Przejdź do treści

„Miesiącami potrafimy odkładać uporządkowanie swojej przestrzeni na później, bo żywimy się fałszywym przekonaniem, że musimy zrobić to same” – mówi Karolina Zawadka zajmująca się declutteringiem

Karolina Zawadka / fot. archiwum prywatne
Karolina Zawadka / fot. archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Jesteśmy zabiegane, nie mamy czasu, ale wciąż czujemy się odpowiedzialne za to, że musimy być superwoman i „zosie samosie” – mówi Karolina Zawadka, autorka bloga „Układa się”, która zajmuje się profesjonalną organizacją przestrzeni w domu i declutteringiem. Jej klientki to przeważnie kobiety, które potrzebują, by ktoś uporządkował ich domy, co jednocześnie „porządkuje im w głowie”.

 

Ewa Wojciechowska: Układa się w domu, układa się w życiu – to pani motto?

Karolina Zawadka: To moje hasło przewodnie, codzienna afirmacja i nazwa mojej firmy. To usługa wielopoziomowa i nie chodzi w niej tylko o to, że organizuję szuflady w domu, czy rzeczy w szafie i na półkach. Bałagan jest nieodłącznym elementem naszego życia, ma to do siebie, że często pojawia się znienacka, szczególnie jeśli zwyczajnie brakuje nam czasu na codzienne porządkowanie, skupiamy się na czymś istotniejszym albo gdy pojawia się w naszym życiu jakiś niespodziewany zakręt.

Jest taka dziwna prawidłowość na tym świecie, że gdy nasze problemy nawarstwiają się, to razem z nimi rośnie bałagan. W życiu różnie się dzieje, czasem coś nas zaskoczy i brakuje nam czasu, żeby stworzyć wokół siebie poukładaną przestrzeń, a niekiedy zwyczajnie brakuje nam na to siły. Nagle okazuje się, że przestajemy panować nad bałaganem i wtedy pojawia w naszej głowie tak zwane „muszę”: muszę odkurzyć, muszę posprzątać w pokoju, w tej szufladzie, w garderobie, muszę pozmywać, muszę ogarnąć łazienkę, muszę to, muszę tamto, muszę, muszę, muszę. Właśnie to pojawiające się nieustannie w naszej głowie „muszę” zaczyna nas przytłaczać.

Już ten proces myślowy powoduje, że jesteśmy zmęczeni, zanim zrobimy pierwszy krok. Sama tego doświadczyłam, kiedy przechodziłam przez najtrudniejszy czas w swoim życiu. Kiedy było naprawdę beznadziejnie, zaczynałam właśnie od uporządkowania przestrzeni w swoim domu. Dzięki temu powoli odzyskiwałam wiarę w siebie i swoje siły. Świadomość, że mogłam nareszcie zapanować nad otaczającą mnie przestrzenią, dodawała mi odwagi i wiary w siebie. Czułam, że mogę próbować brać na barki kolejne większe sprawy i decyzje, które wydawały się na tamten moment niemożliwe do udźwignięcia. To właśnie daje poukładana przestrzeń. Zdejmuje przytłaczający nas ciężar codzienności, o który potykamy się każdego dnia, póki się z nim nie uporamy.

Jeśli ułożymy przestrzeń wokół siebie, zyskamy spokój, przestrzeń na pasje, czas na rodzinę i najbliższych, i na to wszystko, co jest dla nas ważne. To jest właśnie to: układa się w domu, układa się w głowie i układa się w życiu.

Bałagan też ma to do siebie, że niemal sam narasta.

To jest takie błędne koło, które pogłębia w nas poczucie smutku i odbiera poczucie sprawczości. Moje klientki to najczęściej kobiety, które radzą sobie świetnie, ale nagle w ich życiu zdarzy się coś nieprzewidywalnego albo są tak zapracowane, że nie mają chwili i siły na głębsze sprzątanie. Robią to, co konieczne, gdyż ich uwaga i energia są gdzie indziej. Nie ma czemu się dziwić, doba ma tylko 24 godziny. W międzyczasie bałagan nawarstwia się i raptem okazuje się, że nie są już w stanie nad nim zapanować. Wtedy właśnie przychodzi ten kluczowy moment, że zdają sobie sprawę, że potrzebują pomocy oraz że nie muszą w zasadzie robić tego same, że mogą zwrócić się do kogoś, kto je wyciągnie z tego chaosu albo chociaż doradzi, poda wskazówki, jak z niego wyjść.

Karolina Zawadka / fot. archiwum prywatne

Czasami wystarczy tylko rozmowa, która staje się zastrzykiem motywującej energii i wiary do działania. Jedna z moich klientek właśnie tak miała. Potrzebowała wsparcia w poukładaniu tylko jednej przestrzeni, a z resztą mieszkania dała sobie radę sama. To spowodowało, że wstąpiła w nią nowa energia do życia i od dwóch miesięcy raportuje mi o zmianach, jakie wprowadza w swoim mieszkaniu. Przez miesiąc, małymi kroczkami, na ile miała sił, uporządkowała i zorganizowała swoją garderobę. Była z siebie bardzo dumna. Udowodniła sobie, że może to zrobić i choć wymagało to sporo energii i czasu, to nie było aż takie przerażające, jak wydawało się jej na początku. Niekiedy potrzeba nam tylko bodźca lub spojrzenia na sprawę z innej strony. Żeby uwierzyć w to, że już dzisiaj możemy zrobić jedną małą rzecz inaczej, a jeśli nie daliśmy rady, to jutro jest nowy dzień, więc nie poddawajmy się i próbujmy od nowa.

Nie wystarczy „posprzątać”, trzeba to robić mądrze?

To powszechny problem, że gromadzimy, kupujemy, nabywamy rzeczy, nie posiadając żadnego planu na to, jak je potem rozmieścić w naszych przestrzeniach. Ostatnio oglądałam nowy dom mojej dobrej koleżanki, która zaprojektowała wszystkie wnętrza, ale już nie miała czasu na ich organizację. Budujemy sobie piękne nowe domy albo wydajemy mnóstwo pieniędzy na remont mieszkania, zadłużamy się, a potem wprowadzamy się z całym swoim dobytkiem, który wtykamy w nowe meble bez pomysłu, jak. W konsekwencji przestajemy cieszyć się tymi przestrzeniami, nie lubimy w nich przebywać. Naprawdę bardzo często jest tak, że to głównie kwestia organizacji, nawet jeżeli mieszkamy w mieszkaniu po babci, które może nie jest najmodniejsze, ale jest w dobrym stanie. Nie musimy robić wielkich remontów, żeby mieć ładnie, praktycznie i wygodnie.

Do każdej z moich klientek podchodzę indywidualnie, bo to jest bardzo delikatna usługa. To nie wygląda tak, że sprzątam i wychodzę. Decluttering to jest zupełnie inna usługa, niestety często mylona właśnie ze standardowym sprzątaniem.

Zgodnie z zasadą Pareto, zaledwie 20 proc. posiadanych rzeczy jest nam potrzebnych do życia, 80 proc. prawie w ogóle nie używamy. Jestem skłonna powiedzieć, że minimum 50 proc. rzeczy, jakie mamy w domu, nie jest nam potrzebnych

To znaczy?

Firma sprzątająca zazwyczaj wykonuje swoje zadanie w bardzo krótkim czasie i powierzchownie, sprząta kurz, brud i na tym się kończy. Dlatego, gdy w mieszkaniu jest większy problem, po takiej usłudze nieład po chwili powraca. W takiej sytuacji potrzebne jest dogłębne porządkowanie, a to wiąże się z tym, że trzeba odkryć się też ze swoim życiem osobistym i emocjami. Do tej pracy trzeba mieć odpowiednie predyspozycje, gdyż tutaj trzeba wykazać się dużą empatią, zrozumieniem i wrażliwością. Przy declutteringu może pojawić się u klientki całe spektrum emocji: płacz, śmiech, euforia, zmęczenie. Powracają wspomnienia – te dobre i te złe – gdy odkrywamy kolejne rzeczy ukryte w zakamarkach szuflad. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby moja klientka wiedziała i czuła, że może się przede mną otworzyć i zaufać mi.

Od początku do końca ma być efekt wow i klienci mają być spokojni, że nie zostaną z czymkolwiek sami. Robimy przegląd, czyszczenie, układanie, segregowanie, pozbywamy się wszystkich niepotrzebnych rzeczy i dopiero z błyskiem w mieszkaniu i poczuciem ulgi wypisanym na twarzy mojej klientki wychodzę z ogromnym poczuciem satysfakcji. Czasem mówię, że to jest ostatni dzień ich starego życia, później mamy rozdział uporządkowania, który jest krótki, ale intensywny, a po porządkach następuje świeży start. By jednak dotrzeć do tego wspaniałego momentu, najpierw należy zatrzymać się na chwilę, rozejrzeć i uświadomić sobie, że czas na zmianę. I jeśli nie czujemy, że uporamy się z tym sami, odważyć się poprosić o pomoc.

Co mówią kobiety, które odzywają się do pani?

Przyznają, że nie radzą sobie z bałaganem, i bardzo się tego wstydzą. Polki mają głęboko w sobie zakorzenione przekonanie, że muszą być ekspertkami we wszystkim, a wstydem jest poprosić o pomoc. Kiedy mamy problem z bólem zęba, czy jesteśmy chorzy, to idziemy do lekarza. Tak samo jest w przypadku bałaganu – możemy zwrócić się o pomoc, kiedy widzimy, że przestaliśmy sobie z nim radzić. Proces zrozumienia tego, że mogę się przyznać do swojej słabości, niestety trwa. Miesiącami potrafimy odkładać na później oczyszczenie swojej przestrzeni, bo żywimy się fałszywym przekonaniem, że musimy zrobić to same.

Od kiedy zajęłam się organizacją przestrzeni w domach, zauważyłam taką prawidłowość, że wiele osób, z którymi rozmawiam lub je odwiedzam, tłumaczy się przede mną z rzeczy w swoim mieszkaniu. Próbują pokazać mi, że są świadome tego, co dzieje się w ich domach. Problem jednak polega na tym, że my kobiety, choć świadome swoich problemów z bałaganem, jesteśmy zabiegane. Mimo tego wciąż czujemy się odpowiedzialne za to, że musimy być superwoman, „zosie samosie” i musimy to zrobić same, odkładając w nieskończoność. Oczywiście problem ten dotyczy też mężczyzn. Na szczęście powoli te przekonania zaczynają się zmieniać. Nie musimy przecież być ekspertami w każdej dziedzinie.

Ten wstyd siedzi w nas tak głęboko, że nawet na wakacjach sprzątamy przed sprzątaniem obsługi…

Mam taki zwyczaj, że jak przychodzę na wstępną konsultację do mojej klientki, to pierwsze zdanie, jakie mówię to: „mam nadzieję, że nie sprzątałaś przed moim przyjściem”. To jest normalny odruch u większości z nas, że sprzątamy nasze domy, nawet jak ma przyjść do nas ekipa sprzątająca, bo zwyczajnie się wstydzimy i boimy się oceniania. Na szczęście to się zmienia. Przez lata przecież luksusową usługą było zatrudnienie kogoś do sprzątania, teraz jest to dość powszechne. Mocno wierzę w to, że usługa decluttering i organizacji przestrzeni domowej też stanie się wszechobecna.

Polki mają głęboko w sobie zakorzenione przekonanie, że muszą być ekspertkami we wszystkim, a wstydem jest poprosić o pomoc. Kiedy mamy problem z bólem zęba czy jesteśmy chorzy, to idziemy do lekarza. Tak samo jest w przypadku bałaganu – możemy zwrócić się o pomoc

Mam wrażenie, że Polacy szczególnie lubią gromadzić przeróżne rzeczy, tak zwane „przyda się”. Przykładowo torby foliowe, które wylewają się z szuflady.

To pozostałość po naszych rodzicach i dziadkach żyjących w czasach, w których wiele rzeczy nie było łatwo dostępnych lub w ogóle nie można ich było dostać. Dodatkowo jesteśmy też konsumpcyjnym społeczeństwem. Na każdym kroku atakują nas reklamy, banery i piękne wnętrza w mediach społecznościowych. I wszystko to chcemy mieć. Większość osób, którym pomagałam, miała nawet potrzebne organizery, ale zdarzało się, że były one nieadekwatne do ich pomieszczeń albo nie pasowały do ich szuflad. To są takie impulsy. Kupujemy dużo i otaczamy się rzeczami, które nie są nam potrzebne, potem trzymamy je zakopane głęboko w szafie i szybko o nich zapominamy.
Dostałam w ten sposób od mojej mamy już kilka książek, które sobie kupiła i zapomniała, że te same tytuły czekają nieprzeczytane na nią w domu.

Nieraz zdarzyło się, że otwierałyśmy z klientką paczki, które pół roku leżały nierozpakowane. Samo kupowanie już nas cieszy, tak poprawiamy sobie humor. W konsekwencji gromadzimy i gromadzimy, mamy jeszcze większy bałagan i jesteśmy nim coraz bardziej przytłoczeni.

Zgodnie z zasadą Pareto, zaledwie 20 proc. posiadanych rzeczy jest nam potrzebnych do życia, 80 proc. prawie w ogóle nie używamy. Jestem skłonna powiedzieć, że minimum 50 proc. rzeczy, jakie mamy w domu, nie jest nam potrzebnych i przypominamy sobie o nich np. w momencie przeprowadzki. Niestety w małym mieszkaniu to tak narasta, że zaczyna nam brakować miejsca. Tak jak wspomniane foliówki. Sama staram się chodzić na zakupy ze swoimi torbami, ale zanim wyrobiłam w sobie ten nawyk, potrzebowałam czasu.

Tak samo, jak z pałeczkami do sushi. Co jeszcze trafia do tych szuflad z drobiazgami, które szkoda wyrzucić albo nawet nie mają nigdzie swojego miejsca?

Keczup z fastfoodów, cukier do kawy, jednorazowe sztućce, które „przydadzą się na grilla”. Leki, zakrętki, spinacze, gumki, monety, paragony, tam może pojawić się dosłownie wszystko. Ja też mam taką „szufladę wstydu” i przyznaję się do niej bez wahania. Z pewnością w każdym domu jest takie miejsce i chyba najbardziej przerażające w tej szufladzie jest to, że nie da się przed nią ustrzec. Praca, ciągły pęd, dzieci, obowiązki, zaplanowanie obiadów, zakupów – ta niekończąca się lista rzeczy do zrobienia nas tak absorbuje, że nie mamy chwili na zastanowienie się, co zrobić z jakąś rzeczą, która nie ma swojego miejsca. Wrzucamy ją do tej szuflady i lecimy dalej, a bałagan narasta. I to jest zrozumiałe.

Jedyna rada na ten przypadek to profilaktyka. Raz na jakiś czas powinniśmy przejrzeć taką szufladę i pozbyć się niepotrzebnych rzeczy, a resztę odnieść na swoje miejsce. Ogólnie dobrze jest minimum raz w roku przeprowadzać gruntowne porządki w swoich domach czy mieszkaniach. Większość z nas w okresie przedświątecznym przeprowadza takie sprzątanie, ale zazwyczaj nie sprowadza się to do czystek w szafach, szufladach i komodach.

Jakie ma pani najważniejsze rady, które pomogą zadbać o przestrzeń w mieszkaniu?

Często powtarzam, że dosłownie wystarczy tylko kilka chwil lub nawet sekund dziennie na jakąś czynność, która znacznie pomoże nam zachować porządek na co dzień. To są takie podstawowe czynności, nad którymi zazwyczaj nie zastanawiamy się, robimy je automatycznie, jak rozrzucanie papierków, pustych opakowań czy chusteczek. Wyrzucajmy je ich od razu do kosza, ścielmy każdego ranka łóżko. Kilka sekund pracy, a mamy pierwszy sukces, który można sobie zapisać na liście codziennych osiągnięć. Kiedy wracamy z zewnątrz do domu, odwieszajmy od razu kurtkę i odstawiajmy buty na swoje miejsce. Wiele osób też nie rozpakowuje od razu toreb z zakupami i one potrafią tak czekać kilka dni.

W łazience zdejmujmy włosy ze szczotki po każdym czesaniu – 5 sekund pracy, a higiena szczotki zostanie zachowana. Pod prysznicem nie zostawiajmy pustych czy otwartych pojemników po płynie do kąpieli. Podczas zmywania makijażu czy mycia dłoni, na koniec weźmy chusteczkę czy kawałek papieru toaletowego i przetrzyjmy umywalkę, czy zacieki na kranie. To są naprawdę drobne czynności, a dają fajne efekty.

Kiedy w moim życiu było naprawdę beznadziejnie, zaczynałam właśnie od uporządkowania przestrzeni w swoim domu. Dzięki temu powoli odzyskiwałam wiarę w siebie i swoje siły. Świadomość, że mogłam nareszcie zapanować nad otaczającą mnie przestrzenią, dodawała mi odwagi i wiary w siebie

Jestem też zwolenniczką nierozstawiania rzeczy na zewnątrz. Mało rzeczy na półkach czy blatach, to dużo większy wizualny porządek. Innym pomysłem jest zorganizowanie sobie większego kosza/pojemnika do szafy, do którego będziemy odkładać ubrania, które jeszcze nie są do prania, ale też nie są już najświeższe. Taki pojemnik można postawić pod wiszącymi ubraniami, dzięki czemu pozbędziemy się porozrzucanych ubrań na fotelach, krzesłach, drzwiach i kto wie, gdzie jeszcze. Jak coś się rozleje, od razu to wytrzyj, żeby ta plama na podłodze, blacie w kuchni czy w lodówce nie została na dłużej. To tylko kilka przykładów naszych codziennych zachowań, którym nie poświęcamy dużej uwagi, a mogą znacząco poprawić jakość naszego życia.

I najważniejsze – nie podchodźmy do porządków tak, jakby były obowiązkiem za karę. Starajmy się traktować sprzątanie jak zadanie do odhaczenia – jest do zrobienia, planuję albo robię od razu, zamykam temat i lecę dalej. Nieprzyjemne czynności porządkowe możemy próbować połączyć z aktywnościami, które miło nam się kojarzą. Możemy posłuchać muzyki, podcastu czy obejrzeć serial i zrobić z tego fajną czynność. Wiele filmików na YouTubie obejrzałam w trakcie zmywania naczyń czy składania ubrań. Praca pójdzie nam może trochę wolniej, ale wartościowo i znacznie przyjemniej spędzimy ten czas. I doceniajmy się za te małe sukcesy, jeśli uda nam się coś posprzątać czy poukładać.

Nie myślmy też, że należy wszystko zrobić perfekcyjnie, „bo tak robiły nasze mamy” i tak należy. Takie myślenie może blokować nas przed działaniem. Jedna osoba lubi układać, druga nie, ktoś naprawi sprzęt, inny ugotuje obiad. Dzielmy się obowiązkami z domownikami zgodnie z tym, co kto lubi. W moim przypadku, odkąd pamiętam, uwielbiałam porządkować, prać i układać rzeczy w domu, to jest dla mnie forma relaksu, czas na przemyślenia, planowanie, a nawet medytowanie.

W obecnych czasach niestety króluje trend na budowanie ciasnych pomieszczeń. Jak możemy odzyskać przestrzeń w małym mieszkaniu?

To może zaboleć, ale tak jak wspominałam wcześniej, w większości przypadków powinniśmy pozbyć się ok. 50 proc. rzeczy, jakie posiadamy, gdyż prawdopodobnie mamy ich za dużo, nie używamy ich i już pewnie dawno zapomnieliśmy, że je mamy. Moje klientki wiedzą, że nie jestem zwolenniczką wyrzucania, często można daną rzeczy wykorzystać w innym celu. Jednak nadmiaru rzeczy należy się pozbyć, oddać komuś, sprzedać albo wyrzucić, jeśli jest zniszczona. Starajmy się też zorganizować swoje rzeczy jakimś sensownym systemem odpowiednim dla nas i naszej przestrzeni, aby każda z nich miała swoje miejsce w domu.

Lubimy też kupować ekonomicznie i oszczędnie, dlatego zaopatrujemy się w duże płyny, proszki itp., a później nie mamy gdzie ich trzymać, bo gabarytowo nie mieszczą się do żadnej szafki. I tak potem stoją na zewnątrz miesiącami, w łazience, w kuchni, na korytarzu czy przy wejściu do mieszkania i zbierają kurz oraz szpecą otoczenie. Jeśli mamy ograniczone miejsce do przechowywania, kupujmy mniejsze opakowania, a jeśli bardzo musimy kupić to większe, to rozdzielmy je na mniejsze słoiki czy pojemniki.

Starajmy się ograniczać zakupy. Ja wiem, że te wszystkie promocje i rabaty są kuszące, ale nie róbmy ogromnych zapasów jedzenia, które zdążą się przeterminować, zanim się do nich dokopiemy. Mamy też tendencję do kupowania ogromnych pojemników czy koszy plastikowych do przechowywania, które później stoją w rządku w małej kuchni czy łazience i ograniczają przestrzeń. To samo jest z kuwetami dla zwierząt. W domu mały kotek, a kuweta zajmuje pół łazienki. Kupujmy pojemnik i kosze, które albo zmieszczą się do szafy, albo gabarytowo dopasują się do pomieszczenia i nie będą go przytłaczać.

By ograniczyć do minimum obecność rozkładanej suszarki na pranie, która dość często zagraca nam połowę pokoju przez pół tygodnia albo dłużej, warto przemyśleć zakup pralko-suszarki. Nie ustawiajmy też wielu przedmiotów na meblach, bo to utrudnia sprzątanie i zbiera tylko kurz oraz optycznie przytłacza i zagraca przestrzeń. Im mniej rzeczy na zewnątrz, tym większą przestrzeń nawet w małym pomieszczeniu. Polecam też przejść się na zakupy po domu.

Karolina Zawadka / fot. archiwum prywatne

To znaczy?

To działa trochę na zasadzie „szuflady wstydu”, tylko to taki „pojemnik wstydu”, do którego gromadzimy rzeczy z całego domu. Należy w tym celu wziąć większą torbę, jakiś pojemnik albo karton i raz w tygodniu przejść się po mieszkaniu i pozgarniać wszystko to, co nie jest na swoim miejscu. W najpiękniejszym scenariuszu od razu powinniśmy te rzeczy posegregować, część wyrzucić, resztę odnieść na swoje miejsce. Jeżeli nie mamy jednak w danym momencie na to czasu, to zostawmy je na dogodną chwilę, jednak nie na zbyt długo, bo zrobi się z tego kolejny „pojemnik wstydu”. Z doświadczenia wiem, że znacznie łatwiej jest mieć wszystko w jednym pojemniku, jeśli chcemy szybko pozbyć się większego bałaganu, dlatego ten sposób bardzo fajnie przyśpiesza porządkowanie.

Podobnie jest w przypadku porozrzucanych po całym domu zabawek. Dobrze jest mieć większy kosz i przejść się po pokojach, powrzucać wszystko do kosza i postawić go w jednym miejscu. Ogólny rozgardiasz z domu zgarniamy się w jedno miejsce i dzięki temu szybko pozbywamy się widocznego bałaganu.

Mówiła pani, że profilaktyka jest najważniejsza. Można powiedzieć, że z naszym mieszkaniem jest jak ze zdrowiem – trzeba zapobiegać, zamiast leczyć?

Bardzo lubię cytat Arystotelesa, który mówił, że jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy, bo doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem. Profilaktyka, czyli uczenie się tych dobrych małych nawyków, które na początku wymagają od nas energii i skupienia, ale później wchodzą nam w krew i robimy je automatycznie, bez zastanowienia. To jest jak z jazdą na rowerze czy z prowadzeniem samochodu. Jeśli przez chwilę poświęcimy temu czas i naszą uwagę, skupimy się na tym i nauczymy się tego, później robimy to automatycznie. Sama nieustannie uczę się nowych dobrych nawyków, znacznie poprawiając jakość swojego życia oraz tym samym dając dobry przykład swoim dzieciom. Pamiętam, jak jakiś czas temu starałam się wyrobić w sobie nawyk sprzątania codziennie wieczorem kuchni. Nie było to łatwe, szczególnie po ciężkim dniu pracy, na szczęście z czasem szło to znacznie sprawniej, a teraz stało się codzienną kilkunastominutową wieczorną rutyną, nie tylko moją, ale całej rodziny. Efekty tego okazały się wspaniałe. Fantastyczną sprawą jest wypicie porannej kawy czy przygotowanie śniadania w czystej i pachnącej kuchni, luksus dla każdego na wyciągnięcie ręki.

Warto uczyć się tych małych przyzwyczajeń, bo one naprawdę w spektakularny sposób zmieniają nasze codzienne życie. Pamiętajmy, też, żeby doceniać się za nasze wysiłki, uśmiechać się do siebie, dbać o siebie i swoje potrzeby i lecieć dalej z życiem. To nie jest wstyd mówić o tym, że sobie z czymś nie radzimy w danym momencie. To nas nie definiuje. Każdy miewa lepsze i gorsze momenty. To normalne. Dlatego prośmy o pomoc, nawet jeśli wydaje się nam, że to jakiś drobiazg, którym nie powinniśmy innym zawracać głowy. Bo naprawdę wierzę, że gdy układa się w domu – układa się w życiu.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?