Przejdź do treści

Kobiety o podróżach solo: „To okazja, by swoje potrzeby uznać za najważniejsze”

od lewej: Klaudia, Kasia, Martyna, Natalia / archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Wybierają lokalizację, pakują plecak i jadą. Do Barcelony, Neapolu, Stanów Zjednoczonych, na Sri Lankę. Kobiety już nie potrzebują pozwolenia i organizatora. Coraz częściej decydują się poznawać świat w pojedynkę. Zapytałam, co sprawia, że nie oglądają się na nikogo i po prostu ruszają w drogę.

Chleba i podróży!

Kobiety bardzo długo nie mogły podróżować. Podział, choć brutalny, był bardzo prosty. One miały pielęgnować niemowlęta i dbać o domowe pielesze, oni – wyruszali w podróż. By zdobywać, odkrywać i czerpać pełnymi garściami z różnorodności, jakie oferuje świat. Oczywiście była grupa pań, która na taki układ się nie godziła – chociażby Maria Czaplicka czy Ewa Dzieduszycka – nie zmienia to jednak faktu, że taki stan rzeczy wynikał i był nierozerwalnie połączony z brakiem praw i finansowej niezależności. Potężną zmianę w tej kwestii przyniosła I wojna światowa, gdy mężczyźni pojechali na front, a kobiety zastąpiły ich w pracy.

Uznaje się, że pierwsze niezależne podróżniczki pojawiły się w połowie XIX wieku. Pionierką jest pochodząca z Niemiec przyrodniczka i ilustratorka Maria Sibylla Merian, która porzuciła męża i otworzyła własną pracownię w porcie. Mając 52 lata, sprzedała swoje prace, a za zarobione pieniądze ruszyła w podróż do Ameryki Południowej. Edward Brooke-Hitching pisze w „Złotym atlasie”, że „samosfinansowanie wyprawy nie miało wtedy precedensu – nie tylko w przypadku kobiety, ale w ogóle żadnego z europejskich przyrodników”.

Za prawdziwy początek kobiecej rewolucji podróżniczej uznaje się wyprawę Idy Pfeiffer – przez Indie, Bliski Wschód i dalej wokół globu w latach 1846–1848. Jej wyczyn był dla Europejczyków takim fenomenem, że chyba można uznać, że przy okazji stała się pierwszą influencerką – linie kolejowe i żeglugowe zarzuciły ją ofertami darmowych przejazdów, mogła więc powtórzyć podróż – tym razem w przeciwnym kierunku. Później były Isabella Bird, May French Sheldon (która kazała nad sobą trzymać transparent z napisem „Nie dotykaj mnie”), Mary Kingsley, Florence Baker, Krystyna Chojnowska-Liskiewicz i setki kolejnych, które „wzywał świat”. Podróże – jak spodnie, jazda na rowerze, dostęp do edukacji i prawa wyborcze – stały się znakiem emancypacji.

A teraz? Od kilku lat światową turystykę nakręcają kobiety. Po pandemii można już mówić o prawdziwym fenomenie – tylko w 2021 roku, jak podają Wysokie Obcasy, kobiety wydały na podróże 125 mld dolarów. I co ciekawe, zdaje się, że coraz częściej decydują się na wyjazdy tylko w swoim towarzystwie.

„Zdarzyło się, że ktoś był zdziwiony, że podróżuję sama, ale z czasem przestałam zwracać na to uwagę. Wszędzie widzę samotnie podróżujące dziewczyny. Dla mnie jest to bardzo naturalne i powszechne. Zatrzymuję się w różnych miejscach, ale wszędzie dostrzegalne jest to, jak dużo kobiet zwiedza świat solo. Myślę nawet, że może być to obecnie dominująca grupa. Często wymieniam się z takimi dziewczynami wskazówkami, polecamy sobie miejsca, ostrzegamy się, gdzie lepiej uważać” – mówi Klaudia, która sama wyjeżdża od 2016 roku. Inne podróżniczki, z którymi porozmawiałam, potwierdzają, że kobiet „w drodze” jest bardzo dużo i można to odczuć w każdej części globu. Same wyjeżdżają singielki i mężatki, mamy i panie, które na potomstwo się nie zdecydowały. Te, które pracują stacjonarnie na etacie i cyfrowe nomadki.

To w drogę! Ale po co?

„Podróż, wędrówka są jedną z najstarszych i najbardziej uniwersalnych metafor ludzkiego losu, życia. Metaforę podróży stosuje się także do opisu różnego typu niecodziennych doświadczeń, jakie stają się udziałem człowieka. Taki metaforyczny charakter ma literacka ‘podróż w czasie’ czy psychologiczna ‘podróż w głąb siebie’” – pisze Krzysztof Podemski w „Socjologii podróży”. Faktycznie, podróż na ogół kojarzy nam się nie tylko z przemieszczeniem fizycznym, ale również psychicznym, jakby zmiana miejsca sprawiała, że rozpoczyna się w nas proces, który ma doprowadzić do czegoś. Ale do czego? Według socjologów coraz częściej samotny wyjazd jest formą osobistego rozwoju. Przemiany duchowej czy oczyszczenia.

