„System je ubezwłasnowolnił”. O duńskiej wyspie niechcianych kobiet opowiada Agata Komosa-Styczeń
W 1923 roku na duńskiej wyspie Sprogø powstał ośrodek, w którym przez czterdzieści lat umieszczano kłopotliwe dla państwa kobiety: uznane za rozwiązłe lub opóźnione w rozwoju. – Ty i ja mogłybyśmy tam trafić i zostać wysterylizowane, bo kryteria były uznaniowe – mówi Agata Komosa-Styczeń, autorka książki “Wyspa niechcianych kobiet”.
Czy Duńczycy wiedzą, co jeszcze nie tak dawno działo się na małej duńskiej wyspie Sprogø, zaledwie kilka kilometrów od stałego lądu?
Większość do niedawna nie miała o tym pojęcia, choć w niektórych duńskich rodzinach przebąkiwano, że na Sprogø przebywała np. czyjaś teściowa. Ale wszystko bez szczegółów, co najwyżej z bezrefleksyjnym komentarzem, że “to ciemny okres w historii Danii”. O Sprogø zrobiło się głośno dopiero w 2019 roku, za sprawą 94-latki Karoline Olsen, którą przywieziono na wyspę, gdy miała 21 lat. Po przeszło 70 latach Karoline zażądała, by duńskie państwo przeprosiło ją za to, że została na wyspie “zniszczona”, czyli wysterylizowana. Ruszyło oficjalne dochodzenie dotyczące funkcjonowania wyspy będącej częścią tzw. Zakładów Kellera. W efekcie Pernille Rosenkrantz-Theil, duńska ministra spraw społecznych, przeprosiła byłe podopieczne Sprogø. Ale, uwaga, nie za sterylizację – bo ta była wówczas w Danii legalna i uznano, że państwo nie będzie się kajać za legalne działania – lecz za nadużycia w ośrodkach opieki społecznej.
Drugą najsłynniejszą “dziewczyną ze Sprogø” jest dziś Regine.
Regine to druga kobieta, która się ujawniła. To ona zapytała Rosenkrantz-Theil, czy poza przeprosinami dostanie odszkodowanie pieniężne. Zdziwiona ministra zapytała, czy Regine nie jest zadowolona z przeprosin, na co Regine odparła: “Jestem, ale zmieniłam zdanie”. Bardzo mi zaimponowała.
Jak zainteresowałaś się wyspą?
Przez zupełny przypadek. Gdy podjęliśmy z moim partnerem decyzję o wyjeździe z Polski do Danii na stałe, czytałam najróżniejsze książki o tym państwie, w tym “Życie po duńsku. Rok w najszczęśliwszym kraju na świecie” Helen Russell (przeł. Grzegorz Ciecieląg). Książka mi się nie spodobała, ale padło w niej zdanie, które sobie zapisałam: “Czy wiesz, że jeszcze w latach 60-tych mieliśmy taką wyspę, na której izolowano kobiety nieprzystające do systemu?”. Russell dopisała, że na wyspę przypływali marynarze i seksualnie wykorzystywali te kobiety (co koniec końców okazało się nieprawdą, tylko cyniczną próbą ubarwienia tej historii). Ośrodek na wyspie w latach 60-tych XX wieku? Uznałam, że to musi być błąd w druku. Tak mnie to zaintrygowało, że jeszcze nim wysłałam propozycję książki do wydawnictwa, już byłam umówiona z profesorką Birgit Kirkebæk, która jako pierwsza badaczka zajęła się Zakładami Kellera.
”Bycie “dziewczyną ze Sprogø”, czyli z “wyspy dla idiotów”, jak wtedy mówiono, nie przejmując się poprawnością polityczną, było piętnem. Do dziś w Danii istnieje pejoratywne określenie: “typ, który bierze świadczenia”. Dziewczyny ze Sprogø nie chciały, by ktoś wiedział, że obciążają system, że spędziły ileś lat w zakładzie i wyszły stamtąd “zniszczone”. Chciały wreszcie pasować do systemu.”
Czym były te zakłady?
