Olga Mecking, autorka książki: „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego”: „Przekaz, że trzeba dobrze wychować dzieci, pracować i jeszcze być uważnym, mnie wkurzał”
– Dziś wciąż mamy poczucie, że zawsze powinniśmy być produktywni. Pracujemy nad sobą w domu i w swoim zawodzie, a nawet czytając książkę. Wszystko musi być policzalne, nastawione na cel. Jeśli jesteśmy wiecznie w ruchu, to czujemy się produktywni i dopiero wtedy mamy wrażenie panowania nad swoim życiem. A jak nic nie robimy, to mamy poczucie winy – mówi Olga Mecking, autorka książki „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego”.
Monika Głuska-Durenkamp: Po covidzie miało nastąpić uspokojenie, wyciszenie, jednak świat nie zwolnił. Doszły za to nowe zagrożenia. A my żyjemy znów szybko, w myśl reguły „wszystko, wszędzie, naraz”. Czy też masz takie wrażenie?
Olga Mecking: Sytuacja znów przypomina mi 2019 rok, kiedy pisałam książkę „Niksen”, bo czasy są niepewne. Przed pandemią zainteresowano się tematem „nicnierobienia”, bo byliśmy przepracowani, zestresowani, wypaleni. Mój artykuł w „The New York Times”, który spowodował, że potem napisałam książkę, opublikowano w maju 2019 roku. Skończyłam ją pod koniec tego samego roku, a oryginalna angielska wersja wyszła na początku 2020. W Holandii, po niderlandzku, książka ukazała się w marcu, w tydzień po rozpoczęciu pierwszego restrykcyjnego lockdownu. To był bardzo dziwny czas. Wszystkie spotkania promocyjne zostały odwołane, co sprawiło, że książka nie sprzedawała się dobrze.
Ale czy potem coś ruszyło?
Tak, zarówno temat, jak i książka znów zaczęły budzić duże zainteresowanie. W trakcie covidu dużo ludzi przeszło na pracę zdalną, zyskaliśmy pewną swobodę pracy hybrydowej i więcej czasu dla siebie. Później pojawiło się m.in. zjawisko wypromowane przez generację Z i internet Quiet quitting (ang. ciche odchodzenie) polegające na zrezygnowaniu z ambicji wykraczających poza podstawowe obowiązki pracy. Jednak wielu ludzi wraca w dawne tryby. Poza tym dochodzi stres związany z wojnami w Ukrainie, w Gazie, rosnącymi cenami paliw, gazu, inflacją…
Covid wpłynął też na relacje międzyludzkie, osłabił je, dużo ludzi cierpi na schorzenia psychiczne, mają lęki, są samotni.
Ja akurat jestem totalną introwertyczką i nawet ceniłam sobie pandemiczny dystans społeczny. Lubiłam wychodzić i cieszyłam się, że nikt ode mnie nic nie chciał. Ale zgadzam się, że covid osłabił relacje społeczne.
”Po niksenowej przerwie będziemy nie tylko bardziej wypoczęci, lecz także zaczniemy jaśniej myśleć, zdołamy stawić czoło dalszym wyzwaniom. Oto prawdziwa potęga niksowania”
Jesteś autorką książki, tłumaczką, dziennikarką publikującą w zagranicznych tytułach. Masz męża i troje dzieci. W książce czytałam, że najbardziej newralgiczne bywają dla ciebie poranki…
Zdarza się, szczególnie, kiedy muszę wyciągnąć dzieci z łóżek i wyekspediować do szkoły przed ósmą rano. Nakarmione oraz ubrane. A gdy podjeżdża szkolny autobus, nerwy mam w strzępach. Dziś jednak jest już lepiej, bo to nastolatki, mój najmłodszy syn ma 11 lat, średnia córka 13, a najstarsza 15 lat i stają się coraz bardziej samodzielni. Jednak kiedy zaczynałam pisać bloga, pracowałam nad tłumaczeniami, artykułami, a dzieci były mniejsze, bywało trudno. Jednak i teraz jako matka, żona, pisarka i właścicielka firmy żyję w wiecznym pośpiechu, stale pod presją czasu. Niekiedy mam wrażenie, że jedną ręką piszę, drugą zajmuję się dziećmi, lewą nogą gotuję obiad, a prawą sprzątam mieszkanie….
A jak przyszła do ciebie idea „nicnierobienia”, czyli niksen?
Robiłam zakupy w supermarkecie ze zdrową żywnością EkoPlaza. Dostałam tam promocyjną gazetkę „Gezund Nu” (Zdrowie teraz). I to tam przeczytałam artykuł „Niksen to nowe mindfulness”. Jako językoznawczyni spodobało mi się to słowo. Niksen jest precyzyjne i lakoniczne, oznacza „nicnierobienie”. Po angielsku to kilka słów: “to do nothing”, albo „not to do anything”. Po holendersku niks oznacza „nic”. Stąd już mały kroczek, by niks (rzeczownik) przerobić na niksen (czasownik), czyli dosłownie „nicnienie”. Jest też inna geneza, że niksen pochodzi od niks doen (nic nie robić), które uległo skróceniu. Niksen.
Z twojej książki wynika, że stan niksen jest ci bliski…
Od dziecka bardzo lubię gubić się w swoich myślach, chodzić z głową chmurach i nie wiedziałam, że to się tak nazywa. Po polsku taki stan określa się czasem zbijaniem bąków, myśleniem o niebieskich migdałach. Spodobał mi się ten koncept i pamiętam, jak pomyślałam: „Wspaniale, wreszcie ktoś mówi, że ‘nicnierobienie’ jest w porządku. Taki dobrostan to ja rozumiem”. Wcześniej dużo mówiło się o mindfulness, czyli o tzw. uważności. Zastanawiałam się, jak to osiągnąć, gdy człowiek ma dużo roboty? Ten przekaz, że trzeba dobrze wychować dzieci, pracować i jeszcze być uważnym, wręcz mnie wkurzał. A niksen, sztuka nicnierobienia, nie jest medytacją, to coś całkiem innego.
Wtedy napisałaś o niksen do „New York Timesa” i jak to się mówi „zażarło”?
Mój artykuł „Case of Doing Nothing” trafił jakoś do ludzi, bo masowo udostępniali go w mediach społecznościowych. „The New York Times” to miliony czytelników na świecie. Poza tym w Ameryce panuje kultura zapierniczania, dlatego starają się oglądać i czerpać z innych krajów, co one robią, aby ludzie byli zdrowsi, szczęśliwsi, bardziej wypoczęci. Wtedy też dominowało zainteresowanie podobnymi trendami z różnych krajów. Popularne było duńskie hygge, kultywowanie przytulności, japońskie szukanie celu w życiu, czyli ikigai, czy KonMari, powołane do życia przez Marie Kondo, autorkę „Magii sprzątania”. To przemawiało do powszechnej potrzeby porządkowania i pragnienia minimalistycznego stylu życia. W Szwecji jest lagom, czyli akurat, bo nie za dużo i nie za mało…
Gdy myślimy o Holendrach pierwsze co przychodzi nam na myśl to, że są ciężko pracującym narodem. Z silnym wpływem protestantyzmu i kultem pracy. Dlaczego to akurat Holendrzy są dobrzy w niksen?
Holendrzy lubią pracować, ale są też w tym bardzo efektywni. Ale jednocześnie panuje kult normalności. A normalny człowiek się nie przepracowuje. W Ameryce to bardzo ważne, żeby szef widział, że pracujesz bardzo ciężko i robisz wszystko dla firmy. W Holandii mówi się: nie pracuj za dużo, pracuj efektywnie. Tu wiele ludzi pracuje na część etatu, np 2, 3 dni w tygodniu. Rodzice starają się ten wolny od pracy czas spędzać z dziećmi. Panuje równość i obydwoje rodziców jest zaangażowanych w wychowanie potomstwa. Pamiętam, że kiedy się tu przeprowadziłam z Niemiec i zaczęłam chodzić na place zabaw z pierwszą córką, zaskoczyła mnie liczba tatusiów. Często byłam tam jedyną matką. Kiedy córka poszła do żłobka, zaczęłam się też uczyć niderlandzkiego i dowiadywać o tym kraju coraz więcej.
I co zauważyłaś?
Choćby, że Holendrzy są… szczęśliwi. „Szczęśliwi” może nie jest najlepszym słowem, ale sąsiedzi mówią sobie „dzień dobry” i ludzie uśmiechają się do mnie i moich dzieci w czasie spacerów. Rzadko można zobaczyć kogoś w stresie albo pośpiechu. Holendrzy wydają się zadowoleni, że żyją tym spokojnym, wolniejszym rytmem. Badania zdają się to potwierdzać: rok w rok Holandia zajmuje topowe miejsca na liście World Happiness Index. Mieszkańcy Holandii są nie tylko szczęśliwi, ale i zdrowi; mamy tu najwyższą przewidywalną długość życia i najwyższą jego jakość.
”"Ten przekaz, że trzeba dobrze wychować dzieci, pracować i jeszcze być uważnym, wręcz mnie wkurzał. A niksen, sztuka nicnierobienia, nie jest medytacją, to coś całkiem innego"”
Przybliż jeszcze to „nicnierobienie”, na czym ono polega?
Najpierw myślałam, że jest ono bardzo łatwe do zdefiniowania, a okazuje się, że wcale nie. Moja ekspertka holenderska psycholożka Carolien Hamming powiedziała, że niksen to nicnierobienie bez żadnego celu. Siedzenie i skrollowanie facebooka, czy patrzenie w telewizor, to już nie jest to. Niksen to intencjonalne nierobienie niczego. A dziś o to trudno. Bo teraz wszystko, co robimy np. dla relaksu, też musimy opisać i policzyć. Wciąż stawiamy sobie cele: przejście iluś tysięcy kroków, spalenie kalorii, lub ćwiczenie np. przez 50 min. Ludzie wszystko mierzą i liczą, kiedy śpią, kiedy jedzą. Oczywiście jeśli ktoś dobrze się z tym czuje i jest dumny, że udało mu się poćwiczyć godzinkę, to jest super. Ale wydaje mi się, że trochę przesadzamy. Niksen, to też nie wellnes, choć moją książkę można pewnie znaleźć na takich półkach. Dziś ciągle wzrastają oczekiwania wobec nas, a trendy w żywieniu, czy w zdrowym stylu życia wciąż się zmieniają. To też jakiś rodzaj wyścigu i musimy wiecznie dotrzymać kroku. Każdy musi ciężko pracować, żeby być zdrowym, zadowolonym, szczęśliwym i bogatym.
Niksen jest więc rodzajem minimalizmu?
Trochę tak, bo kiedyś ludzie kupowali bardzo dużo rzeczy, dziś widzą, że to jest kompletnie niepotrzebne. Przekonują się też, że nie trzeba robić w życiu aż tylu rzeczy. Oczywiście życie jest pełne wyzwań, aktywności, związków i to nie jest złe. To ma sens i znaczenie dla nas. Ale usłyszałam fajną metaforę od angielskiego psychologa. Kiedyś grał w pin-ponga z kimś, kto odbijał piłeczki dużo wolniej. On sam starał się to robić jak najszybciej, ale w końcu przegrał. Dziś mówi: nauczyliśmy się grać szybko, teraz trzeba nauczyć się to robić wolniej.
„Nicnierobienie” może być wciąż dla nas za trudne…
Dziś wciąż mamy poczucie, że zawsze powinniśmy być produktywni. Pracujemy nad sobą w domu i w swoim zawodzie, a nawet czytając książkę. Wszystko musi być policzalne, nastawione na cel. Jeśli jesteśmy wiecznie w ruchu, to czujemy się produktywni i dopiero wtedy mamy wrażenie panowania nad swoim życiem. A jak nic nie robimy, to mamy poczucie winy. Tymczasem wcale nie musimy być cały czas produktywni, ani nawet nie możemy. Nie jesteśmy maszynami, musimy spać i odpoczywać.
Czy to właśnie nic nie robiąc możemy uwolnić kreatywność?
Psycholożka Sandi Mann zrobiła nawet taki eksperyment. Zebrała ludzi z ulicy, zaprowadziła do dźwiękoszczelnego pokoju i poprosiła, żeby zostawili telefony. Wyjaśniała, że chce zobaczyć, jak będą się czuli. Początkowo czuli się niezręcznie, ale po chwili pogodzili się z faktem, że nie mają nic do roboty, i wyszli spokojniejsi i zrelaksowani. Ten eksperyment miał wykazać, że nicnierobienie pobudza kreatywność. Tak też się stało. Psycholodzy mówią, że w błądzącym umyśle łączą się wirujące w mózgu konstelacje pomysłów i dają początek czemuś nowemu, na co byśmy nie wpadli, nawet gdybyśmy poświęcili im całą naszą uwagę. Właśnie dlatego, gdy bierzemy prysznic, siedzimy na kanapie, szydełkujemy czy niksujemy, pomysły pojawiają się jak za sprawą magii. Ta cicha, pozornie pasywna praca jest mniej widoczna i mniej imponująca niż chwile przebłysków, ale nie mniej ważna.
Podkreślasz, że niksen to dziś nie luksus, ale nasza konieczność.
Tak, bo organizm go potrzebuje. Mózg go potrzebuje, żeby mógł lepiej funkcjonować. Po niksenowej przerwie będziemy nie tylko bardziej wypoczęci, lecz także zaczniemy jaśniej myśleć, zdołamy stawić czoło dalszym wyzwaniom. Oto prawdziwa potęga niksowania.
W swojej książce podajesz sposoby na niksen. Czy łatwo wprowadzić go do swojego życia?
Nie zawsze, bo wciąż męczą nas dawne przekonania, poczucie winy. Poza tym niksen też nie jest dla wszystkich. Wiele ludzi ma swoje sposoby na odpoczynek i wyłączenie się. Ale w rzeczywiście spisałam kilka porad np. jak świadomie zarezerwować czas na nicnierobienie w pracy i w domu, jak pracować i odpoczywać w zgodzie z naturalnym rytmem, walczyć z kulturą stałej obecności, jak zlecać innym działania, ale i odpuszczać. Zbliżają się wakacje, myślę, że to dobra pora, aby zacząć niksen od zaraz.
Olga Mecking pisarka, dziennikarka, tłumaczka. Pisze m.in. do „Guardiana”, „New York Magazine”, „The Washington Post”. Urodziła się w Polsce, w wielokulturowej i wielojęzycznej rodzinie. Mieszka w Holandii od 15 lat. Dorastała w Niemczech, skąd pochodzi jej mąż. Jest związana z Francją, gdzie jej ojciec spędził całe dzieciństwo, a także z Holandią, w której dorastała jej mama Ewa Bartnik, dziś profesorka genetyki. Autorka „Niksen. Holenderska sztuka nierobienia niczego”.
Zobacz także
„Odpoczynek nie może stać się kolejną samorozwojową wrzutką” – mówi psychoterapeutka Natalia Kocur, z którą rozmawiamy o źródłach permanentnego zmęczenia
Czas na sjestę! Naukowcy wykazali, że lepiej działa podczas upałów niż klimatyzacja
Naukowcy apelują: „Potrzebujemy trzydniowych weekendów! Poprawiają zdrowie i kreatywność”
Polecamy
Majka Jeżowska w poruszającym wyznaniu: „Poroniłam na scenie, między koncertami”
Podróże w czasach Ozempiku. „Jeden z gości, na co dzień informatyk, pytał gospodarza, czy może poprzerzucać obornik”
„Mierzmy swoje siły na zamiary, bo podróżować trzeba z głową!”. O najczęstszych wakacyjnych błędach rozmawiamy z pilotką wycieczek Karoliną Wesołowską
„Nie da się konsumować bez konsekwencji” – mówi o nowym uzależnieniu zwanym binge-watching Iwona Startek
się ten artykuł?