„Czasem słyszę, że w gabinecie jestem poważniejszy niż w mediach społecznościowych. A ja nie mogę żartować, że ktoś ma raka” – mówi dr n. med. Paweł Kabata
– W medycynie nie ma głupich pytań. Jeśli pacjent pyta mnie, czy może pójść na ryby, to znaczy, że te ryby są dla niego ważne – tłumaczy dr n. med. Paweł Kabata, specjalista chirurgii onkologicznej, znany w mediach społecznościowych jako „Chirurg Paweł”. – Sam nie lubię nie rozumieć. Dlatego zawsze staram się rozmawiać z pacjentami tak, by nie wkurzali się na mnie, że czegoś nie rozumieją – dodaje.
„Ale po co ci to? – nie odpuszczał. – Zobacz, co z tego będziesz miał: ciągle w szpitalu, wśród chorych ludzi, a praca po nocach jeszcze cięższa niż u nas. No ale jak wolisz całymi dniami ludzi kroić, to chyba ja niewiele na to mogę.
– Akurat to mi nie grozi. Chirurgiem nie będę, to wiem.
– Będziesz… – powiedział krótko, a w jego oku pojawił się taki dziwny błysk. – Zobaczysz, że będziesz”.
fragment książki „O chirurgii inaczej”, Paweł Kabata
Ewa Podsiadły-Natorska: Po przeczytaniu pana książki nasuwa mi się refleksja, że chirurgia to trudna specjalizacja, ale potrafi być piękna i wzruszająca.
Dr n. med. Paweł Kabata: To zależy, w jakim dniu rozmawiamy. (śmiech) A tak całkiem poważnie – chirurgia jest fajną dziedziną, bo podobnie jak inne dziedziny zabiegowe daje stosunkowo szybki efekt naszej pracy. W przypadku leczenia chorób przewlekłych potrzeba cierpliwości – musimy zaplanować leczenie, a efekty zobaczymy dopiero po pewnym czasie. Natomiast chirurgia jest dobra dla osób niecierpliwych. Mamy problem, mamy operację i bardzo często po godzinie, dwóch czy trzech ten problem zostaje rozwiązany.
Lubi pan operować?
Tak, bardzo. Trudno opisać, jakie to uczucie, ale operowanie daje mi dużo satysfakcji. To jest doskonała dziedzina dla kogoś, kto lubi roboty manualne. (śmiech) Choć oczywiście to też bardzo ciężka praca – przede wszystkim fizycznie. Co prawda coraz mniej jest sytuacji, kiedy operujemy przez kilkanaście godzin, ale ciągle zdarzają się nam operacje siedmio- czy ośmiogodzinne. Takie zabiegi odbywają się w warunkach dalekich od komfortu, kręgosłup i kolana dostają mocno w kość. Jeśli operacja trwa osiem godzin, jest to zabieg trudny, obarczony dużym ryzykiem powikłań pooperacyjnym, więc jest to też dla nas, lekarzy, obciążające psychiczne.
”Bez przerwy przychodzą pytania albo niewyraźne zdjęcia, np. rany – zrobionej komórką z daleka w złym oświetleniu – z pytaniem, jak to leczyć. Nie tędy droga! Jako tzw. instalekarze mamy zasadę, że przez internet nie konsultujemy, bo to nie jest telemedycyna”
Ile godzin liczy pana średni tydzień pracy?
W ciągu tygodnia nie liczyłem, ale miesięcznie pracujemy ok. 200–250 godzin. Teraz już mniej. Gdy byłem w czasie specjalizacji i miałem dużo więcej dyżurów, to bardzo często wyrabiałem nawet ponad 300 godzin w miesiącu.
Pana praca polega na kontakcie z drugim człowiekiem. A pacjenci są różni, co też widać w pana książce. Ma pan jakiś wypracowany sposób, jak się z nimi komunikować?
Przede wszystkim ja bardzo lubię rozmawiać z pacjentami. Lubię oglądać ten proces, gdy pacjent po leczeniu operacyjnym wraca do zdrowia. Jeżeli przygotowujemy kogoś do leczenia i wykonujemy zabieg, to najczęściej czeka nas kilka–kilkanaście tygodni współpracy. Trzeba więc wypracować z każdym własną relację. Niestety, jako lekarze mamy coraz mniej czasu na rozmowę z pacjentami, co jest dla nas bardzo trudne. A wypracowane formy kontaktu z pacjentami? Przede wszystkim wychodzę z założenia, że każdy człowiek jest inny, dlatego staram się dostosowywać siebie do tego, jak reaguje druga strona. Niektórzy pacjenci w ogóle nie chcą rozmawiać. Inni by tylko gadali. Są tacy, którzy żartują, i tacy, którzy wszystko biorą na poważnie. Kiedyś od jednego ze swoich obserwatorów dostałem komentarz, że w gabinecie jestem dużo poważniejszy niż w mediach społecznościowych. Tylko że ja jestem specjalistą chirurgii onkologicznej, więc jeśli mam powiedzieć pacjentowi, że zachorował na nowotwór złośliwy, to muszę być profesjonalny. Nie mogę żartować, że ktoś ma raka. Sztuką jest więc wypracowanie w sobie umiejętności poruszania się między różnymi tematami i różnymi ludzkimi nastrojami.
Szczególnie zapadła mi w pamięć anegdota o pani, która przybiegła na pilne USG, bo zaswędziała ją pierś. Po wykonaniu badania, które nic nie wykazało, narrator na pytanie tej kobiety, co ma zrobić następnym razem w takiej sytuacji, odpowiedział, że może powinna się… podrapać. To brzmi zabawnie, ale dużo mówi o niewiedzy pacjentów. Dostrzega pan tutaj problem?
Faktycznie jako społeczeństwo mamy spore niedobory w zakresie podstawowej edukacji biologicznej i zdrowotnej. Nie ukrywam, bywa, że mnie to drażni, gdy mam gorszy dzień, a tłumaczę coś po raz setny. Z zasady jednak staram się ze spokojem wszystko wyjaśnić. Przyjmuję zasadę, że każdy ma prawo czegoś nie wiedzieć. Ja jestem kompletnym idiotą, jeśli chodzi o elektronikę i rozumienie języka prawników. I nie boję się poprosić o to, by mówić do mnie jak do prostego człowieka, gdy czegoś nie rozumiem. A język medyczny jest bardzo specjalistyczny i wymagający. Moim zadaniem jest więc dostosować jakość swojej wypowiedzi do typu odbiorcy. Ogromnie ubolewam, że my jako lekarze nie jesteśmy uczeni tego, by mówić prosto. Bo w przekazie najważniejszy jest właściwy odbiór.
Jest pan popularny w internecie. Czy ludzie kontaktują się z panem przez Instagram albo mailowo z prośbą o diagnozę?
Co chwila.
Co chwila?
Tak, to się zdarza non stop. Bez przerwy przychodzą pytania albo niewyraźne zdjęcia, np. rany – zrobionej komórką z daleka w złym oświetleniu – z pytaniem, jak to leczyć. Nie tędy droga! Jako tzw. instalekarze mamy zasadę, że przez internet nie konsultujemy, bo to nie jest telemedycyna. Moim podstawowym zadaniem jest bycie lekarzem, a nie osobą znaną w internecie, dlatego wymagam od siebie profesjonalizmu.
Odsyła pan tych ludzi do lekarza?
Oczywiście. Zawsze odpisuję, że nie pomogę, bo nie mam możliwości wykonania badania. Jeżeli ktoś chce, to zapraszam do naszej poradni, w której jestem regularnie. Albo odsyłam do innego lekarza. Muszę mieć możliwość zbadania człowieka – chyba że odpowiedź na pytanie jest oczywista, a w grę nie wchodzi szczegółowa diagnostyka. Niestety wielu pacjentów zamiast iść do lekarza woli napisać pytanie na Instagramie, co jest jednak przesadą. Jeżeli ktoś pisze, że spadł z krzesła, boli go ręka i co on ma zrobić, to jest to niepoważne.
”Mity medyczne, które słyszę najczęściej? Po pierwsze, że cukier żywi raka. Po drugie, że nie należy robić biopsji, bo rozsiewa nowotwór. Z tymi dwoma musimy walczyć bez przerwy. A z biopsją naprawdę jest duży problem. Pacjenci przychodzą i pytają mnie, czy jest ona bezpieczna. Wtedy już wiem, że ktoś im coś naopowiadał w rodzinie czy wśród znajomych”
Na Instagramie porusza pan kwestię mitów medycznych. Jakie słyszy pan najczęściej?
Po pierwsze, że cukier żywi raka. Po drugie, że nie należy robić biopsji, bo rozsiewa nowotwór. Z tymi dwoma mitami musimy walczyć bez przerwy. A z biopsją naprawdę jest duży problem. Pacjenci przychodzą i pytają mnie, czy jest ona bezpieczna. Wtedy już wiem, że ktoś im coś naopowiadał w rodzinie czy wśród znajomych.
Albo przeczytał w internecie.
No właśnie. Po latach człowiek nabiera umiejętności rozpoznawania rzeczy przeczytanych w internecie. Bo jeśli coś brzmi mocno podejrzanie, to my od razu dopytujemy, czy to nie jest przypadkiem „wiedza” z forum. Nie robimy tego w złej wierze, bo naszym celem nie jest krytykowanie czy atakowanie. To ma na celu ochronę pacjenta przed złem, które na niego czyha. A z osobą, która traktuje nas jak źródło wiedzy i obiekt pytań, lepiej się pracuje. Gdy mamy pacjentów, których informujemy o rozpoznaniu – że np. znaleźliśmy raka jakiegoś narządu – to siłą rzeczy za tym idzie pewna dawka informacji dotycząca tego, co dalej, jakie jest planowane leczenie, jakie są rokowania itp.
Jest też cała masa nieoczywistych pytań, których pacjenci wstydzą się zadać w obawie, że zostaną potraktowani niepoważnie. A przecież to jest walka o życie tego człowieka, wychodzę więc z założenia, że nie ma głupich pytań. Bo jeśli pacjent pyta mnie, czy może pójść na ryby, to znaczy, że te ryby są dla niego ważne. Sposób komunikacji to jest coś, nad czym my, lekarze powinniśmy pracować, bo potem pacjent zada te same pytania w internecie. To nie jest tak, że on będzie się ze swoimi wątpliwościami męczył. Nie. On odpowiedzi zacznie szukać w internecie. Gdy więc pacjentka pyta mnie, czy biopsja jest bezpieczna, to zamiast mówić: „Nic pani nie rozumie, ja mam rację i proszę mnie słuchać”, to odpowiadam: „A dlaczego miałaby nie być?”. I zaczynam wszystko tłumaczyć, żeby pacjentka nie musiała o to pytać ciotki czy sąsiadki. My jesteśmy po to, żeby pytania pacjentów były zadane tam, gdzie powinny.
Patrząc z perspektywy czasu, czy pana zdaniem zaufanie polskiego pacjenta do lekarzy wzrosło czy zmalało?
Myślę, że zmalało. Niestety. Zwłaszcza teraz, w czasach pandemicznych, mam wrażenie, że coś się z naszym społeczeństwem stało – i to nie jest tylko moja opinia. Jest bardzo duża doza nieufności i nawet pewnej wrogości nie tylko do przedstawicieli ochrony zdrowia, ale ogólnie między ludźmi.
Pracą na Instagramie, czyli kontaktem z pacjentem „po godzinach”, można to zmienić?
To jest moja główna, jakby to w korporacjach powiedzieli, misja. I taki miałem cel, gdy zacząłem na poważnie rozwijać konto na Instagramie. Trochę się śmieję, że zawsze starałem się zejść z nieba na ziemię i pokazać medycynę bliższą człowiekowi. Chciałem pokazać, że lekarz to też człowiek, chciałem ważne kwestie zdrowotne tłumaczyć z języka medycznego na polski. Bardzo cenię sobie jakość przekazu. Sam wkurzam się, kiedy ktoś mówi do mnie specjalistycznym językiem, mając w nosie, że go nie rozumiem – albo nie mając świadomości, że mogę go nie rozumieć. To mnie strasznie irytuje, bo nie lubię nie rozumieć. Dlatego zawsze staram się rozmawiać z pacjentami tak, by nie wkurzali się na mnie, że czegoś nie rozumieją.
„I potem ten moment, gdy stoisz ze skalpelem w ręku. Wyrównujesz oddech, koncentrujesz myśli, a oczy skupiasz na wąskim pasku pomarańczowej od barwionego spirytusu skóry. I wszystko naokoło przestaje mieć znaczenie. Przykładasz nóż do skóry, by po chwili zacząć tę przygodę, która ma cię przenieść do świata chirurgii najwyższych lotów. I choćby wszystko szło dobrze, zgodnie z planem i założeniami, to i tak do końca towarzyszyć ci będzie wrażenie, że kiedy inni robili ten zabieg, wydawał się dużo łatwiejszy i bardziej oczywisty”.
fragment książki „O chirurgii inaczej”, dr Paweł Kabata
Dr n. med. Paweł Kabata – chirurg onkolog, lekarz żywienia klinicznego od 13 lat związany z Kliniką Chirurgii Onkologicznej Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. W wolnym czasie bloger i edukator działający w mediach społecznościowych jako Chirurg Paweł. Felietonista oraz autor tekstów pokazujących życie medyczne od kuchni ze wszystkimi jego cieniami i blaskami, czego efektem było wydanie książki „O chirurgii inaczej” (Editio 2021). Muzyk, były taternik i miłośnik latania samolotem. Ojciec małego Leo i – jak twierdzi – mąż najlepszej na świecie żony.
Zobacz także
„Panuje stereotyp, że chory na raka powinien być osłabiony, źle wyglądać i tylko czekać na najgorsze. A my mamy rodziny, robimy kariery, budujemy domy, podróżujemy, zdobywamy szczyty” – o swojej walce z rakiem piersi opowiada Beata Dąbrowska
„Wielką radość sprawia mi obserwowanie, jak kobiety po leczeniu świetnie się realizują, zmieniają podejście do życia, nabierają sił i energii do działania” – mówi dr Katarzyna Pogoda, onkolog kliniczny
„Jeżeli pacjentka bardzo chce żyć, to i medycyna jest bezsilna” – krakowskie Amazonki dzielą się swoimi doświadczeniami z rakiem piersi
Polecamy
Prof. Socha o potrzebie depenalizacji: „Transpłciowemu zgwałconemu 23-latkowi w trzech ośrodkach odmówiono dokonania aborcji”
Uraz głowy wymazał blisko 40 lat jego życia. Myślał, że to rok 1980, nie słyszał o telefonach komórkowych
Kamery w niewłaściwych miejscach, zdewastowane sprzęty, brak informacji. Druzgocący raport NIK o polskich szpitalach
Lekarze przetoczyli krew pacjentce wbrew jej woli. Trybunał w Strasburgu przyznał jej odszkodowanie
się ten artykuł?