Reżyserka Katarzyna Dąbkowska: Samobójstwa dziesiątkują Inuitów. My byśmy sobie w ich świecie nie poradzili, a więc dlaczego oni mają radzić sobie w naszym?
– Wśród Inuitów samobójstwo nie jest tematem tabu, bo zdarza się nieustannie. Zabijają się dzieci, młode matki i młodzi ojcowie. Rodziny twierdzą, że często odczuwają ich obecność po śmierci. Ojciec Daniel mówił mi o praktyce zamieniania się domami. Gdy w jednym domu ktoś odbierze sobie życie, czasem rodzina tak bardzo czuje obecność ducha zmarłego, że zamienia się z inną rodziną na dom, póki duch nie odejdzie – mówi Katarzyna Dąbkowska, reżyserka filmów dokumentalnych.
Marianna Fijewska-Kalinowska: W 2013 roku trafiłaś do małej wioski Naujaat na terenie Kanady Północnej, gdzie mieszkają rdzenni Inuici. Spędziłaś miesiąc w ośrodku prowadzonym przez polskiego misjonarza o. Daniela Szwarca Oblata Maryi Niepokalanej (OMI). Dlaczego zdecydowałaś się na taką wyprawę?
Katarzyna Dąbkowska: Zajmuję się kręceniem filmów dokumentalnych, w dodatku uwielbiam klimat polarny. Po zrobieniu filmu o Polskiej Stacji Polarnej Hornsund im. Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie, szukałam kolejnych tematów związanych z Arktyką. Wtedy też dowiedziałam się, że od niedawna wśród Inuitów z Północy Kanady wskaźnik samobójstw jest jednym z najwyższych na świecie. Najczęściej odbierają sobie życie osoby przed 30-stką, a nawet 12-, 13-letnie dzieci. Jednocześnie warunki życia Inuitów – z naszej perspektywy – polepszają się. Kanada wypłaca im rekompensaty, choćby za zbrodnie dokonane przez duchownych z kościoła katolickiego kilkadziesiąt lat temu. Do tego dochodzi mnóstwo programów wspierających te najzimniejsze i najbardziej odizolowane regiony. A mimo to ludzi nęka depresja. Dlaczego? Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, poleciałam z kamerą do Arktyki kanadyjskiej, do autonomicznego terytorium Nunavut.
I nakręciłaś film „Między światami”. Jaki cel postawiłaś sobie jako reżyserka?
Próbowałam zrozumieć Inuitów „od wewnątrz”. Wejść do ich społeczności i pokazać, z czym się mierzą. To ludzie zamknięci w sobie. Nie chcą się zwierzać, zwłaszcza białemu człowiekowi, który kojarzy się z kimś, kto narzuca swoją wizję świata. Nie mogłam tak po prostu poprosić, by opowiedzieli mi o samobójstwach i depresji w swojej rodzinie. Spędzałam czas na świetlicy prowadzonej przez o. Daniela Szwarca OMI, bawiłam się z dziećmi na placu zabaw. Ale nie spotkałam nikogo, kto otworzyłby się przede mną emocjonalnie. I pewnego dnia zobaczyłam Teresę – młodą Inuitkę, która przyszła do świetlicy. Robiła kawę w kuchni, na rękach miała swoje najmłodsze dziecko. Była roztrzęsiona. Zapytałam, czy możemy porozmawiać przed kamerą. Zgodziła się. Opowiedziała mi o swoim życiu – bardzo wcześnie została matką, była uzależniona od narkotyków, bo wśród młodych Inuitów niestety narkotyki i alkohol są dużym problemem, była też uwikłana w niezwykle toksyczny związek, z którego nie potrafiła wyjść. Jej partner stosował przemoc i miał poważne problemy z prawem, a ona właśnie urodziła kolejne dziecko, którym nie miała siły się zajmować. W filmie jest taka scena: Teresa płacze, przytula niemowlę, a jednocześnie mówi, że nie chce już żyć. To było dla mnie wstrząsające. Wiem od o. Daniela, że Teresa nie popełniła samobójstwa, a nawet rozpoczęła leczenie w ośrodku poza wioską. Mam nadzieję, że jej życie układa się coraz lepiej.
Zwierzenia Teresy i w ogóle cały twój film przypomina mi niezwykle najnowszy hit HBO, serial z Jodie Foster „Detektyw: Kraina nocy”. Tam również fabuła kręci się wokół depresji, jakiej doświadcza wielu ludzi Północy żyjących w klimacie okołoarktycznym oraz ich niezwykłej, lecz umierającej powoli kultury i tradycji.
Rzeczywiście, wiele wątków jest wspólnych. Główna bohaterka serialu, policjantka Navarro, poznaje swoje plemienne imię dopiero w ostatnim odcinku serialu. Problem tracenia tożsamości kulturowej na poziomie języka jest też widoczny wśród inuickiej młodzieży. Z jednej strony w szkołach uczy się dzieci angielskiego, z drugiej mówi się o amerykanizacji kultury. Dzieci zatracają znajomość języka rdzennego, przez co niejednokrotnie nie są w stanie porozumieć się ze swoimi dziadkami i babciami. W serialu pokazane jest też niezwykłe podejście mieszkańców Północy do zmarłych. Kontakt ze zmarłymi poprzez sny lub poczucie ich obecności to dla Inuitów coś zupełnie normalnego. W ich wierzeniach jest bardzo dużo elementów związanych z duchowością oraz z życiem i światem po śmierci. Śmierć jest również bardzo obecna w ich codzienności – każdy z nich jest doświadczony samobójstwem kogoś bliskiego. Wśród Inuitów samobójstwo nie jest tematem tabu, bo zdarza się nieustannie. Zabijają się dzieci, młode matki i młodzi ojcowie. Rodziny twierdzą, że często odczuwają ich obecność po śmierci. Ojciec Daniel mówił mi o praktyce zamieniania się domami. Gdy w jednym domu ktoś odbierze sobie życie, czasem rodzina tak bardzo czuje obecność ducha zmarłego, że zamienia się z inną rodziną na dom, póki duch nie odejdzie. Pewnego wieczoru odwiedziłam cmentarz położony na wzgórzach okalających wioskę. Zobaczyłam dziesiątki grobów przykrytych kolorowymi sztucznymi kwiatami, zabawkami, rysunkami i maskotkami – od dzieci i dla dzieci. W dole słychać było gwar dzieci bawiących się na ulicy. Życie i śmierć w Arktyce są ze sobą bardzo mocno splecione. Zawsze tak było, ale teraz przybrało to nowy, dramatyczny wymiar.
W swoim filmie opowiadasz o tym, w jaki sposób Inuici popełniają samobójstwa. I to również jest wstrząsające.
Każdy ma tam broń, więc najczęściej do siebie strzelają. A jeśli nie strzelają, to wieszają się na szafach i na elementach budynków, bo drzewa w Arktyce nie rosną. Dzieci używają do tego pasków i sznurówek. Bardzo częste są też przypadki przedawkowania narkotyków czy alkoholu.
Co takiego dzieje się wśród młodych Inuitów, że decydują się na zakończenie własnego życia?
Wielu powiedziałoby: dlatego, że mieszkają tam, gdzie jest zimno i ciemno. Ale z badań wynika, że Inuici zaczęli popełniać tak dużo samobójstw, dopiero gdy przyszedł biały człowiek i narzucił im swoją cywilizację. Przecież wcześniej też było ciemno i zimno i warunki bytowe były bez porównania gorsze. Inuici prowadzili koczowniczy tryb życia, przemieszali się tam, gdzie mogli polować, ale czasami głód dziesiątkował całe rodziny. Bardzo często dochodziło do śmierci noworodków, a mimo to przetrwali i potrafili się zaadaptować. Owszem, zdarzały się osoby, które odbierały sobie życie, ale według różnych źródeł, było takich przypadków o wiele mniej niż w rasie białej. Teraz samobójstwa wśród rdzennej ludności są kilkukrotnie częstsze niż u innych mieszkańców tych samych rejonów. Mam na myśli także ludność z Grenlandii, Syberii czy właśnie Alaski.
Więc dlaczego?
O to samo zapytałam o. Daniela. Powiedział, że Inuitów pcha do samobójstwa to samo, co ludzi w Polsce, w Europie i w reszcie świata. Rozstania, zdrady, bezrobocie, depresja, konflikty w rodzinie. To ostatnie wynika często z tego, że wszyscy żyją razem, bo brakuje mieszkań. Wśród Inuitów przyrost naturalny jest bardzo wysoki. Niejednokrotnie dzieci rodzą dzieci, bo rodzicami zostają już 16 i 17-latkowie i niejednokrotnie popełniają samobójstwa. Te dzieci są więc wychowywane przez babcie, ciocie i kuzynki. Wszyscy w jednym domu. Do tego dochodzi problem z alkoholem i narkotykami. Oczywiście na miejscu są ośrodki leczenia uzależnień i pomocy psychologicznej, ale to ośrodki stworzone raczej przez białych ludzi dla białych ludzi. Inuici niechętnie z nich korzystają, bo nie czują, by były to miejsca dopasowane do nich.
Skoro ich problemy nie różnią się tak bardzo od reszty świata, dlaczego wskaźnik samobójstw jest tak wysoki akurat tam?
To bardzo złożony problem i ciągle analizowany przez kanadyjskie instytucje zajmujące się zdrowiem psychicznym. Spotkałam się z twierdzeniem, że w populacjach zachodnich samobójstwo jest postrzegane jako prywatny problem danej osoby, a w społecznościach rdzennych może być to wyraz pewnego rodzaju cierpienia społecznego. Jeśli tak na to spojrzymy i do wszystkich współczesnych chorób cywilizacyjnych dołożymy traumy historyczne i warunki geograficzno-pogodowe, które wymuszają izolację tych rejonów, to wszystko tworzy bardzo specyficzne i trudne środowisko życia. Gdy bawiłam się z dziećmi na placu zabaw, widziałam, że część z nich ma czarne, zepsute zęby z wielkimi srebrnymi plombami. Nie dlatego, że opiekunowie tak bardzo nie dbają o uzębienie dzieci, ale dlatego, że ich organizmy tak reagują na cukier, bo jeszcze się do niego nie przyzwyczaiły. Myślę, że podobnie jest ze wszystkim, co niesie za sobą szybko narzucona zachodnia cywilizacja. Najlepszym przykładem jest, chociażby współczesna historia Indian czy Aborygenów. Nie twierdzę, że Inuici są słabi psychicznie. O nie! Trzeba przecież być niezwykle wytrzymałym, żeby przetrwać w takich warunkach. My byśmy sobie w ich świecie nie poradzili, a więc dlaczego oni mają radzić sobie w naszym?
Ale trudno dalej chodzić na polowania i walczyć o przetrwanie, gdy świat oferuje łatwiejsze życie.
Właśnie. Dlatego nie do końca wiadomo, jak mieliby funkcjonować współcześni Inuici, by zachować swój rdzenny charakter. Mają zapewnione pieniądze, ale nie mają, co z nimi robić. Mogą kupić ogromny telewizor, drogi samochód, którym będą jeździć po wiosce i co dalej? Mogą oczywiście pracować choćby w szkolnictwie albo ośrodkach zdrowia, ale nie muszą. Pojawia się nuda, pojawia się alkohol, pojawiają się narkotyki, a z nimi przychodzi depresja. Nie życzę nikomu, by musiał walczyć o przetrwanie, ale wcześniej właśnie wokół tej walki w ekstremalnych warunkach toczyło się ich życie. Nie zapominajmy też, że starsze pokolenie Inuitów zmaga się z historycznymi traumami, choćby związanymi z tym, co wyrządził im Kościół Katolicki. Gdy rodzice są nieszczęśliwi i w pewien sposób patrzą na świat, trudno by ich dzieci patrzyły w zupełnie inny. Z młodymi Inuitami bardzo trudno rozmawia się o przyszłości. Co chcą robić? Co zobaczyć? Gdzie pojechać? Oni nie wiedzą. A jeśli wiedzą, to jest to tak trudne to zrealizowania, że prawie niemożliwe. Zwróć uwagę na ten paradoks: biały człowiek dał Inuitom wiele dobrego, np. elektryczność czy opiekę zdrowotną, ale koszty tych wygód były ogromne. Na Inuitach wymuszono relokacje i zmiany w trybie życia, w którym do tej pory widzieli sens. A wydarzyło się to niemalże z dnia na dzień, bo na przestrzeni zaledwie dwóch pokoleń.
Młodzi Inuici nie chcą wyjeżdżać do miast? Wyrwać się?
W stosunku do młodzieży z dużych miast z południa Kanady często są gorzej wykształceni, trudniej im znaleźć pracę. W wioskach wykształcenie zdobywa się powiedzmy na naszym poziomie licealnym. Jeśli ktoś chce uczyć się dalej, nie może być uzależniony, musi mieć pieniądze i przede wszystkim motywację. Poza tym emigracja nie bardzo mieści się w mentalności Inuitów. Oni mają przekonanie, że skoro są u siebie, to dlaczego mieliby się stamtąd ruszać. O wiele częściej podróżują czy nawet wyprowadzają się Inuici, którzy mają jednego rodzica rasy białej. Już sama nazwa ich terenów Nunavut oznacza: nasz kraj. I to jest naprawdę ich miejsce, ich świat, przestrzeń, którą kochają.
”Z młodymi Inuitami bardzo trudno rozmawia się o przyszłości. Co chcą robić? Co zobaczyć? Gdzie pojechać? Oni nie wiedzą. A jeśli wiedzą, to jest to tak trudne to zrealizowania, że prawie niemożliwe”
Inuici mają telefony, mają internet, mają te same media społecznościowe, które mamy my. Obserwują ten sam świat, który obserwujemy my. To niczego nie zmienia?
Ale świat nie obserwuje ich! I chyba o to chodzi. Inuci mają poczucie wyobcowania, odcięcia, wielkiej samotności. Gdy nastolatki na przykład z Polski, farbują włosy, by upodobnić się do danego celebryty, to zawsze spotkają się z jakimś odzewem – ktoś to zobaczy, zareaguje, dostaną feedback ze świata, a Inuici w małych odciętych od wszystkiego wioskach będą te włosy pokazywać co najwyżej sobie nawzajem. Nie będą zauważeni. Z drugiej jednak strony widzę pewną nadzieję w social mediach – bo jeśli te nastolatki zdecydują się być nie tylko biernymi użytkownikami i stworzą kanały, przy pomocy których będą opowiadać o swojej kulturze, to być może świat wreszcie ich dostrzeże.
A świat chce zobaczyć. Mam wrażenie, że zainteresowanie kulturą Inuitów jest coraz większe, o czym świadczy, chociażby popularność serialu „Detektyw: Kraina Nocy”.
Dzięki nagłośnieniu kontrowersyjnych wydarzeń we współczesnej historii Inuitów coraz częściej pojawiają się filmy i książki tworzone także przez ludzi z tamtych rejonów. Jest też słynna na świecie grupa cyrkowa „Arctic Circue” stworzona przez Inuitów – ich występy w dużej mierze opierają się właśnie na opowieściach o kulturze i tradycji. W dodatku sztuka manualna wykonywana przez rdzennych Inuitów jest bardzo doceniana w Kanadzie i na świecie. To sztuka, która wciąż ewoluuje od prymitywnej do bardziej abstrakcyjnej, lecz wciąż zachowującej ten wyjątkowy, rdzenny charakter. Inuici są naprawdę bardzo uzdolnieni manualnie i to właśnie w sztucę widzę nadzieję na ich zintegrowanie ze światem. Inuici mają także wyjątkową przestrzenną wyobraźnię. To oni stworzyli trójwymiarowe rzeźbione mapy terenu z kości, pierwsze okulary słoneczne zrobione z listewek drewna lub kości oraz pierwsze wiertła, nie mówiąc już o tym, że są autorami tzw. parki, anoraków, konstruktorami niezatapialnych kajaków z pneumatycznymi komorami, czy tak genialny konstrukcji jak igloo. Bardzo długo nie mając swojego pisma, rozwinęli pamięć i umiejętności wokalne. Warto też dodać, że jest to społeczność pokojowa, w której historii nie ma agresorów i wojen. Przemoc, której doświadczyli przez kolonializm, w ogóle nie leży w ich naturze. A to, co naprawdę jest ich naturą, może być dla nas niezwykle inspirujące.
Mówiłaś wcześniej o tym, że problem samobójstw w dużej mierze dotyczy młodych rodziców. Czy uważasz, że powodem może być depresja poporodowa nasilona przez te wszystkie czynniki, o których rozmawiamy?
Być może, choć wydaje mi się, że osoby cierpiące na depresję poporodową bardzo często mówią o swojej samotności i braku wsparcia. Wśród Inuitów zupełnie tego problemu nie ma. Przy dziecku pomagają kobiety z całej wsi, bo więzi wspólnotowe są bardzo silne. Jeśli młoda matka potrzebuje wsparcia, dziecko przejmuje ciocia, babcia czy kuzynka, bo Inuitki trzymają się razem. To nie jest problem. Myślę, że problemem może być raczej poczucie niegotowości na rolę rodzica, zwłaszcza gdy zostaje się nim w tak młodym wieku.
Inuitki trzymają się razem i chyba jest w tym jakaś siła?
Zdecydowanie! Kobiety dbają o dom, muszą być silne, muszą na sobie polegać. Charakterystyczny, gardłowy śpiew zwany katajjaq wykonywany przez stojące naprzeciwko siebie kołyszczące się w rytm wdechów i wydechów Inuitki pojawia się także w ścieżce dźwiękowej „Detektywa”. Wspólne śpiewanie łączy je nie tylko ze sobą nawzajem, ale każdą z osobna łączy również ze swoją dziką, plemienną kobietą. Mam wrażenie, że Inuitki czerpią siłę z zanurzenia się w swojej tradycji – naznaczania się tatuażami, śpiewu, czy innych form sztuki, która nawiązuje do ich tradycji. Siła tych kobiet wynika z ich historii. Kiedy w dawnych czasach mężczyźni polowali, one zostawały z dziećmi i musiały przetrwać z nimi w najtrudniejszych warunkach.
A ty, z czego czerpałaś siłę, będąc w Naujaat?
Bardzo dużo dawały mi rozmowy z o. Danielem. To niezwykły misjonarz, który całkowicie poświęcił się swojej pracy, choć jako Europejczyk nie jest przecież przystosowany do życia w tych warunkach. Ale on świetnie daje sobie radę i swoją siłą obdarowuje innych. Jestem bardzo wdzięczna, że o. Daniel przyjął mnie do swojego domu, bo budziło to nieco kontrowersji w wiosce. Niejednokrotnie musiał tłumaczyć, że mój przyjazd nie jest spowodowany zmianą jego stanu cywilnego. Dzięki temu, że jest lubiany i szanowany, czułam, że i ja zostałam szybciej zaakceptowana przez tę społeczność.
”Pewnego wieczoru odwiedziłam cmentarz położony na wzgórzach okalających wioskę. Zobaczyłam dziesiątki grobów przykrytych kolorowymi sztucznymi kwiatami, zabawkami, rysunkami i maskotkami – od dzieci i dla dzieci. W dole słychać było gwar dzieci bawiących się na ulicy. Życie i śmierć w Arktyce są ze sobą bardzo mocno splecione”
Czy długo dochodziłaś do siebie po powrocie do domu?
Bardzo długo. Gdy wyjeżdżam w rejony północne, ciężko mi się odnaleźć po powrocie. Nie chcę wracać. To się nazywa gorączka polarna. Gdy przebywasz w miejscu, w którym natura jest potężniejsza od człowieka, to gdzieś w głębi serca wiesz, że dokładnie tak powinno być. A potem wracasz do miasta, do cywilizacji i całym ciałem czujesz, że te proporcje są zaburzone, że za mało tu pokory wobec natury.
Czyli na własnej skórze doświadczasz tego, czego doświadczają Inuici.
O tak! Bardzo podoba mi się to, jak ważna jest dla nich natura. Na koniec mogę opowiedzieć ci historię o pewnym mężczyźnie z wioski, który jako starszy człowiek zdecydował się wylecieć samolotem do kanadyjskiego miasta Unipeg. To była jego pierwsza daleka podróż. Podróż życia. Gdy wrócił do wioski, nie był zadowolony. O. Daniel zapytał: „Co tam zobaczyłeś?”. „Zupełnie nic”- odpowiedział mężczyzna. „Jak to nic?! Widziałeś na pewno autostrady, wieżowce?”- dopytywał. A mężczyzna odpowiedział: „Widziałem, ale tak naprawdę nic nie widziałem, bo wszystkie te rzeczy zasłaniały mi horyzont”.
Zobacz także
Mikołaj Golachowski: „Daliśmy sobie wmówić, że nie jesteśmy częścią przyrody. Że przyroda to jest coś danego człowiekowi, nad czym mamy panowanie”
Jodie Foster: „Zrobiłam swój coming out w epoce kamienia łupanego”
„Prób samobójczych jest znacznie więcej wśród kobiet niż mężczyzn” – mówi dr Halszka Witkowska, suicydolog i pomysłodawczyni projektu „Życie Warte Jest Rozmowy”
Polecamy
Dominika Clarke: „Prywatność nie daje mi szczęścia, a samotność potrafi złamać każdego”
W Ministerstwie ds. Samotności króluje język zdrobnień. Je się tu obiadki i pije kapuczinko. Może to sposób na zmiękczenie nie tylko słów, ale też rzeczywistości
Marsz ciszy po tragicznej śmierci 16-letniej Julii. „Szydzono z jej wyglądu, ubioru, nawet nazwiska”
„Nie ma leku na brak kogoś, kogo się kocha”. Ich bliscy popełnili samobójstwo, oni muszą żyć dalej
się ten artykuł?