Przejdź do treści
Artykuł sponsorowany

„Nasze relacje po pandemii staną się lepsze jakościowo, bardziej autentyczne, nawet jeśli będzie ich mniej”. Z psycholożką Beatą Rajbą rozmawiamy o tym, jak zmieniły się nasze priorytety i kontakty z innymi ludźmi

dr Beata Rajba, psycholożka, członkini Psychology Unit for Public Health w Dolnośląskiej Szkole Wyższej /fot. archiwum prywatne
dr Beata Rajba, psycholożka, członkini Psychology Unit for Public Health w Dolnośląskiej Szkole Wyższej /fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Czuliśmy bezradność, samotność, złość, lęk i brak nadziei. Czasami brakowało cierpliwości, innym razem sił. Na nowo przeorganizowaliśmy życie, pracę, dom. Większość z nas stała się uważniejsza na siebie i swoje zdrowie, doceniła bliskich i rodzinę, przewartościowała wiele rzeczy. Co się zmieniło, jak pandemia wpłynęła na nas w kontaktach z innymi ludźmi, jak radzić sobie z nadal odczuwanym lękiem – o to wszystko zapytaliśmy dr Beatę Rajbę, psycholożkę, członkinię Psychology Unit for Public Health w Dolnośląskiej Szkole Wyższej.

 

Małgorzata Germak: Na swój sposób, ale mam wrażenie, że pandemia zmieniła każdego z nas. Co z pani perspektywy wśród tych zmian rzuca się najbardziej w oczy?

Beata Rajba: Dwa zazębiające się zjawiska, które dominują w społeczeństwie, to pogorszenie stanu psychicznego w wyniku reakcji kryzysowej i nasilenie wszelkiego rodzaju ruchów anty. Odpowiedź na kryzys ma swoją przewidywalną dynamikę rozpisaną na trzy fazy. W marcu 2020 niewiele jeszcze wiedzieliśmy o wirusie, ale wiadomo było, że jest śmiertelnie groźny. To uruchomiło pierwszy etap radzenia sobie z sytuacją stresową – dezorganizację. Polacy, a właściwie mieszkańcy całego globu, rzucili się do sklepów, by masowo wykupywać produkty o długiej dacie ważności, głównie ryż, makaron i papier toaletowy. Ten ostatni jest niejako naszym sztandarowym produktem, eksportujemy go do całej Europy, więc nie miało prawa go zabraknąć, a jednak, hurtownie nie nadążały z dostawami…

Druga to faza adaptacji. Opracowaliśmy na nowo domową logistykę, przystosowaliśmy się do zmienionych, często trudnych warunków. Daliśmy radę, mając nadzieję, że pandemia zaraz się skończy. Jednak adaptacja wymaga ogromnego wysiłku i w końcu zabrakło nam sił, a wraz z nimi cierpliwości, wrażliwości na potrzeby innych. Małą przerwę stanowiły wakacje, kiedy to zapomnieliśmy na chwilę o istnieniu wirusa, udawaliśmy, że go nie ma, ale po powrocie do pracy i szkół problemy wróciły.

Polacy byli również przed pandemią społeczeństwem bezdotykowym, w przeciwieństwie do Włochów czy Francuzów, u których standardem nawet przy luźnych znajomościach było cmokniecie w policzek. Aktualnie zwyczaj podawania sobie rąk na powitanie zanika na rzecz kiwnięcia głową

Trzecia – faza wyczerpania, objawiająca się głównie przemęczeniem i agresją, rozpoczęła się dla każdego z nas w innym momencie. Szczególnie narażone były osoby, które już przed pandemią zmagały się z problemami psychicznymi i nastolatki. W tej ostatniej grupie z objawami depresji zmaga się aktualnie blisko 40 proc. badanych. Około 17 proc. wymaga natychmiastowej pomocy psychologicznej i psychiatrycznej. To dwa razy więcej niż przed pandemią. Wśród osób dorosłych jest zresztą niewiele lepiej. Paradoksalnie, najlepiej z pandemią poradziła sobie psychicznie grupa najbardziej zagrożona przez koronawirusa – osoby w wieku 65+. Jest w nich mniej niepewności, bo przeżyli już swoje, a do tego ich sytuacja finansowa jest może nie rewelacyjna, ale przynajmniej stabilna.

Z czym w pandemii sobie nie radziliśmy? Z jakimi problemami przychodzili pacjenci do gabinetów psychologicznych?

Na początku obserwowaliśmy przede wszystkim zaburzenia lękowe, w tym ogromny lęk przed zakażeniem. Przychodziły np. osoby z ranami, bąblami na rękach od częstego dezynfekowania ich lub wręcz mycia gorącą wodą po każdym wyjściu za próg domu. W momencie pierwszego lockdownu na pewno wiodącym problemem stała się przemoc. Potwierdzają to zresztą wyniki badań zagranicznych (w Polsce się ich nie prowadzi), wskazujące, że liczba przypadków przemocy wzrosła o około 1/3, bo ofiary nie miały gdzie uciec, były cały czas zamknięte ze sprawcą w domu. W Polsce telefony zaufania odnotowały około 25 proc. więcej połączeń. Natomiast przez większość pandemii najczęstszym problemem była depresja. Wynikała ona głównie z bezradności, osamotnienia, czasem żałoby po stracie bliskich, często w traumatycznych sytuacjach. Bezsenność, smutek lub złość, brak sił i nadziei, lęk i poczucie winy – to często relacjonowali pacjenci. Z czasem jednak zauważyliśmy, że u wielu osób dotychczas dobrze funkcjonujących objawy pojawiły się po przechorowaniu COVID-19. Nic dziwnego, badania pokazują, że niewielkie, rozsiane uszkodzenia mózgu i stany zapalne dotyczą nawet 62 proc. ozdrowieńców.

Takie doświadczenie epidemii śmiertelnego wirusa musiało wpłynąć na nasze priorytety, prawda?

Niewątpliwie, co widać choćby po sposobie codziennego funkcjonowania: w tygodniu sporo restauracji jest pustych, 1/3 naszych zakupów przeniosła się do internetu i nawet wielkie domy mody wypuściły kolekcje casualowe. Musiały się przystosować do potrzeb klienta. Bardziej cenimy sobie elastyczność w pracy, ale też rodzinę. Mniej w naszym życiu rytuałów społecznych, a więcej autentyczności. Przejawia się to np. spadkiem sprzedaży produktów do makijażu czy nowej, mniej tradycyjnej formule świąt, w której ważna stała się w wielu domach bliskość, nawet na odległość, zaś nieumyte okna czy obyczaj stawiania na stole aż 12 potraw zeszły na dalszy plan. Pandemia stała się doskonałą okazją do rezygnacji z tych tradycji, które ciążą, zamiast cieszyć.

A jak ostatnie miesiące zmieniły nasze podejście do innych ludzi?

Widać tu dwa przeciwstawne trendy. Z jednej strony, szczególnie na początku pandemii, zaobserwować mogliśmy cudowne zjawisko solidarności społecznej w zderzeniu z zagrożeniem. Powstała oddolnie niesamowita grupa Widzialna Ręka, koordynująca działania osób chcących pomóc: ludzie szyli maseczki, robili zakupy osobom starszym i na kwarantannie, wyprowadzali ich psy, karmili medyków. Nasze badania z drugiego kwartału 2020 r. pokazują, że osoby zaangażowane społecznie lepiej sobie radziły psychicznie, po części zapewne dlatego, że zyskiwały poczucie wpływu, wspólnoty, lepszą samoocenę związaną z robieniem czegoś dobrego dla innych, i pewność, że w razie potrzeby do nich też ktoś wyciągnie pomocną dłoń. Z jednym małym wyjątkiem – osoby, które wspierały innych poprzez wysłuchiwanie ich, były bardzo obciążone ich negatywnymi emocjami i same częściej doznawały obniżonego nastroju.

Z drugiej strony przez cały czas trwania pandemii, w miarę jak ubywało nam sił, nasilała się agresja. Społeczeństwo podzieliło się, jak nigdy dotąd, zamknęło w bańkach informacyjnych, zaczęło reagować agresją na odmienne przekonania. Kierowcy w korkach trąbią na siebie częściej, w dyskusjach na portalach społecznościowych pada więcej wulgaryzmów, zawody „pierwszej linii frontu”, czyli pracownicy opieki zdrowotnej oraz nauczyciele spotykają się z coraz częstszym hejtem… Niestety, ten proces będzie się pogłębiał wraz z wyczerpaniem. Wiele osób jest tak wypalonych, że nie stać ich już na empatię, a ich złość i frustracja muszą w końcu znaleźć jakieś ujście.

Czy nadal możemy odczuwać lęk przed przebywaniem w tłumie, w dużych skupiskach ludzkich, a może nawet w gronie znajomych?

Oczywiście. Tak naprawdę nawet teraz, jeśli podjęliśmy decyzję o zaszczepieniu się, nie możemy mieć 100 proc. pewności, że nie zachorujemy. Niektórzy radzą sobie z tą niepewnością w sposób aktywny, biorąc byka za rogi – szczepią się, utrzymują dystans w sytuacji społecznej i tym samym minimalizują ryzyko zakażenia. Inni ulegają złudzeniom poznawczym, np. twierdzą, że nie mają wpływu na to, czy zachorują albo że to zależy wyłącznie od opatrzności. Jeszcze inni radzą sobie z lękiem poprzez zaprzeczenie – udają przed samymi sobą, że wirusa nie ma, a pandemia to spisek. Inni wreszcie buntują się otwarcie, organizują manifestacje albo rozpowszechniają fake newsy w sieci. Tak naprawdę niewielki lęk w skupiskach ludzi jest adaptacyjny, korzystny, bo dopóki trwa pandemia, przypomina nam o odruchach, które nic nie kosztują, a mogą nam lub komuś innemu uratować życie i zdrowie: zaciągnięcie maseczki na nos, umycie rąk, dystans w kolejce w markecie to wyrazy odpowiedzialności społecznej.

Czy to uczucie już w nas zostanie, gdzieś w tyle głowy zawsze będziemy mieć obawę o zdrowie, zakażenie, kolejną mutację wirusa?

W wielu z nas na pewno. Mnóstwo osób straciło bliskich, pracę, dorobek życia, doznało traumatycznego poczucia bezradności i lęku o swoje życie. Jednak mamy jako gatunek, społeczeństwo i jednostki ogromną zdolność adaptacji. Przetrwaliśmy dżumę, wojny, kataklizmy, przetrwamy i COVID-19.

Bardziej cenimy sobie elastyczność w pracy, ale też rodzinę. Mniej w naszym życiu rytuałów społecznych, a więcej autentyczności (...) Pandemia stała się doskonałą okazją do rezygnacji z tych tradycji, które ciążą, zamiast cieszyć

U jednych będzie to wzmożona czujność, u innych lęk, który czują, nawet jeśli zagrożenie maleje, są zaszczepieni itp. Co z tym zrobić? Jak sobie radzić?

Jeśli objawy, które u siebie zauważamy, są nasilone i przysparzają nam znacznego cierpienia, utrudniają funkcjonowanie, nie warto się męczyć. Z wizytą u psychologa czy psychiatry w takiej sytuacji nie ma co czekać.

Moi pacjenci często gryzą się tym, że czego nie zrobili, planami, których nie zrealizowali, albo zrealizowali, ale nie tak, jak sobie zaplanowali. Tymczasem sytuacja jest wyjątkowa i warto unikać myślenia w sztywnych kategoriach „wszystko albo nic”, „jeśli nie wykonałem czegoś w 100 proc., to poniosłem porażkę”. Warto świadomie stawiać sobie realistyczne poprzeczki, biorąc pod uwagę ograniczenia wynikające z sytuacji społecznej, gospodarczej i epidemiologicznej. Wreszcie warto się sobą zwyczajnie zaopiekować – dbać o zdrowe jedzenie, regularny rytm dnia, dostateczną ilość godzin snu, rozrywkę, spotkania z bliskimi. Jeśli będziemy nadwerężać swoje siły fizyczne, nie będziemy w stanie długo funkcjonować efektywnie.   

Jak epidemia wpłynęła na kontakty towarzyskie, społeczne?

Ciekawym choć znowu po części negatywnym zjawiskiem jest zmiana w zakresie bliskości. Rozmawiamy ze sobą stojąc dalej od siebie, prawie zawsze witamy się bezdotykowo. Mamy też mniej znajomych, a relacje z nimi po początkowym okresie, kiedy dostarczaliśmy sobie wsparcia, znacząco się rozluźniły. Można powiedzieć, że dystans społeczny przełożył się na dystans emocjonalny.

Spotkania po pandemii – czym będą się różnić od wcześniejszych?

Być może po początkowym okresie zachłyśnięcia będzie ich mniej. Kontakty z wieloma znajomymi rozluźniły się, a na dodatek nauczyliśmy się zaspokajać część potrzeb społecznych w sieci. Robi to 3 na 5 badanych w wieku 18-35 lat. Otaczamy się zwykle gronem znajomych o poglądach i wartościach zbliżonych do naszych, ale w przypadku rodziny nie mamy już tego wyboru. Spotkania przy rodzinnym stole mogą więc przebiegać bardziej wybuchowo niż przed pandemią, bo radykalizacja poglądów jest czymś, co zostanie z nami na wiele lat. Z drugiej strony rozluźnieniu ulegają tradycje, szczególnie te, które nam ciążą, np. przedświąteczne porządki. Problemy psychiczne, psycho- i farmakoterapia stały się na tyle powszechne, że przestają być wstydliwą tajemnicą. Łatwiej o nich mówić i łatwiej znaleźć wsparcie czy wspólnotę doświadczeń. Być może więc nasze relacje po pandemii staną się lepsze jakościowo, bardziej autentyczne, nawet jeśli będzie ich mniej.

Jak teraz podchodzimy do drugiego człowieka? Jak nawiązujemy kontakty?

Przez internet i z dystansem. Polacy byli również przed pandemią społeczeństwem bezdotykowym, w przeciwieństwie do Włochów czy Francuzów, u których standardem nawet przy luźnych znajomościach było cmokniecie w policzek. Aktualnie zwyczaj podawania sobie rąk na powitanie zanika na rzecz kiwnięcia głową. Ogólnie jesteśmy też społeczeństwem dość nieufnym, ostrożnym w kontaktach. Powtarzane badania CBOS wskazują, że ten trend się nie zmienia – w zeszłorocznym raporcie wciąż 76 proc. Polaków deklarowało nieufność wobec innych ludzi. Nie jest to zresztą zaskoczenie – według Europejskiego Sondażu Społecznego z 2014 r. jesteśmy w ogonku Europy pod względem zaufania do innych ludzi.

Jak wracać do normalności i się nie bać?

Najlepiej w 14 dni po drugiej dawce szczepienia (śmiech). Powolutku, ale konsekwentnie. „Życie jest najlepszym terapeutą”, pisała amerykańska psychoanalityczka, Karen Horney. Dobre doświadczenia kontaktów z innymi ludźmi, które przyniosły nam samo dobro, są w stanie rozproszyć lęk. Warto też zastanowić się, z czego ten lęk się bierze – czy ze strachu przed zachorowaniem, czy może z lęku społecznego, z obawy przed tym, co sobie o nas inni pomyślą, jak nas ocenią, jak wypadniemy, a może jeszcze ze wstydu, bo np. w pandemii było nam ciężko i podjęliśmy leczenie psychiatryczne? Nazwane lęki często okazują się mniejsze, niż gdy staramy się ich unikać.

Pandemia z pewnością zmusiła nas, żeby się na chwilę zatrzymać, zwolnić, zreflektować. Może warto wykorzystać to i otworzyć nowy rozdział w życiu?

Warto przede wszystkim być elastycznym i nie przywiązywać się za bardzo do swoich nawyków, które często odcinają nas od potrzeb, sprawiają np., że jemy 4 posiłki dziennie o określonych godzinach, a nie wtedy, kiedy czujemy głód. Warto zatrzymywać się, by wsłuchiwać w potrzeby ciała i psychiki, odpoczywać, kiedy chcemy, jeść, kiedy potrzebujemy, pracować w sposób elastyczny. Taka postawa pozwala lepiej się adaptować i opóźnia wyczerpanie, nawet w sytuacji kryzysowej.


Tekst zainspirowany przez producenta wyrobu medycznego Bloxin, który jest barierą przeciw wirusom powodującym m.in. przeziębienie, grypę i COVID-19.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: