Przejdź do treści

Tradwife nie „siedzi w domu”, ona „realizuje wizję”. Nowy-stary trend klasy średniej

na zdjęciu: kobieta w kuchni przygotowuje posiłek ubrana w sukienkę w grochy, tekst o tradwife - Hello Zdrowie
Tradwife nie "siedzi w domu", ona "realizuje wizję" /fot. Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?

– To jest trochę o budowaniu własnego poczucia wartości na tym, że nie jestem “tylko” gospodynią domową i nieudacznikiem życiowym, któremu się nie udało w innym dziedzinach i został w domu. Nie siedzę tylko w domu, ja realizuję wizję. Ta wizja wymaga ode mnie uczenia się, wyglądania, wypracowania odpowiednich relacji z dziećmi i z mężem. To jest projekt. Jak powiem o sobie, że jestem tradwife, to brzmi to zupełnie inaczej, niż “siedzę w domu i opiekuję się dziećmi” – mówi socjolożka Dorota Peretiatkowicz, z którą rozmawiam o tradwife.

 

Alicja Cembrowska: Na początku przenieśmy się za ocean. Zjawisko tradwife nawiązuje do lat 50. XX wieku i zapewne większość z nas, jak słyszy to słowo, ma przed oczami wizerunek kobiety w określonych ramach estetycznych. Ale od początku nie chodziło tylko o estetykę.

Dorota Peretiatkowicz: Oczywiście, że nie. Mówimy o latach pięćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych. To wtedy wzorcem do naśladowania zaczął być tradycyjny model rodziny. Zjawisko to było odbiciem po ruchach feministycznych i wpływie II wojny światowej na sytuację społeczną i rynek pracy.

Było to coś w stylu małej stabilizacji. Nagle okazało się, że te wielkie marzenia kapitalistyczne zostały zredukowane do małego ogródka i bezpiecznego domku, gdzie sytuacja jest pewna, utrzymywane są tradycyjne wartości, każdy ma swoje określone obowiązki i wyznaczony zakres rzeczy, którymi się zajmuje. Wiadomo, że obowiązkiem męża jest praca i zarabianie pieniędzy.

Kontekst gospodarczy wspierał ten model.

Tak, mówimy o czasach dużego wzrostu gospodarczego. W związku z tym mógł pracować tylko mężczyzna, bo jedna pensja wystarczyła, żeby utrzymać rodzinę.  Kobieta mogła zostać w domu, zajmować się utrzymywaniem go w porządku i zajmować się dziećmi. Istotnym elementem tej opowieści są kolejne wynalazki, dorabianie się sprzętów domowych, które uwalniają czas. Dzięki nim taka pani domu może więcej uwagi poświęcić estetycznym dodatkom, pielęgnacji roślin, organizacji “party”, ale też samej sobie – tradwife może ładnie się ubierać, dbać o nienaganną fryzurę i paznokcie.

To właśnie piekarniki, pralki, miksery i wszystkie inne sprzęty kuchenne powinny ułatwić kobiecie przygotowywanie obiadu na czas, wysprzątanie domu i oporządzenie dzieci. W pewnym sensie był to taki trend, w którym marzenia mężczyzn się spełniły. Czyli można było urządzić świat w sposób bardzo patriarchalny, gdzie wszyscy mieli wyznaczone swoje role. I wszyscy udawali szczęśliwych.

Udawali?

Lata sześćdziesiąte pokazały, że to była iluzja, a ci ludzie sztywnie osadzeni w swoich rolach społecznych wcale szczęśliwi nie byli. Lata 60. to przecież, nie bez powodu, wybuch ruchów feministycznych, ale i znaczne poruszenie wśród młodych, którzy zaczęli negować ten styl życia.

 

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Można powiedzieć, że to “udawanie” było pewną strategią obronną?

Raczej nie było innego pomysłu, jak rozwinąć społeczeństwo. Z pomysłem powrotu do konserwatyzmu było im po drodze, bo jednak mówimy o potężnym kryzysie, również ekonomicznym, który wiązał się z II wojną światową. W końcu nadszedł moment odsapnięcia, odetchnięcia. Okazało się to też okazją do odwoływania się do tradycji amerykańskich. Facet-kowboj ewoluował po prostu w faceta w kołnierzyku, za biurkiem w korporacji. Kobieta miała wrócić do zadań domowych. To się w amerykańskich warunkach jednak nie spełniło, ten obrazek był jakąś fantastyczną wizją z krótkim terminem ważności.

Kiedy kończył się ten termin?

Gdy dzieci dorastały. Gdy dzieci były małe, wszystko jakoś funkcjonowało, ale później okazywało się, że nie ma za bardzo pomysłu, jak to miałoby wyglądać tylko w układzie mąż i żona. Czym właściwie ta kobieta ma się zajmować? Czekać z obiadem tylko na męża? Jakie ma priorytety? Czy gotowanie i sprzątanie to nie za mało? Ile można prać, gotować i sprzątać dla dwóch osób?

Dodajmy do tego, że w USA dzieci dość szybko opuszczają domy i wyjeżdżają do college’ów. Przeważnie nie wracają w rodzinne strony. Dlatego okazało się, że ten tradycyjny dom z tradwife spełnia się tylko pod warunkiem posiadania małych dzieci.

na zdjęciu: nastolatka z dzieckiem na rękach przechodzi przez ulicę w kolumbijskim miasteczku. Tekst o wprowadzeniu zakazu małżeństw dzieci w Kolumbii - Hello Zdrowie

Trafiłam na podobne komentarze pod filmami polskiej tradwife, które jeszcze do niedawna nie miała dziecka. W opiniach komentujących przewijał się ten argument.

To jest właśnie jeden z “problemów” tego modelu. Działa tylko do wieku nastoletniego dzieci. Potem zaczyna się rozchodzić i tradwife przestaje mieć rację bytu, bo nie wiadomo, czym ma się zajmować. Następuje nuda. Kobiety są opuszczone i samotne na tych pięknych osiedlach, zaczynają zachowywać się w sposób abstrakcyjny, bo nie mają już tak dokładnie sprecyzowanej roli. Mąż rozwija się na zewnątrz, poza domem.

Jaki może być kolejny krok takiej osamotnionej kobiety?

To moment, gdy zaczyna się oddolny ruch kobiet, które twierdzą, że to nie jest dobry sposób na życie. Niezwykłe jest jednak to, że to zjawisko wraca jak bumerang. Nieustannie ktoś odwołuje się do tradycyjnych, konserwatywnych wartości i modelu, w którym mężczyzna zarabia na dom i utrzymanie rodziny, a kobieta nie jest aktywna zawodowo. Przecież również Donald Trump o tym mówi.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

To ciągły powrót do jakiegoś mitu założycielskiego, do pozornie łatwego i “logicznego” układu. Mam wrażenie, że tradwife wraca z powodu pogubienia ról społecznych. Jednak próby implikowania go na rynek polski, moim zdaniem, kompletnie się nie udały.

Dlaczego?

Ponieważ tradwife musi spełnić pewne warunki, by być tradwife.

Jakie na przykład?

Musi mieć ten swój domek i ogródek. I szkołę osiedlową, do której odwozić będzie dzieci. Musi mieć sprzęty domowe, które pozwolą jej sprawniej przygotowywać posiłki i porządkować przestrzeń. Tradwife potrzebuje również lokalnej społeczności. W latach 50. tradycyjna żona udzielała się na przykład w stowarzyszeniu wokół szkoły czy zajęć dodatkowych dzieci. Wszystko rozwijało się w ramach osiedli, które były rozlokowane wokół miast. Powstawały jako spójne dzielnice, do których doklejane były kolejne dzielnice.

Wszyscy wiemy, jak w Polsce buduje się osiedla. Deweloperzy potrafią postawić osiedle na środku pola, bez żadnych szkół, sklepów. Bez niczego. W takich okolicznościach trudno budować społeczność, która by umożliwiała, żeby ten taki tradycyjny sposób życia mocniej się rozwinął. Do tego dochodzą pieniądze. Tradwife musi mieć życie na pewnym poziomie. To nigdy nie była kwestia przeżycia od wypłaty do wypłaty, mówimy o przedstawicielach klasy średniej, którzy mieli oszczędności, kredyt hipoteczny i plany na życie. Przede wszystkim obfitujące w kolejne dobra materialne. Tu nie chodzi tylko o role społeczne.