De Kellerske Anstalter, czyli Zakłady Kellera, były kompleksem placówek opieki społecznej. Bardzo dużą, bardzo nowoczesną i świetnie zarządzaną organizacją. Powstały pod koniec XIX wieku z inicjatywy teologa i lekarza Johana Kellera, który prowadził na Zelandii ośrodek dla niesłyszących i niedosłyszących dzieci. Zauważył, że trafiają do niego też dzieci, które mają problemy rozwojowe i doszedł do wniosku, że nigdzie w Jutlandii nie ma ośrodka opieki nad takimi dziećmi. Postanowił go założyć wraz z synem Christianem, też lekarzem.
Tak powstało Brejning, czyli zakład centralny. Kellerowie stworzyli tam dla swoich podopiecznych całe miasto – ze szkołą, szpitalem, zoo. Warunki bytowe były znakomite, nota bene dziś w budynkach dawnych zakładów mieści się bardzo luksusowe Keller Spa, nawet ta nazwa nikogo nie odstrasza. Zakłady Kellera były wyjątkowe zwłaszcza w porównaniu z podobnymi ośrodkami w innych krajach, np. na wyspie Blackwell w USA – tamtejszego słynnego zakładu opieki społecznej nawet nie ogrzewano, wychodząc z założenia, że osoby z trudnościami rozwojowymi nie odczuwają zimna. Brejning nie było też zakratowane, podopieczni mogli się swobodnie przemieszczać. Ale z czasem Keller zaczął przyjmować do ośrodka dorosłe kobiety i mężczyzn, i stwierdził, że część z nich trzeba bardziej izolować.
Najlepiej na wyspach.
Keller zainspirował się domami wychowawczymi dla dzieci z problemami, które na swoich wyspach założyli Norwegowie. Dla mężczyzn wybrał wyspę Livø, dla kobiet Sprogø. Dawały złudzenie wolności, umożliwiały swobodne poruszanie się i pracę, jednocześnie nie dało się z nich uciec. Co więcej, pomysł okazał się opłacalny dla całej instytucji Kellera, bo społeczność zamknięta na wyspie najczęściej potrafiła wyżywić się samodzielnie – mieli gospodarstwa, trzodę, pola – ubrać się i dorobić sobie drobnymi naprawami. Na Sprogø z kobiet robiono wzorowe pracownice wiejskich gospodarstw, umiejące robić w zasadzie wszystko i nawykłe do ciężkiej pracy.
Zakłady Kellera to nie były zakłady psychiatryczne.
To jest bardzo ważne, a widzę, że wiele osób tak odczytało moją książkę. Nie były to szpitale czy zakłady psychiatryczne, lecz ośrodki opieki społecznej. Ani w Brejning, ani na wyspach nie pracowali zresztą psychiatrzy, psychologowie, pedagodzy. Nie prowadzono tam żadnych terapii. A sam Johann Keller nie był nawet neurologiem, lecz chirurgiem i jego zalecenia dla osób z zaburzeniami były, oględnie rzecz ujmując, mocno intuicyjne.
To mnie chyba najbardziej przeraziło w twojej książce – że w czasach Kellera ja też mogłabym zostać zawieziona na Sprogø, gdyż mam bardzo powszechną wadę wzroku, czyli astygmatyzm.
Ja też mam astygmatyzm i przeraziło mnie to tak samo jak ciebie. Początki działania Sprogø, czyli lata 20. i 30. XX wieku, to czasy zachwytu nad eugeniką pozytywną i tworzenia z Danii państwa dobrobytu. Eugenika pozytywna polega na zwiększaniu możliwości rozprzestrzeniania w populacji pożądanych genów. Jej wielkimi orędownikami byli nie tylko lewicowi politycy, ale też duńskie feministki. Od eugeniki negatywnej – która funkcjonowała w nazistowskiej III Rzeszy, ale też w Szwecji – odróżnia ją to, że nie eliminuje się ze społeczeństwa genów degenerujących rasę. Eugenika negatywna to przymusowa sterylizacja i zabijanie ludzi. Eugenika pozytywna zachęca do rozmnażania się jednostki uznane za “wartościowe biologicznie”: inteligentne, zdrowe, “moralne”.
A Dania zniechęcała do rozmnażania się osoby chore, słabe moralnie, obciążone genetycznie, a nawet te z biednych rodzin, ponieważ…
… państwo dobrobytu może działać tylko wtedy, jeśli nie ma na utrzymaniu zbyt wielu jednostek obciążających je społecznie, wymagających pomocy systemu. Dania składa się z bardzo wielu małych społeczeństw i dzięki temu tworzy bardzo silne duże społeczeństwo. Więc żeby to duże społeczeństwo było zdrowe, zarówno moralnie, jak i fizycznie, osób niezdrowych musiało być jak najmniej i nie mogły się rodzić kolejne słabe jednostki.
Na Sprogø trafiały kobiety opóźnione rozwojowo i kobiety “słabe duchem”.
Tego rozróżnienia na osoby opóźnione (åndssvag – słabe duchem”, głupie”) oraz chore na umyśle (obłąkane”, chore na umyśle” – sindssyg), dokonał w 1843 roku duński psychiatra Jens Rasmussen Hübertz. W połowie XIX wieku Hübertz ruszył w podróż po całej Danii, by sprawdzić, w jakich warunkach żyją ludzie z opóźnieniami rozwojowymi. A był to istny koszmar: najczęściej rodzina trzymała ich w klatkach lub tzw. trumnach głupca – małych skrzyniach, z których nie dawało się samodzielnie wyjść. Inną praktyką było przywiązywanie do słupa w stodole lub do nogi od łóżka.
“Słabość duchowa” mogła wynikać z wad rozwojowych, ale kategoria ta okazała się bardzo pojemna – mieściła także wszelkie objawy “niedostosowania moralnego”, brak hamulców, rozwiązłość. Kryteria wysyłania kobiet na Sprogø były absolutnie uznaniowe. Żaden opis czy “diagnoza” nie były oparte o obiektywne dane medyczne. Personel formułował sądy o ludziach nadzwyczaj swobodnie, diagnozy żywcem przepisywano, nic do niczego nie pasowało, nawet nie silono się na wiarygodność. Można było odnieść się do skali IQ, ale test na inteligencję stworzył sam Keller. Miejsca na wyspie przydzielano tak, jak było komu wygodnie. Wystarczyło, że dziewczyna nie miała rodziców albo pochodziła z biedniejszej rodziny – już była kandydatką na wyspę.
”Społeczność zamknięta na wyspie najczęściej potrafiła wyżywić się samodzielnie - mieli gospodarstwa, trzodę, pola - ubrać się i dorobić sobie drobnymi naprawami. Na Sprogø z kobiet robiono wzorowe pracownice wiejskich gospodarstw, umiejące robić w zasadzie wszystko i nawykłe do ciężkiej pracy.”
A liczba podopiecznych na wyspie musiała się zgadzać. Szalenie pomocne było tu przyglądanie się kobiecej seksualności.
Próba kontrolowania kobiecej seksualności i kobiecej płodności to jest jakaś obsesja mężczyzn. W tamtym czasie bardzo popularnym określeniem była “hiperseksualność”. Ta “przypadłość” dotyczyła oczywiście przede wszystkim kobiet. Czym była “hiperseksualność”? Nikt tego nie zdefiniował, więc znów kobiety wpadały w pułapkę braku opisu. “Hiperseksualnością” mógł być jednorazowy seks pozamałżeński, wielokrotny seks pozamałżeński, ale też taniec i obściskiwanie się z kimś na wiejskiej zabawie – wystarczyło, że zobaczył to i zgłosił do gminy sąsiad. Jeśli nie miałaś stałej pracy i męża, z miejsca byłaś podejrzewana o prostytucję, droga skojarzenia była krótka. Jeśli kobieta była rozwiązła, zakładano, że będzie co rusz zachodziła w ciążę, a my przecież budujemy państwo dobrobytu. Ja nawet jakoś rozumiem tę obawę przed nadmiarową liczbą dzieci, które trzeba będzie wziąć pod klosz państwa, ale dlaczego w takim razie nie pozwolono na legalną aborcję, tylko poddawano kobiety sterylizacji? Bo aborcja była dozwolona tylko w bardzo ściśle określonych przypadkach, tak jak dzisiaj w Polsce.
Kolejnym problemem było założenie, że wyłącznie kobiety przynoszą choroby weneryczne. Znalazłam informacje o wyrokach skazujących “za zarażenie tylu i tylu marynarzy”. Chyba mamy inne zdolności transmisyjne.
Wspomniałaś zakład psychiatryczny dla kobiet na wyspie Blackwell. O horrorze, jaki stawał się udziałem zamkniętych tam kobiet, wiemy dzięki amerykańskiej reporterce śledczej Nellie Bly. By dostać się na wyspę, Nellie udawała obłąkaną, a po dwóch tygodniach pobytu naprawdę była bliska szaleństwa. Sprogø to była raczej złota klatka.
Sprogø na pewno nie było scenerią horroru. Wręcz przeciwnie – warunki bytowe były tam bajeczne, dużo lepsze niż warunki życia przeciętnego Duńczyka. Zresztą sama pomyśl: urokliwa wysepka, wokół morze. Nim na wyspie założono zakład dla kobiet, mieścił się tam ośrodek wczasowy i dziś znów się mieści, bo w Danii nic nie może się marnować. Kadra Sprogø dbała o to, by podopieczne miały dostęp do nowinek technologicznych i rozrywki, bo wiedziała, że izolacja jest ciężka i bez zajęcia czymś dziewczyn po pracy może dojść do różnych niebezpiecznych sytuacji, np. buntu. Prof. Birgit Kirkebæk, znakomita badaczka Zakładów Kellera, powiedziała mi, że niesprawiedliwe jest nazywanie Sprogø “traumą wszystkich kobiet”, bo część znalazła tam swój azyl. Część została wyrwana z prawdziwej patologii. Bo jeśli, przykładowo, kobieta była ofiarą incestu [molestowania seksualnego w bliskiej rodzinie – przyp. red.], to zgodnie z moralną oceną tamtych czasów mogła być jeszcze bardziej winna niż sprawca. Bo pewnie uwiodła. Na Sprogø podopieczne miały bardzo dobre warunki i miały opiekę. Razi jednak fakt, że to kobiety określono mianem problemu. Ceną zapewnienia im systemowej opieki była ich wolność i możliwość decydowania o sobie. System je ubezwłasnowolnił.
Ja nadal nie pojmuję, jak to było możliwe, żeby bez jasnych przesłanek zamknąć dziewczynę na wyspie i jeszcze ją tam legalnie wysterylizować?
Było kilka dróg. Przypadek dziewczyny mogła zgłosić gmina. Do gminy mógł ją zgłosić mieszkaniec. Z tymi zgłoszeniami bywało różnie – to mogła być forma dyscyplinowania kobiet, które komuś się naraziły, zemsty, zazdrości. Dziewczynę mogła zgłosić inna placówka, która się nią opiekowała, np. dom dziewcząt, sierociniec, szkoła. Na wyspę można było trafić też na mocy wyroku sądowego, jeśli w jakiś sposób wiązał się z kategoriami moralnymi: pracą seksualną, włóczęgostwem itd. Osoba wytypowana trafiała na test do ośrodka. Zazwyczaj go nie przechodziła, bo pytania były dziwne – np. “czym się różni chłopiec od karła?” albo “co robi matka?”. Wyobrażam sobie 10 różnych odpowiedzi na pytanie, czym zajmuje się matka, ale tylko jedna była uznawana przez zarząd za prawidłową.
To trudniejsze niż matura z kluczem.
Jak czytałam te pytania, to uznałam, że nie ogarnęłabym tematu. Tym bardziej, że kandydatki na wyspę były w stresie: przychodzi osoba w białym kitlu i zadaje dziwne pytania. Scenę przyjęcia na wyspę dobrze przedstawiono w filmie “Niepowstrzymane”. Bohaterka, Maren, pochodzi z wielodzietnej rodziny i jest wychowywana przez samotną matkę. Lubi się zabawić. Przez swoje upodobanie do klubów jazzowych zostaje wyrzucona z pracy, a do jej domu przychodzi inspektorka z Zakładów Kellera. Małe poddasze, samotna matka, liczne rodzeństwo – los Maren jest przesądzony. Dziewczyna trafia na test do Ottona Wildenskova, lekarza prowadzącego. Ten każe jej liczyć do dwudziestu. Maren sądzi, że to żart, milczy. Zostaje wysłana na Sprogø.
Ustawa sterylizacyjna weszła w Danii w życie 1 czerwca 1929 roku i funkcjonowała jeszcze do lat 60-tych.
Na jej mocy można było uniemożliwiać posiadanie potomstwa ludziom opóźnionym umysłowo, u których “nienormalna siła lub kierunek popędu seksualnego stanowią zagrożenie dla społeczeństwa”. Znów wszystko w imię państwa dobrobytu. Pierwsza wersja aktu zakładała dobrowolność – osadzeni mogli opuścić ośrodki odosobnienia, pod warunkiem że zgodzą się na zabieg. Jeśli się nie godzili, pozostawali na wyspach. Jednak kwestia zgód i ich braku jest dyskusyjna. W większości teczek sterylizacyjnych znajdowałam informacje, że pacjentki godziły się na sterylizację, ale zgód tam wcale nie było. Poza tym nie mam żadnej pewności, że kobiety ze Sprogø wiedziały, na co się godzą. Słyszały: “Możesz odpłynąć, ale musisz się poddać sterylizacji”. Albo: “Słuchaj, jest taki zabieg, po nim będziesz miała spokój, nie musisz się martwić”. Sterylizację nazywano salpingektomią – nim zaczęłam pisać książkę, nie znałam tego słowa. Po 1934 roku sterylizacja była już przymusowa i uznawana za formę troski o obywateli, eugenikę pozytywną.
Wizja trafienia na Sprogø musiała przerażać kobiety.
Ta wysepka majacząca parę kilometrów od lądu była doskonałym narzędziem dyscyplinowania kobiet. Jedna z dziewczyn, gdy na brzegu zorientowała się, dokąd ją odwożą, w panice wskoczyła do morza. Jedynym, co mogło ochronić cię przed Sprogø, była twoja rodzina, która mogła się za tobą wstawić, walczyć o ciebie i nie dopuścić do tego, żebyś znalazła się na wyspie. Sarah Smed, współautorka książki “Pigerne fra Sprogø” (pol. “Dziewczęta ze Sprogø”) mówiła mi, że jeżeli młoda dziewczyna zachodziła w ciążę bez męża, od razu padał na nią blady strach. Jeśli rodzina ją kochała, to robiła wszystko, by zapewnić duński system, że młoda matka nie będzie kłopotem: “my się zajmiemy nią, dzieckiem, spokojnie”. Takie wsparcie było kluczowe, choć zdarzało się i tak, że kobiety trafiały na wyspę mimo opieki rodziny. A decyzji Kellera nikt nie miał prawa podważać.
Kobiety ze Sprogø, poza tym, że odpływały z wyspy pozbawione płodności, nie doświadczały niczego, co mogłoby je przywrócić społeczeństwu.
Teorie pedagogiczne pojawiły się w Danii dopiero w latach 60-tych. Wcześniej panowało przekonanie, że jakakolwiek stymulacja rozwojowa może osoby słabe duchem zabić. Czym innym było robienie z kobiet idealnych służących. Dziewczyny ze Sprogø po opuszczeniu wyspy często trafiały do pieczy zastępczej i patrzono, jak radzą sobie z tą kontrolowaną wolnością. Były łakomym kąskiem. Raz, że gospodarstwo, które zatrudniało taką kobietę, dostawało pieniądze z zakładów Kellera. Dwa, zyskiwało superwykwalifikowaną pracownicę. A trzy, dziewczyny często padały ofiarami gospodarzy, którzy je molestowali i nie martwili się potencjalną ciążą. Trafiały z deszczu pod rynnę i rozumiem, że wtedy mogły naprawdę chcieć wrócić na wyspę. Kiedy indziej nie chciały i ukrywały to, co je spotyka.
Po opuszczeniu Sprogø większość z nich ukrywała też to, że tam była.
Bycie “dziewczyną ze Sprogø”, czyli z “wyspy dla idiotów”, jak wtedy mówiono, nie przejmując się poprawnością polityczną, było piętnem. Do dziś w Danii istnieje pejoratywne określenie: “typ, który bierze świadczenia”. Dziewczyny ze Sprogø nie chciały, by ktoś wiedział, że obciążają system, że spędziły ileś lat w zakładzie i wyszły stamtąd “zniszczone”. Chciały wreszcie pasować do systemu.
Jakie wnioski wyciągnęła Dania ze swojej eugenicznej przeszłości?
Przede wszystkim takie, że nie ma ludzi normalnych. Bycie normalnym jest kategorią tych, którzy mają siłę i władzę, wygodną i niebezpieczną. Są tylko normalne warunki życia i te trzeba zapewnić każdemu. Każdy może być przydatny w społeczeństwie, bo ono nie składa się tylko z jednego typu ludzi, lecz z szeregu najróżniejszych osób i trzeba zrobić tak, by móc czerpać z tej różnorodności. Kategoria “słabości ducha” całkowicie odeszła do lamusa. Natomiast jeśli chodzi o ludzi z niepełnosprawnościami, są bardzo aktywizowani. Stawia się na ich samodzielność, zatrudnianie, włączanie. Jak zaczęłam tutaj mieszkać, miałam straszną myśl: “Boże, ile tu jest osób z niepełnosprawnościami”. A ich po prostu widać, nie tkwią w domu.
Jak ci się mieszka w “najszczęśliwszym kraju świata”?
Znakomicie, ale mieszkam na prowincji, nie w Kopenhadze. No ale to nie jest łatwy kraj do kochania. I na pewno nie jest to kraj dla indywidualistów. Bycie sobą jest, owszem, ważne, ale najważniejsza jest wspólnota.
To skąd się bierze ta szczęśliwość?
Według mnie z braku wielkich oczekiwań wobec siebie i dzieci. Ja zawsze chciałam więcej, lepiej. Lata dziewięćdziesiąte w Polsce upływały mi w otoczeniu napisów: “mega”, “super”, “hiper”. To był drogowskaz mojego życia: być mega, hiper, najlepszą. Tu najfajniej jest być almindelig, czyli “zwykłym”.
Agata Komosa-Styczeń. Dziennikarka i redaktorka. Była redaktorka naczelna portalu internetowego naTemat, serwisu internetowego Radia Tok FM oraz działu Wiadomości w Wirtualnej Polsce. Publikowała w ÑWysokich Obcasach”, ÑKukbuku”, na stałe współpracuje z magazynem ÑŁadne Bebe”. Autorka książki “Taterniczki. Miejsce kobiet jest na szczycie”, książek i tomików poezji dla dzieci oraz tłumaczka książek dziecięcych. Od trzech lat mieszka w Danii.
Zobacz także
Sprzątamy, żeby „dodać sobie kobiecości”. Badaczki o nierównym podziale obowiązków domowych
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
„Dobrobyt zakonserwował tradycyjne role w rodzinie.” O życiu kobiet w Szwajcarii, raju wymyślonym, mówi Agnieszka Kamińska, socjolożka i dziennikarka
Polecamy
Palenie na stosie, histeria i lobotomia. Czyli rzecz o tym, jak „leczono” kobiety
Anna Szwiec: „Gdy programowanie stało się prestiżowe i dochodowe, weszli w tę dziedzinę mężczyźni i całkowicie ją zdominowali”
Sydney Sweeney: „Wszyscy mówią: ‘Kobiety wspierają kobiety’. To się w ogóle nie dzieje. To wszystko jest fałszywe”
“Rozalka narodziła się z pytania: co by było ze mną, gdybym przyszła na świat w XIX wieku w pańszczyźnianej rodzinie?”
się ten artykuł?