozbawić, czy to jego naturalna, codzienna energia. Udaje mu się, razem spędzamy dwie kolejne godziny.
Bogdan opowiada mi o sekretnym przepisie na gofry i lody (prowadził kiedyś budkę) i o pracy za granicą. Był w Niemczech, na Węgrzech i w Anglii. Z tego ostatniego miejsca została mu umiejętność krojenia ananasa w kosteczki (trzeba od razu uciąć liście, bo ciągną wodę!) i radzenia sobie, nawet gdy nie zna się języka.
Ta rozmowa jest jak domino. Każdy wątek wywołuje nowe wspomnienia. Wracamy do chwili, gdy Bogdan z żoną kupują dom, mają wielki teren, swoje owoce, warzywa, kury. I tyle malin, że wino robili. Historia o czterech indyczkach i jednym wielkim indorze (23 kg ważyło samo mięso!), prowadzi nas do wątku o gulaszu. Bogdan zdradza mi sekret – tajemnym składnikiem jest węgierska przyprawa z tubki. I nie można przesadzić z mleczkiem kokosowym!
Potem przenosimy się na wakacje. Bogdan dwa razy w roku jest na wyjazdach seniorskich. Najbardziej zapadła mi w pamięci historia z Rowów, gdy wraz ze znajomymi mieli przejażdżkę limuzyną. – Wszyscy myśleli, że wysiądą bogaci Amerykanie, a tu tylko smutni emeryci z Katowic – wybucha śmiechem.
Bogdan kupuje mi kawę, pyta, czy mam jeszcze czas, żeby pogadać. Mam. Rozmawiamy o Jolce, żonie, która dwa lata temu zmarła na raka. Ocieramy wilgotne oczy i wracamy na zabawniejsze tory. Bogdan z uśmiechem mówi, że najbardziej lubi sobotnie disco. – Nie ma co siedzieć na kanapie, trzeba żyć! – mówi. Zgadza się na zdjęcie, chociaż dopytuje, czy “klisza nie pęknie”. Wymieniamy się numerami i ustalamy, że musimy powtórzyć tę kawę.
Bogdan leci do swojego świata (za kilka dni idzie na urodziny córki), a ja lecę na pociąg. W drodze myślę, że starsi ludzie mówią z zadziwiającą dokładnością i szczegółowością. Mam wrażenie, że nie byłabym w stanie opowiedzieć z takimi detalami, co działo się 5 lat temu w moim życiu. Bogdan przeniósł nas do swojej młodości i przeprowadził przez najważniejsze wydarzenia, smaki, zapachy, kolory i emocje. Piękna to była podróż.
Kilka tygodni później dostaję zdjęcie z wyjazdu seniorskiego.
Społeczność jest ważna
W Ministerstwie nie chodzi o to, żeby “odbębnić” kolejne zajęcia. Celem jest to, żeby uczestnicy chcieli wracać, być częścią społeczności. Mikołaj Rykowski: – Górę zdobywa się w ten sposób, że się wchodzi, stawia flagę na szczycie i schodzi. Ale samo wejście i zejście trwają nieraz tygodniami. Dla mnie te procesy są ważniejsze niż sam szczyt.
Niektórzy mówią, że przekraczają próg Ministerstwa i przestają być samotni, bo nagle ich uwagę zajmują ciekawe spotkania, tańce, warsztaty, pogawędki. Kiedyś przyszedł pan, który spojrzał na rozkład jazdy danego dnia. Nie znalazł nic dla siebie. – Zachęciliśmy go, by skorzystał z zajęć plastycznych. Nie miał nic innego do roboty i się zgodził. Odkryliśmy w nim niebywały talent. Prowadzący powiedział, że dawno nie spotkał człowieka, który tak pięknie maluje. Teraz ten pan przychodzi regularnie. Nieraz wystarczy kogoś delikatnie zachęcić – opowiada Rykowski. Dodaje, że podobny proces przeszła jego mama. Też na początku trochę się obawiała, czy “to dla niej”. Okazało się, że jak najbardziej dla niej.
Tematyka warsztatów zależy od samych członków społeczności. Każdy zachęcany jest nie tylko do uczestniczenia w tych z grafiku, ale też proponowania swoich autorskich zajęć, dzielenia się pasjami i talentami. Każdy może zgłosić swój pomysł. Najpewniej dlatego znakiem Ministerstwa jest różnorodność.
Ludzie często myślą, że coś nie jest dla nich, a jednak przychodzą na zajęcia, słuchają, siedzą w kąciku. Bardzo często są to później osoby, które nie opuszczają już żadnych warsztatów. – Warto próbować, pokazywać ludziom nowe aktywności, nieraz ich trochę zmobilizować, żeby otworzyli się na coś nowego – tłumaczy prezes.
Dodaje: – Odkryliśmy, że zapraszanie osób do prowadzenia warsztatów, praca z innymi ludźmi to najlepszy lek na samotność. Poczucie, że robię coś dla innych i z innymi, mam wpływ, bywają najlepszym motywatorem. Pozwala to wrócić do siebie. I jest jeszcze jedna kwestia – gdy mam iść na zajęcia jako uczestnik, to zawsze mogę znaleźć powód, by odpuścić, przecież nic się nie stanie. Inaczej, gdy to ja prowadzę warsztat lub wykład. My oczywiście rozumiemy, że z różnych powodów można odwołać swoje zajęcia, ale jednak – konsekwencje są już rozszerzone na kilkunastu uczestników, bo jednak niemal na wszystkie zajęcia zapisuje się 20-30 osób. Ktoś dla nas zarezerwował czas, chciał się spotkać.
Dużo mówimy o samotności, ale podstawą Fundacji Wolne Miejsce jest po prostu drugi człowiek.
– Uważam, że nasza nazwa jest najlepsza na świecie. Dlaczego? Bo pokazuje ogromną akceptację. Wolne miejsce jest dla każdego człowieka, niezależnie od jego religii czy poglądów. Chcemy rozmawiać z każdym – tłumaczy prezes.
Ludzie chcą mieć poczucie wpływu, chcą dzielić się swoimi umiejętnościami i wiedzą. Szybko przekonują się, że Ministerstwo jest miejscem, które to umożliwia. Ostatnio pojawił się tu ponad 80-letni pan. Wyglądał niesamowicie młodo i był bardzo sprawny. W Ministerstwie zaczął prowadzić warsztaty ze zdrowego trybu życia.
Bezpieczna, ciepła i wyrozumiała społeczność jest świetną trampoliną do budowania relacji. Również romantycznych, chociaż nie to jest celem fundacji.
– Jeśli takie sytuacje się zdarzają, to oczywiście bardzo się cieszymy. Myślę, że wspólne pomaganie zbliża ludzi i jest to okazja do budowania relacji, dlatego mamy kilka par. Odbyły się nawet dwa śluby. To jest bardzo miłe, ale podkreślę, że to nie jest naszym celem. Dzieje się to jakoś naturalnie – mówi Mikołaj Rykowski.
Warto dodać, że wszystkie zajęcia w Ministerstwie są bezpłatne – nie płacą za nie uczestnicy, ale również prowadzący działają charytatywnie. Walutą jest wymiana umiejętności. – Myśleliśmy, że to będzie problem, a jest odwrotnie. Ludzie chcą się po prostu dzielić pasjami, być z innymi, pomagać. Jest tak dużo chętnych, że musimy szybko remontować piętro, bo potrzebujemy kolejnych sal – śmieje się prezes.
Wynagrodzenie fundacja wypłaca psychologom i terapeutom.
Jak naprawić osamotniony świat?
– Wszyscy do tej pory, my niestety zresztą też, myśleliśmy, że robienie wydarzeń wokół samotności i proponowanie wspólnych świąt, wystarczy. Tylko później te osoby wracają do swoich domów, do samotności. Teraz już wiemy, że to nie rozwiązuje kompleksowo problemu. Ministerstwo zaczęło rysować inne możliwości, już sami doszliśmy do pewnych wniosków, jak chociażby to, że ważne jest aktywizowanie samotnych – nie tylko do przychodzenia na zajęcia, ale do tworzenia tych zajęć. To detal, który już diametralnie zmienia sytuację – zaczyna prezes fundacji, gdy pytam, co oznacza plan naprawczy dla Polski, który ma być rewolucją.
”To miało być miejsce, do którego może przyjść każda osoba samotna i spędzić w nim na różne sposoby nawet cały dzień. W głowie wyglądało to mniej więcej tak: będzie to miejsce przytulne, w którym jest kawa, herbata, ale i obiad, warsztaty, psycholog, muzyka, ruch”
Chodzi właśnie o to, by nie działać tylko na chwilę, a zbudować strategię. Pomóc w tym może rada, którą kształtuje Fundacja Wolne Miejsce. W zamyśle powinno być w niej kilkadziesiąt najmądrzejszych w Polsce osób, które wykorzystując różne swoje kompetencje, nie tylko kompleksowo przyjrzałyby się problemowi samotności, ale łącząc siły i wymieniając wiedzę, mogliby stworzyć program wyhamowujący pandemię samotności. W idealnym scenariuszu taki plan trafiałby do osób, które rządzą krajem.
Jeżeli odpowiednio wcześnie nie zareagujemy, problem będzie się pogłębiał. – Mamy takie marzenie, że ktoś dojrzy potrzebę skonstruowania ministerstwa do spraw samotności, ale rządowego. Tak jak dzieje się to w Anglii i Japonii. Wiemy, że także Szwecja planuje takie ministerstwo otworzyć. Niemcy i Korea Południowa też zaczęły poważnie traktować ten problem. Chciałbym, żeby Polska była w czołówce krajów, które działają, i żeby nasza społeczna rada mogła kiedyś współpracować z rządowym ministerstwem, że wdrożymy program w całej Polsce – mówi Mikołaj Rykowski.
Już niebawem, bo 12 października, najmłodsze dziecko Fundacji Wolne Miejsce kończy rok. To dziecko, które rozwija się zdrowo i prawidłowo, chociaż byli tacy, którzy nie wróżyli mu sukcesu. Dziecko, o które drżeli rodzice, wszak jest inne, wyjątkowe, jedyne w swoim rodzaju, a które po pierwszych niepewnych krokach, pewnie stanęło na nogach. Teraz to dziecko jest przykładem, że relacje i więzi społeczne mają wielką moc. Że warto działać, wyciągać rękę do tych, o których świat zapomniał. Nie ma jednej samotności, ale może być jedna wspólnota.
Czy często czujesz się samotna/samotny?
Zobacz także
Justyna Kowalczyk-Tekieli o przeżywaniu żałoby: „Wyłam jak pies, jak zranione zwierzę”
To mit, że na RZS chorują tylko starsi ludzie. „Bolało mnie dosłownie wszystko. Nawet kołdra była za ciężka”
„Jak nie masz co robić, to śpisz, żeby dzień, który ciągnie się jak nudne niedzielne popołudnie, jak najszybciej minął”. Trzy rozmowy o samotności
Polecamy
Młodzi, świetnie zarabiający i koszmarnie samotni. Przygnębiające wnioski z raportu
Joanna Koroniewska o byciu bardzo samotną w przeszłości. „Mogłabym wtedy zniknąć i nikt by tego nie zauważył”
Pedro Pascal zabrał na premierę siostrę. Lux, sojuszniczka osób transpłciowych, skradła mu całe show, a on poprawiał tren jej sukni
Dominika Clarke: „Prywatność nie daje mi szczęścia, a samotność potrafi złamać każdego”
się ten artykuł?