Czasy mocno się zmieniły, siłą rzeczy nie da się więc tego “tradycyjnego trendu” przenieść 1:1 z lat 50. Współczesne tradwife, chociażby budują społeczności w mediach społecznościowych. Tworzą raczej wirtualne osiedla. Czy biorąc pod uwagę, że ten ruch w latach 50. był raczej fasadowy, możemy zakładać, że i teraz taki jest?

Wtedy dla tamtych ludzi to nie był ruch fasadowy. Dopiero potem okazało się, że jest to wydmuszka. Do pewnego jednak momentu bardzo dużo ludzi w to wierzyło. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że dawało im to poczucie spokoju i stabilności. Tyle że nie był to model na tyle elastyczny, żeby przystosowywać się do zmieniających się warunków. Był dobry tylko tu i teraz. Nie odpowiadał na zmienne warunki ekonomiczne, społeczne, polityczne. Dlatego pojawił się problem. I myślę, że teraz ten trend trafi na podobną ścianę.

Tym bardziej że żyjemy w czasach, które jeszcze bardziej wymagają od nas elastyczności i szybkiej adaptacji do zmian. To dość zaskakujące, że nadal tylu osobom potrzebne jest takie etykietowanie. Przecież można mieć konserwatywne poglądy, być opiekunką dzieci i domu, a jednocześnie nie określać siebie hasztagiem “tradwife”.

Myślę, że teraz są takie czasy, że mamy strasznie dużo wyborów, a to są osoby, które nie chcą ich codziennie podejmować. Chcą przyjąć pewien tryb życia. Móc powiedzieć: “To jest mój styl. W ramach tego stylu będę funkcjonować”. Czyli nie muszę ciągle podejmować decyzji dotyczących każdej płaszczyzny mojego życia, tylko wyznaczam pewien kierunek i tam idę. Dom będzie domem tradycyjnym, mąż będzie zarabiał, a ja zajmę się dziećmi. Ale tymi dziećmi chciałabym się zajmować w konkretny sposób. Chciałabym, żeby moje życie wyglądało w określony sposób.

Ten wzorzec jest łatwy do zaaplikowania dla klasy średniej, która mieszka na obrzeżach miasta. Tylko osoby, które próbują go realizować, nie wiedzą, jakie są konsekwencje realizowania tego planu, ponieważ zajęły się tylko czasem kwitnięcia tego stanu, a nie czasem schyłkowym. Mamy więc dużo blichtru i kokardek, a nie prawdziwego życia.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

To jest trochę o budowaniu własnego poczucia wartości na tym, że nie jestem “tylko” gospodynią domową i nieudacznikiem życiowym, któremu się nie udało w innym dziedzinach i zostałam w domu. Nie siedzę tylko w domu, ja realizuję wizję. Ta wizja wymaga ode mnie uczenia się, wyglądania, wypracowania odpowiednich relacji z dziećmi i z mężem. To jest projekt. To nie jest zostanie w domu, bo nie miałam nic innego do roboty albo nie chciało mi się nic innego robić. Jak powiem o sobie, że jestem tradwife, to brzmi to zupełnie inaczej, niż “siedzę w domu i opiekuję się dziećmi”.

W Polsce nadal wiele kobiet wybiera taką ścieżkę. Ponad 30 proc. wybrało pozostanie w domu z dzieckiem, a nie powrót na rynek pracy. Nie mam na myśli nazywania ich wszystkich tradwifes, ale jednak w polskim kontekście warto podkreślać, że z różnych powodów jest to model powszechny. Często oceniane jest to pejoratywnie.

Myślę, że zależy, w których środowiskach. W niektórych środowiskach pejoratywnie jest traktowane to, że kobieta w ogóle wraca do pracy po urodzeniu dziecka. To trochę zależy od sposobu życia, który sobie przyjmiemy. W dużych miastach jest raczej nacisk, że kobieta powinna dosyć szybko wrócić do pracy i łączyć obowiązki zawodowe i domowe.

W mniejszych społecznościach, które oczywiście mogą też funkcjonować w obrębie dużych miastach, są środowiska, w których nie ma takiego napięcia. Kobiety mogą siedzieć w domu.

Myślę, że tradwife to jest trochę też sposób na pokazanie, że jestem z klasy średniej. Staramy się być społeczeństwem klasowym, warstwowym i chcemy pokazywać, że kalibrując się do innych, jesteśmy lepsi i jest nam to potrzebne do tego, żeby jednak piąć się do góry i móc powiedzieć, w jakim jestem miejscu. Tradwife jest rolą wspinającą się do klasy średniej. To trochę pokazanie, że mnie stać na to, żeby moja żona została w domu, żeby była tą tradycyjną żoną. Jesteśmy w stanie utrzymać się z jednej pensji i żyć na przyzwoitym poziomie.

Zresztą muszę powiedzieć, że nasze badania pokazały, że duża grupa młodych chciałaby zakładać rodziny i mieć dla nich czas, który jest etapem w życiu. Nie chcą łączyć ról, walczyć o każdą godzinę, zaharowywać się w pracy i spóźniać się na ważne rodzinne wydarzenia. Chcą racjonalnie do tego podejść. Uważają, że jest etap robienia kariery i etap zajmowania się dziećmi. Tym bardziej, że to trwa 10-15 lat, a przecież żyjemy coraz dłużej. Można być przez czas najlepszym pracownikiem korporacji, a potem przez kilka lat skupić się na roli rodzica. Taka wizja wydaje się coraz bardziej atrakcyjna.

Anka Grzywacz, seksuolożka i ekspertka w zakresie zdrowia reprodukcyjnego - Hello Zdrowie

Uważa pani, że powrót trendu tradwife może być związany z umacnianiem się konserwatywnych, patriarchalnych i fundamentalistycznych ruchów politycznych w Europie?

Cały czas to jest ucieczka do wolności i od wolności. Obecnie mamy dosyć dużo wolności i niektórzy sobie z tą wolnością nie radzą. Wtedy zaczyna się ucieczka do wyznaczonych reguł, sztywnych zasad, określonego sposobu życia. Myślę, że to tarcie jest związane z rozwojem społeczeństwa i występuje zawsze. Raz dominuje jedna siła, innym razem – druga.

Możliwe, że wolność nie do końca dała nam odpowiedź, co ze sobą zrobić, dokąd iść, w jaki sposób żyć. To jest tak, że określamy, czego nie chcemy, ale w ramach ewolucji nie do końca wypracowaliśmy, co powinno być w zamian. I w momencie, kiedy mówiliśmy: “Dobra, nie chcemy tradycyjnego porządku” i zaczęliśmy wychowywać dzieci według innych zasad, to się nagle okazało, że sobie z dziećmi nie radzimy.

Tak zaczęło się histeryczne poszukiwanie, w jaki sposób sobie poradzić z tą rzeczywistością. Wtedy najbliższy nam jest taki tradycyjny model rodziny, w którym może nie było najfajniej, ale przynajmniej jakoś było. Myślę zatem, że zawsze będziemy mieć w społeczeństwie takie dwie nogi – ludzi, którzy bardziej cenią wolność niż ucieczkę od wolności i będą sami szli przez życie, wyznaczając nowe normy; i będziemy mieli takich, którzy będą odwoływać się do porządków z przeszłości, do jakiejś tradycji i zwyczajów, żeby czuć się bezpiecznie.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Zawsze na końcu chodzi o to, żeby czuć się bezpiecznie, więc im większe poczucie zagrożenia – a teraz mamy wojnę w Ukrainie, sytuacja Unii Europejskiej nie jest do końca pewna, mieliśmy recesję i pandemię – tym ludzie z tej wolności są w stanie bardziej zrezygnować na rzecz poczucia bezpieczeństwa. Zaczynają się cofać do pewnych rzeczy i myślę, że teraz to obserwujemy. Ludzie chcą odreagować, odpocząć, dostać tę zupę od żony, żeby był porządek i spokój.

O tradwife często mówi się jako o kontrze do feminizmu, który rozczarował i zawiódł kobiety.

To świadczy o nieznajomości pewnych procesów. Feminizm dał nam bardzo dużo, ale myśmy się zawiesiły na rzeczach, których nam nie dał i cały czas o tym dyskutujemy. Część kobiet zapewne jest bardzo rozczarowana i nie czuje się bezpiecznie, obserwujemy pewien rozłam, nie umiemy określić, w którą stronę obecnie feminizm idzie. To na pewno trudna dyskusja, ale rzeczywiście patrząc na ten wątek stereotypowo, można powiedzieć, że jest to odbicie w drugą stronę. Chociaż oceniłabym, że jest to raczej przeciwko “płynności” ról. Kobieta w Polsce ma przypisane role – jest matką, córką, żoną, pracownicą. Jak te role znikają, to tracimy grunt pod nogami, nie wiemy, kim jesteśmy i zaczynamy poszukiwać tego, co znamy.

W pewnym sensie łączy się to również z bezpłatną pracą kobiet w domu…

Przyjęło się, że wszystko, co się robi w domu, jest w naszym rankingu rzeczy ważnych nisko, a to, co się robi poza domem, jest wysoko. Jest to związane z patriarchalnym postrzeganiem świata zewnętrznego i wewnętrznego, ale i z podziałem ról – jedni muszą być na zewnątrz, a drudzy wewnątrz. Pojawia się pytanie, na ile my jesteśmy w stanie wpuścić mężczyzn do naszego wewnętrznego świata. Według mnie tradwife to świat kobiet, które mocno oddzielają przestrzeń “tylko na kobiet”. Jest nią, chociażby dom. Mężczyzna jest właściwie jedynie gościem w tym domu. Gościem, który za każdym razem jest “przez obsługę” przyjmowany w bardzo entuzjastyczny sposób, ale on ma się realizować poza domem.

Jaka według pani jest przyszłość tego trendu? Ma szansę dłużej zagrzać miejsce w przestrzeni społecznej?

Ten trend przychodzi i wraca, powraca i znika. Teraz znowu jest w przestrzeni publicznej i rozmawia się na jego temat, ale on nie jest na tyle aspiracyjny, żeby się przebił jako atrakcyjny i rzeczywisty sposób na życie. Myślę, że on zawsze będzie niszowy, miły do opowiadania, trudny do zrealizowania. I charakterystyczny dla klasy średniej, a nie dla ogółu społeczeństwa, które raczej traktuje go z przymrużeniem oka, trochę jak kolejny wymysł.

Ciekawym zjawiskiem w mediach społecznościowych jest to, że po fali tradwife i ich estetycznego contentu o idealnym życiu, przychodzi kolejna fala – nagrania kobiet, które opowiadają o przemocy w takich relacjach, rozwodach i szkodliwości takiego “tradycyjnego” związku. TikTok amerykański obecnie puchnie od relacji tej drugiej grupy. To właściwie potwierdza pani diagnozę, że tradwife jako trend niewiele kobietom oferuje i stosunkowo szybko się wypala.

Niestety tak jest. Jeżeli popatrzymy na to jako na etap w życiu, który trwa około 10 lat, to w istocie może być to atrakcyjna opcja. Jeżeli jednak uznamy to za sposób na życie, to myślę, że nie jest to najlepszy pomysł. Ten styl już wiele razy się nie sprawdził. Na zachodzie znowu się wypalił, więc nie sądzę, żeby u nas miało być inaczej. Prawda jest taka, że prędzej czy później te kobiety zaczynają być ekonomicznie zależne od mężów, a bardzo, bardzo rzadko bywa, by ekonomiczna zależność nie przemieniła się w wyraźniejszą dominację jednej osoby nad drugą. Ostatecznie jest to mocno powiązane z władzą i kontrolą.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?