„Kobiety mają kulturowe pozwolenie na krytykowanie siebie, ale jesteśmy karane, kiedy zauważamy swoje plusy, kiedy ośmielimy się powiedzieć, że lubimy siebie takimi, jakie jesteśmy”
„Ona ma siłę” to kultowy poradnik, z którego dowiemy się m.in. tego, czym jest pożądanie, czego się wstydzimy, jak fantazjujemy oraz dlaczego nigdy nie powstanie „różowa tabletka”, czyli odpowiednik viagry dla kobiet. Przeczytamy o emocjach, które towarzyszą kobietom w chwilach intymnych i wielu innych ważnych, a czasem przemilczanych, sprawach. Nowe, uzupełnione wydanie przełomowego poradnika o seksualności kobiet, bestsellera New York Timesa, Hello Zdrowie objęło swoich patronatem medialnym!
Przedstawiamy fragment książki „Ona ma siłę” autorstwa Emily Nagoski (Wydawnictwo Buchmann).
Jesteś piękna!
Co myślałaś o tym wałeczku tłuszczu na swoim udzie, w dniu, w którym się urodziłaś?
Co o nim mówili dorośli w twoim otoczeniu?
Każda mała dziewczynka potrzebuje, aby jej opiekun trzymał ją w ramionach z czułością i radością i w większości przypadków w świecie zachodnim ci dorośli nie mogą się doczekać, żeby tę potrzebę zaspokoić. Od dnia naszych narodzin większość z nas wywołuje radość i jest nazywana pięknością.
Jednak coś się wydarza pomiędzy tym wspaniałym dniem, kiedy każdy centymetr i każdy kilogram, każda fałdka na ciele dziewczynki jest uznawana za doskonałą i uroczą…, a dniem, kiedy wkraczamy w okres dojrzewania.
Następuje przyswojenie przez dziewczynę przekazów na temat tego, które części jej ciała są urocze, a które nie. Ziarna samokrytyki zostały zasiane i będą teraz rosły, a pewność siebie oraz samowspółczucie zostaną coraz bardziej zaniedbane, odrzucone i wyrwane z korzeniami.
Studentki śmieją się, jakbym powiedziała dowcip, kiedy pytam: „Co by się stało, gdyby któraś z was podczas wieczornego spotkania z przyjaciółmi powiedziała: »Czuję się dzisiaj taka piękna!«?”.
– Naprawdę, co by się wydarzyło? –
– Żadna z nas by tego nie zrobiła – odpowiadają.
– A jak często, kiedy spotykacie się z przyjaciółmi, mówicie: „Czuję się dzisiaj taka gruba?”.
– Bez przerwy. Bez przerwy.
Kobiety mają kulturowe pozwolenie na krytykowanie siebie, ale jesteśmy karane, kiedy zauważamy swoje plusy, kiedy ośmielimy się powiedzieć, że lubimy siebie takimi, jakie jesteśmy.
Ma to wielki wpływ na nasz orgazm, naszą przyjemność, nasze pożądanie i nasze zadowolenie seksualne. Występuje bezpośredni związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy osiągnięciem dobrostanu seksualnego a samokrytycznymi myślami na temat własnego ciała. W 2012 r. powstał przegląd 57 badań dokonanych na przestrzeni dwudziestu lat, który ujawnił ważne związki pomiędzy wizerunkiem ciała a praktycznie każdą dziedziną zachowania seksualnego, jaką możesz sobie wyobrazić: pobudzeniem, pożądaniem, orgazmem, częstotliwością stosunków, liczbą partnerów, seksualną asertywnością i szacunkiem wobec samej siebie, spożywaniem alkoholu i narkotyków w trakcie seksu, niezabezpieczaniem się, i inne.
Wyniki różnią się niekiedy w zależności od grupy wiekowej, osobowości seksualnej oraz grupy etnicznej, ale ogólny rezultat jest jednoznaczny: kobiety, które czują się gorsze z powodu wyglądu ich ciała, uprawiają mniej zadowalający, bardziej ryzykowny seks, z niższym poziomem przyjemności, większą ilością niepożądanych konsekwencji oraz częstszym bólem.
Nie sądzę, że ktokolwiek miałby być zaskoczony, słysząc, iż pozytywna ocena własnego ciała poprawia nasze życie seksualne. Kiedy się nad tym zastanowić, jest to oczywiste, prawda? Pomyśl o tym, że się z kimś kochasz, podczas gdy jesteś bardzo niepewna siebie i czujesz się nieatrakcyjna. Co byś czuła, gdyby osoba, która jest ci bliska, zaczęła cię dotykać, patrzeć na ciebie, podczas gdy choćby jedna myśl na temat własnego ciała powoduje, że tracisz komfort? Zwracałabyś uwagę na doświadczenia własnego ciała oraz uczucia partnera – czy skupiłabyś się na tym wszystkim, co w tej chwili czujesz się zmuszona zakryć?
Czy taka sytuacja uruchamia mechanizm pobudzenia, czy raczej hamulec?
A teraz wyobraź sobie zbliżenie, kiedy czujesz się niezwykle pewna siebie i piękna. Wyobraź sobie, że bliska ci osoba dotyka twojej skóry swoimi dłońmi i spojrzeniem, kiedy ty sama kochasz każdy fragment siebie i możesz poczuć, jak twój partner docenia twoje piękno.
Główną rolę w obu tych przypadkach odgrywa mechanizm skłonności – ale w pierwszej sytuacji jest on rozdarty pomiędzy kontynuowaniem doświadczenia seksualnego a ucieczką przed własnym ciałem. W drugim przypadku, kiedy jesteś zadowolona z tego, że żyjesz we własnym ciele, ten mechanizm porusza się zarówno w stronę seksu, jak i w stronę ciebie samej, nie powodując konfliktu. Stąd oczywiste jest, że samokrytyka twojego ciała wpływa na twoje seksualne samopoczucie. Nie da się zrozumieć spełnienia seksualnego kobiety, nie biorąc pod uwagę jej satysfakcji z własnego ciała, tak jak nie da się zrozumieć przyjemności seksualnej kobiety, pomijając przywiązanie i stres. Kobiety nie będą całkowicie, rozkosznie zadowolone z własnego życia seksualnego dopóty, dopóki nie zaakceptują z całkowitą i rozkoszną satysfakcją swoich ciał.
Aby więc mieć bardziej udany i częstszy seks, pokochaj swoje ciało. To jedno z tych stwierdzeń, na które reaguje się: „Tak…! Ale… jak?”.
Ponieważ brak akceptacji własnego ciała to nie była nigdy twoja decyzja, będzie to trudne. Nie miałaś zbyt wielkiego wpływu na wybór tego, co się z tobą stało w czasie między dniem twoich narodzin a wkroczeniem w okres dojrzewania, a właśnie wtedy zakorzenia się największa część samokrytyki ciała. Nie dostałaś nigdy szansy na to, żeby wyrazić zgodę lub sprzeciwić się w reakcji na fakt zasiania w twoim ogrodzie ziaren samokrytycyzmu.
Sprowadza się to do sytuacji, w której kobiety mniej niż swojemu ciału ufają bardziej temu, czego zostały nauczone przez kulturę na temat własnego ciała.
Jednak są to kwestie zarówno nieprawdziwe, jak i niewłaściwe. Krzywdzące. Chciałabym skonfrontować się z dwiema informacjami, które przyswoiłaś, a które są zdecydowanie złe, oraz tego, co jest dobre: po pierwsze, że samokrytyka jest czymś pozytywnym, a po drugie, że nie powinnaś być gruba. Obie te rzeczy są fałszywe. Oto dlaczego.
Krytykowanie samej siebie = stres = mniejsza przyjemność seksualna
Kobiety szkoli się, aby dokonywały samobiczowania, kiedy coś im się nie uda. Mamy krytyczne podejście do samych siebie: „Jestem taka głupia/gruba/niezrównoważona”, „Jestem do niczego”, „Nie znam się” – to reakcje na sytuacje, które nie układają się tak, jakbyśmy tego chciały. A nasze mechanizmy w mózgu przetwarzają samokrytykę przez obszary w mózgu połączone z powstrzymywaniem zachowań – czyli z systemem hamowania. Nic dziwnego zatem, że samokrytyka jest bezpośrednio związana z depresją – a czy depresja poprawia twój seksualny dobrostan? Nie.
Samokrytyka = stres
Oto cały proces działania:
Zagłębiając się w tę sprawę, samokrytyka to kolejna forma stresu. Kiedy myślimy: „Jestem do niczego!”, to tak, jak byśmy mówiły: „Jestem lwem!”. Dosłownie zwiększa się poziom naszych hormonów stresu. Twoje ciało reaguje na negatywną samoocenę dokładnie tak, jak gdyby właśnie zostało zaatakowane.
Rozwiązaniem jest aktywne zastąpienie samokrytyki samowspółczuciem. Kobiety mają tendencje do dwuwarstwowej reakcji na tę propozycję.
Po pierwsze, intuicyjnie bardzo im się podoba pomysł większej akceptacji siebie i nieobwiniania się za to, że ich życie nie jest idealne. Badania wyjaśniają kobietom to, co one same czują: samokrytyka wiąże się z problemami zdrowotnymi, zarówno psychicznymi, jak i fizycznymi oraz większą samotnością. Dokładnie tak: samotność to jeden z efektów – a więc nie tylko „Jestem zagrożona”, ale też „Jestem zagubiona”.
Jednak kiedy kobiety zaczynają bardzo konkretnie o tym myśleć, odkrywają, że potrzebują samokrytyki do tego, aby zachować motywację. Wierzymy, że dobrze nam robi torturowanie się, choćby w niewielkim stopniu. Coś w rodzaju: „Jeśli przestanę się biczować za wszystkie oznaki tego, że nie jestem idealna, będzie to wyglądało tak, jakbym przyznała przed światem – i przed samą sobą – że nigdy nie będę idealna, że jestem na zawsze nie dość dobra! Potrzebuję własnego samokrytycyzmu, aby zachować nadzieję i zmotywować się do ciągłej poprawy”.
Kiedy mówimy same sobie: „Nie mogę przestać podchodzić do siebie krytycznie, bo inaczej zawiodę całkowicie!”, to tak, jakbyśmy stwierdzały: „Nie mogę przestać biec/walczyć/udawać martwej, bo lew mnie zje!”. Dokładnie tego nauczyła nas kultura, dlatego nic dziwnego, że tyle z nas w to wierzy. Jest to tak zakorzenione w naszej kulturze, że wydaje się… rozsądne. A nawet racjonalne.
Ale nie jest.
Pomyśl: Co naprawdę stałoby się, gdybyś przestała uciekać przed samą sobą lub przed twoim samobiczowaniem? Co by się wydarzyło, gdybyś odłożyła ten pejcz, którym się okładasz od wielu lat?
Kiedy przestaniesz się biczować – kiedy skończysz z ciągłym zadawaniem sobie ran, to… zaczną się one goić.
Samokrytyka jest bardzo szkodliwym chwastem w ogrodzie, ale zbyt wiele z nas zostało nauczonych traktowania jej jak najrzadszy kwiat, nawet jeśli on przytłumia rdzenne rośliny naszej seksualności. Daleko mu do motywowania nas do bycia lepszymi. Jedyne, co robi, to zadawanie bolesnych ran.
Nie możesz przestać samą siebie krytykować, biczując się za to, że sama siebie krytykujesz. Kiedy uświadomisz sobie, że właśnie pomyślałaś „Jestem do niczego”, a potem pomyślisz: „Cholera, Emily powiedziała, żeby przestać to robić! Jestem do niczego!”, to nie jest to zbyt pomocne, prawda? Kiedy więc pomyślisz, że jesteś kiepska, lub czymkolwiek jest to, co sobie mówisz, kiedy sprawy nie układają się po twojej myśli, po prostu zwróć na to uwagę. Zauważ ten chwast. Nie zasadziłaś go tam – przedarł się sam pod płotem. Wykorzystaj tę okazję do zasiania pozytywnej myśli. Na przykład, kiedy zdarzy ci się powiedzieć: „Jestem do kitu”, pomyśl: „Jestem w porządku”. W znaczeniu: „Jestem bezpieczna”, „Jestem całością” czy „Jestem w domu”. Jesteś w porządku.
Zmiana jest możliwa – zdarza się bez przerwy!
Opowiem ci o mojej przyjaciółce Ruth. Siedziałyśmy razem któregoś popołudnia, rozmawiając o seksie (temat obowiązkowy, jeśli spędzisz ze mną wystarczającą ilość czasu), i ona powiedziała:
– Wiesz, wiele przeżyłam, ale moja seksualność dopiero niedawno naprawdę się rozwinęła i poprawiła.
– Cudownie – odpowiedziałam – Co takiego się zmieniło?
– Czuję się o wiele bardziej pewnie we własnym ciele, jestem bardziej pewna siebie! Wiem wreszcie, że wspaniale jest ze mną być i mam z tego wielką satysfakcję.
– Cudownie! Jak do tego doprowadziłaś?
Pewnego dnia po prostu dotarło do mnie, że to wszystko bzdury. Kim oni wszyscy są, żeby mi mówić, że nie jestem wspaniała, taka jaka jestem?
Tak. Dokładnie o to chodzi.
Emily Nagoski – ceniona amerykańska seksuolożka, psycholożka i terapeutka; prowadzi badania nad płcią oraz seksualnością, a także warsztaty i szkolenia z edukacji seksualnej; współpracuje ze słynnym Instytutem Kinseya. Autorka trzech poradników.
Zobacz także
„Drażni mnie terror ciałopozytywności, z pozytywności obdzierany” – blogerka szczerze o body positive
„A ta co, lustra nie ma?”. Wygląd moich piersi nie powinien być sprawą publiczną – zauważa Sara Cicherska
„Akceptacja siebie to pozwalanie sobie na dużo, bo możemy i wiemy, co nam służy”. O tym, co łączy zabiegi medycyny estetycznej z samoakceptacją, mówią psycholog i chirurg plastyczny
Polecamy
Andie MacDowell o nierealnych standardach piękna: „Jestem za stara, by się głodzić”
Tysiące nagich osób na moście Story Bridge. „Wszyscy jesteśmy tacy sami”
Pamela Anderson o rezygnacji z makijażu: „Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że czuję się świetnie jako ja”. Nakłoniła Drew Barrymore do zdjęcia doczepów na wizji
Danae Mercer: „80 proc. kobiet ma cellulit, 70 proc. niesymetryczne piersi, 90 proc. ma wzdęcia. Kobiety w 100 procentach są piękne, silne i znaczą więcej niż ich odbicie”
się ten artykuł?