Przejdź do treści

Nie liczą na własne dzieci, więc kto im poda szklankę wody? „Wszystkie piękne wizje starości wymagają zdrowia i pieniędzy”

na zdjęciu: pewna siebie kobieta stoi z założonymi rękami, tekst o pomysłach na starość, kiedy nie można liczyć na dzieci - Hello Zdrowie
fot. Tom Werner, Getty Images
Podoba Ci
się ten artykuł?

To nie własne dzieci są gwarancją bezpieczeństwa, lecz własne pieniądze – przekonują Wiola, Agnieszka i Justyna*, trzy kobiety w wieku 38-48 lat, które już dzisiaj starają się zaplanować swoją starość.

Wioletta Piotrowicz, 48 lat: Pójdę do domu opieki, ale córki nie obciążę

Mam jeden lęk: że przecieknę do sąsiadów. Nie chcę umrzeć sama, po śmierci skapnąć przez sufit i narobić sobą bałaganu. Poza tym boję się niewielu rzeczy.

Dwa lata temu dokonałam życiowej wolty – po latach spędzonych w różnych korporacjach zostałam zawodowym kierowcą. Najpierw jeździłam miejską śmieciarką, a dziś cysterną z paliwem lotniczym. To niełatwa praca, ale wiem, że zatrudnienie znajdę dziś wszędzie w Europie. Z tym, że ja się już w życiu natyrałam, więc za dwa lata chciałabym definitywnie zwolnić i wyjechać z Polski. Najprawdopodobniej na Cypr, gdzie bywam raz-dwa razy w roku. Mam tam zaprzyjaźniony hotel, w którym planuję dorabiać w recepcji lub sprzedawać drinki na plaży. Tak naprawdę w Polsce trzyma mnie już tylko dorastająca córka. Nie mam męża ani partnera, więc nie mam w domu hamulcowego.

Na wczesnej emeryturze – poza dorabianiem w hotelu i wspieraniem córki, która niebawem zaczyna studia – zamierzam żyć z pieniędzy ze sprzedaży nieruchomości. Jeszcze w korporacyjnych czasach, dziesięć i cztery lata temu, z myślą o starości kupiłam dwa mieszkania na kredyt: 70 mkw i 36-metrową kawalerkę. Ceny były nadal niezłe, a ja miałam dobrą zdolność kredytową. Większe mieszkanie to mój kapitał na przyszłość: sprzedam je, wyzeruję kredyty, a w portfelu zostanie mi kilkaset tysięcy złotych.

Samodzielną mamą jestem od 15 lat. Rozwodziłam się kwadrans. Wystąpiłam o rozwód, gdy moja córka Ala miała dwa latka, dziś jest już prawie pełnoletnia. Zostawiłam mężowi wspólne mieszkanie w dobrej dzielnicy i wyszłam z Alą, jak stałam, byle tylko się uwolnić. Wcześniej wynajęłam nam dom na obrzeżach Gdańska i nawet nie bardzo wiedziałam, dokąd jedziemy w tę śnieżną noc. Najem pochłaniał dwie trzecie moich zarobków, a dom okazał się samowolką budowlaną – był nieocieplony, w środku ledwo 15 stopni C, więc na noc zakładałam Ali czapkę i kurteczkę, a sobie ustawiałam budzik co 1,5 godziny, żeby dokładać drewna do pieca. Rano łapałam za szuflę i odśnieżałam drogę, żeby jakoś dotrzeć do pracy. Takie doświadczenia impregnują człowieka.

Całe życie musiałam polegać na sobie, nie liczyłam na niczyją pomoc. Córkę wychowałam w dużej samodzielności, dziś mamy bliską, przyjacielską więź. Ale nie obciążę jej opieką nad sobą. Gdy już nie będę sprawna i zdrowa, wrócę do Polski i pójdę do domu opieki.

Dlaczego? Bo wiem, jak jest. Nie chcę, żeby Ala zmuszała się do kontaktów ze mną, tak jak ja zmuszam się do odwiedzania własnych rodziców. Ona może kiedyś czuć podobnie i to nie musi wynikać z jej złej woli, po prostu każdy ma swoje życie. Jeszcze nie czuję się stara. Namiastkę starości odczuwam, gdy leżę chora – to jest złość pomieszana ze smutkiem, że nie mogę samodzielnie funkcjonować. Stąd wiem, że poleganie na starość na Ali nie jest dla mnie. Nie mogłabym żyć z myślą, że jestem dla niej obciążeniem. Poza tym dopuszczam myśl, że z wiekiem będę robiła się coraz bardziej marudna – stary, zgorzkniały człowiek, który w kółko opowiada to samo i tylko czeka, kiedy ktoś zadzwoni lub przyjdzie. Nie chcę siedzieć w domu i czekać na jej telefon.

Moi rodzice są po osiemdziesiątce. Tata całe życie był marynarzem na kontraktach, mama panią marynarzową. Dziś wspólnie mają raptem trzy tysiące złotych emerytury. Żyją ze sprzedaży nieruchomości na Kaszubach. Mamę dwa lata temu potrącił samochód, złamała miednicę, kilka miesięcy nie wstawała z łóżka. Tata robił przy niej, co mógł, my ze starszą o 10 lat siostrą pomagałyśmy, ale mama wymagała całodobowej opieki. Wtedy odkryłam, że domy opieki wcale nie chcą klientów, którzy tylko leżą. Udało nam się znaleźć bardzo fajne centrum rehabilitacyjno-opiekuńcze, gdzie chcieli mamę przyjąć, byłyśmy z siostrą gotowe płacić za nie 4600 złotych miesięcznie, ale dla mamy to była potwarz. Uważała, że chcemy “ją oddać”, “pozbyć się jej”. Nie rozumiała naszych pobudek – że wciąż pracujemy i nie możemy nagle wszystkiego rzucić, żeby się nią zająć. Widzę w tym pokoleniową przepaść światopoglądową. Generacja moich rodziców uważa, że dzieci mają obowiązek “oddać” rodzicom to, co same dostały w dzieciństwie, bo przez lata taki był niepisany kontrakt społeczny. A moje pokolenie jest pierwszym, które zaczyna ten kontrakt kwestionować.

Jeśli będę żyła w bólu, chcę odejść tak, jak żyłam, na własnych zasadach. Mam nadzieję, że do tego czasu eutanazja stanie się legalna. Jeśli nie, liczę na to, że starczy mi odwagi, by zakończyć mój czas samodzielnie. Nie uważam, żeby życie przeżyte dobrze, ale przedłużane za wszelką cenę, miało wartość. Stara, niedołężna, samotna – jaki byłby cel to ciągnąć? Wydaje mi się, że wiele osób ma podobne myśli, tylko boi się je zwerbalizować.

Szklankę wody poda mi atrakcyjny pielęgniarz. Pielęgniarki mnie nie interesują.

 

Magda Jaros / archiwum prywatne

Agnieszka, 38 lat: Nie liczę na pomoc państwa, bo ten system nie wytrzyma

Jestem socjolożką i nie mam złudzeń – w Polsce zabezpieczenie na starość trzeba zapewnić sobie samodzielnie. Już na studiach wykładowcy powtarzali nam, że z biegiem lat redystrybucja dóbr [rozdzielenie w społeczeństwie środków pobranych przy pomocy np. podatków i przeznaczenie ich na emerytury i renty, ale też powszechną opiekę medyczną czy szkolnictwo – przyp. red.] będzie coraz słabsza, a gdy moje pokolenie przejdzie na emeryturę, system po prostu nie wytrzyma. Krótko mówiąc: wiem, że emerytura wypłacana mi przez ZUS raczej na pewno będzie bardzo niska. Muszę jeszcze długo pracować i regularnie odkładać pieniądze, żeby na starość mieć za co żyć. Przez odkładanie rozumiem też bezpieczne inwestowanie.

Nie dostałam od rodziców mieszkania, musiałam wziąć kredyt hipoteczny i dodatkowo kredyt konsumencki na remont. Pieniądze na remont pożyczyłam na pięć lat, ale postanowiłam, że oddam je w rok, by nie stracić całkiem poczucia bezpieczeństwa i niezależności. Zaraz po skończeniu remontu, czyli kilkanaście miesięcy temu, wprowadziłam więc w swoim życiu skrajny reżim finansowy – tzw. program “The 7 Baby Steps” Ramseya. Z dnia na dzień bardzo radykalnie obniżyłam wydatki na życie, np. przez rok nie pozwoliłam sobie nawet na jedną filiżankę kawy na mieście, nową książkę czy wyjście do kina. W programie “baby steps” chodzi o zmianę codziennych nawyków i zabezpieczenie swoich finansów całościowo. Teraz jestem na kroku “trzecim” Ramseya, czyli tworzę poduszkę finansową, która w wypadku utraty dochodów pozwoli mi przeżyć 3-6 miesięcy. Kolejny krok to nadpłacanie kredytu hipotecznego i regularne odkładanie 15 proc. dochodów na emeryturę. Na razie wydaje mi się to nieosiągalne, ale nie cofam się i nie szastam pieniędzmi, bo “trzeba żyć chwilą”, tylko oszczędzam konsekwentnie.

Nie mam rodziny w postaci stałej partnerki i dzieci, choć chciałabym mieć. Dziecko mogłabym wychować samodzielnie, ale o tym, jak bardzo polskie państwo temu nie sprzyja, chociaż trwa kryzys demograficzny, mogłabym mówić godzinami. W grupie wieloletnich przyjaciół rozmawiamy więc o tym, żeby w przyszłości zamieszkać w kolektywie. Za jakiś czas chcemy wspólnie kupić dom, mamy już nawet dla niego nazwę. Kwestii przyszłej opieki jeszcze nie omówiliśmy, na razie zastanawiamy się nad tym, ile czasu chcemy spędzać razem, a ile osobno. Obok samotności i braku pieniędzy moją największą obawą jest głębokie niedołęstwo, ale uważam, że kolektywne wsparcie jest potrzebne nie tylko na wypadek starości, bo każdego z nas w każdej chwili może dotknąć nagła choroba, udar albo wypadek.

Na to wszystko nakłada się u mnie poczucie zagrożenia możliwą inwazją na Polskę. Myśląc o kupnie domu rozważamy więc różne kraje: tamtejsze koszty życia, gdzie najłatwiej znaleźć pracę, gdzie klimat będzie odpowiedni. Na bieżąco analizuję też, co w razie wojny zrobić z oszczędnościami – czy zostawić je w polskich instytucjach finansowych, a jeśli tak, to w jakich?

Myśl o starości łączy się u mnie z jeszcze jedną idée fixe: gdzie są w Polsce bardzo dojrzałe lesbijki? To znikanie zaczyna się już koło pięćdziesiątki, a ujawnionej lesbijki 70+ nie znam żadnej. Wydaje mi się, że starsze lesbijki w Polsce nie mają sieci społecznej, podobnie jak nie mają jej młode queerowe osoby, które uciekają ze swoich domów do większych miast. Fajnie byłoby połączyć te grupy. Młodsze osoby mogłyby pomagać starszym, np. w zakupach, a same zyskiwałyby poczucie społecznego zakorzenienia.

Nie liczę na szybką emeryturę, tylko na to, że jak najdłużej pozostanę w pełni sił intelektualnych. Zawodowo zarządzam projektami i szkolę ludzi, mam w tym duże doświadczenie, ale planuję przekwalifikować się na zawód, który mogłabym wykonywać na starość. Nie jest jeszcze sprecyzowany, ale wiem na pewno, że nas starych będzie w Polsce dużo i przynajmniej część z nas będzie stać na różne usługi srebrnego sektora [obszaru gospodarki ukierunkowanego na zaspokajanie potrzeb osób starszych i starzejących się – przyp. red.].

Kto mi poda szklankę wody? Nie mam pojęcia. Myślę, że to będzie robot, ale jeszcze długo nie będzie mnie na niego stać.

neuropsycholog Karolina Jurga

Justyna*, 42 lata: Więzy krwi nie dają żadnej gwarancji bezpieczeństwa

Nie odkładam jeszcze na emeryturę, na razie wydaję na koncerty i podróże. Turcja, Senegal, Gambia, Paryż – to moje tegoroczne kierunki. Na pytanie, kto mi poda szklankę wody, odpowiadam: stewardesa. Ostatnio czytałam o pewnej starszej amerykańskiej parze, która przez cały rok wykupywała sobie rejsy, bo wyszło im to taniej niż opieka w domu. Starość w podróży to jest mój plan nr 2.

Jestem singielką. Nigdy nie miałam instynktu macierzyńskiego. Umiem być dobrą ciocią, która przyniesie domowy dżem z truskawek, ale o swojej niechęci do dzieci mówię otwarcie. Nad możliwością zostania mamą zastanawiałam się tylko raz, gdy przez chwilę mieszkałam z partnerem w Holandii. Wszyscy znajomi zaczynali się wtedy rozmnażać, a ja czułam się samotna, chciałam się wpasować społecznie. Dziś nie żałuję, a wręcz cieszę się, że nie uległam tamtej presji.

Cała moja rodzina to zaledwie kilka osób: dziadkowie ze strony mamy, moi rodzice, ciocia i wujek – brat ojca – i ich dorosła córka, czyli moja siostra cioteczna. Ani ona, ani ja nie planujemy już dzieci, więc nasz ród wymrze, zakończy się na mnie. Moja mama najpierw poświęcała się pracy, a teraz w 100 procentach oddaje się opiece nad swoimi rodzicami. Mieszkam w Warszawie, rodzice na południu Polski. Gdy ich odwiedzam, mamy praktycznie nie widuję, bo cały czas jest u dziadków. Czy mama oczekuje, że skoro sama się poświęca, to ja poświęcę się dla niej? Nie wiem, nigdy o tym nie rozmawiałyśmy. Za to ojciec od zawsze powtarza, że dobrze wie, że jak tylko coś będzie nie tak, oddam go do domu starości. Przytakuję, bo tak będzie. Jestem żywym dowodem na to, że dzieci nie są żadną gwarancją opieki na starość, a przynajmniej nie każde będzie chciało podać tę szklankę wody osobiście. Wolę za to zapłacić innym.

Wiem, że jestem egoistką, ale nie chcę poświęcać połowy życia na opiekę nad rodzicami. Między innymi dlatego kupiliśmy drugie mieszkanie w Warszawie, dosłownie ulicę od mojego. Nie przeprowadzę się do rodzinnego miasta, bo nie dostanę tam dobrze płatnej pracy, więc plan jest taki, że to rodzice przeniosą się blisko mnie, a ja wynajmę im na miejscu opiekunkę, będę za nią płacić i do nich zaglądać. Mieszkanie jest częściowo na kredyt, który również ja spłacam i to jest dla mnie naturalna forma podziękowania za to, że rodzice pomagali mi w spłacie mojego kredytu, gdy pracowałam jeszcze nieregularnie.

Nasze pokolenie jest chyba pierwszym, które bardziej stawia na rodzinę z wyboru i ma pełną świadomość tego, że więzy krwi nie są żadną gwarancją bezpieczeństwa. Dużo bezpieczniej jest zbudować silne więzi przyjaźni, stworzyć stado, uzupełniać się w kompetencjach. Żartujemy ze znajomymi, że w razie apokalipsy zombie każde z nas będzie pełnić inne obowiązki: ja gotuję, Janek* poluje, bo umie strzelać itd. A czy atak zombie jest niemożliwą wersją naszej starości? Nikt nie wie, czy za pięć lat w Polsce nie będzie wojny. Ja, moi przyjaciele, znajomi liczymy na siebie, na przyjaciół, a nie na rodzinę. Mam też w większości bezdzietnych znajomych. Stworzylibyśmy sporą wioskę.

Moją najbliższą rodziną z wyboru są dwie przyjaciółki: Ewa* i Marta*. Marta jest o 10 lat młodsza, w razie czego popcha mi wózek inwalidzki. Ona motywuje mnie do tego, żeby dbać o siebie, ćwiczyć i być sprawną. Nie lubię ćwiczyć, ale nigdy w życiu nie byłam w tak dobrej formie fizycznej jak dzisiaj i wierzę, że to pomoże mi dłużej być aktywną. Z Ewą znamy się od pierwszego dnia liceum, dosłownie zastępuje mi siostrę. Chcemy kupić razem mieszkanie i wynajmować je, by pracowało na naszą emeryturę. Ewa ma też dorosłą córkę Olę*, która od małego słyszy, że dostanie w spadku dwa mieszkania – moje i moich rodziców – w zamian za to, że zajmie się mną na starość. Raczej już nikogo nie poznam, a Ola jest opiekuńcza, nie stawia na siebie, dlatego myślę, że naprawdę mogłaby się podjąć tej opieki. Tak więc córka przyjaciółki to mój plan numer 3.

Plan numer jeden najbardziej by mi pasował: mieszkanie w bloku dla seniorów, osób samotnych, lubiących spokój. Takie bloki są bardzo popularne w Holandii, a jedynym minusem mieszkania w nich jest cena, ale państwo sporo dofinansowuje. To nie jest typowy polski dom starości, w którym masz klitkę, tylko normalne mieszkania, na parterze stołówka, całodobowa opieka medyczna, pomoc można wezwać z pokoju. W Polsce słyszałam już o jednym takim miejscu, więc mam nadzieję, że nim dojdę do emerytury, zjawisko się u nas upowszechni.

Kiedyś sprawdzałam, ile na starość odłożył mi ZUS i to jest śmiech na sali – moja emerytura ma wynieść poniżej dwóch tysięcy złotych miesięcznie. Na pewno będę pracować przez długi czas, dlatego cieszy mnie, że pracuję w korporacji, mam umowę na czas nieokreślony, co roku są podwyżki. Jestem też w grupie, która całkiem nieźle zarabia. Zacznę odkładać, ale od jutra.

Wszystkie piękne wizje starości wymagają zdrowia i pieniędzy. Gdybym była chora i nie mogła się ruszać, załatwiała się pod siebie, to biorę pod uwagę samobójstwo. Nie chodzi o to, że nie chcę być ciężarem. Sama nie chcę tak żyć.

kobieta w średnim wieku stoi w morzy, gotowa, by popłynąć - Hello Zdrowie

Bezdzietni seniorzy w Polsce

Według raportu GUS “Sytuacja osób starszych w Polsce w 2023 r.” w 2060 roku w Polsce ma mieszkać 11,9 mln osób 65+, czyli 38,3 proc. ogółu – o 19,9 proc. więcej niż w 2023 r. Nie wiadomo, ile spośród tych osób będzie bezdzietnych, ale w związku z malejącą dzietnością i rosnącą długością życia będzie ich przybywać, zatem pytanie o ich los staje się coraz bardziej aktualne.

Polacy wciąż uważają, że opieka nad starszym rodzicem to obowiązek moralny rodziny, jednak rośnie luka między tym, co chcieliby i tym, co faktycznie są w stanie robić, zwłaszcza długoterminowo i bez wsparcia z zewnątrz. A z raportu Fundacji Batorego pt. “W stronę sprawiedliwej troski. Opieka nad osobami starszymi w Polsce” (2022) wynika, że w Polsce wciąż dominuje tzw. “model familizmu pozbawionego wsparcia” – zobowiązania opiekuńcze i finansowe są przypisane rodzinie (zwykle kobiecie), która albo jest całkiem pozbawiona pomocy z zewnątrz, albo wspierana tylko w niewielkim zakresie. Już dziś opieka nad starszym członkiem rodziny często przekracza jej możliwości czasowe, finansowe i emocjonalne.

Istnieje również specyficzna grupa seniorów, niemająca polskiej nazwy, a w literaturze anglojęzycznej nazywana „left-behind elderly” (dosł. „pozostawieni starsi”). Mają dzieci, ale na emigracji. Jeśli, jak w 2023 r. podawał GUS, ok. 2,3 mln Polaków w wieku 20-40 lat przebywało za granicą długoterminowo, a większość z nich ma minimum jednego żyjącego rodzica, to „pozostawionych seniorów” może żyć w Polsce nawet przeszło milion, głównie na wsiach i w małych miasteczkach, skąd młodzi wyjechali masowo.

To właśnie bezdzietni (i z innych powodów pozbawieni opieki rodziny) seniorzy najmocniej obnażą dzisiejsze słabości polskiego systemu opieki: niedobór kadr, czyli m.in. opiekunów i pielęgniarek długoterminowych, nierówne stawki usług opiekuńczych (wynoszą one 36-60 zł/h w zależności od gminy, a koszt prywatnej opieki całodobowej od pięciu do nawet 12 tys. zł/mies.), brak alternatyw dla DPS-ów (np. popularnych na zachodzie: cohousingu, mieszkań wspieranych czy teleopieki), wreszcie brak programów mających zapobiegać starczej izolacji i samotności (badania Abramowskiej-Kmon i Mynarskiej pokazują, że seniorzy bez dzieci na co dzień opierają się głównie na sąsiadach i znajomych). W Polsce kuleje też edukacja na temat wczesnego planowania starości: wagi testamentów, pełnomocnictw medycznych i zabezpieczenia finansowego.

 

*Imiona w ostatniej historii zostały zmienione na prośbę bohaterki

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?