Przejdź do treści

Łukasz Długowski: Jeśli zabierzesz telefon w najpiękniejsze miejsce na świecie, to jest duża szansa, że tego miejsca w ogóle nie zobaczysz

Łukasz Długowski
Łukasz Długowski/ Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– „Workation” to największy bullshit, jaki można wymyślić. Wciskanie ludziom kitu, że możesz sobie usiąść na pomoście, popracować i odpocząć. Nie ma szans, żeby odpocząć, pracując. Ładny widok w tle, który dobrze wygląda na Instagramie, wiele nie zmienia – mówi Łukasz Długowski, autor „Mikrowypraw w wielkim mieście” i założyciel Fundacji „Dziko”.

 

Ewa Bukowiecka-Janik: Kiedy na początku lipca pytałam, czy znajdziesz czas na rozmowę ze mną, powiedziałeś, że do 22 jesteś zarobiony. A potem widziałam na Facebooku, że sobie po górach chodziłeś, jakieś kozice tam były, widoczki, kwiatki, zachody słońca. Serio byłeś w pracy?

Łukasz Długowski: Tak. Teraz realizuję projekt dla Tatrzańskiego Parku Narodowego w ramach kampanii edukacyjnej o odpowiedzialnej turystyce „Śmieci?! Kto to widział”. W związku z tym nagrywam 30 filmów i 30 podcastów, zatem pracy mam multum.

Ale okoliczności masz wakacyjne. Bywasz zmęczony pracą?

Jestem pracoholikiem, więc bywam bardzo zmęczony pracą. Już jestem na etapie, że zatrudniam do pomocy osoby, które zdejmują ze mnie część obowiązków i w ich miejsce zamiast odpoczynku wstawiam kolejne projekty, które sam wymyślam. Książka „Mikrowyprawy w wielkim mieście” i kolejna, którą piszę, to moja autoterapia. Próba ratowania siebie w chronicznym zapracowaniu.

Projekt za projektem, a dla oddechu pisanie książki… ? Słyszę w tym pasję, nie pracoholizm.

Pisanie faktycznie jest dla mnie wielką przyjemnością. Nie jest to odpoczynek, ale coś jak jedzenie ulubionych lodów latem w wielki upał.

Taki cukiereczek dla mózgu.

Dokładnie tak.

Kiedy zabieram ludzi na tropienie wilków do Białowieży i jest sytuacja, w której np. polecam wejść ludziom do rzeki, wywołuje to nierzadko zaszokowanie. Ludzie nie mają w sobie swobody w obcowaniu z naturą, dlatego staram się pokazać, że zrobienie czegoś nieoczywistego, spontanicznie, może zadziałać, jak kliknięcie 'reset'

Czy praca w kamperze, pod namiotem, na leżaku z komputerem na kolanach jest w ogóle możliwa?

To jest największy bullshit, jaki można wymyślić – „workation”. Kwintesencja kapitalizmu. Wciskanie ludziom kitu, że możesz sobie usiąść na pomoście, popracować i odpocząć. Nie ma szans, żeby odpocząć, pracując. Ładny widok w tle, który dobrze wygląda na Instagramie, wiele nie zmienia. Jest przyjemniej, ale jak zabierzesz telefon czy laptopa w najpiękniejsze miejsce na świecie, to jest duża szansa, że tego miejsca w ogóle nie zobaczysz.

Tak czułam. Mam podobne refleksje po próbach pracy z domku na działce. Kompletnie bez sensu, mieszają się te płaszczyzny. Z jednej strony hamak patrzy na ciebie wielkimi oczami, z drugiej słyszysz kojące pluskanie wody, a z trzeciej masz chaos, musisz podejmować decyzje i myśleć w tempie.

Dokładnie. Przez 7 lat pracowałem z domu, w którym potem próbowałem odpocząć, i teraz cenię chodzenie do biura. Nie ma to jak fizyczne rozdzielenie przestrzeni pracy od przestrzeni wypoczynku, a tym bardziej czasu pracy od czasu urlopu.