Łatwo odnaleźć ten motyw w sztuce i popkulturze. Jednak o ile bez problemu wskazalibyśmy męskiego bohatera, który rusza w drogę, o tyle gorzej jest z bohaterkami żeńskimi, co też pokazuje, jak długo podtrzymywany był status podróżowania jako raczej męskiej aktywności. Trudno nawet jednoznacznie stwierdzić, czy to się już zmieniło – wszak nadal festiwale podróżnicze i programy telewizyjne zdominowane są przez reprezentantów męskich. Podobnie jak filmy.

Poczułam, że chcę wyjechać sama ze sobą. Nawet przez moment nie pomyślałam, żeby pytać kogoś, czy pojedzie ze mną. Już na tym etapie wyzwalające było to, że nie musiałam z nikim dopasowywać urlopów i kosztów

Magda

Bez zbędnego wysilania się jesteśmy w stanie wymienić kilkanaście tytułów, w których mężczyzna wyrusza w podróż (by odnaleźć siebie, podjąć wyzwanie, zabawić się, odkryć prawdę o świecie lub ten świat „zbawić”). W kontekście kobiet dwa główne tytuły z ostatnich lat to „Jedz, módl się, kochaj” (2010) i „Dzika droga” (2014). W pierwszym Liz (Julia Roberts) – po rozwodzie, zagubiona i nieszczęśliwa – rusza w świat, by przewartościować swoje życie. W drugim Cheryl (Reese Witherspoon) pokonuje tysiące mil, by uporać się z rozpadem małżeństwa i śmiercią matki.

Nietrudno wyłapać te zromantyzowane konotacje. Oto doświadczona przez los jednostka równowagę postanawia odnaleźć w samotności. Odbywa się to poprzez obserwowanie dzikiej natury, picie wina, jedzenie pizzy, refleksyjne spoglądanie w dal, raz na jakiś czas poradzenie sobie z problemem, co przypomina bohaterce podróży o drzemiącej w niej sile. Okazuje się, że w rzeczywistości samotna podróż – chociaż ekscytująca i atrakcyjna – ma niewiele wspólnego z wybujałymi wizjami filmowymi. I spełnia bardziej przyziemne funkcje niż metafizyczna wędrówka po zakamarkach duszy.

„Na pewno takie wyjazdy, nawet kilkudniowe, bardzo oczyszczają mi głowę, ale co może zaskakujące – nie mam po nich szczególnych refleksji. Na ogół jest to intensywny i aktywny czas, w którym trochę nie mam czasu na rozmyślania. Po ostatnim wyjeździe na Sri Lankę faktycznie mam trochę inne odczucia, ale tam byłam przez trzy tygodnie. Trochę czasu spędzałam sama, a trochę ze znajomym” – mówi Martyna, dla której wyjazdy solo to już stały element życia.

Kasia natomiast przyznaje, że dla niej to czas na pobycie ze sobą: „W ogóle potrzebuję czasu dla siebie na co dzień i raz w tygodniu robię sobie solo popołudnie. Nie szukam towarzystwa na siłę. Na wyjazd solo zostawiam różne życiowe rozkminy. Daję sobie dzień na jakiś temat. Piszę o nim albo spaceruję i myślę. Układam w głowie, wyrabiając kroki. I wracam do domu spokojniejsza”.

***

Magda ma za sobą dwa samotne kilkudniowe wyjazdy – do Budapesztu i Pragi oraz do Barcelony. Jeszcze na studiach postanowiła, że chociaż raz w roku wyjedzie za granicę. A potem nadciągnęła dorosłość pod szyldem „praca, obowiązki i zmęczenie”. Na jakiś czas temat wyjazdów zawisł na kołku. A później dorosłość nadciągnęła w jeszcze mocniejszym natarciu: pod postacią epizodu depresyjnego, terapii i „bardzo ciężkiego roku”.

„Poczułam, że chcę wyjechać sama ze sobą. Nawet przez moment nie pomyślałam, żeby pytać kogoś, czy pojedzie ze mną. Już na tym etapie wyzwalające było to, że nie musiałam z nikim dopasowywać urlopów i kosztów” – opowiada. Podróż była budżetowa, ale Magda podsumowuje ją słowami: „byłam zachwycona”. Dlaczego? „Pierwszy raz tak mocno uzmysłowiłam sobie, że podróżując z kimś, ciągle rozmawiamy. De facto cały czas spędzałam na rozmowach” – tłumaczy. Zauważyła, że dzięki samotnemu chodzeniu po mieście jedyne, o czym myśli, to swoje potrzeby – czy chce iść teraz w prawo czy lewo, zjeść czy może usiąść na ławce i napić się wody.

Magda / archiwum prywatne

„Niezwykłe, jak mój mózg odpoczął. Nie myślałam o niczym związanym z życiem i pracą. Realizowałam rozpisany wcześniej plan zwiedzania. Po prostu” – mówi, a ja odpowiadam, że spodziewałam się opowieści o odkrywaniu siebie i historii o dogłębnej auto(psycho)analizie, bo przecież taki jest kontekst popkulturowych przekazów o samotnych wyjazdach. Magda nie chce jednak tego romantyzować. Tłumaczy, że bardzo dużo chodziła, odczuwała satysfakcjonujące zmęczenie i być może dlatego uniknęła tego, co faktycznie w tamtym momencie życia mogło ją przytłoczyć – wpadnięcia w wir rozkmin i szukania odpowiedzi na kłębiące się w głowie pytania. Po prostu zwiedzała, chodziła i „ładowała introwertyczne baterie”.

Introwertyczki, samotniczki, zosie samosie

Natalia, lektorka włoskiego i autorka strony „Włoskielove”, nie potrafi wskazać, która jej samotna podróż była pierwszą. We wspomnieniach cofa się do czasów dzieciństwa – już jako małe dziecko sama jeździła na kolonie. Rodzice pakowali ją w pociąg, a ona nawet nie zastanawiała się, czy nie byłoby jej raźniej, gdyby jechała z koleżanką. Gdy lata później planowała wyjazd na Erasmusa, taka myśl również nie wpadła jej do głowy. „Od razu wiedziałam, że pojadę sama. Na miejscu odbywałam mikro wycieczki w pojedynkę” – mówi. Później pojechała na 3-tygodniowy kurs językowy do Paryża. Też sama.

Natalia tłumaczy, że chociaż nie były to jeszcze pełnoprawne podróże solo, to na pewno stanowiły zalążek tego, co obecnie jest istotnym elementem jej mindsetu. To wtedy pozbyła się lęków, usankcjonowała się jako indywidualistka, a myśl, że zawsze trzeba planować wyjazd z kimś, nawet nie zdążyła się w jej głowie zakodować.

„Dla kogoś, kto kocha bycie z ludźmi i sam czuje się źle, samotny wyjazd na pewno będzie dużym wyzwaniem. Dla mnie to jest kwestia wolności wyboru i decydowania, co robię i gdzie” – mówi Natalia. Dodaje, że lubi podróżować z partnerem lub koleżanką, ale te wyjazdy „są inne”. Po rozmowach z kilkoma kobietami pozwolę sobie na tezę, że być może to kwestia budowania relacji. Na samotnym wyjeździe budujesz relację ze sobą. Podczas podróży w grupie uwaga jest rozproszona, czas poświęcamy na rozmowy i aktywności, które sprawiają, że zbliżamy się do współtowarzyszy. Być może przy okazji oddalając się od siebie.

Szukam, poszerzam horyzonty, rozwijam się, ale nie wyjeżdżam, żeby znaleźć nową siebie. Lubię obecną siebie. I nie czuję się sama, bo przebywam ze sztuką. Nie ma obok mnie człowieka, ale nie powiedziałabym, że jestem sama

Astrid

Pierwszy był weekendowy wyjazd do Budapesztu – Klaudia miała dość, że przepadają jej możliwości wyjazdów z powodu braku zgrania terminów ze znajomą. Mówi, że trochę się bała, ale w końcu kupiła bilety i teraz w zależności od potrzeb i możliwości wyjeżdża sama lub z kimś.

Klaudia była bardzo zamkniętym i nieśmiałym dzieckiem. Przerażało ją nowe środowisko i nawiązywanie relacji. Przeprowadzka do Warszawy była dla niej dużym wyzwaniem, ale jednocześnie szansą. Krok po kroku uczyła się, jak samodzielnie radzić sobie w świecie. A przy okazji na ten świat się otwierać.

„Chęć wyrwania się i przełamania była silniejsza od strachu i stresu, które miałam w głowie. Wiedziałam, że ta blokada sprawia, że nie mogę działać i robić tego, na co mam ochotę. Kupiłam bilety i poleciałam. Najwięcej jednak dał mi drugi wyjazd – na Gran Canarię. Bardzo się nim stresowałam, bo postanowiłam, że się przełamię i zacznę rozmawiać z ludźmi. Podejście do kogoś i zagadanie – dla mnie był to przełomowy moment. Poznałam nowych znajomych i z niektórymi nadal mam kontakt” – opowiada.

Jej wyjazdy są bardzo aktywne, chociaż, jak sama przyznaje: nieekstremalne. Śmieje się, że raz postanowiła, że spędzi dzień na plaży, ale po godzinie wzięła plecak i ruszyła w drogę. Mówi, że lubi po prostu „wyłączyć głowę”. Samotności nie odczuwa – na co dzień prowadzi singielskie życie, potrafi spędzać czas w pojedynkę, niestraszne jej kupienie pojedynczego biletu do kina czy teatru. Mówi: „Po kilku wyjazdach w grupie znajomych doszłam do wniosku, że spiny i stresujące sytuacje mam na co dzień w pracy. Wyjeżdżam, żeby się z tego wyrwać, a nie zamienić na stresujące sytuacje, ale w innym kraju”.

***

Gabriela sama spędziła 10 dni w Londynie, tyle samo w Moskwie podczas obchodów Dnia Zwycięstwa, niecały tydzień w Kijowie. „Wcześniej zdarzało mi się podróżować w grupie, ale to nie wypalało, bywało niestety, że nawet bardzo negatywnie wpływało na moje znajomości. Nauczona doświadczeniem, zaczęłam jeździć sama. Mam naturę samotnika, lubię być panią swojego czasu, cały dzień leżeć lub wręcz przeciwnie – chodzić po mieście” – mówi.

Dodaje, że wyjeżdża, żeby doświadczyć podróży: „Nie chodzi o przemieszczanie się z punktu A do punktu B. To konfrontowanie się z trudnościami, smakowanie lokalnych potraw, wypicie dobrej kawy na ławce w parku, obserwowanie ludzi i doświadczanie interakcji, na które nie miałabym szansy w miejscu zamieszkania”.

Również Astrid przyznaje, że z natury jest człowiekiem introwertycznym. „Dosyć modne jest mówienie o self-love i czułości względem siebie, ale do mnie to bardzo przemawia. Podróż solo to okazja do tego, żeby swoje potrzeby uznać za najważniejsze. Nie trzeba szukać kompromisu. Jednocześnie wydaje mi się, że lepiej nie traktować takiego wyjazdu jak ucieczki od problemów czy trudnego tematu, bo jednak cisza i brak rozmów sprawiają, że myśli mogą się nieźle skumulować w głowie” – mówi.

Astrid / archiwum prywatne

Martyna w przeciwieństwie do innych moich rozmówczyń energicznie informuje, że jest „straszną ekstrawertyczką” i duszą towarzystwa, co również ma odbicie w jej drodze zawodowej – świetnie odnajduje się w bezpośredniej obsłudze klienta i prowadziła dużą kawiarnię.

Często myślimy, że rozmowa to umiejętność dana nam raz na zawsze. Łatwo wpaść w emocjonalną i językową stagnację, gdy otaczamy się wąską grupą ludzi i nie mamy na co dzień okazji do konfrontowania się z „innością”. Wpadamy wtedy w schematy i ograniczenia, ale także nudę, która raczej nie bywa siłą napędzającą rozwój i zmiany. Stwarzanie sobie sytuacji do rozmów z ludźmi spoza naszego kręgu jest niebywale cenną okazją do trenowania – tyle języka, co rozmawiania, słuchania, wymieniania doświadczeń. Okazuje się, że wyjazd solo to niezwykła szansa na odbycie takiego treningu.

Poznawanie ludzi

Zwróciły na to uwagę wszystkie moje rozmówczynie: podróże solo to zawsze nowe znajomości i możliwość odbycia rozmów, do których nigdy by nie doszło, gdyby podróżniczki były z kimś. Gdy grupa czy para mogą onieśmielać, samotniczka okazuje się działać niczym magnes. Co ciekawe: pomimo powszechności haseł, że „samotna kobieta to łatwy cel”, żadna z nich nie miała przykrych incydentów z udziałem nieznajomych.

„Ludzie z większą śmiałością wchodzą w interakcję z samotnym podróżnikiem” – mówi Natalia. Dodaje, że to jeden z powodów, dla których tak lubi te samotne wyprawy: „Kiedy jest się samemu, poznawanie nowych ludzi na miejscu wychodzi najfajniej. To ciekawe doświadczenie. Kiedy jesteśmy sami z nowo poznaną osobą, to nasza uwaga jest skupiona całkowicie na niej i więź, którą nawiązujemy, jest głębsza, niż gdybyśmy byli w większej grupie”.

„Gdy podróżujesz sama, to inni mają mniejszą barierę do przełamania się i zagadania. Pewnie wynika to trochę z tego, że nie chcemy wchodzić między dwie osoby. Mogłoby to sprawić, że zostaniemy odebrani jako intruz. Gdy byłam w Syrakuzach na Sycylii, to zagadał do mnie mężczyzna, który tam mieszka. To była bardzo luźna rozmowa. Powiedział, że był w Polsce i Polki są bardzo niemiłe, że źle reagują na próby zagadania czy zaproszenia na piwo. Myślę, że może właśnie o to chodzi, że wielu z nas nie jest przyzwyczajonych do takich luźnych relacji, wymiany zdań z nieznajomym na ulicy, nie trenujemy pogawędek i nieraz doszukujemy się w nich ukrytych celów” – opowiada Astrid, która wyjeżdża samotnie od 2016 roku.

Nieznajomy na ulicy, pogawędka na ławce, wymiana zdań w autobusie. Czy domeną samotnych podróży są ulotne chwile z obcymi ludźmi? I tak, i nie. Astrid przyznaje, że w jej przypadku interakcje z lokalsami zawsze ograniczają się do zapytania o fajną knajpę, ciekawostki na temat danego miejsca czy niezobowiązujące small talki. „Nie napędzam tego kontaktu, bo nie oczekuję go i nie szukam. Fajnie, gdy ktoś poleci dobre jedzenie w okolicy, ale na pewno nie traktuję tego jako początek głębszej znajomości czy przyjaźni” – mówi.

Każdy wyjazd jest dla mnie trochę testem, ćwiczeniem z tego, czego się boję, co mnie stresuje. Testuję się w taki sposób, bo podróże zawsze były moim marzeniem. Daje mi to dużo dobrego

Klaudia

W przypadku innych dziewczyn – bywa bardzo różnie, chociaż wszystkie podkreślają, że głównym celem ich wyjazdów nigdy nie były imprezy, szukanie miłości i przyjaźni. Nie przeszkadza im otwartość innych, chętnie porozmawiają, nieraz tworzą trwalsze znajomości, jednak brak interakcji nie jest dla nich zasmucający.

„W podróży solo jestem w stanie poznać więcej osób. Jestem przekonana, że gdybym poleciała do Nowego Jorku z kimś, to nie zawarłabym tylu znajomości, które utrzymuję do tej pory. Z koleżanką z Ekwadoru regularnie wysyłamy sobie zdjęcia i wiadomości, co tam u nas słychać” – opowiada Martyna.

A Gabriela dodaje: „Gdy podróżuje się w grupie, to interakcje z ludźmi spoza grupy – lokalsami i innymi podróżnymi – są trudniejsze. Uwaga jest raczej skupiona na współtowarzyszach. Mam wrażenie, że gdy jeżdżę sama, to poświęcam więcej uwagi miejscu, w którym jestem, temu, co mnie otacza, innym ludziom, wydarzeniom. Myślę, że pan, który w tym samym czasie co ja jadł kanapkę na londyńskiej ławce, nie zagadałby do mnie, gdybym siedziała z kimś. A żołnierz na paradzie w Moskwie nie poprosiłby, żebym zrobiła mu zdjęcie dla rodziny. Gdybym stała w grupie, mógłby się zawstydzić. I ja te przypadkowe, niby niewiele znaczące interakcje pamiętam do dziś”.

Doświadczanie, próbowanie, smakowanie

Nie chciała jechać sama. Pomysłem wycieczki do Wiednia próbowała zarazić ówczesnego chłopaka. Bezskutecznie. Studiowała kulturoznawstwo i zafascynowała ją historia sztuki i kultura wizualna. Miała poczucie, że studia pokazały jej inną perspektywę, otworzyły przed nią świat. Poczuła, że jest w momencie intelektualnego rozkwitu, że musi „nadrobić”. Postanowiła, że odwiedzi najważniejsze muzea, stanie przed historycznymi budynkami. Pierwszy punkt: Wiedeń.

„Miałam wybór: albo jadę sama, albo w ogóle. Byłam zdeterminowana, więc policzyłam, jak zrobić to najtaniej. Pojechałam autobusem – wyjazd w nocy, rano jesteś na miejscu, dzięki czemu zaoszczędziłam od razu na noclegu. Wykupiłam turystyczną kartę, więc mogłam bez ograniczeń wchodzić do wszystkich muzeów przez pięć dni. Wzięłam najtańszy pokój w hostelu, ale nie przeszkadzało mi, że jest tam sześć osób. Jadłam duże śniadanie, robiłam kanapkę na drogę, później celowałam w tanią knajpę, żeby zjeść ciepły obiad. To był chyba mój najbardziej budżetowy wyjazd w życiu, ale mam wrażenie, że wtedy narodziła się moja pasja do sztuki” – mówi Astrid.

Kolejny kierunek po Wiedniu był zatem oczywisty – Włochy. Astrid poleciała do Bolonii, później przesiadła się na pociąg do Florencji. Celem ponownie była edukacja kulturalna. Brała audioprzewodniki, wkładała słuchawki i zatapiała się w historii.

„Samotne podróże rozwijają w trochę inny sposób niż podróże z kimś. Oczywiście lubię poznawać opinie ludzi, jednak dla mnie najcenniejsze w obcowaniu ze sztuką jest to, że to moja konfrontacja z dziełem. W tym przypadku najważniejsze jest dla mnie to, co ja czuję, gdy patrzę na rzeźbę czy obraz. Komentarze innej osoby zmieniają perspektywę, a w tej sferze zależy mi, żebym to ja odnalazła w tym siebie, umiała dojść do tego, co myślę, czy mi się to podoba, czy nie. Prosty przykład: jestem na wystawie prac Marka Rotho, które dla kogoś są po prostu pomarańczowymi i niebieskimi plamami i on na głos wypowie swoją krytykę. Co mi to daje? Niewiele. Ale mogę zapoznać się z komentarzem kuratorskim, stanąć twarzą w twarz z tym malarstwem i wtedy samodzielnie zdecydować, czy dostrzegam tu pole interpretacyjne, czy nie. Malarstwo to dla mnie sztuka, którą chcę przeżywać w samotności” – tłumaczy.

I podkreśla, że owszem, sprawia to, że z takiej podróży wraca bogatsza o nowe doświadczenia, ale nie powiedziałaby, że inna: „Szukam, poszerzam horyzonty, rozwijam się, ale nie wyjeżdżam, żeby znaleźć nową siebie. Lubię obecną siebie. I nie czuję się sama, bo przebywam ze sztuką. Nie ma obok mnie człowieka, ale nie powiedziałabym, że jestem sama”.

Dla Klaudii natomiast solo podróże to trening personalny: „Najbardziej lubię to uczucie, że zrobiłam kolejny krok do przodu w kontekście moich różnych obaw i lęków. Stawiam sobie nowe wyzwania, żeby wyjść naprzeciw mojej osobowości i nieśmiałości. Każdy wyjazd jest dla mnie trochę testem, ćwiczeniem z tego, czego się boję, co mnie stresuje. Testuję się w taki sposób, bo podróże zawsze były moim marzeniem. Daje mi to dużo dobrego”.

Kasia, autorka bloga „kawacaffe”, po studiach zamieszkała w Stanach Zjednoczonych. Na 9 miesięcy jej domem stała się Filadelfia, którą od Nowego Jorku dzieli tyle, co Warszawę od Lublina. Nieskorzystanie z takiej okazji byłoby co najmniej niezrozumiałe.

„Pojechałam najtańszym autokarem. Dopiero kiedy wysiadłam, dotarło do mnie, jak ogromne to miasto. Podeszłam do taksówkarza, pokazałam mu zdjęcie Flatiron Building i poprosiłam, żeby mnie tam zawiózł. Byłam podekscytowana, zestresowana i szybko się przebodźcowałam. Do tego stopnia, że pierwszy obiad zjadłam w McDonald’s, bo stwierdziłam, że wystarczy mi nowości” – wspomina konfrontację z bodaj najpopularniejszym miastem świata. Podkreśla, że może nie był to spektakularny wyjazd, ale dał jej poczucie, że sobie poradzi. Za jakiś czas przekonała się, że to przydatne doświadczenie – chłopak, z którym miała lecieć na Maltę, ją wystawił. Poleciała sama.

„To była wycieczka zorganizowana, ale zwiedzałam sama i poznałam sporo nowych osób, w tym Czecha, który podróżował sam przez couchsurfing. Opowiedział mi o opcji spania u innych osób i kolejną podróż, do Portugalii, zorganizowałam już w 100 procentach sama i nocowałam u lokalsów. Łącznie odbyłam niemal 30 solo podróży, głównie do Włoch, co związane jest z moją pracą nad przewodnikami po Neapolu” – mówi Kasia. Pracę z podróżami łączy również Natalia, która tworzy kursy językowe.

***

Martyna miała 20 lat, pracowała i studiowała jednocześnie, aż w końcu uznała, że potrzebuje oddechu. Kupiła bilety do Rzymu. Powiedziała rodzinie, że nie przyjedzie do domu na Wielkanoc i od tamtego momentu stało się to jej tradycją świąteczną – co roku wiosenne święta spędza na solo wycieczce.

„Podróżuję również ze znajomymi, ale przynajmniej raz w roku muszę wyjechać sama. Lubię odpocząć od wszystkiego, odciąć się, mieć taki czas typowo dla siebie, wyjść do restauracji na randkę ze sobą” – tłumaczy. Dodaje, że dzięki podróżom śmielej posługuję się językiem angielskim: „Na wyjeździe solo nie ma wyboru – chcesz coś załatwić, musisz mówić. Możesz robić błędy, mylić się, nieważne, ostatecznie i tak chodzi o to, żeby się porozumieć. Stopniowo buduje to pewność siebie, poczucie, że dam radę”.

Martyna, podobnie jak inne moje rozmówczynie, podkreśla, że należy do aktywnych osób i jej wyjazdy mają niewiele wspólnego z leżeniem plackiem na plaży. „Jeżdżę głównie po europejskich miastach, niekoniecznie stolicach, ale zawsze wyszukuje też na miejscu fajne aktywności. W Portugalii na przykład zrealizowałam marzenie o surfowaniu. Zawsze chciałam spróbować tego sportu, więc wykupiłam kilka lekcji i przepadłam! Ostatnio surfowałam w Azji. Chętnie też próbuję lokalnych dań, lubię poznawać nowe rzeczy, więc w moim przypadku jest tak, że podróże nie tyle mnie otwierają, ile pozwalają realizować moją potrzebę doświadczania i próbowania”.

Świat nie jest taki straszny

Kobiety od wieków karmione są lękami i narracją o piękniejszej, ale słabszej płci. Nie da się oczywiście przeskoczyć statystyk, które ujawniają, że ofiarami przemocy częściej są kobiety – co jednak istotne i warte podkreślenia, dane pokazują, że większym zagrożeniem są dla nas znajomi niż nieznajomi.

„Nieważne, czy jesteśmy daleko w podróży, czy u siebie pod blokiem – wszędzie może spotkać nas coś przykrego lub niebezpiecznego. Jedna obserwatorka napisała mi, że nie pozwoli sobie, żeby jakieś obce typy, których nawet nie zna i którzy stanowią jedynie jakieś potencjalne zagrożenie, sprawili, że zamknie się w domu. Bardzo mi się to podejście podoba. Nie pozwalajmy, żeby wyobrażone zagrożenia odcinały nas od marzeń” – mówi Natalia.

Wszystkie moje rozmówczynie zapytałam o niebezpieczne lub potencjalnie groźne dla nich sytuacje. Chociaż odwiedziły różne części świata – od Stanów Zjednoczonych po Sri Lankę – nie były w stanie takich wskazać. Ogólnym wnioskiem z ich relacji jest raczej: świat wcale nie jest aż tak niebezpiecznym miejscem. Podkreślają jednak, że warto zachować ostrożność i czujność. I pamiętać, że nawet gdy jedziemy gdzieś same, to wciąż jesteśmy częścią tłumu.

„Tak naprawdę rzadko kiedy jesteśmy sami. Niemal cały czas otaczają nas ludzie. Podczas podróży jest to bardzo odczuwalne, chociaż wiele zależy od kraju. Kiedyś w Indiach skaleczyłam sobie stopę. Nawet nie musiałam prosić o pomoc. Od razu podeszła do mnie kobieta i zaczęła dezynfekować ranę. W Europie jesteśmy trochę bardziej pozamykani i zdystansowani, ale warto wychodzić z inicjatywą. Na przykład w Niemczech miałam sytuację, że zgubiłam telefon. Zapukałam do przypadkowych drzwi i zapytałam, czy mogę skorzystać z Facebooka i napisać wiadomość do koleżanki. Nieraz trzeba się po prostu przełamać. W krytycznych sytuacjach pewne rzeczy się po prostu robi. Potrafimy więcej, niż nam się wydaje” – opowiada Natalia.

Kasię proszę natomiast o rady dla kobiet, które chciałyby pierwszy raz wybrać się w samotną podróż: „Polecam zacząć od oswojenia się ze sobą. Czy wychodzisz sama do kina, restauracji, kawiarni, muzeum? Lubisz to? Jeśli nigdy tego nie zrobiłaś, zaczęłabym od tego. Jeśli boisz się, że będziesz cały czas sama, rozważ wyjazd połączony z jakimś kursem – ja byłam na kursie włoskiego w Rzymie. Wypisz to, czego się boisz i zapisz pomysły na to, jak sobie z tym poradzisz, jak możesz się na to przygotować”.

Podróżuję również ze znajomymi, ale przynajmniej raz w roku muszę wyjechać sama. Lubię odpocząć od wszystkiego, odciąć się, mieć taki czas typowo dla siebie, wyjść do restauracji na randkę ze sobą

Martyna

Autorka przewodników do Neapolu dodaje również, że warto wziąć pod uwagę, że podróżowanie solo nie jest dla każdej: „Wbrew scenariuszom filmowym nie wyjeżdżałabym sama świeżo po trudnych doświadczeniach, po to, by uciec od przeżywania emocji. Wyjechałam na miesiąc do Włoch zaraz po śmierci mojego Taty i mam wrażenie, że powrót podwójnie rozdrapał wszystkie rany. Warto mieć z tyłu głowy, że nie wszystko się uda i czasem nie będzie tak fajnie, jak myślałyśmy. Może się okazać, że nie wiemy, czego chcemy i na co mamy ochotę. Na co dzień spełniamy oczekiwania innych i zapominamy zwracać uwagę na swoje. To może dać pewne poczucie zawodu i warto spojrzeć na to, jak na okazję do poznania siebie na nowo. Nie wszystko zależy od nas i nie wszystko da się zaplanować. Podróże solo to akceptacja tego, że nie możemy kontrolować wszystkiego”.

Rady od kobiet

„Regularnie udostępniałam swoją lokalizację mamie, żeby na wszelki wypadek wiedziała, gdzie jestem.” (Astrid)

„Wszędzie trzeba uważać. W dużych miastach lepiej nie nosić przy sobie cennych rzeczy, torebek, które łatwo wyrwać, w tłumie pilnujmy tego, co mamy.” (Natalia)

„Przed wyjazdem sprawdzam i zaznaczam na mapie główne punkty, jak dojechać z lotniska do hotelu. Przygotowuję orientacyjny plan zwiedzania i orientuję się, czy są w danej lokalizacji miejsca, których lepiej unikać. Zdarzyło mi się, że tego nie zrobiłam i w kilku miejscach zapuściłam się w nieciekawe okolice, ale na szczęście skończyło się tylko na stresie”. (Klaudia)

„W kwestii couchsurfingu polecam trochę poznać i porozmawiać z osobą, u której mamy się zatrzymać – nie ma chyba nic gorszego, niż przebywanie z kimś, kto jest totalnie nie z naszego świata. Warto też mieć pod ręką zapisane adresy pobliskich hoteli, gdyby na miejscu okazało się, że coś nie wypaliło. W ogóle lubię mieć zapisane różne numery i namiary – w zeszycie. Jesteśmy przyzwyczajeni, że wszystko mamy w telefonach, ale one mogą się rozładować, zgubić lub zostać ukradzione”. (Natalia)

„Unikam ciemnych zaułków, niebezpiecznych i ciemnych uliczek. Staram się być tam, gdzie są ludzie. Chociaż podróżuję bardzo spontanicznie, nie mam na ogół dokładnego planu. Warto pamiętać, że wokół są ludzie, to tak naprawdę nie do końca są samotne podróże”. (Martyna)

„Nie chodziłam na imprezy, gdy się ściemniało, to kierowałam się do hotelu. Nie była to szalona wycieczka i poznawanie życia nocnego”. (Magda)

„Lepiej wybierać loty z lądowaniem w miejscu docelowym za dnia i dowiedzieć się wcześniej, gdzie i jak kupuje się bilety na komunikację miejską”. (Magda)

„Do hotelu wracam najpóźniej około 22:00-23:00. Unikam ryzykownych sytuacji. Zdarzyła mi się taka raz i to nieświadomie, gdy wylądowałam późno w Stanach Zjednoczonych i w nocy wsiadłam w ostatni miejski autobus, żeby dojechać do motelu. W tym przypadku zgubiły mnie europejskie założenia, że to raczej bezpieczne rozwiązanie. Niestety w USA nocna komunikacja to opcja wybierana głównie przez osoby zażywające narkotyki i margines. Dodatkowo nie miałam roamingu, nie działał mi internet. Gdy w końcu dotarłam do motelu, recepcjonista zapytał mnie, czy sama przyjechałam tu autobusem, a następnie szłam z przystanku. Uznał, że jestem odważna. Jednak powiedział to w bardzo sugestywny sposób, raczej odnosząc się do mojej nieświadomości. Lepiej sprawdzać takie rzeczy”. (Astrid)

„Na Malcie miałam sytuację, że podszedł do mnie mężczyzna z bronią. Nie było to nic groźnego, bo pilnował prywatnych upraw i upewnił się tylko, że nie chcę nic ukraść. Jednak byłam wtedy daleko za miastem, na klifach i nikomu nie dałam znać, gdzie idę. To mnie nauczyło, żeby codziennie 'meldować” się komuś bliskiemu”. (Kasia)

„Na forach ostrzegano przed kradzieżami w Moskwie i Londynie, więc kupiłam plecak z zabezpieczeniami, którego nie da się przebić nożem i zerwać szelek. Wcześniej sprawdzam opinie o miejscach, unikam tych uznawanych za niebezpieczne. Planuję każdy dzień. Trzymam się raczej centrum miast, jeżdżę komunikacją publiczną”. (Gabriela)

„Nie oszczędzam na noclegu. Wolę zapłacić więcej w centrum niż mniej przy dworcu. Zawsze przechodzę trasę na Google Maps, żeby zobaczyć okolicę. Nie wracam do hotelu późno, trzymam się głównych ulic, żadnych skrótów. Jeśli zamawiam wino/drinka, to tylko symbolicznie, tak by zachować 100 proc. uważności”. (Kasia)

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: