Simona Kossak – barwny motyl, zielona królowa puszczy
Uważano ją za czarownicę, bo doskonale dogadywała się ze zwierzętami i rozumiała ich mowę. Przez ponad 30 lat mieszkała w leśniczówce w Puszczy Białowieskiej i broniła jej mieszkańców. „To, że jeszcze nie podzieliła losu innych puszcz, po których zostały tylko nazwy, wynika z jej – zda się niewyczerpalnych – sił życiowych, ze straszliwego haraczu płaconego łowcom zwierzyny i położenia geograficznego – z dala od skupisk rolniczej ludności i wielkich miast, leżąca na pograniczy krajów i narodów, ukryta wśród bagien. […] Na oczach naszego pokolenia rozgrywa się ostatni akt jej dziejów” – napisała w „Sadze Puszczy Białowieskiej”, brawurowej opowieści o miejscu, któremu poświęciła swoje życie. Dlaczego postać Simony do dziś tak fascynuje?
Pochodziła z utalentowanej i szacownej krakowskiej rodziny. Jej ojciec Jerzy, dziadek Wojciech i pradziadek Juliusz byli wybitnymi malarzami batalistycznymi, a kuzynki – Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Magdalena Samozwaniec i Zofia Kossak – poetkami i pisarkami. Ona jednak nie miała dość talentu ani też temperamentu, by dorównać wybitnym przodkom. Rozczarowaniem były już ponoć jej narodziny 30 maja 1943 roku, ponieważ spodziewano się chłopca. Jako kilkulatka miała też nie zdać „testu” z talentu do rysowania w pracowni ojca, u progu studiów polonistycznych przekonała się również, że nie ma w niej zamiłowania do ojczystej gramatyki.
Idąc za głosem serca, włożyła dużo pracy w przygotowanie się do studiów biologicznych i kiedy tylko je zaczęła, wiedziała, że znalazła swoją zieloną życiową drogę. Nie wyobrażała sobie życia z dala od przyrody, a jej największą pasją była zoopsychologia. Jak się okazało, miała do tego wybitny talent: od dziecka z ogromną łatwością nawiązywała więź ze zwierzętami, uważała nawet, że rozumie ich mowę. Było to zresztą zagadnienie, które fascynowało ją badawczo – jej praca magisterska dotyczyła… dźwięków wydawanych przez ryby.
Nie najlepsze relacje rodzinne (Kossakowie słynęli z oschłości, matka faworyzowała jej starszą siostrę Glorię, wreszcie doświadczyła zawodu miłosnego, który okazał się być rodzinną intrygą) skłoniły ją do poszukiwania miejsca dla siebie daleko od Krakowa. Marzyła o pracy ze zwierzętami w Tatrach albo Bieszczadach, jednak oferta przyszła z Puszczy Białowieskiej. W 1970 roku podjęła pracę w Zakładzie Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk i przeprowadziła się do Białowieży.
Była to dla niej podróż w jedną stronę – pociąg z Krakowa do Białegostoku jechał wówczas 13 godzin. „Jak przyjechałam pierwszy raz do Białowieży, wszyscy mówili: co ty wariatko robisz. A ja utwierdzałam się wtedy bardziej, że to jest cel mojego życia, cel moich marzeń, obejrzeć ten okropnie brzydki, mokry, brudny, gnijący las” – mówiła po latach w filmie „Simona”.
Początkowo mieszkała w służbowym pokoju przy instytucie, już po kilku miesiącach pokazano jej jednak miejsce z dala od ludzi, na terenie Białowieskiego Parku Narodowego. Dziedzinka, bo tak nazywano leśniczówkę, położona była kilka kilometrów od Białowieży, w otoczeniu dziewiczej przyrody. Miejsce to, niezamieszkane przez dłuższy czas, było w kiepskim stanie technicznym, nie było tam prądu, wodę trzeba było przynosić ze strumyka.
Simona w Dziedzince zakochała się od pierwszego wejrzenia. Nieco trudniej było ze współlokatorem tego miejsca. Warszawski fotograf Lech Wilczek niedługo przed nią wynajął jedno z dwóch niezależnych mieszkań w drewnianym budynku. W pierwszym roku wspólnego mieszkania ich relacje nie były ponoć najlepsze, szybko jednak połączyła ich miłość do zwierząt i do siebie, a w ścianie dzielącej ich mieszkania powstały drzwi. „Lekceważyła wszelki blichtr, sznyt i szpan. Jeśli skupiała na sobie uwagę, to tylko w niezamierzony, żywiołowy sposób – dowcipem, refleksem, elokwencją” – wspominał swoją partnerkę artysta.
Simona i Lech tworzyli nieformalny związek do końca życia. Dość skomplikowany, jak oceniali ich znajomi, ale dający obu stronom wiele wolności, zarówno w sferze zawodowej, jak i obyczajowej. I szczęśliwy. „Przez wszystkie lata, które spędziliśmy razem, zachowaliśmy dwa odrębne mieszkania. Była połowa Dziedzinki Simony i połowa Wilczka. Dla naszego związku to było bardzo ważne, gwarantowało znakomite współistnienie, taka możliwość izolacji od siebie jest każdemu czasami potrzebna. […] Kuchnia była wspólna” – tłumaczył Lech Wilczek.
Dla Simony Dziedzinka szybko stała się najważniejszym miejscem na ziemi. I dla jej zwierzyńca, bo mieszkały tam liczne zwierzęta: krakowskie psy Troll i Leda, rysica Agatka, lisica Dusia, dzik Żabka, szczury Alfa i Omega, łosie Pepsi i Cola, krowa Starucha, bociany, sarny, świerszcze… Wszystkie zwierzęta w Dziedzince miały swoje imiona i jeśli nawet, po odchowaniu, odchodziły do puszczy, wracały co roku, by urodzić i odchować tam swoje młode. Jak wspominała Simona, „rozeszło się po wsi, że w Dziedzince mieszkają ludzie, co to biorą do siebie różne nieudane dzikie zwierzątka. Zaczęli nam je znosić. Nie polecam ludziom, aby brali z lasu małe warchlaczki i mieli je potem osiemnaście lat na utrzymaniu. To jednak silne i duże zwierzę” – mówiła po latach.
Simona doskonale radziła sobie ze zwierzętami, jak oceniano, o wiele lepiej niż z ludźmi. Zaowocowało to wieloma osiągnięciami naukowymi opartymi na obserwacji zwierząt. W 1980 roku obroniła rozprawę doktorską poświęconą sarnom w Puszczy Białowieskiej, 11 lat później jej rozprawa habilitacyjna dotyczyła zachowań pokarmowych saren, na 30-lecie pobytu w Puszczy została profesorem nauk leśnych. Napisała kilkadziesiąt rozpraw naukowych, należała do najbardziej prestiżowych instytucji badawczych na całym świecie, gdzie propagowała wiedzę o Puszczy Białowieskiej i jej mieszkańcach: „Puszcza nigdy nie była i nie będzie stara. Ona, nieporuszona w swoim czasowym majestacie, trwa w opływających ją tysiącleciach wciąż tak samo żywotna. W sobie właściwym rytmie rodzą się, dojrzewają, starzeją się i zmieniają w proch kolejne generacje drzew i jednoroczne zioła. Jesienne wichury, letnie burze, zimowe okiście w mgnieniu oka zmieniają całe jej połacie w spiętrzone rumowiska połamanych pni i konarów. Z upływem czasu rany zabliźniają się i pokrywają zielenią nowo narodzonego życia” – pisała w „Sadze Puszczy Białowieskiej”.
W naszej pamięci pozostanie nie tylko jako naukowczyni, ale przede wszystkim ekolożka-aktywistka, popularyzatorka wiedzy o świecie zwierząt. Nagrała 1800 odcinków radiowej audycji „Co w trawie piszczy?”, napisała kilkanaście książek przybliżających świat przyrody i zachowania zwierząt, realizowała filmy przyrodnicze, angażowała się w działania na rzecz ochrony przyrody i środowiska naturalnego.
Tuż przed śmiercią w marcu 2007 roku, ze szpitalnego łóżka koordynowała działania w obronie doliny Rospudy. „Las wyhodowany przez człowieka tak się ma do puszczy, jak krowa do żubra, jak kundel wiejski do wilka, jak puszcze Notecka, Kampinowska i Niepołomicka do Białowieskiej. Jak tombak do złota. Ona nas potrzebuje, nie potrzebuje naszych pił i rachitycznych sadzonek” – pisała w „Sadze”.
Lech Wilczek żył o dekadę dłużej niż Simona. We wspomnieniach wydanych pod koniec życia, pełnych wspaniałych zdjęć Simony ze zwierzętami, tak opisał wydarzenie, którego był świadkiem niedługo po jej śmierci: „Simony nie było już od paru miesięcy. Siedzieliśmy ze Zbyszkiem Święchem w jej pokoju, zatopieni w rozważaniach i wspomnieniach. Puszczę naokoło stroiły blaski jesiennego słońca, ale w nas nie było ani promyka. W pewnej chwili przez lekko uchylone okno wleciał motyl – rusałka admirał. Chybkim lotem okrążył pokój, zatoczył koło nad głową Zbyszka, po czym przysiadł po lewej stronie na moim torsie. Na rozchylonych, brunatno-czarnych, znaczonych bielą skrzydłach jarzyły się pomarańczowo-czerwone wstęgi. Zamarliśmy. – To Simona – wyszeptał Zbigniew. Znieruchomieliśmy na długą chwilę. Nagle niespodziewany gość wzbił się w powietrze i nie myląc drogi, zniknął za oknem”.
„Nie byłoby Simony Kossak takiej, jaką wszyscy znamy z jej zdecydowanej postawy ratowania i popularyzacji dzikiej przyrody, gdyby nie Dziedzinka. Gdyby nie ta magiczna leśniczówka w rezerwacie Białowieskiego Parku Narodowego, w której zamieszkała po studiach w Krakowie i gdzie żyła do końca… To był raj, Simona żyła w raju!” – ocenia Beata Hyży-Czołpińska, autorka dokumentalnego filmu „Miejsce w raju” poświęconego życiu i dokonaniom Simony Kossak.
W 2023 roku powstał też dokument Natalii Korynckiej-Gruz pt. „Simona”. Reżyserka nie ma wątpliwości, że jej bohaterka była postacią wyjątkową: „Przede wszystkim była osobą, która miała ideę. O coś jej w życiu chodziło. Nie skupiała się na swoich problemach wewnętrznych. Chciała zmienić coś w świecie na lepsze i w tym sensie była wyjątkowa, ponieważ robiła to z wielką determinacją. Wierzyła, że nawet jeśli to nie ona zmieni świat, trzeba iść ku dobremu, robić swoje. Ta krucha, niewysoka kobieta duchowo była gigantem”.
Szansę poznać bliżej Simonę Kossak mamy również za sprawą filmu fabularnego „Simona Kossak” w reżyserii Adriana Panka z Sandrą Drzymalską w roli tytułowej. Film do polskich kin trafił 22 listopada i zbiera dobre recenzje.
Wspaniałe zdjęcia Simony Kossak pokazujące jej cudowne więzi ze zwierzętami ujrzały światło dzienne w wydanych w 2023 roku przez Wydawnictwo Marginesy wspomnieniach Lecha Wilczka „Moje życie z Simoną”. Dla mnie najpiękniejszą jej książką pozostanie wydana w 2001 roku „Saga Puszczy Białowieskiej”, z której cytaty, obok fotografii Lecha Wilczka, towarzyszą tej opowieści o „królowej puszczy”.
Wspomniana książka jest niezaprzeczalnym dowodem wspaniałego, godnego jej utalentowanych przodków daru pisania i opowiadania o przyrodzie. „Co dziś najbardziej zagraża puszczy? Dziś zagraża jej człowiek (wyraźnie mówię człowiek i proszę tego nie utożsamiać z zawodem leśnika). Jutro będzie jej zagrażał lodowiec, a pojutrze ruchy tektoniczne wiecznie aktywnej skorupy ziemskiej. Co najbardziej zagraża przyrodzie na Ziemi? Zagraża sama sobie, człowiek bowiem jest jej tworem, jej największym osiągnięciem, włącznie z jego umiejętnością totalnego niszczenia. To się nazywa seppuku. Cel tego seppuku nie będzie nam objawiony”.
Zobacz także
Polecamy
59-latka wpisała się do Księgi Rekordów Guinnessa. Zrobiła 1575 pompek w godzinę
Co oznacza żółta wstążka przy smyczy psa? Uważaj, to nie ozdoba
Magdalena Popławska o samodzielnym macierzyństwie: „Chcę żyć na własnych zasadach. Nie mieć wyrzutów, że nie spełniam oczekiwań innych”
Usłyszała, że powinna pracować w Biedronce zamiast być w Akademii Teatralnej. Dziś jest jedną z najpopularniejszych aktorek
się ten artykuł?