To co robisz na urlopie? Skoro w pracy chodzisz po górach, dla przyjemności i autoterapii piszesz książkę… ?

Moim przekleństwem jest kreatywność i wysoki imperatyw działania, gdy widzę różne niesprawności społeczne, nie zgadzam się na różne rzeczy, np. w kontekście ekologii i ochrony środowiska. Żeby odpocząć, muszę siebie samego zhakować. W czerwcu byłem tydzień na Krecie, poleciałem sam, bez rodziny. Zamiast smartfona zabrałem ze sobą stary analogowy telefon, z którego można tylko pisać SMS-y i dzwonić. Numer miała tylko moja żona. Dzięki temu odciąłem się zupełnie od bodźców, które sprawiają, że działam i kombinuję.

Poza tym wybrałem miejsce z kategorii idealnej na urlop dla mnie, czyli malutka wioseczka, gdzie dojeżdżają tylko ci, którzy o niej wiedzą. Nie da się tam trafić przypadkowo. Łaziłem po górach, pisałem powieść, pomagałem przy produkcji sera owczego i przy zwierzętach, piłem wino, gapiłem się w morze. Takie rzeczy staram się robić na urlopie, choć czasami spędzam go aktywnie. Co roku w marcu jeżdżę do Anglii do mojego przyjaciela, który ma 500 owiec. Pomagam mu, gdy rodzą się młode.

Terapia lasem

To dość radykalna forma odpoczynku. Odcinanie się od świata, praca przy zwierzętach, zero gofrów i spacerów po molo… Jak może odpocząć człowiek, który nie jest na to gotowy?

Myślę, że trzeba po prostu coś zmienić, odciąć się, wrzucić inny bieg. Kiedy zabieram ludzi na tropienie wilków do Białowieży i jest sytuacja, w której np. polecam wejść ludziom do rzeki, wywołuje to nierzadko zaszokowanie. Ludzie nie mają w sobie tej swobody w obcowaniu z naturą, dlatego staram się pokazać, że zrobienie czegoś nieoczywistego, spontanicznie, może zadziałać, jak kliknięcie „reset”.

Trafiłem niedawno na badania, które pokazują, że gdy wychodzimy zestresowani z pracy, nasz poziom kortyzolu nie spadnie, dopóki ciało nie dostanie silnego impulsu, że sytuacja się zmieniła. Wyjście na chodnik z biura to nie jest bodziec, dzięki któremu mózg uzna: a, okej, już po wszystkim, można się wyluzować. To musi być coś wyraźnego, zrozumiałego dla ciała. Można np. zdjąć buty i chodzić po trawie czy łące. Nawet obok naszego miejsca pracy.

Jak w filmikach „17:01” zwierzaki, które się kąpią lub pływają i zmywają z siebie „kurz całego dnia”.

Tak, to jest coś takiego. Silny bodziec, spontaniczność, działanie bez planu, robienie czegoś niby zwyczajnego, ale w outdoorze sprawiają, że można się skutecznie opłukać z tego kurzu codzienności. W moim odczuciu to jest początek odpoczywania.

 

Fundacja DZIKO / mat. pras.

Są ludzie, którzy twierdzą, że odpoczywają, spacerując po Krupówkach. Trudno jest mi to sobie wyobrazić. Dla mnie spacer w takim tłumie, wśród tylu reklam, obrazów i dźwięków jest aberracją odpoczynku. Otoczeniem, które dostarcza wrażeń w sposób łagodny, a jednocześnie intensywny, jest przyroda. To od naszej uważności zależy, ile od niej weźmiemy.

A potem?

A potem, moim zdaniem, trzeba wyłączyć telefon. Jest już naprawdę mnóstwo badań, które potwierdziły, że nie da się odpocząć, jeśli ciągle będziemy online albo ciągle będziemy sięgać po telefon, by robić zdjęcia. Mózg nie jest w stanie się zregenerować, kiedy wciąż dostaje bodźce. Musi się nudzić, żeby przerzucić się na uważność. Sam mam z tym problem. Czasem oddaję telefon mojej żonie i proszę, by go schowała, czasem zostawiam go w domu.

