Przejdź do treści

Polka wyjechała do Arabii Saudyjskiej, by pracować jako ginekolożka. Jej historia jest wstrząsająca

Życie Saudyjki można ratować tylko wtedy, gdy jest to zgodne z islamskimi zasadami / Fot. Adobe Stock
Podoba Ci
się ten artykuł?

Życie Saudyjki można ratować tylko wtedy, gdy jest to zgodne z islamskimi zasadami – taki bulwersujący wniosek płynie z lektury najnowszej książki cenionego reportażysty Marcina Margielewskiego „Tajemnice arabskich szpitali”, którą Hello Zdrowie objęło matronatem medialnym. W jaki sposób Sara – młoda polska ginekolożka – znalazła pracę w saudyjskim szpitalu i co tam zobaczyła?

 

Według nowego prawa Saudyjki mogą już same chodzić do lekarza, ale zgodnie ze starym – wciąż obowiązującym – mąż może im zakazać wyjścia z domu. Prawo nie zabrania już ratowania życia kobiecie przez mężczyznę, jeśli wymaga to dotknięcia jej piersi, ale nadal bywa to uznawane za kontakt seksualny. Lekarz mężczyzna nie może przeprowadzić badania ginekologicznego, bo zdaniem islamskich duchownych i konserwatywnych wiernych jest to „haram” – zakazane.

Przez dekady obwarowana zakazami religijnymi opieka medyczna dla kobiet praktycznie nie istniała, ale współczesne Saudyjki nie godzą się na to, by mężczyźni odbierali im szanse na zdrowie, a bardzo często nawet na życie. To dlatego pracuje tu coraz więcej lekarek.

Ginekolożki z Europy są w Arabii Saudyjskiej niezwykle poważane. Jedną z nich jest Polka, Sara – bohaterka tej fascynującej, wielowątkowej opowieści o życiu w pustynnym królestwie, w którym zew nowoczesności próbuje się przebić przez wrzask islamskich fundamentalistów.

Poniżej publikujemy fragment książki Marcina Margielewskiego „Tajemnice arabskich szpitali”, którą Hello Zdrowie objęło matronatem medialnym. Ten fabularyzowany reportaż ukazał się 14 stycznia 2025 roku nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Elnaz Rekabi

Dwa pierwsze tygodnie w Arabii Saudyjskiej były jak rollercoaster. Rzucona na głęboką wodę, poczułam z jednej strony wiatr w żaglach, a z drugiej – olbrzymią odpowiedzialność. W Polsce, choć byłam pełnoprawną lekarką, wiecznie czułam na plecach oddech mojego ojca. Było to dość stresujące, ale też na swój sposób uspokajające. Zawsze mogłam się wycofać, skonsultować, przemyśleć. Tutaj nie mogłam sobie pozwolić na taki luksus. Oczekiwano ode mnie działania, precyzji i pewności siebie. Skoro już zdecydowałam się na konkurowanie z mężczyznami, nie mogłam sobie pozwolić na to, by w czymkolwiek im ustępować.

Mimo że oddział ginekologiczny z natury rzeczy przeznaczony był dla kobiet i pracowało na nim aż pięć lekarek, mężczyźni i tak stanowili większość – co dało się odczuć na każdym kroku. Nawet jeśli w wielu przypadkach wzywano nas do konsultowania pacjentek, których przyjmowali lekarze, dlatego że oni sami często nie mogli przeprowadzić wielu badań.

Właśnie w takich okolicznościach poznałam Basmę, około trzydziestoletnią kobietę, którą do lekarza przyprowadził mąż. Jak w wielu podobnych przypadkach to on rozsiadł się na fotelu przeznaczonym dla pacjenta i zaczął rozmowę z doktorem Hassanem Alamrim. Alamri był młodym, ale bardzo pewnym siebie Saudyjczykiem z nowojorskim dyplomem z ginekologii, choć wyraźnie jednym z tych, którzy specjalizację wybierali na podstawie wyobrażeń, a nie faktów.

Obaj Saudyjczycy szybko znaleźli wspólny język i tematy zdecydowanie dalekie od problemów zdrowotnych Basmy. Jej nawet nie poproszono, by usiadła. Kiedy Alamri do mnie zadzwonił, żądając, bym przyszła na konsultację, kobieta stała kilka kroków za fotelem zajmowanym przez jej męża. Nie mogłam zostawić tego bez komentarza.

– Dlaczego pacjentka stoi? – warknęłam, nie ukrywając, co o tym myślę.

– Czeka na ciebie. Przecież wiesz, że nie mogę jej zbadać – rzucił lekceważąco Alamri.

– No tak, zapomniałam, że jesteś lekarzem, który nie może badać pacjentek, dlatego zajmuje się zabawianiem ich mężów – zakpiłam.

Alamri zgromił mnie wzrokiem, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Jestem pewna, że niedługo potem wpadł na co najmniej kilka złośliwych odpowiedzi, które mógł posłać w moim kierunku, ale na to było już za późno.

Zabrałam Basmę do swojego gabinetu i przeprowadziłam z nią wstępny wywiad medyczny. Zapewniała, że nic jej nie dolega, ale mówiła to roztrzęsionym głosem, który wskazywał na to, że jest dokładnie odwrotnie.

– Nic panią nie boli? – spytałam łagodnie. – Czy mogę panią zbadać?

– Nie, nic… – odpowiedziała.

Musiałam się uciec do bardziej przekonujących metod. Wyszłam zza biurka, usiadłam naprzeciwko niej i spojrzałam jej w oczy. W pierwszym odruchu uciekła wzrokiem, ale najwyraźniej uznała, że to niegrzeczne, bo po chwili znowu na mnie popatrzyła.

– Basmo, obie wiemy, że jest powód, dla którego się tu pani znalazła. Myślę, że warto skorzystać z tego, że pani mąż jest zajęty rozmową, i zadbać o pani zdrowie.

Kobieta pokiwała głową, jakby się ze mną zgadzała, ale nie mogłam być tego pewna.

– Czy mogę panią zbadać?

– Tak… – szepnęła.

Nie miałam wieloletniej praktyki w zawodzie, ale widziałam już sporo. Z takim widokiem jednak nie spotkałam się nigdy. Całe łono Basmy pokryte było drobnymi poparzeniami i ranami. Niektóre z nich były zagojone, inne wręcz przeciwnie – zaognione i zaropiałe.

– Jak to się stało?

Alergia – skłamała bez chwili wahania.

Jej mąż dobrze ją przygotował do tej wizyty. Nie miałam wątpliwości, że to on odpowiada za jej stan. Podejrzewałam nawet, jak do tego doszło. Już na pierwszy rzut oka sytuacja wyglądała bardzo poważnie. Obawiałam się, że efekt badania nie będzie bardziej optymistyczny. Jedno było pewne: to nie była alergia.

– Powinna pani zostać w szpitalu – powiedziałam.

– Nie, nie mogę! – rzuciła w panice Basma.

Wiedziałam doskonale, że nie jest w stanie podjąć takiej decyzji sama. Nawet jeśli dotyczy ona jej zdrowia, zdecyduje mąż, który wizytę w szpitalu wyraźnie traktował jak okazję do spotkania towarzyskiego. Ja nie mogłam jednak tak po prostu zrezygnować z zaleceń.

Kobieta spogląda w ekran laptopa

Zostawiłam pacjentkę u siebie i w bojowym nastroju ruszyłam do gabinetu doktora Alamriego, gdzie w najlepsze trwała towarzyska pogawędka.

– Pańska żona musi zostać w szpitalu – zwróciłam się do męża Basmy bez większej kurtuazji. W tym towarzystwie i tak nie zostałaby ona doceniona.

Saudyjczyk kompletnie mnie zignorował, ale po jego reakcji widziałam, że zanotował tę informację.

– Nie sądzę, żeby to było konieczne – odpowiedział Alamri z lekceważącym uśmiechem.

– A na jakiej podstawie to wnosisz? – warknęłam na tyle agresywnie, że odwrócony do tej pory plecami do mnie mąż pacjentki obrócił się, by na mnie spojrzeć. – Nawet jej nie zbadałeś. Odesłałeś ją do mnie, a ja zdecydowałam, że musi zostać w szpitalu.

– Nie wiem, jak jest tam, skąd pochodzisz, ale w tym kraju takie decyzje podejmuje mąż. Mężowie zawsze wiedzą, co jest dla ich żon najlepsze.

– Polemizowałabym. A już na pewno nie jest tak w tym przypadku. Zdrowie Basmy nie interesuje żadnego z was, ani jej męża, ani lekarza.

– Twoje zdanie jest tu kompletnie nieistotne! – Alamri podniósł głos.

– Przeciwnie, moje zdanie, jako lekarki, jest kluczowe. – Nie dawałam za wygraną. – Pacjentka zostaje w szpitalu!

Po tych słowach wyszłam z gabinetu, próbując trzasnąć drzwiami, ale skonstruowano je tak, że nie było to możliwe. Najpewniej żeby uniknąć hałasu, ale w tym przypadku wyraźnie również po to, by chronić wrażliwe męskie ego.

Wróciłam do Basmy i skłamałam, że uzyskałam zgodę jej męża na przyjęcie do szpitala. Potem zleciłam formalności, przygotowując również listę badań, które należało wykonać. Już chwilę później dwie drobne pielęgniarki zabrały pacjentkę z gabinetu, sadzając ją uprzednio na wózku inwalidzkim. Choć nie miała problemów z chodzeniem, stałą procedurą było przewożenie pacjentów na sale na wózkach. Miało to pewien istotny cel – niektórzy chorzy, zwłaszcza ci zestresowani przyjęciem do szpitala, potrafią uciec albo się zgubić. Gdy siedzą na wózku, łatwiej ich upilnować.

Basma trafiła do dwuosobowej sali, ale była w niej sama. Kilkanaście minut po tym, jak ją tam odwieziono, leżała już w łóżku i czekała na rozwój wydarzeń. Kiedy do niej przyszłam, zachowywała się zupełnie inaczej niż w gabinecie. Tam była zachowawcza, jakby przestraszona. Teraz, gdy poczuła się pewniej, wiedząc, że nie wróci tego wieczoru do domu, stała się bardziej otwarta.

– Doctora, shukran – powitała mnie z uśmiechem, który na chwilę rozświetlił jej twarz.

– Nie ma za co dziękować – odparłam łagodnie. – Naszym obowiązkiem jest leczenie pacjentek. Dobrze się tu panią zajmiemy, ale proszę być ze mną szczerą. Pewnie i tak się dowiem prawdy, ale ułatwi mi pani pracę, jeśli mi powie, co się stało, że tak pani cierpi.

Kobieta spuściła na chwilę głowę. Argument o tym, że może pomóc lekarce, która okazała jej zainteresowanie i troskę, wyraźnie na nią podziałał, ale to, co miała mi do powiedzenia, było dla niej emocjonalnie trudne. W końcu zdobyła się na odwagę, ale zamiast słów wybrała gesty. Spojrzała na mnie, uniosła rękę, składając palce tak, jakby trzymała w nich papierosa, i powiedziała jedynie:

– Cigarette.

A później zamaszystym ruchem, imitując pikujący samolot, wylądowała dłonią na swoim kroczu.

– Kto pani to zrobił? – spytałam zszokowana.

– Mąż i brat – odpowiedziała, ośmielona tym, że wyjawiła swoją tajemnicę. Coś w niej pękło. A może po prostu ktoś po raz pierwszy zainteresował się jej losem. – Doktor jest kolegą brata – dodała.

– Doktor Alamri?

– Tak. Poprosiłam męża, żeby zabrał mnie do lekarza, bo bardzo boli. Zgodził się, ale tylko do znajomego lekarza. On nie mógł mnie zbadać. Miał dać maść.

na zdjęciu: matka i córka spacerują w Sztockholmie, tekst o tym, że Szwedzi chcą wpisać do konstytucji prawo do aborcji - Hello Zdrowie

Byłam wściekła, ale musiałam zważyć priorytety. Zaordynowałam maść i poprosiłam pielęgniarkę o jej pilne podanie. Sama zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić. Kolejna rozmowa z Alamrim i mężem Basmy nie miała sensu, tym bardziej że dokonałam samowolki, przyjmując poparzoną kobietę na oddział. Musiałam sprawić, by została w szpitalu, niezależnie od tego, co na ten temat sądzi jej mąż.

Postanowiłam udać się do ordynatora. Nie od razu znalazł dla mnie czas, potrzebowałam jednak jego wsparcia, więc musiałam zaczekać. Profesor Mohammed Al Nair sprawiał wrażenie, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę, gdzie się znajduje. Kompletnie nie pasował do oddziału ginekologicznego nowoczesnego szpitala. Z drugiej jednak strony w pewnym sensie uosabiał wyobrażenie islamskich konserwatystów o saudyjskim lekarzu ginekologu. Na oko miał jakieś sto pięćdziesiąt lat i przypominał nadgryziony sucharek. Był niski, przeraźliwie chudy i ubrany w thobę, która – choć była biała – wcale nie wskazywała na to, że jest lekarzem. Nosił drobne, druciane okulary, które chyba niezbyt dobrze spełniały swoją funkcję, sądząc po tym, z jak wielkim wysiłkiem wytężał wzrok. Był jednym z pierwszych ginekologów w Arabii Saudyjskiej, choć pewnie na palcach jednej ręki można było policzyć kobiety, które zbadał w czasie swojej kariery. Teraz nie zajmował się już leczeniem – zarządzał oddziałem, chociaż zważywszy na fakt, że to miało być nasze pierwsze spotkanie, nie robił tego szczególnie aktywnie.

Nie tracąc czasu, przedstawiłam mu sprawę Basmy i swoje obawy związane z tym, że przyjęłam ją na oddział, mimo że jej mąż nie wyraził na to zgody. Profesor Al Nair patrzył na mnie tak, jakby nie usłyszał wszystkiego, co powiedziałam, albo wciąż czekał, aż moje słowa dotrą do jego uszu. W końcu zadał mi pytanie, którego nie mogłam się spodziewać:

– Kim pani jest?

Starałam się nie wziąć tego za obelgę. Przedstawiłam się i powiedziałam, że jestem jedną z nowych lekarek pracujących na jego oddziale. Fakt, że musiałam go o tym informować, wiele mówił o jego zaangażowaniu.

– No dobrze, jest pani lekarką, ale kim pani jest? – powtórzył.

Teraz nie byłam już pewna, co ma na myśli. Nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na jego pytanie. Zawiesiłam się, on tymczasem kontynuował:

– Kim pani jest, żeby kwestionować wolę męża pacjentki? Jest pani tylko lekarką, a mąż tej kobiety jest dla niej całym życiem. To z nim je spędza, nie z panią, dlatego życzyłbym sobie, by szanowała pani wolę naszych pacjentów i nie przychodziła do mnie składać samokrytyki, bo tak właśnie traktuję to, co mi tu pani przedstawiła.

Byłam zdruzgotana. Siła patriarchatu w Arabii Saudyjskiej nie powinna mnie dziwić, a jednak miałam cień nadziei, że wśród wykształconych ludzi nie będzie on grał pierwszych skrzypiec. Zwłaszcza gdy chodzi o dobro pacjentów. Profesor Al Nair nie był przejęty poparzonym łonem Basmy, na którym jej mąż i brat, w ramach jakiejś trudnej do zrozumienia perwersyjnej gry, gasili papierosy. Ważne było to, kto decyduje o losie nieszczęśnicy, a prawo w tej kwestii nie pozostawiało wątpliwości. Mąż zatem mógł używać jej jako popielniczki tak samo, jak musiał wyrazić zgodę na jej hospitalizację, co w jej stanie było niezbędne.

Czułam się kompletnie bezsilna. Nie wiedziałam, jak spojrzę kobiecie w oczy. Widziałam na jej twarzy tę bezbrzeżną ulgę, gdy poczuła, że może zostać w szpitalu. Ludzie z reguły tego nie chcą, a ona zdawała się wręcz o tym marzyć.

Ruszyłam pospiesznie w kierunku sali zajmowanej przez Basmę. Wciąż miałam nadzieję, że będę miała szansę jej pomóc, ale ta okazała się płonna. Gdy dotarłam na miejsce, mojej pacjentki już nie było. Był za to Alamri. Uśmiechnął się triumfalnie, podgrzewając buzującą we mnie złość.

– Mąż decyduje! – rzucił szyderczo.

– To wstyd, że mając dyplom lekarza, pozwalasz, by w kwestiach zdrowotnych liczyły się zabobony, a nie wiedza.

Widziałam, że moje słowa mocno go ubodły.

– Obrażasz naszego pacjenta – wycedził. – To niezgodne z regulaminem. A do tego obrażasz naszą religię!

– I co jeszcze? – Uniosłam brwi, nie dając za wygraną. – Obrażam tylko ciebie, i to zasłużenie.

– To nie są żadne zabobony!

– Islam nie każe zostawiać kobiet bez opieki – odcięłam się. – Opętało was przeświadczenie, że kobiety potrzebują opiekunów, a gdy faktycznie potrzebują opieki, zostawiacie je same sobie. Ten jej mąż od siedmiu boleści nie tylko nie jest jej opiekunem, jest jej oprawcą! Ta kobieta ma otwarte rany po poparzeniach papierosami, które na niej gasił. Wiedziałbyś to, gdybyś zamiast zabawianiem go zajął się leczeniem pacjentki!

– A co ty wiesz o islamie? Nie wierzysz w prawdziwego Boga…

– Ty wierzysz, a i tak niczego o islamie nie wiesz. O medycynie i podejściu do pacjenta zresztą też.

Almari się gotował, a ja nie przebierałam w słowach. Pomyślałam, że jeśli tak ma wyglądać moja praca w tym kraju, to równie dobrze mogą mnie z niego wyrzucić. I miałam na to spore szanse, bo ten wściekły lekarzyna na odchodne oświadczył:

– Zgłaszam to do dyrekcji. Pakuj się!

Tajemnice arabskich szpitali - okładka książki

„Tajemnice arabskich szpitali. Tom 1”, Marcin Margielewski, Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?