„Miejskie wyspy ciepła sprawią, że latem w nocy temperatura nie będzie spadać. Przełoży się to na nasze zdrowie”. O betonozie i miastach przyszłości mówi Weronika Rafał
„Beton, wszędzie beton” – to słowa, którymi można podsumować rewitalizacje polskich miast z ostatnich lat. Dlaczego tak? Skąd pomysł, żeby drzewa przenosić w donice, a miejskie place zmieniać w betonowe patelnie? O tym, jak betonowanie stało się sportem narodowym polskich włodarzy i czy miasta przyszłości będą niebieskie i zielone, porozmawiałam z Weroniką Rafał ze stowarzyszenia Polskie Towarzystwo Studiów nad Przyszłością.
Alicja Cembrowska: Skąd u włodarzy polskich miast taka miłość do betonu?
Weronika Rafał: To dosyć skomplikowane zagadnienie. Niektórzy twierdzą, że szczególnie w przypadku tych mniejszych miast betonowanie placów, rynków czy skwerów to podkreślenie miejskiego charakteru, oddzielenie strefy uporządkowanej od tego, co dzikie i niezorganizowane.
Beton daje pozór nowoczesności?
Beton to z jednej strony podkreślenie miejskiego charakteru, a z drugiej wyraźna zmiana, którą włodarze miast mogą zaprezentować mieszkańcom, czyli efekt, który widać od razu, na pierwszy rzut oka. Projektowanie przestrzeni miejskiej nie jest łatwe. Wymaga uwzględnienia opinii bardzo wielu instytucji. Każda ingerencja to długi proces, w który angażowany jest zarząd dróg, zakłady wodociągowe i energetyczne, spółki komunikacyjne. Miasto nie istnieje w próżni, jest siecią różnych mediów, a połączenia tych sieci przebiegają nad naszymi głowami i pod stopami, poza naszym wzrokiem, pod powierzchnią. Nieraz trudno pogodzić wizję architekta z różnymi uwarunkowaniami, jakim podlega przestrzeń miejska, chociażby pod względem potrzeb infrastrukturalnych miasta.
Kolejną kwestią jest opinia konserwatora zabytków. Niektórzy tłumaczą, że zabetonowywanie rynków kolejnych miast i miasteczek jest próbą przywrócenia historii, że to nawiązanie do historycznej funkcji placów jako targowisk. Miałoby zatem stanowić odniesienie do przeszłości, na ogół uznawane jest jednak za mało logiczne, bo przecież współcześnie te place mają już zupełnie inne funkcje, stanowią raczej miejsce odpoczynku i spotkań, a nie punkt wymiany handlowej.
Jakbym się bardzo postarała, to mogłabym uznać, że jest w takich tłumaczeniach ziarno logiki. Jako laik widzę to jednak tak, że miasto ma pieniądze, które musi rozdysponować na modernizację, ale nikomu nie chce się za bardzo tym zajmować, więc robi się byle co, a głosy ekspertów są w tym wszystkim mało istotne.
Nie twierdzę oczywiście, że takie działania są pozytywne, ale chcę zwrócić uwagę, że miasto jest trochę jak żywy i bardzo skomplikowany organizm. Różne jego struktury łączą się ze sobą, są od siebie zależne. Często również „dotyka” ich polityka. Miejski planista naprawdę musi nieraz stawić czoła wielu problemom i przeszkodom. Na pewno jednak skandaliczne jest masowe wycinanie roślin i zdrowego drzewostanu, które już w miastach są, i zastępowanie ich kostką brukową. To tak jakbyśmy rezygnowali z usług środowiskowych doświadczonych pracowników. Na ich miejscu pojawiają się natomiast pojedyncze młode drzewka czy rośliny w donicach. To jednak nie sprawia, że ten obszar spełnia funkcje środowiskowe, na które jest zapotrzebowanie, i warto mówić to głośno.
Co się dzieje na miejskim placu, z którego wykarczowano drzewa?