Można się tego uczyć, np. spacerując brzegiem morza. Dla mnie to był super trening – idziesz w jednym kierunku, krajobraz się nie zmienia w ogóle, słyszysz tylko szum i to trwa, i trwa, i trwa aż w końcu orientujesz się, że gonitwa myśli ustała. Jakby krajobraz ją wyparł, uciszył. To jest takie uczucie jak po drzemce.

Bycie tu i teraz jest bardzo trudne, ale outdoor w nim pomaga. Wyciąga nas z tej chmury, w której żyjemy pracując umysłowo, a dla rozrywki oglądając seriale, czytając artykuły czy grając na komórce. I nawet nie jest do tego potrzebny brzeg morza. Ludzie piszą mi, że pod wpływem lektury mojej książki, odkrywają piękne łąki czy zagajniki 500 m od domu. Uczestniczka jednego szkolenia, które prowadziłem, napisała mi, że pod wpływem moich słów o odpoczywaniu spędziła noc w śpiworze na balkonie.

Obcowanie z przyrodą, by było przygodą i pełniło funkcję resetu, nie musi być surivalem, choć nadal tak się kojarzy. Dzisiaj przyroda nam nie zagraża, nie musimy się przed nią chronić. Ja osobiście nie potrzebuję przetrwania w przyrodzie, to nie jest na moją wrażliwość. Wolę czerpać z niej ukojenie, chociaż nie zawsze tak było.

Żeby odpocząć, sam siebie muszę zhakować. Odcinam się od bodźców, mózg musi się nudzić, żeby przerzucić się na uważność. (...) Są ludzie, którzy twierdzą, że odpoczywają, spacerując po Krupówkach. Trudno jest mi to sobie wyobrazić. Dla mnie spacer w takim tłumie, wśród tylu reklam, obrazów i dźwięków jest aberracją odpoczynku

9 lat temu pojechałem do Norwegii. To miała być wielka życiowa przygoda, która rozpocznie moją karierę podróżniczą. Próbowałem wtedy przejść Norwegię na nartach, samotnie, w najtrudniejszych możliwych warunkach. Po kilku dniach wędrówki stanąłem na wzgórzu, rozejrzałem się, góry otaczały mnie z każdej strony. Był 3. stopień zagrożenia lawinowego przy 5-stopniowej skali. W domu czekała na mnie moja dziewczyna i nasz kilkuletni synek. Przypomniały mi się wtedy słowa Wojciecha Kurtyki, polskiego alpinisty, że żadna góra nie jest warta nawet paznokcia. I zawróciłem. To była najważniejsza porażka w moim życiu, dzięki której zrozumiałem, że w podróżowaniu, obcowaniu z naturą, odkrywaniu w ogóle nie chodzi o ryzyko i zdobywanie celu. Teraz czasem potrzebuję adrenaliny, jakiejś dozy niepewności w podróży, jednak to nie jest sens. To był początek idei mikrowypraw – czyli obcowania z naturą głęboko, ale bezpiecznie i komfortowo.

Teraz posługuję się terminem „cosy outdoor”. Można usiąść na brzegu rzeki, wypić kawę, zrobić ognisko, rozwiesić hamak, pogapić się na drzewa, a w razie chłodu okryć kocykiem czy wejść do auta. Nie trzeba odsączać wody z bagna i krzesać ognia z krowiego łajna, by obcować z przyrodą.

Wyprawa w chłodny dzień? Ludzie boją się pogody. Nie odpoczywają, gdy jest „brzydka”.

