„W pracy jesteśmy ostrożni, ale kiedy mamy wolne, to tak, jakby nie obowiązywały nas prawa fizyki” – o błędach popełnianych podczas popularnych aktywności mówi ratownik medyczny
„Wiozę 10-letnie dziecko z urazem czaszkowo-mózgowym. Pęknięcia czaszki na 8 cm. Jego rodzice mówią mi, że już właśnie mieli kupować kask. Odpowiadam im: teraz już nie musicie. To co miało się zdarzyć, już się zdarzyło” – opowiada Krzysztof Jurołajć, wieloletni ratownik medyczny, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Olsztynie.
O korzyściach płynących z aktywności fizycznej powiedziano już wiele. Lato w pełni, tym bardziej na drogach pojawiają się miłośnicy hulajnóg, rowerzyści czy amatorzy roller skatingu. I bardzo dobrze! Ale jeszcze lepiej by było, żebyśmy cali i zdrowi wracali z tych aktywności do domu. Czego nie robić, żeby nie wylądować na SOR-ze? O to właśnie zapytałyśmy naszego eksperta.
Hulajnoga z procentami
Od lat hulajnogi cieszą się ogromną popularnością wśród dzieci i dorosłych. Ale jak mówi Krzysztof Jurołajć, ratownik medyczny, to właśnie dzięki nim ortopedzi i neurochirurdzy mają ręce pełne roboty. Użytkownicy hulajnóg elektrycznych często kończą z poważnymi urazami głowy, kończyn, a także klatki piersiowej. Dlaczego?
– Bo nie korzystają z kasków ochronnych – odpowiada nasz ekspert. – To urządzenie jest powszechnie stosowane do transportu. Wiele osób traktuje hulajnogę elektryczną jak taksówkę. Ale są też tacy, którzy robią to okazyjnie i nie mają wprawy, żeby rozpędzać się do maksymalnej prędkości. Co gorsza, między godz. 22 a 3 nad ranem ludzie notorycznie jeżdżą na hulajnogach we dwie osoby. Nierzadko pod wpływem alkoholu. Takie wyczyny kończą się często poważnymi obrażeniami głowy i kontuzjami. I oczywiście mandatami.
Za przykład nasz rozmówca podaje pacjentkę olsztyńskiego SOR-u, która nie tylko jechała hulajnogą za szybko, ale także pod wpływem alkoholu. Kiedy zahaczyła o krawężnik, uderzyła z ogromną siłą twarzą w chodnik. Miała poważne obrażenia w obrębie twarzoczaszki skutkujące złamaniami.
Szaleństwa rowerowe bez przygotowania
Wielu letnią porą zostawia auto w garażu i przesiada się na rower. Wszak rower to samo zdrowie! Ale Krzysztof Jurołajć nigdy nie zapomni widoku kasku młodego rowerzysty potrąconego przez busa.
– Ten kask pękł na kilka części. Chłopak miał co prawda obrażenia głowy, musiał pojechać na zaawansowaną diagnostykę do szpitala, ale bez kasku nie przeżyłby tego – opowiada o zdarzeniach sprzed roku.
Czy to znaczy, że powinniśmy zrezygnować z roweru? Nic bardziej mylnego. Nasz rozmówca podkreśla, że rower jest bezpieczny, jeśli będziemy użytkować go w miarę rozsądnie. To tyczy się wszystkich urządzeń.
– Ale jeśli ktoś chce wyczynowo uprawiać jazdy przełajowe, to musi do tego się odpowiednio przygotować, zabezpieczyć. Oprócz kasku, powinny być też ochraniacze. To nie są komercyjne wymysły. One spełniają swoją rolę – podkreśla.
Wyczynowa jazda crossowa czasem kończy się urazami kończyn i głowy. A czasem nie trzeba wyczynów, wystarczy brak doświadczenia albo niedostosowanie stylu jazdy do swoich umiejętności. I uraz gotowy.
– Kiedyś zostaliśmy wezwani do starszej osoby na ścieżkę rowerową. Miała połamane żebra, bo kierownica uderzyła ją w klatkę piersiową. Konsekwencje są poważne. Osoba, która ma doświadczenie, zamortyzuje upadek. Będzie potrafiła odepchnąć rower, żeby jej nie przygniótł. Gorzej, jeśli tego doświadczenia nie ma – tłumaczy ratownik.
Jazda na rolkach bez ochraniaczy
Na rolkach można jeździć w każdym wieku. Taka jazda przynosi wiele korzyści. Godzinna aktywność powoduje, że spalamy nawet 700 kcal. Jednak i tutaj zdarzają się wypadki.
– W ubiegłym roku niespełna sześcioletnia dziewczynka doznała otwartego złamania przedramienia. To bardzo poważny uraz, skutkujący wieloletnim leczeniem. Ta kończyna będzie wciąż pod obserwacją, bo trzeba kontrolować, czy rośnie odpowiednio w stosunku do drugiej kończyny– relacjonuje ratownik jeden ze swoich dyżurów.
Dlaczego tak się stało? Dziewczynka jeździła pod blokiem, w kasku. Okazuje się, że nie miała ochraniaczy.
Wszelkie poważne urazy związane z kończynami mogą pociągnąć za sobą długotrwałe skutki związane z leczeniem czy rehabilitacją, ale i tak zawsze najgorsze są urazy czaszkowo-mózgowe. Tu konsekwencje są często nieodwracalne. Dlatego najważniejszy jest kask.
– Wiozę 10-letnie dziecko z urazem czaszkowo-mózgowym. Później w szpitalu dziecięcym dostałem informację, że pęknięcia czaszki są na 8 cm. Rodzice mówią mi, że już właśnie mieli kupować kask. Odpowiadam im: teraz już nie musicie. To co miało się zdarzyć, już się zdarzyło. Za kilka lat mogą mieć dziecko z padaczką, z trwałymi deficytami, z problemami neurologicznymi. Wystarczy obrzęk mózgu po takim uderzeniu – opowiada.
I dodaje:
– Dziecko niechcący się przechyli, uderzy w kamienie czy krawężnik i konsekwencje będą bardzo poważne i nieodwracalne. My, dorośli, dajemy przykład. Niestety nie ma kampanii i formalnych wymogów zobowiązujących do noszenia kasku.
Nadmuchiwane trampoliny, wielkie zjeżdżalnie, czyli jak dostać się na SOR bez kolejki
Skakanie na trampolinie wydaje się beztroską aktywnością na świeżym powietrzu. Nie dość, że działa relaksująco, to jeszcze poprawia koordynację ruchową. Chyba że popełnimy błędy, które wymienia nasz ekspert.
– Najpopularniejszym błędem jest jednoczesne korzystanie z trampoliny przez kilka osób. Wtedy łatwo o uderzenie w kogoś głową z całej siły. Skakanie nie może się odbywać bez rozsądnej kontroli nad własnym ciałem i nad sobą. Jeśli ktoś postanowi skakać na pośladek albo na plecy, to wystarczy delikatny obrót, żeby złamać sobie kręgosłup. Gdy ktoś spada przed nami, trampolina jest tak napięta, że nie amortyzuje naszego upadku. Jest twarda, tak jakbyśmy spadli na nieelastyczne podłoże. Zdarzają się też wypadnięcia z trampoliny spowodowane tym, że ktoś za mocno skacze.
Nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa na trampolinie skutkuje tym, że izby przyjęć szpitalnych zapełniają się pacjentami z urazami głowy, nadgarstków, kostek, a także złamaniami. Skakanie na trampolinie wiąże się także ze sporym obciążeniem stawów.
Ostrożność powinny zachować także dzieci korzystające z wielkich, dmuchanych zjeżdżalni. A przede wszystkim ich rodzice, których rolą jest czuwać, aby maluchy nie zrobiły sobie krzywdy. Krzysztof Jurołajć wspomina o złamaniu kości udowej u 10-latka. Nie doszłoby do tego, gdyby kolega… nie wskoczył na niego podczas zjeżdżania.
Skutery i łódki, czyli jestem królem jezior
Wypoczynek nad wodą lub w wodzie także niesie ze sobą często dramatyczne konsekwencje.
– Będąc w normalnej sytuacji, np. w pracy, jesteśmy bardziej ostrożni. Ale u znajomych, w plenerze, chcemy się dobrze bawić. Stąd wchodzenie do wody mimo niesprzyjających warunków pogodowych czy nieumiejętności pływania, brawura. Ona się kończy, kiedy korzystamy z używek. Alkohol znosi nasz krytycyzm – zauważa Krzysztof Jurołajć.
Sam, jako również ratownik medyczny na karetce wodnej, pędzi na pomoc takim osobom. Przypadek z ostatnich wakacji: mężczyzna pożyczył od kolegi quada wodnego, mimo że nie miał pojęcia, jak się steruje takim sprzętem. Skutek? Groźny przewrót i obie połamane ręce.
Jak mówi nasz ekspert, wbrew pozorom wypadki w pracy czy w przemyśle nie są tak częste jak na wczasach. W pracy jesteśmy ostrożni, myślimy o przepisach związanych z bezpieczeństwem czy higieną pracy.
– A kiedy mamy wolne, to tak, jakby nie obowiązywały prawa fizyki. Ktoś spada z konia, przewraca się na quadzie, rozpędza się na hulajnodze, uderza na ścieżce w betonowe konstrukcje. Nie myślimy zdroworozsądkowo – uważa.
Akrobacje w szkołach
Ratownicy medyczni wzywani są także do szkół. I tam na salach gimnastycznych dochodzi do kontuzji.
– Są to najczęściej zwichnięcia, skręcenia. Wynika to z tego, że rozgrzewki powinny być solidnie i rozważnie przeprowadzane, a ćwiczenia powinny być dostosowane do poziomu swoich umiejętności. Znaczenie ma też rodzaj obuwia. Niektórzy w grach zespołowych zapominają, że nie są zawodowcami, a kostka czy kolano mogą nie wytrzymać przeciążeń związanych z gwałtownymi zmianami pozycji.
PORADA
Nasz rozmówca widzi wspólny mianownik wszystkich tych wypadków. Do zdarzeń dochodzi najczęściej w weekendy lub podczas wakacyjnego wypoczynku.
– Kiedy nadchodzi piątek, zaczynamy przesadzać z rekreacją, a własne umiejętności przeceniamy. Mimo że amatorsko uprawiamy sport, w weekend chcemy dokonać prawdziwych wyczynów. W myśl zasady: „Mam wolne, to muszę się dobrze bawić”. I wtedy właśnie się spotykamy – podsumowuje, apelując o mierzenie sił na zamiary i zachowywanie umiaru podczas uprawiania aktywności.
mgr Krzysztof Jurołajć: ratownik medyczny z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem, rzecznik prasowy WSPR w Olsztynie, w sezonie letnim zasila Wodny Zespół Ratownictwa Medycznego Iława Jeziorak, instruktor, wykładowca, absolwent Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy
Zobacz także
Ane Piżl: Podziały w Polsce nie są zarezerwowane dla ochrony zdrowia, choć może czasem bolą bardziej, gdy chodzi o ludzkie życie
Pierwsza pomoc w przypadku poparzenia przez meduzę. Sprawdź krok po kroku, jak się zachować
„Niektórym słowo 'medyczka’ wydaje się niepoważne, bo kojarzy się ze zdrobnieniem”. O feminatywach w medycynie mówi językoznawczyni dr Agata Hącia
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
Życie kobiet ratuje się rzadziej poprzez resuscytację. Powód szokuje
Pierwsza pomoc na pokładzie samolotu. Ursula von der Leyen ratuje pasażera
Ratowali ludzkie życie, spotkali się z pretensjami. „Piękna 'laurka’ dla ratowników” – komentują gorzko
Prezydent Andrzej Duda stracił opuszek palca. Ortopeda mówi o urazowej amputacji
się ten artykuł?