Latem taki plac zamienia się dosłownie w patelnię. W sieci krążą nagrania, które potwierdzają, że temperatura jest tak wysoka, że możemy w takim miejscu usmażyć jajka. Kiedyś pojawiały się argumenty, że rozległe i otwarte rynki są betonowane, ponieważ mają być miejscem na ważne i duże wydarzenia, koncerty i masowe spotkania. Jednak jak latem ktokolwiek miałby wytrzymać w takiej przestrzeni? Kilka pomiarów pokazało, że ławka, która na takim placu stoi w pełnym słońcu, nagrzewa się do 50-60 stopni. Nie da się na niej usiąść. Takie temperatury dodatkowo sprawiają, że pojawia się mało przyjemny zapach.
Betonowanie nawierzchni nie sprzyja również retencji wody. Nawet jeżeli cokolwiek popada, to i tak spłynie i nie wchłonie się w glebę. W końcu – taki plac na ogół jest średnio atrakcyjny wizualnie i nieestetyczny. Tym bardziej, gdy młode, posadzone w donicach rośliny zwiędną i uschną w 50 stopniach, wystawione wprost na bezlitosne promienie słońca.
Nie wyobrażam sobie, jak w takich okolicznościach można podjąć decyzję o wydaniu milionów złotych na szpetny betonowy plac.
Pewnie wiele osób się nad tym zastanawia, ale obawiam się, że nie ma tutaj innej odpowiedzi, niż pieniądze. Taka „modernizacja” to prosty sposób na wydawanie środków unijnych. Na ogół te wszystkie rewitalizacje są finansowane lub współfinansowane z funduszy europejskich. Być może zrobiło tak jedno miasto, nikt nie nagłośnił sprawy, niezadowolenie lokalnych mieszkańców jakoś się rozeszło i nie dotarło do głównego nurtu, więc kolejne miasto zrobiło to samo. Skoro „jakoś to przeszło” u innych, to dlaczego nie spróbować u nas? Gdy rozwiązanie stało się ewidentną tendencją, dopiero wtedy zwróciło szerszą uwagę i tym sposobem okazało się, że mamy już kilkanaście miast, które oszpeciły główne place.
Myślę, że może być to kolejny przykład złych praktyk w przestrzeni, o których mówiło się wcześniej. Swego czasu głośno było o pastelozie. Nagle kolejne osiedla zmieniały się w rzędy pstrokatych bloków. Też była w tym jakaś przypadkowość i nie dało się określić, skąd w ogóle taki pomysł. Może była to decyzja urzędnika, który z jakiegoś powodu uznał, że to świetny i estetyczny pomysł, a może tak po prostu wyszło taniej. Tutaj również – ktoś to zaczął, a reszta za tym poszła.
Nieraz zastanawiam się też, czy my społecznie nie dajemy przyzwolenia na takie decyzje, bo lubimy jakąś formę kiczu w przestrzeni. Warto przyjrzeć się polskim podwórkom. W porażającej większości są to rzędy tujek, wysypane białe kamyczki i równo ścięty trawnik z kilkoma pojedynczymi roślinkami. Latem oczywiście taki trawnik zamienia się w żółte i ususzone pole. Jakoś nie podoba nam się dzikość, nierówność, niesymetryczność i nieprzewidywalność natury. Chcemy ją okiełznać i dopasować, mieć nad nią kontrolę. Jako Polacy mamy dość dziwne podejście do przestrzeni.
W zeszłym roku w kilku miejscach w Warszawie – na pewno w okolicy Pałacu Kultury i Nauki i na Ochocie, na której mieszkam – wyrwano fragmenty kostki brukowej. Prostokątne i kwadratowe placki, które powstały w ten sposób, wypełniono ziemią i bujną roślinnością. Ku mojemu zaskoczeniu spotkało się to z krytyką, wielu ludzi uznało, że to niszczenie miejskiej przestrzeni.
To już oczywiście kwestia własnego poczucia estetyki. Pojawia się jednak pytanie, czy nie jest to związane z tym, że jesteśmy przyzwyczajeni do betonu, znamy to, jesteśmy opatrzeni z chodnikami, na których nawet jak są drzewka, to w dokładnie wyliczonej odległości. Istotny może być też ten aspekt, o którym rozmawiałyśmy wcześniej: beton to nowoczesność, a miasto to nie wieś. Być może dla niektórych istotne jest podkreślenie tej różnicy i jakieś wyraźne zaznaczenie, że jesteśmy na terenie miasta.
Kolejna kwestia to również to, co już padło: pieniądze. Zieleń trzeba utrzymywać i o nią zadbać. Kostka jest mniej wymagająca. W warunkach ograniczonych budżetów samorządów może wydać się ona atrakcyjniejsza, ponieważ wystarczy ją wyłożyć i nie trzeba nic więcej z nią robić. Rośliny potrzebują zabiegów pielęgnacyjnych. Tutaj znowu ujawnia się ta nasza potrzeba kontroli i doprowadzenia natury do porządku: latem nieustannie kosimy, jesienią grabimy i zamiatamy. Leżące liście nam przeszkadzają, wyższa trawa drażni. Domagamy się od włodarzy miasta, żeby zrobili z tą przyrodą porządek, przycięli trawnik, wywieźli liście, ścięli gałęzie drzew, więc może jest tak, że w końcu pada decyzja: wytnijmy te drzewa całkowicie i będzie spokój.
Moim zdaniem ogromny wpływ w tym kontekście ma także podejście do poszanowania środowiska naturalnego, zarówno wśród włodarzy miast, jak i mieszkańców. Z biegiem lat betonowanie powierzchni może okazać się reliktem przeszłości i ponurym wspomnieniem o czasach, gdy lekceważono skutki zmian klimatu i zrównoważony rozwój. Wraz ze wzrostem świadomości społecznej dotyczącej konieczności ochrony środowiska i zmian klimatu jest nadzieja na odwrócenie negatywnych tendencji.
”Zastanawiam się też, czy my społecznie nie dajemy przyzwolenia na decyzje o betonowaniu miast, bo lubimy jakąś formę kiczu w przestrzeni. Warto przyjrzeć się polskim podwórkom. W porażającej większości są to rzędy tujek, wysypane białe kamyczki i równo ścięty trawnik. Jakoś nie podoba nam się dzikość, nierówność, niesymetryczność i nieprzewidywalność natury”
Przykre, że jest to sprowadzane głównie do pieniędzy. Teoretycznie możemy to przeliczyć i uznać, że beton jest tańszy niż rośliny, ale kryzys klimatyczny rozkręca się w najlepsze. Beton nie pomoże nam przetrwać coraz wyższych temperatur. Rośliny mogłyby natomiast ochłodzić miasta. To trochę zmienia optykę na zyski i straty.
Niestety wiele takich kalkulacji i decyzji, że stawiamy na beton, to rozwiązania krótkowzroczne, które uwidaczniają lekceważące podejście do widocznych globalnie trendów, w największej mierze mam na myśli postępujące zmiany klimatu. W bliższej perspektywie takie inwestycje może wydają się oszczędnością, natomiast w szerszym ujęciu robi się to znacznie bardziej skomplikowane. Z czasem coraz bardziej będą rosły koszty społeczne takich decyzji. Fale upałów będą postępować, a to stawia przed nami nowe wyzwania. Miejskie wyspy ciepła będą w ciągu dnia ograniczały komfort przebywania w takiej przestrzeni. W nocy temperatura nie będzie spadać, bo służą temu rośliny, a my się ich pozbywamy. Przełoży się to na nasze zdrowie, a w konsekwencji dodatkowo obciąży ochronę zdrowia.
Zabetonowane miasta są też związane z suszami.
Tak, miasta będą musiały poradzić sobie z dwoma bardzo skrajnymi sytuacjami. Jedną z nich są właśnie susze i braki wody. A druga to odwrotnie – gwałtowne deszcze i powodzie błyskawiczne. Czyli niedobór i nadmiar wody jednocześnie. Jest to mocno związane z zabetonowaniem przestrzeni, woda nie ma jak i gdzie się wchłonąć.
Wiele zachodnich miast wprowadza już nowe rozwiązania i są one raczej zielone niż betonowe. Natomiast w popkulturowych wizjach miast przyszłości dominują takie ultranowoczesne wyobrażenia: miasto jako las wieżowców, wokół których latają samochody; nie ma tu miejsca na krzaki.
Myślę, że popkulturowe wizje zostaną w popkulturze. W rzeczywistości tendencje faktyczne są inne i widać to po europejskich miastach, w których wprowadzane są rozwiązania sugerujące, że do świadomości władz przedziera się fakt, że naszą przyszłością jest raczej natura, a nie szklane wieżowce. Bez wątpienia te trendy środowiskowe będą się nasilać, bo będzie to zwyczajnie konieczne, żeby stworzyć warunki do życia. Miasta będą się rozrastać. ONZ szacuje, że do 2030 roku niemal 60 procent populacji Ziemi to będą mieszkańcy miast. Trudno jednak określić, czy trendem będzie tworzenie metropolii, czy raczej powrót do małych i średnich miast. W ciągu najbliższych dekad wpłynie na to wiele czynników, które obecnie trudno przewidzieć. Na pewno Europa doświadczać będzie przyrostu ludności w związku z migracjami klimatycznymi, a to będzie wymagało dodatkowych zmian. Te i inne wyzwania opisywaliśmy ostatnio w naszym raporcie „Fundamenty przyszłości”, który przygotowaliśmy dla Polskiego Związku Firm Deweloperskich.
Obok kryzysu klimatycznego, drugim poważnym tematem w kontekście miast jest zdrowie psychiczne – niektórzy eksperci twierdzą, że odcięcie od natury sprawia, że globalnie pogarsza się kondycja psychiczna ludności. Kolejne badania potwierdzają, że ludzie, którzy mieszkają blisko wody, są szczęśliwsi. W wielu miastach – tak europejskich, jak azjatyckich – coraz popularniejsze stają się strefy niebieskie i zielone.
Kolejne badania potwierdzają, że potrzebujemy do życia kontaktu z naturą. W sposób wręcz instynktowny wolimy spędzać czas w miejscach, które są zielone. Dlatego wybierając dom czy mieszkanie, obok ceny, metrażu czy lokalizacji, zwracamy uwagę na otoczenie. Większość z nas wolałaby zamieszkać w sąsiedztwie parku, a nie ruchliwej i głośnej autostrady.
Natura jednak nie tylko koi zmysły, pomaga się wyciszyć i ładnie wygląda. Rośliny sprzyjają regulowaniu klimatu w mieście, pomagają walczyć z zanieczyszczeniami i wspierają wymianę powietrza z ciasnego na ogół centrum z terenami podmiejskimi. To o tyle ważne, że z powodu zanieczyszczeń powietrza rocznie umiera coraz więcej ludzi. Z różnych raportów wynika, że ludzie żyją najdłużej i są najszczęśliwsi w miejscach, które gwarantują im dostęp do natury, nieprzetworzonej żywności, świeżego powietrza.
”Niektórzy tłumaczą, że zabetonowywanie rynków kolejnych miast i miasteczek jest próbą przywrócenia historii, że to nawiązanie do historycznej funkcji placów jako targowisk. Miałoby zatem stanowić odniesienie do przeszłości, na ogół uznawane jest jednak za mało logiczne, bo przecież współcześnie te place mają już zupełnie inne funkcje”
Jak spełnić te potrzeby w miastach?
Pomysły są bardzo różne. Jeden z takich najbardziej rozpoznawalnych wizualnie to podniebny ogród w Singapurze. Jest to doskonały przykład wprowadzania różnorodności biologicznej do centrum, teoretycznie zarezerwowanego dla budynków. Jest to sygnał i zachęta, żeby nie rezygnować z roślin na balkonach i parapetach, a kto wie, być może już niedługo miniaturowe lasy na dachach staną się nową normą. Inny przykład to Tajwan czy Londyn, które przekształciły stacje metra w farmy hydroponiczne. To doskonałe rozwiązanie, które jednocześnie wypełnia niezagospodarowane przestrzenie miejskie i daje dostęp do jadalnych roślin. Kolejne miasta zwracają też uwagę na dostęp do niebieskich i zielonych przestrzeni, czyli stawiane są fontanny, formowane stawiki i oczka wodne, nasadzane rośliny. Chodzi o to, żeby człowiek mógł wyjść z pracy i odetchnąć. Dlatego ważna jest ochrona terenów, które już mamy, a także zazielenianie dachów i ścian. To się już dzieje na Zachodzie, więc pewnie niebawem i u nas stanie się widoczne na większą skalę.
Pojawiają się również pomysły integrowania budynków, by miały wbudowane systemy nawadniania, co pozwoli roślinom dowolnie się rozrastać. W zamian dostaniemy wychłodzone wnętrze. Kolejnym trendem jest design biofiliczny [projektowanie w zgodzie z naturą – przyp. red.], który ma może mniejsze znaczenie w kontekście chociażby zanieczyszczeń powietrza, ale jest użyteczny podczas projektowania przestrzeni, które mogą pomóc nam poczuć się jak w naturze, gdy w danym momencie nie możemy fizycznie się w niej znaleźć. O tym, w jaki sposób miasta mogą sprostać scenariuszom przyszłości, pisaliśmy obszernie w raporcie „Polskie miasta przyszłości 2050”, który opracowaliśmy dla firmy Saint-Gobain.
A co z dźwiękami? W miastach gnębi nas nie tylko zanieczyszczenie powietrza, ale też zanieczyszczenie hałasem…
Hałas wywiera bardzo duży wpływ na zdrowie, ale zdaje się, że ten problem nadal jest dosyć mocno bagatelizowany. W Polsce ochrona przed hałasem na ogół kojarzy nam się z ekranami dźwiękochłonnymi przy ulicach i autostradach. Niejednokrotnie rozwiązanie to szpeci przestrzeń, a bywa, że także słabo spełnia swoją funkcję. A są rozwiązania nie tylko bardziej estetyczne, ale również pozwalające zmniejszyć zanieczyszczenia, wpłynąć na polepszenie jakości powietrza i wygłuszyć dźwięki. To dobrze dostosowana i gęsta roślinność. Walcząc z zanieczyszczeniem hałasem, miasta wprowadzają również ograniczenia prędkości dla samochodów, a niektóre całkowicie wyłączają określone obszary z ruchu i zamykają centra.
Skoro mamy pożegnać się z wizją ultranowoczesnego pod względem technologicznym miasta, to jak będą zmieniać się miasta w najbliższej przyszłości?
W Polsce w najbliższym czasie podejrzewam, że będziemy skupiać się na ograniczeniu chaosu przestrzennego, który naprawdę mocno wpływa na życie mieszkańców, ale również na koszty funkcjonowania państwa. Musimy poradzić sobie z chaosem wizualnym, betonozą, szpetnymi reklamami i niekontrolowaną urbanizacją. Paradoksalnie wydaje mi się, że rozwiązaniem może być oddanie kontroli naturze – zielone i niebieskie miasta są kluczem do poprawienia jakości naszego życia. Jest to ściśle związane z tym, że musimy zrezygnować z władzy na taką skalę, jak dotychczas, pozwolić sobie na zarośnięty trawnik, może nawet trochę chwastów i niezgrabione liście.
Zobacz także
Mikołaj Golachowski: „Daliśmy sobie wmówić, że nie jesteśmy częścią przyrody. Że przyroda to jest coś danego człowiekowi, nad czym mamy panowanie”
„Kiedy jakaś marka mówi, że jest ekologiczna, to najczęściej jest to frazes. Nic nie jest ekologiczne, poza samą naturą”. O tym, jak kapitalizm robi z nas eko-idiotów, mówi Janusz Mizerny
dr Sebastian Szklarek: „Susza nie wyklucza powodzi. To tak, jak byśmy przez tydzień nie pili, a potem jednego próbowali nadrobić zaległości”
Polecamy
„Aby mieć komfort kontemplacji, nie wrzucaj śmieci do ubikacji”. Na zabawnych plakatach tłumaczą, czego nie wolno wrzucać do toalety
„Zjawiska klimatyczne coraz częściej odbierają życie i środki do życia”. Naukowcy wyliczają, na ile sposobów może nas zabić globalne ocieplenie
Paulina Hojka o noszeniu ubrań po zmarłych: “Myślę, że żaden nieboszczyk się nie obrazi”
Wyjątkowy duet międzypokoleniowy. Oliwia i jej dziadek Marian stworzyli urządzenie ratujące pszczoły
się ten artykuł?