Buddyści mówią, że warto wyzbyć się oczekiwań względem rzeczywistości, bo to one są źródłem naszej frustracji. Oczekiwanie, że wyjedziemy na wakacje i przez dwa tygodnie będzie „lampa” jest absurdalne. Naszemu społeczeństwu bardzo przydałby się trening uważności, bo to nie jest metoda na bycie bardziej skupionym, lecz umiejęność przyjmowania tego, co wokół. Poza tym mamy też potrzebę kontrolowania przyrody. Ludzie jadą na urlop i wyobrażają sobie, jaka będzie pogoda, jak będzie wyglądał las, łąka, plaża. To jest prosty przepis na wieczną frustrację. Tak samo jest przecież w życiu. Otwartość na świat, na zmiany, elastyczność to cechy, które bardzo wiele ułatwiają.

W takim razie odpada też planowanie wakacji. Wiele osób przeżywa rozczarowanie, gdy nie uda się zwiedzić tego, co było w planie. Albo czują presję, którą obciążają współurlopowiczów.

Wyznaczenie sobie jakichś ram, a potem elastyczne, swobodne działanie jest na pewno lepsze niż odhaczanie z listy „to do”. To drugie grozi nie tylko frustracją, ale też zmuszaniem się do zaplanowanych aktywności mimo bólu głowy czy gorszego samopoczucia.

Nie trzeba odsączać wody z bagna i krzesać ognia z krowiego łajna, by obcować z przyrodą. (...) Kontakt z przyrodą, by był przygodą i pełnił funkcję resetu, nie musi być surivalem, choć nadal tak się kojarzy. Dzisiaj przyroda nam nie zagraża, nie musimy się przed nią chronić

Na naszych wyjazdach, na których tropimy wilki, nie zmuszamy uczestników do aktywności. Jeśli chcą cały wyjazd przesiedzieć na werandzie, proszę bardzo. W życiu ciągle ktoś czegoś od nas wymaga, dlatego na wyjazdach chcemy stworzyć enklawę bez wymagań, okoliczności, w których dorośli i dzieci robią, co chcą w bezpiecznej przestrzeni i nikt nie ma wobec nich oczekiwań.

Takie okoliczności to również test relacji. W odpoczywaniu bardzo przeszkadzają rodzinne konflikty. Nie ma też możliwości, by wakacje były udane, jeśli tworzysz związek z kimś, kogo nie lubisz. Dwa tygodnie wolnego w atmosferze ciągłych nieporozumień nigdy nie będą wypoczynkiem.

Twoje wakacje życia?

Trzy miesiące podróży po Ameryce Południowej. Biedne wakacje, bo za jakieś 10 dolarów dziennie, ale bardzo radosne, szczęśliwe. Bez obowiązków, bez wielkich potrzeb. Teraz uczę się od nowa, jak je przeżyć. Gdy ma się rodzinę, kredyty to jest wielka sztuka – odpocząć.

Nawet jeśli ma się więcej pieniędzy niż tych 10 dolarów dziennie?

Tak. Umiarkowany niedostatek bywa bardzo stymulujący. Byłem parę razy w Szwajcarii, w wielogwiazdkowych hotelach, obwożono mnie i goszczono jak króla, jadłem w restauracjach z gwiazdkami Michelin i nie sprawiło mi to tyle radości, co jeżdżenie po Ameryce na stopa, zaciąganie się na kuter rybacki, szukanie w deszczu podwózki… Nie zamieniłbym tych wakacji na nic, wręcz wysłałbym kogoś za mnie do tej Szwajcarii, żeby mi ktoś zwrócił moje wakacje w Ameryce.


Łukasz Długowski – w Chile był rybakiem, w Patagonii o mało nie został gaucho (kowbojem), w Finlandii włóczył się po mokradłach dalekiej Laponii i zbierał maliny nordyckie. Jest genetycznie uzależniony od miejsc niepopularnych i położonych poza szlakami. Wydał książkę „Mikrowyprawy w wielkim mieście”. Przez 10 lat był dziennikarzem, o mikrowyprawach pisał w „Gazecie Wyborczej”,  magazynie „Poznaj świat” i „Podróże”. Prowadził program w Dzień Dobry TVN oraz Travel Channel, jest ambasadorem kampanii Tatrzańskiego Parku Narodowego „Śmieci?! Kto to widział?!”, w ramach której prowadzi 30 podcastów i filmów.

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: