Instalekarz Magda Krajewska: na studiach medycznych powinno być znacznie więcej psychologii
Instalekarz Magda Krajewska, jedna z najciekawszych postaci w medycznym świecie Instagrama. Jej konto obserwuje prawie 40 tysięcy osób, a posty rozgrzewają dyskusje w komentarzach. O tym, co Polacy przysyłają lekarzowi na instagramie, jak radzą sobie z chorującym dzieckiem mamy, a jak ojcowie, i dlaczego nie należy mieć ulubionego antybiotyku – rozmawia Marta Ploch.
Marta Ploch: Czego pacjentom najbardziej brakuje u polskiego lekarza?
Instalekarz Magda Krajewska: Zrozumienia i cierpliwości. Lekarze uczą się bezustannie i z czasem niektóre rzeczy stają się dla nas oczywiste, niestety dla pacjenta takimi nie są. Z punktu widzenia lekarza tłumaczenie tej samej oczywistości po raz enty – skąd się wzięła choroba, dlaczego ma wziąć dany lek – jest trudne. Skuteczne wytłumaczenie w czasie 12-minutowej wizyty, zwłaszcza gdy się przyjmuje od ósmej do osiemnastej i zwyczajnie pojawia się zmęczenie – jest pewną sztuką.
12 minut to czas całej wizyty?
W przychodniach, w których pracuję, pacjenci są umawiani co 15 minut. W tym czasie muszę się zmieścić z dokumentacją medyczną. Choć nie powinno tak być, najczęściej wypełniam ją przy pacjencie. Spieszę się, bo zależy mi, żeby mieć z przychodzącym do mnie człowiekiem kontakt, spojrzeć na niego, kiedy wchodzi do gabinetu, przywitać się. Ten pierwszy kontakt przełamuje bariery, ułatwia komunikację, wpływa na całą wizytę.
Masz swoje sposoby, żeby pacjent się przed tobą otworzył?
Pomaga mi bezpośredniość. To, że na przykład kobietę po 60-ce z nawracającymi zapaleniami układu moczowego zapytam o jej życie seksualne – nie zakładam, że tego nie robi, bo jest starsza. Ludzie czują się lepiej widząc, że nie unikam i nie krępuję się potencjalnie wstydliwych tematów.
Zdarza się, że pacjenci kłamią?
Rzadko. Częściej jest to spotykane u dzieci, choć miałam starszego pacjenta, któremu zależało, żeby pełnopłatne leki dostać taniej. Udawał, że ma te jednostki chorobowe, które zagwarantowałyby pełną refundację. To jest rodzaj pacjenta, który psuje cały dzień (śmiech).
Jesteś mamą. Czy twój zawód przekłada się na podwyższone ryzyko infekcji dla twoich dzieci?
W pewnym stopniu tak, choć nic nie dorówna zmasowanemu atakowi zarazków w przedszkolu mojego syna. Cały dom chorował, gdy Logan zaczął swoją przygodę w przedszkolu. Jest to głównie związane z „zamknięciem” dużej ilości dzieci w jednej sali, gdzie – gdy jedno jest przeziębione, to bardzo szybko zarazi pozostałych. Często nie zdajemy sobie sprawy, że dziecko podczas pierwszych tygodni przedszkola ma obniżoną odporność. Składa się na to wiele czynników – stres związany z nowym otoczeniem, rozłąką z mamą, płaczącymi dookoła dziećmi, zmianą nawyków i planu dnia. To wszystko jest dużym obciążeniem dla dziecka. Po prostu powinno się stopniowo przygotowywać dziecko do tego wydarzenia.
Czy mamy i ojcowie inaczej radzą sobie z chorobą dziecka?
Nie lubię oceniać i generalizować, ale można zauważyć pewną zależność. Mamy częściej kierują się emocjami, zaś z ojcami można porozmawiać bardziej logicznie. Kobiety bardzo chcą pomóc, czasem bez względu na konsekwencje. Nawet gdyby dany lek miałby długofalowo dziecku zaszkodzić, mamy często pragną uśmierzyć ból jak najszybciej, nie bacząc na konsekwencje. Ojcom częściej udaje mi się logicznie wytłumaczyć, że chorobę trzeba przeczekać, że organizm powinien sam sobie poradzić. Mamy w internecie mnie za tę odpowiedź zjadą (śmiech).
Zdarza ci się pomyśleć, że dziecko choruje z winy rodziców?
Raczej nie. Zdarza mi się natomiast powiedzieć, że stan choroby jest taki, jak interpretują go rodzice. Bycie mamą pomogło mi bardzo w zawodzie lekarza. Zauważyłam, że większość infekcji dzieci przechodzą bardzo podobnie. To wrażliwość rodzica się różni i często wpływa w ogromnym stopniu na przebieg i leczenie choroby.
Za rzadko traktujemy stan chorobowy jako coś normalnego?
Trudne pytanie. Jesteśmy atakowani informacjami, że istnieje lek na wszystko, szczególnie w reklamach telewizyjnych – stąd percepcja, że stan chorobowy jest czymś nienaturalnym i dziwnym. Kiedy jesteśmy młodzi, chorujemy ciężej. Potem stopniowo nasz układ odpornościowy coraz skuteczniej reaguje na wirusy. Kluczowym jest przejść ten etap pierwszych infekcji jak najłagodniej.
Z czym zwracają się do ciebie ludzie na Instagramie?
Pytają o infekcje, czy można lek łączyć z innym, albo przyjmować w trakcie karmienia piersią. Ludzie przysyłają wszystko: zdjęcia zmian skórnych, wyniki badań laboratoryjnych. Przede wszystkim: ja nie udzielam porad online i zawsze powtarzam – nie leczymy wyników, leczymy pacjenta. Teoretycznie mogłabym udzielić porady, ale nie znam całej prawdy, nie widzę pacjenta na własne oczy i przez to mogę komuś zaszkodzić. Zdarzało mi się na początku działalności w social media tak robić – ale potem martwiłam się, co z tymi ludźmi dalej się dzieje. Teraz odsyłam do lekarza, czasem do artykułu. To trudne, często chciałabym pomóc, bo widzę, że jest np. niedziela wieczór, sytuacja kryzysowa a pisze spanikowana mama dziecka.
Najwięcej pytań masz właśnie od mam?
O dziwo, nie. Największy odzew był na mój post o.. stulejce. Rodzice nie rozmawiają z dziećmi, nie informują chłopców, co zrobić, gdy jest zwężony napletek lub nie mówią im, że skóra powinna tak zejść, aby ukazać żołądź. Łatwiej anonimowo wpisać hasło w internet i wtedy… wyskakuję ja (śmiech). Chłopcy boją się, wstydzą pójść z tym do lekarza bądź rodzica. Odzew na ten post wiele mnie nauczył. Teraz podczas bilansów edukuję rodziców, jak dbać o higienę intymną dzieci. Pokazuję, co robić w pewnych sytuacjach i podkreślam jak ważne jest to, aby rozmawiali ze swoimi dziećmi na te trudne tematy.
Lekarze przyznają się, kiedy czegoś nie wiedzą? Czy boją się wyjść na niekompetentnych?
Powiem tak – ja się przyznaję. Staram się wytłumaczyć pacjentom, że wszystkiego nie wiemy, zdarza mi się łapać za telefon i dzwonić do np. endokrynologa z konkretnym pytaniem. Wolę nie ściemniać i myślę, że oni to doceniają.
Na Instagramie, jeśli już dostaję krytyczne wiadomości, to od lekarzy i studentów medycyny. Mówię otwarcie, że stale się uczę i nie jestem nieomylna. Zdarza się, że użyję nazwy potocznej, niemedycznej, a inni lekarze od razu to wyłapują i komentują dość ostro. Boli mnie to, bo jestem otwarta na konstruktywną krytykę, chętnie przyjmę wszystkie merytoryczne uwagi. Gdybym miała nigdy nie popełnić najmniejszego błędu, musiałabym nie pisać w ogóle.
Ale nie żałuję obecności na Instagramie. Niesamowite jest to, że większość reakcji jest pozytywnych. Ludzie opisują mi swoje historie zdrowotne, czasem bardzo poruszające. Przy niejednej zdarzyło mi się popłakać. Z niektórymi czytelnikami jestem w kontakcie, zaprzyjaźniam się, motywują mnie do działania.
Bardziej wymagającym pacjentem jest osoba starsza czy rodzic z dzieckiem?
Zdecydowanie rodzic. Zresztą rozumiem to, bo sama taka jestem (śmiech).
Czy Polki wstydzą się mówić o swoim ciele?
20, 30-letnie kobiety miewają problem z zaakceptowaniem swojej wagi. Przychodzą do mnie młode osoby z nadciśnieniem, spowodowanym przez nadwagę i złe odżywianie, ale trudno im to wytłumaczyć tak, żeby ich nie obrazić. W tym przypadku nie można raczej nazywać rzeczy po imieniu. Zdarzyło mi się, że pacjentka lekko obraziła się na mnie w takiej sytuacji. Myślę, że na studiach medycznych powinno być znacznie więcej psychologii.
Leczysz całe rodziny, masz taki „przekrój pokoleniowy”. Zdarza się, że widzisz problemy, których pacjenci sami nie dostrzegają?
Bywa, że zauważam problem natury psychologicznej, czy na płaszczyźnie relacji i wiem, że nie mogę otwarcie im tego powiedzieć. Pozwalam, żeby sami doszli do właściwego wniosku. Staram się subtelnie zasugerować, doradzam, czasem wysyłam do specjalisty.
Ludzie w małej miejscowości są otwarci na leczenie u psychiatry, psychologa?
Z tym jest niestety problem. Ludzie myślą, że depresja to musi być spektakularne załamanie, właściwie wrak człowieka. Pacjenci raczej chcą, żeby załatwić sprawę po cichu, dostać lek, nie musząc iść do specjalisty. Przekonuję, że psychiatra może poświęcić na wizytę dużo więcej czasu, niż ja w gabinecie. Wypyta o wszystko, co może mieć znaczenie, żeby dobrać najlepsze leczenie bądź skierować na terapię. Niestety to społeczna stygma, tym silniejsza w małej miejscowości, gdzie zawsze w poczekalni spotkasz kogoś znajomego.
Jakie medyczne mity – albo utarte zachowania zdrowotne – uważasz za najbardziej szkodliwe?
Jest tego mnóstwo. To, że leczymy ból, a przyczynę zaniedbujemy. Że zapalenie oskrzeli leczymy antybiotykiem, a większość z nich jest wirusowych. Branie dowolnego antybiotyku, np. takiego, który „leży” w domowej apteczce. Niektórzy pacjenci mają swój „ulubiony” antybiotyk, który kiedyś podziałał na konkretną chorobę i uważają, że inną również wyleczy. Wręcz o niego proszą. Wszystkie mity związane z karmieniem piersią, przez które mamy go zaprzestają, bo np. pokarm jest za „chudy” lub za małe piersi nie są w stanie wykarmić dziecka. Z takich mniej szkodliwych mitów bardzo lubię mit o wapniu na różne alergie. Nie wiadomo czemu tylko w Polsce stosuję się wapń jako lek na alergie i to właśnie polscy naukowcy zrobili badanie, które obaliło tę tezę.
To na koniec poproszę cię o wyliczankę. Trzy rzeczy, o których marzysz, żeby pamiętał każdy pacjent?
Żeby przed wizytą zastanowił się, jak konkretnie – i precyzyjnie- opisać mi swoje symptomy. Nie używali takich słów jak: często, czasami, zwykle, tylko dokładnie opisywali kiedy objaw się pojawił, w jakiej sytuacji się nasila oraz kiedy ustępuje. Żeby trzymał się zaleceń dawkowania leków, czyli brać do końca, nie przerywać, bo poczułem się lepiej. Takie zachowania powodują antybiotykooporność. Żeby nie przychodził z własną diagnozą. Takiego pacjenta „wyguglowanego” trudno odwieść od hipotezy, w której już sam się wcześniej utwierdził.
No i żeby myć nie tylko tę nogę, która potencjalnie będzie badana (śmiech).
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
„Nie każdy związek chce być uratowany” – mówią seksuolog dr Robert Kowalczyk i dziennikarka Magdalena Kuszewska
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
„Można być obecnym ojcem, spędzając z dziećmi godzinę dziennie”. Z Jackiem Masłowskim rozmawiamy o „Syndromie tatusia”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
się ten artykuł?