Przejdź do treści

Baby boom, którego nie ma. „Ostatnie półtora roku wniosło nową jakość w życie kobiet. Sprawiło, że przestały udawać” – uważa seksuolożka

Seksuolożka i terapeutka Patrycja Wonatowska
Seksuolożka i terapeutka Patrycja Wonatowska/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Na początku 2020 roku, gdy wybuchła pandemia, na całym świecie pojawiło się wiele głosów przewidujących wielki baby boom. Tymczasem końcówka ubiegłego roku i pierwsza połowa bieżącego kategorycznie tym przewidywaniom zaprzeczyły. Nie dość, że baby boomu nie ma, to dzieci rodzi się mniej niż przed koronawirusem. Dlaczego? „Pandemia zabrała kobietom zasoby, które wcześniej wykorzystywały, by dążyć do 'ideału'” – wyjaśnia seksuolożka i terapeutka Patrycja Wonatowska.

 

Marianna Fijewska: Dziwi cię, że zapowiadanego, wielkiego pandemicznego baby boomu wcale nie ma?

Patrycja Wonatowska: Zupełnie nie . Moje klientki bardzo często wnosiły i nadal wnoszą temat strachu przed ciążą, który przed pandemią pojawiał się znacznie rzadziej. Wiele kobiet razem z partnerami świadomie przełożyło decyzję o ciąży, uznając, że nie chcą ponownie lub po raz pierwszy zostać rodzicami w tak napiętym okresie historycznym i ekonomicznym. Ograniczona możliwość korzystania z lekarzy, nie mówiąc już o szpitalach, zabrała wielu kobietom poczucie bezpieczeństwa. Do tego dodajmy jeszcze brak kontaktów z bliskimi, niepewną sytuację zawodową oraz brak miejsca na intymność w przypadku zamknięcia w jednym domu czy mieszkaniu z całą rodziną. Takie warunki nie sprzyjają decyzji o rodzicielstwie.

Czytając różne komentarze dotyczące braku spodziewanego baby boomu, trafiłam na tezy, że to wszystko przez przymusową izolację. Wiele par nie przeszło próby wspólnego zamknięcia i nawet jeśli się nie rozstali, uznali, że dziecko to na razie za duże zobowiązanie.

To jasne, że lockdowny powodują frustracje, konflikty i zmęczenie drugą osobą, ale absolutnie nie upatrywałabym przyczyn strachu przed ciążą wyłącznie w przymusowej izolacji. Z perspektywy mojego gabinetu ogromny wpływ na kwestie planowania rodziny – zarówno dla klientek, jak i par – miało orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Wiele moich sesji zaczynało się od stwierdzeń: wracam ze strajku, idę na strajk, moi bliscy są na strajku…. Niektóre spotkania były poświęcone wyłącznie temu tematowi, bo w kobietach pojawiło się tak dużo emocji – strach, bezradność, a przede wszystkim wielka złość, że odbiera im się możliwość samodecydowania. Część klientek, które wcześniej planowały założenie rodziny, uznało, że to jeszcze nie pora, bo boją się, co będzie, jeśli dziecko okaże się bardzo chore, a konieczność donoszenia ciąży będzie dla nich po prostu zbyt bolesna.

Lockdowny powodują frustracje, konflikty i zmęczenie drugą osobą, ale nie upatrywałabym przyczyn strachu przed ciążą wyłącznie w przymusowej izolacji. Z perspektywy mojego gabinetu ogromny wpływ na kwestie planowania rodziny miało orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego ws. aborcji

To musiały być trudne sesje. 

Z jednej strony praca nad trudnymi emocjami nigdy nie jest łatwa. Z drugiej strony dostrzegłam bardzo pozytywne zjawisko – zjednoczenie kobiet i mężczyzn. To było widać, zwłaszcza podczas sesji, w których uczestniczyły pary. Mężczyźni naprawdę towarzyszyli w tych emocjach partnerkom, stali za nimi murem i sami opowiadali o swojej wściekłości. Wyrok Trybunału okazał się wspólną sprawą. Mam wrażenie, że część klientek, mimo strachu przed ciążą, zyskało też poczucie bezpieczeństwa. Ta sytuacja pokazała im: nie jesteśmy same, jesteśmy razem.

Mówisz o tych dobrych związkach, które umocniły się w wyniku sytuacji kryzysowej. A co z tymi, które nie przetrwały? Czy z twojej perspektywy rozpadające się związki były czymś częstym i co konkretnie było główną przyczyną ich rozpadów?

Zdarzało się tak, że mimo przestrzeni na intymność wcale jej nie było. Pandemia, a zwłaszcza lockdowny, bardzo mocno zweryfikowały kondycje relacji. Wcześniej, w pędzie codzienności, łatwiej było zrzucić brak seksu, bliskości czy intymności na wyczerpanie po całym dniu pracy. W pandemii takie wymówki przestały się sprawdzać. Zwłaszcza na początku ubiegłego roku kilka moich klientek uznało, że jest im zbyt trudno kontynuować swoje związki. Dotyczyło to głównie kobiet, które wcześniej dawały z siebie bardzo dużo i nagle okazywało się, że już więcej dawać nie mogą.

Kobieta i mężczyzna

To znaczy?

Dawanie za wszelką cenę, kosztem siebie i własnych potrzeb, to był najczęstszy problem, jaki pojawiał się w moim gabinecie przed pandemią. Wiele kobiet miało w głowie obraz idealnej partnerki seksualnej albo idealnej żony. Starały się realizować wymyślone przez siebie oczekiwania dotyczące wagi, ubioru czy zachowań powszechnie uchodzących za pożądane przez mężczyzn. Nie ma nic złego w staraniu się dla swojego partnera, ale ten obraz, do którego wiele pań dążyło, nie był w ogóle ukierunkowany na własne potrzeby i pragnienia,  a całkowicie – na spełnianie zewnętrznych kryteriów. To dlatego tak często słyszałam od klientek: kłócimy się, ale to moja wina; to ja spowodowałam, że jest gorzej; przeraża mnie, że nie uprawiamy seksu, ale to na pewno przeze mnie. Jako terapeutka i seksuolog skupiałam się na wyjaśnianiu, że budowanie relacji i dbanie o nią jest zawsze wspólną sprawą.

Mówisz w czasie przeszłym, jakby tego problemu już nie było?

Problem jest, ale w mniejszej skali. Pandemia zabrała kobietom zasoby, które wcześniej wykorzystywały, by dążyć do „ideału”. Dla przykładu: jedna z moich klientek była w trudnym emocjonalnie układzie. Jej mężczyzna nie angażował się w budowanie relacji, a ona brała na siebie winę za wszystkie kłótnie i ostatkami sił „cerowała” dziury swojego związku. Pandemia sprawiła, że tych „dziur” porobiło się zbyt dużo. Partnerzy nie mieli o czym rozmawiać, nie cieszyli się swoim towarzystwem, a wręcz przeciwnie, w powietrzu unosiło się napięcie i frustracja. Sytuacja była zbyt trudna, by uśmiechnąć się i powiedzieć, że przecież nie jest tak źle. Pamiętam, że moja klientka była tym załamana. „Patrycja, wszystko mi się posypało, ja już nie dam rady tego na siebie wziąć!” – powiedziała, a ja zapytałam: „A po co, chcesz w ogóle coś na siebie brać?”. I to był punkt zwrotny w naszej pracy.

Na początku pierwszego lockdownu wiele pań zaczęło chodzić w dresach i bez makijażu. Zdarzało się, że niektórzy panowie wnosili ten temat na wspólne sesje. Oni mówili o swoim niezadowoleniu, a panie o swojej wygodzie i komforcie. To prowokowało rozmowę o potrzebach obu stron, która w efekcie pozwalał parze lepiej się zrozumieć

Czyli pandemia sprawiła, że to, co miało się rozpaść, rozpadło się.

Pandemia spowodowała coś więcej – ujawniła konieczność mówienia o trudnych emocjach i o potrzebach. Nagle kobiety zostały wrzucone do świata, w którym nie było miejsca na udawanie: że zawsze mają ochotę na seks, że zawsze są gotowe do wysłuchania i wsparcia partnera, że zawsze są zadbane, umalowane i że zawsze sobie radzą. Priorytetem stało się bezpieczeństwo i zdrowie bliskich, dominującymi emocjami strach i niepewność, a główną potrzebą poczucie bezpieczeństwa. Wiele osób zrozumiało, jak ważna jest dla nich bliskość. Nie mówię tu o seksie, ale o przytulaniu czy trzymaniu za ręce. Obserwowałam, że pary nauczyły się mówić do siebie: potrzebuję, żebyś był blisko, potrzebuję się do ciebie przytulić. Wcześniej mówienie o swoich potrzebach nie było takie oczywiste, a tutaj zaczął budować się prawdziwy dialog.

Na początku pierwszego lockdownu wiele pań zaczęło chodzić w dresach i bez makijażu. Zdarzało się, że niektórzy panowie wnosili ten temat na wspólne sesje. Oni mówili o swoim niezadowoleniu, a panie o swojej wygodzie i komforcie. To prowokowało rozmowę o potrzebach obu stron, która w efekcie pozwalał parze lepiej się zrozumieć. Inny przykład- zarówno singielki, jak i kobiety w związkach podczas naszych sesji zaczęły bardzo wychwalać korzystanie z grup na Facebooku. Niektóre z tych osób wcześniej były zamknięte lub nieśmiałe, ale świadomość własnych potrzeb, izolacja i pragnienie bliskości innych ludzi, sprawiły, że bez oporów zaczęły dzielić się na forach swoimi przemyśleniami, np. „Kurde, słuchajcie, tak strasznie mi dziś ciężko! Do niczego nie mogę się zabrać, a jak wy sobie radzicie?” – i już. Bez strachu przed oceną i bez strachu przed niedoskonałością. Podsumowując, mam wrażenie, że ostatnie półtora roku wniosło nową jakość w życie kobiet. Dało im „powera”, sprawiło, że przestały udawać.

Myślisz, że ta siła w kobietach pozostanie?

Mam nadzieję, że bycie blisko siebie i własnych potrzeb będzie towarzyszyć kobietom również po zakończeniu pandemii. Myślę, że osoby, które szczerze odpowiedziały sobie na pytania – co jest dla mnie najważniejsze i jak chcę, by wyglądało moje życie i moje relacje – nie muszą się obawiać, że to odejdzie. To, co na pewno niepokoi, to kwestia młodzieży i młodych dorosłych. 16- czy 20-latkowie to osoby, którym pandemia zaburzyła bardzo ważny czas wchodzenia w dorosłość i tworzenia pierwszych poważnych związków. Młodzi mieli mocno ograniczone kontakty międzyludzkie, chociaż potrzeba tych kontaktów została na takim samym poziomie, jak przed pandemią. Dlatego wiele osób poszukiwało intymności i bliskości w internecie.

Strony pornograficzne zyskały jeszcze większą popularność, podobnie jak media społecznościowe. A zarówno filmy pornograficzne, jak i zdjęcia na Instagramie pogłębiają stereotypy na temat idealności ciała i tego jak wygląda i czym jest seksualność. W tym kontekście edukacja seksualna wydaje mi się jeszcze ważniejsza niż wcześniej. Myślę, że powinniśmy zacząć rozmawiać z młodzieżą nie tylko o tym, że internet w dużej mierze pokazuje relacje w sposób fikcyjny, ale również o tym, że seksualność to nie tylko seks. To przede wszystkim bliskość i intymność z drugim człowiekiem, które pojawiają się wtedy, gdy obie strony relacji wzajemnie dbają o siebie i swoje potrzeby.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: