„Nikt nie wygląda jak Barbie, z wyjątkiem Barbie”. O fenomenie najsłynniejszej lalki na świecie
Choć ma ponad 60 lat, wciąż jest niegasnącym fenomenem popkultury. Przez jednych kochana, przez innych nienawidzona. Inspiruje i przytłacza, bawi i przyprawia o łzy. Mowa o Barbie, kultowej lalce, o której w ostatnich tygodniach znów zrobiło się głośno za sprawą filmu w reżyserii Grety Gerwig. W czym tkwi popularność tak samej zabawki jak i jej filmowej odsłony? „Idee żyją wiecznie!”.
„Barbie” – film stworzony przez feministkę z rekordem oglądalności
Film „Barbie” o przygodach najsłynniejszej lalki już ustanawia pierwsze rekordy. „Gerwig scementowała historię kasową, gdy jej 'Barbie’ w kolorze waty cukrowej zarobiła 155 mln dolarów w pierwszy weekend. Stanowi to największe otwarcie w historii filmów wyreżyserowanych przez kobietę” – podkreślił magazyn „Variety”. „Barbie” wyprzedziła tym samym „Kapitana Marvela” w reżyserii Anny Boden przy współpracy Ryana Flecka, który w 2019 roku zarobił 153 mln dolarów na otwarcie. Trudno się dziwić, kiedy spojrzy się, z jakim rozmachem została zaplanowana akcja promocyjna tego filmu. Róż jest wszędzie. Na zewnątrz różowe billboardy, przystanki, ławki, ale również w internecie. W zaróżowieniu social mediów niemały udział miały też marki, które przyłączyły się do działań marketingowych skupionych wokół obrazu Grety Gerwig. Wpisywałaś już hasło „barbie” w wyszukiwarkę Google? Jeśli nie, to leć i sprawdź, jak strona zmienia kolor na… jakżeby inaczej, różowy i odpala cyfrowe fajerwerki.
Jeszcze zanim film wszedł do kin, budził emocje nawet w środowisku medycznym. Wszystko za sprawą popularnego na TikToku wyzwania, nazwanego Barbie Foot Challenge. Wyzwanie polegało na wiernym odtworzeniu charakterystycznej sceny z oficjalnego zwiastuna filmu, w której Barbie zdejmuje szpilki, wspina się na palce, wyginając swoje stopy do takiej pozycji, jakby cały czas miała na nich buty na obcasie. Medycy zgodnie twierdzili, że ten sposób stania prezentowany przez Margot Robbie jest niebezpieczny i niesie za sobą duże ryzyko uszkodzenia układu kostno-stawowego. Warto zaznaczyć, że aktorka w jednym z wywiadów przyznała, że odegranie tej sceny było sporym wyzwaniem. Użyto w niej specjalnej dwustronnej maty przyklejanej do podłoża, dzięki czemu buty nie przesuwały się, tylko pozostawały w tym samym miejscu. Robbie apelowała, by widzowie nie naśladowali tej pozy bez wsparcia osób trzecich.
A skoro o stopach mowa… trudno nie wspomnieć o lawinie komentarzy i absurdalnej dyskusji o wyglądzie pięt Margot Robbie, do jakiej doszło po oficjalnej premierze filmu w Korei Południowej. Zdaniem internautów pięty aktorki nie były wystarczająco gładkie, a widoczne zrogowacenia uznali za nieestetyczne. Najwidoczniej zapomnieli, że aktorka zostawiła na planie odrealniony i wygładzony świat Barbie, a jej ciało zmienia się i ulega naturalnym procesom jak u innych śmiertelniczek. Tylko w Barbielandzie, do którego stworzenia wyczerpano światowe zapasy farby w kolorze Rosso, zrogowacenia na piętach, platfus czy cellulit mogą wywołać głośne „bleee”.
Barbie nie chce być tylko pomysłem, chce coś wnosić
Kiedy gruchnęła informacja o tym, że feministka wyreżyseruje film o lalce, która przez lata reprezentowała do bólu wypaczony ideał piękna, zastanawiano się, co może z nim zrobić, by siebie i obraz obronić. Po obejrzeniu wiemy, że film miał być okazją do wzmocnienia pozycji kobiet z jednoczesnym pokazaniem, w jakim miejscu jesteśmy, z jakimi problemami, zarzutami i oczekiwaniami się mierzymy. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na nasze uczucia, po co nam mężczyźni, a także co takie firmy jak Mattel robią nam z głowami. Świetny monolog na ten temat wygłasza Gloria, grana przez Americę Ferrerę.
Utopijna kraina Barbie jest tylko fałszywym wyobrażeniem o tym, co kobiety mogłyby osiągnąć, gdyby to one zaczęły rządzić światem. Fajnie pomarzyć, ale droga do tego jest kręta i wyboista. Barbie za to zdaje sobie sprawę, że wyobrażenie jej jako stereotypowo pięknej, szczupłej i szczęśliwej nie jest już aktualne. Wie, że musi podjąć kroki, by na swoją historię rzucić nowe światło. Tym aktem sprawczości ma być wizyta u… ginekologa. Zaskakująca scena, która miejmy nadzieję, wzmocni przekaz o tym, że kobiety mają prawo do robienia ze swoim ciałem, co chcą. Jak również, zachęci do kontrolnych badań.
RozwińCo stoi za fenomenem tak lalki jak i filmu? Uniwersalność – tak jedno jak i drugie próbują odpowiedzieć na potrzeby ogółu. Z różnym skutkiem, wiadomo. Uniwersalność bije już z samego hasła promocyjnego: „Jeśli kochasz Barbie, ten film jest dla ciebie. Jeśli nienawidzisz Barbie, ten film jest dla ciebie”. A wcielająca się w rolę najsłynniejszej lalki świata Margot Robbie dodaje: „Jeśli Barbie zupełnie cię nie obchodzi albo nie myślałaś o niej od lat, ten film jest dla ciebie”. Co też tłumaczy, że film nie jest tylko laurką stworzoną ku czci Barbie, ale też bombą wymierzoną w Mattel, kapitalizm i patriarchat. I choć Greta Gerwig swoim obrazem nie zmieni jak za dotknięciem różowej czarodziejskiej różdżki nagle standardów, którymi kieruje się świat, to z pewnością na nowo sprowokuje do dyskusji o nich. By nie być wykluczonym z niej, trzeba kupić bilet. Gerwig pstryknie też w nos Barbie za promowanie niezdrowej relacji z ciałem i negatywny wpływ na życie milionów dziewczynek i kobiet na świecie. By na koniec głosem Rhea Perlman uciąć spekulacje o dążeniu do niedoścignionego ideału, mówiąc: „Nikt nie wygląda jak Barbie, z wyjątkiem Barbie”.
Jak powstała pierwsza lalka Barbie?
Historia Barbie sięga początków lat 50. Beverlywood, jedna z dzielnic w zachodniej części miasta Los Angeles w Kalifornii – to właśnie w swoim rodzinnym domu Ruth Handler wpadła na pomysł stworzenia lalki wzorowanej na dorosłej kobiecie. Długo przyglądała się zabawom swojej córki Barbary i jej koleżanek. Widziała, jak dziewczynki – zafascynowane życiem dorosłych – odgrywały z pomocą papierowych lalek różne scenki, naśladując rozmowy i przypisując im role, z którymi same się utożsamiały. Tak oczyma wyobraźni Ruth dostrzegła miniaturową kobietę ze sztucznego tworzywa z lekkim makijażem, bujną fryzurą i wystrojoną w realistycznie wyglądającą odzież. Skrojoną oczywiście do rozmiaru trzydziestocentymetrowej lalki. Choć była to jeszcze mrzonka, wiedziała od początku, że nazwie ją Babs – od zdrobnienia, jakim zwracała się do swojej córki. Nazwa niestety była już zastrzeżona prawami autorskimi. Barbara również była już zajęta, więc Ruth zdecydowała się, że nazwie lalkę „Barbie”.
I wtedy na jej głowę wylał się pierwszy kubeł zimnej wody. „Ruth, żadna matka nie kupi swojej córce lalki, która ma biust” – usłyszała od męża. W podobnym tonie wypowiedziała się reszta męskiego zarządu Mattel. Kolejny zimny prysznic dostała, kiedy zapytała u źródła, jaki koszt produkcyjny wiązałby się z wyprodukowaniem plastikowej lalki o niewielkich rozmiarach, ale z dopracowanym kształtem ciała i bardzo szczegółowymi rysami twarzy (oko podkreślone eyelinerem, róż na policzkach, narysowane rzęsy, brwi, pełne usta). Usłyszała, że przewyższałby on ewentualne dochody ze sprzedaży. Ta wiadomość sprawiła, że Ruth na czas jakiś porzuciła realizację swojego pomysłu.
Wróciła do niego w 1956 r., kiedy podczas rodzinnych wakacji po Europie w jednym ze szwajcarskich miasteczek dostrzegła w witrynie sklepu z zabawkami Lilli – lalkę o nieproporcjonalnie długich kończynach, dużym biuście, wąskiej talii i twarzy dorosłej kobiety. Trójwymiarowa zabawka była efektem współpracy rysownika Rinharda Beuthiena z projektantem Maxem Weissbrodtem. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że zanim Lilli wylądowała w sklepie z zabawkami dla dzieci przez długi czas sprzedawana była na stoiskach z tytoniem, barach i sex shopach. Ruth nie wiedząc nic o burzliwej przeszłości Lilli, poprosiła ekspedientkę o egzemplarz wraz z dodatkowymi ubraniami, ale w odpowiedzi usłyszała, że jeśli chce inny kostium, musi kupić go razem z kolejną lalką. I tak z kilkoma wersjami niemieckiej lalki Ruth wróciła do Kalifornii. Już od progu zabrała się za pracę nad własną wersją zabawki.
Produkcja (z uwagi na niższe koszty, wiadomo!) miała odbywać się w Japonii, ale to Stany Zjednoczone musiały opracować materiał, z którego będą odlewane detale zabawki. Ruth miała jeden warunek – plastik musi być miększy od tego, z którego wykonana była niemiecka lalka, ale na tyle wytrzymały, by podczas użytkowania nie dochodziło do uszkodzeń. Sproszkowana forma polichlorku winylu, nazywana inaczej PCW, okazała się być najlepszą propozycją, choć na tyle nową, że konieczne było stworzenie i dopracowanie własnego procesu produkcyjnego.
Zarządzana przez Ruth firma Mattel zaprosiła do współpracy makijażystę Buda Westmore’a, by zajął się twarzą lalki – przerobił ją na tyle, by nie przypominała jak Lilli prostytutki. Schody pojawiły się, kiedy japońska produkcja zaczęła mijać się amerykańską wizją. Zastrzeżeniem do pierwszej partii były zbyt skośne oczy. W kolejnej nie spodobały się zbyt odstające sutki. „Wyciągnąłem swój mały zaufany szwajcarski pilnik i ostrożnie, acz dokładnie spiłowałem jej sutki” – miał powiedzieć Jack Ryan, cytowany przez „Forever Barbie”. W ten sposób szef zespołu badawczego i projektowego w Mattel miał pokonać barierę językową i unaocznić Japończykom, w czym tkwił błąd. Kiedy core lalki wreszcie spełniał oczekiwania wszystkich tęgich głów w Mattel, Ruth wzięła na tapet coś, co miało wyróżniać jej zabawkę od dostępnych na rynku. Chodziło o akcesoria sprzedawane oddzielnie.
Do stworzenia kolekcji ubrań dla swojej lalki Ruth zaprosiła amerykańską projektantkę mody Charlotte Buettenback Johnson. Ta wyruszyła do Japonii i spędziła tam dwa lata, by wraz z lokalnymi dostawcami znaleźć odpowiednie materiały do stworzenia takich detali jak guziki o średnicy mniejszej niż 4 milimetry, miniaturowe zamki błyskawiczne i zatrzaski. Projektantka miała wpływ na każdy etap procesu kreowania lalki. Była do tego stopnia zaangażowana w jej powstanie, że finalna wersja zabawki zdaniem niektórych miała mieć taką samą figurę, kształt głowy i włosy jak ona.
Pierwsza lalka, która trafiła do sprzedaży, miała na sobie biało-czarny kostium kąpielowy i czarne klapki, a w ręku trzymała białe okulary przeciwsłoneczne. Kosztowała 3 dolary i została nazwana „Barbie – nastoletnia modelka”.
Zanim stała się hitem sprzedaży, musiała przedrzeć się przez falę oburzenia i krytyki. Proporcje lalki oszacowane jako wymiary 99-48-84 mocno odstawały od tych rzeczywistych. Sprawdzono, że gdyby przenieść je na prawdziwą kobietę, to jej smukła szyja nie byłaby w stanie utrzymać głowy w pionie, maleńkie stopy zmuszałyby do poruszania się na czworakach, a talia osy zostawiłaby miejsce na jedynie… pół wątroby. „Przeważającą reakcją na Barbie była niechęć. Męscy kupcy uważali, że postradaliśmy zmysły z tymi piersiami, a był to zdominowany przez mężczyzn rynek” – wspominał przedstawiciel handlowy Mattel, cytowany przez „Barbie i Ruth”. Mimo wyraźnych zarzutów o seksualizację, piersi nie zostały zmniejszone ani o milimetr, talia również nie uległa zmianie, ani szczupłe i długie nogi.
Zmieniono za to sposób komunikacji i zlecono Freudowi Dichterowi opracowanie strategii mającej doprowadzić do sprzedania jak największej liczby lalek. Podczas badań przeprowadzonych na grupie 191 dziewczynek i 45 matek, dowiedział się, że te drugie nie znosiły lalki. Podczas gdy pierwsze nie miały nic przeciwko zabawce. Wśród opinii dziewczynek pojawiły się i te, sugerujące, że lalka jest „zbyt atrakcyjna”, ale należały one do mniejszości, więc nikt się nimi specjalnie nie przejął. Krytykowane proporcje w wyglądzie lalki miał naprawić marketing. W marcu 1959 r. pojawiły się pierwsze reklamy telewizyjne z Barbie. Podczas minutowego spotu tylko raz została nazwana lalką, a w tle grała popowa piosenka, której tekst brzmiał: „Pewnego dnia będę dokładnie taka jak ty, a czekając na ten moment, doskonale wiem, co zrobię… Barbie, Barbie, piękna Barbie, będę udawać, że jestem tobą”. Reakcja na reklamę nie była natychmiastowa.
Prawdziwy boom na lalkę nastąpił dopiero pod koniec wakacji 1959 r.. Barbie stała się pragnieniem małych dziewczynek, które chcą się bawić w dorosłe życie – dokładnie tak, jak przewidziała to Ruth. W 1963 r. „The New York Times”, cytowany przez „Barbie i Ruth”, opublikował artykuł o „przełomowej koncepcji, w której małe dziewczynki nie uważają już lalek za swoje dzieci, lecz widzą w nich własne odbicie”. W pierwszym roku sprzedano ponad 350 tys. egzemplarzy Barbie. Lalka od Mattel szybko stała się jedną z najlepiej sprzedających się zabawek w historii i jednocześnie jedną z najbardziej krytykowanych. Sprawdziła się zasada, w myśl której „nie ważne co mówią, byleby mówili”. Im głośniej mówiono o Barbie, tym bardziej oczy całego świata były zwrócone na nią, a słupki sprzedaży szybowały w górę. W 2003 r. magazyn „Fortune” pisał, że „co trzy sekundy ktoś kupuje lalkę Barbie”. Przeciętna Amerykanka miała w domu dziesięć lalek Barbie. Mimo nieustannej krytyki za to, że wpędza w kompleksy i reprezentuje nierealne standardy wyglądu, stała się międzynarodowym fenomenem i symbolem popkultury. Ponad 200 modeli lalek Barbie sprawiło, że każda dziewczynka mogła bez problemu znaleźć tę, najbliższą jej zainteresowaniom. Modelka, astronautka, policjantka, nauczycielka, noblistka, pisarka, pływaczka i wiele innych. Pojawiła się Barbie na wózku inwalidzkim, w ciąży (tę szybko wycofano), w hidżabie, o pełniejszych (jak na Barbie) kształtach.
Mattel choć na początku był dość sceptyczny, z czasem zrozumiał, że podczepianie się pod aktualne trendy, zmieniające się kanony i wartości, którymi kierują się rodzice oraz dzieci, ma sens. I przekłada się na wyniki sprzedaży. Także nie tyle misyjnie, choć na pewno też, co finansowo zaczął kalkulować, że opłaca się reagowanie na to, o czym się mówi i co może wpływać na zabawę dzieci. Czy dziewczynka, która przez półtora roku słyszy o pandemii koronawirusa, nie chciałaby zainscenizować tego podczas zabawy? Jasne, że tak, to dajmy jej pracownicę służby zdrowia, walczącą z pandemią i jednocześnie uhonorujmy zasługi współtwórczyni szczepionki AstraZeneca prof. Sarah Gilbert. Bo współczesna lalka ma nie tylko wyglądać, ale również nieść za sobą jakąś historię.
Korzystałam z książki Robin Gerber „Barbie i Ruth. Historia najsłynniejszej lalki na świecie oraz kobiety, która ją stworzyła”.
Polecamy
Andie MacDowell o nierealnych standardach piękna: „Jestem za stara, by się głodzić”
Tysiące nagich osób na moście Story Bridge. „Wszyscy jesteśmy tacy sami”
Pamela Anderson o rezygnacji z makijażu: „Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że czuję się świetnie jako ja”. Nakłoniła Drew Barrymore do zdjęcia doczepów na wizji
Danae Mercer: „80 proc. kobiet ma cellulit, 70 proc. niesymetryczne piersi, 90 proc. ma wzdęcia. Kobiety w 100 procentach są piękne, silne i znaczą więcej niż ich odbicie”
się ten artykuł?