„Kiedy wyszedł z mojego domu, zabrał wszystko. Łącznie ze śrubokrętem”. Poznajcie Bękarty Tindera
Iwona szukała prawdziwej miłości, znalazła oszusta matrymonialnego. Ona układa siebie na nowo z pomocą terapeuty, on szuka nowych ofiar na Tinderze. Wiktoria* ma szczęście, że szybko wyszła z domu Marcysia, którego fascynowała przemoc seksualna wobec kobiet, zwłaszcza tych nieletnich. Laura* nigdy się nie dowiedziała, czemu Adam już nigdy jej nie odpisał i do niej nie oddzwonił, skoro nic nie zwiastowało końca. Wszystkie poznałam na grupie „Bękarty Tindera – sekcja damska”.
To grupa na Facebooku, na której kobiety wzajemnie ostrzegają się przed mężczyznami z Tindera. Ktoś cię okłamał, wzbudził twój niepokój, nie powiedział o żonie? Wtedy post z ostrzeżeniem udostępniasz na grupie. Zwykle jest to zdjęcie z zamazanymi oczami i screeny z korespondencji. A do tego krótkie opisy w stylu: „Może któraś szuka swojego męża?”, „Dziewczyny, uważajcie na niego!”, albo mocniejsze: „Jeśli zło istnieje, to ma twarz tego człowieka”.
Są też dłuższe historie zranień, opowieści o manipulacjach, oszustwach, agresywnych wiadomościach. Większość historii zamieszczana jest anonimowo.
Znalezienie bohaterek do artykułu nie jest proste, bo kobiety znów muszą zmierzyć się z tym, co je spotkało. Wstydzą się. „Oszukał mnie, o czym tu opowiadać?” – odpisuje mi jedna z nich.
Laura zgadza się na rozmowę jako pierwsza. Rozmawiamy w czerwcu, jest wtedy miesiąc po rozstaniu, o którym nigdy się nie dowiedziała, bo Adam po prostu zniknął.
„Nie chcesz poeksperymentować z tym, że nie masz ochoty na seks?”
Wiktoria ma 27 lat. Ona już dosyć sprawnie posługuje się asertywnością, ale obawia się, że jak bardzo młoda dziewczyna trafi w ręce Marcysia, to może źle się skończyć. Dlatego opublikowała post z ostrzeżeniem na grupie Bękarty Tindera- sekcja damska. Bo Marcyś na początku sprawia pozytywne wrażenie. Jest oryginalny i energetyczny. Dlatego Wiktoria po krótkiej korespondencji z nim zdecydowała się na spotkanie. Mieli iść tylko na spacer, ale jakoś tak się stało, że zaprosił ją do siebie.
– I już na pierwszym spotkaniu zaczął się do mnie dobierać – opowiada. – Był w tym jakiś dziwny, zwierzęcy. Poczułam się z tym bardzo źle, chciałam go zastopować, natychmiast wyjść.
Ale Marcysowi się to nie spodobało. „Nie chcesz poeksperymentować z tym, że nie masz ochoty na seks?” – naciskał. Później opowiadał o kulturze gwałtu Japonii, którą się fascynował. A najbardziej intrygowało go to, że to zjawisko dotyczy młodych, nieletnich dziewczyn. Wiktorię to zmroziło, bo ma twarz i figurę nastolatki.
– Wtedy pomyślałam, że jest niebezpieczny. Ja wyszłam, ale nadal boję się spacerować w okolicy, w której mieszka. Chcę uchronić przed nim inne dziewczyny – tłumaczy.
Pod postem Wiktorii pojawiły się liczne komentarze, z których wynikało, że Marcyś na Tinderze jest „popularny”. „Rozmawiałam przez kamerkę. Wmawiał mi, że wyczuwa ode mnie, że dawno nie uprawiałam seksu…” – brzmi jeden z wpisów.
Wiktoria jak dotąd nie miała szczęścia do chłopaków z Tindera. Kiedyś spotykała się z mężczyzną, który z zawodu był seksuologiem. Wyznał, że go kręci, gdy kobieta przebiera się za maleńką dziewczynkę, zakłada body i wkłada w usta smoczek. Do Wiktorii, która wygląda jego zdaniem jak dziecko, powiedział: „Ale ty nawet nie musisz się przebierać”.
Z Grzegorzem miało być zupełnie inaczej.
– Bardzo uzdolniony muzyk, multiinstrumentalista, miał świetne wyniki w Akademii Muzycznej – wylicza jednym tchem Wiktoria. – Imponował mi.
I przyznaje, że jego zapach i ton głosu sprawiał, że kręciło jej się w głowie. Do czasu, kiedy nie zaczął dawać jej sprzecznych komunikatów.
– Mówił: „Za kogo mnie masz? Chyba nie myślisz, że jestem takim facetem, który potrafiłby przyjechać w środku nocy?”. Po czym właśnie przyjeżdżał. Albo: „Szanuję cię tak bardzo, że nie będę z tobą sypiał”. Tyle że kochał się ze mną – relacjonuje.
Mówi, że czuła coraz większy dyskomfort.
– W intymnej sytuacji mówił: „Co ja zrobiłem, miałem już taki nie być” – zupełnie tak, jakby robił coś bardzo złego. Przecież jesteśmy dorosłymi ludźmi, nikogo nie krzywdzimy – opowiada.
Zorientowała się, że ją źle traktuje, umniejsza jej i negatywne komunikaty obraca w żart. Coraz częściej też udawał, że się obraża albo nagle żegnał przez komunikator, zapewniając, że już nigdy się nie odezwie. „Nie chcę ciebie znać”, „Nie chcę z tobą rozmawiać” – to były komunikaty na porządku dziennym. Wiktoria zaczęła bać się, że powiedziała coś głupiego, że może jej żart był nieśmieszny, że została źle zrozumiana. Tłumaczyła, uspokajała, ale czuła się niepewnie, niestabilnie.
W końcu postanowiła z szacunku do siebie zakończyć relację. Grzegorz stwierdził, że on i tak nie szuka związku, nie potrafi się zakochać. Ale szybko pochwalił się, że ma już nową dziewczynę: o identycznych zainteresowaniach jak Wiktoria, ale z większymi osiągnięciami. Wiktoria jest po studiach muzycznych, skończyła kurs aktorski, ale marzy o szkole filmowej. Od Grzegorza dowiedziała się, że teraz jest z „prawdziwą” aktorką.
– To było już takie ostateczne zdeptanie mnie. Wtedy zrozumiałam, że muszę całkowicie zerwać ten kontakt – podsumowuje.
„Jeszcze sobie nie wybaczyłam, że dałam się tak oszukać”
Trzy tygodnie rozmów telefonicznych, pisania przez Messenger, wideorozmów. To wystarczyło, żeby Iwona spotkała się z Maksem na żywo. Chłonęła każde jego słowo. Była bardzo długo sama. A Maks umiał tak pięknie mówić i trafiać w czułe punkty.
Trzeciego dnia znajomości wyznał jej miłość, obiecywał ślub i dzieci. Dlaczego miałaby mu nie wierzyć? Iwona ma taką naturę, że po prostu ufa ludziom. I pomaga im wtedy, kiedy tego potrzebują. A Maks potrzebował wielu rzeczy. Nie miał mieszkania, pieniędzy, pracy. Przedstawiał się jako wszechstronny malarz, pisarz, artysta i fotograf. Wprowadził się do Iwony po dwóch miesiącach znajomości.
Oczytany, erudyta, choć tylko z wykształceniem podstawowym (zapewnienie o ukończeniu liceum plastycznego było kłamstwem). Iwonę intrygowała jego wrażliwość, umiejętność rozmowy i to, że na każdym kroku podkreślał, że właśnie z nią przeżywa prawdziwa miłość.
Od początku drażnił ją zapach jego ciała, nie odpowiadał jej, ale stwierdziła, że się przyzwyczai. Inne sygnały też zignorowała.
Kiedy zapaliła się u niej czerwona lampka, że jej związek nie wygląda tak, jak powinien? Wtedy, kiedy rzucił się na nią z nożem. Mieszkali wtedy ze sobą trzy tygodnie. Iwona krzyknęła z przerażenia, on chwilę później rzucił się na podłogę, zaczął płakać i przepraszać.
– Myślałam, że go uleczę – opowiada.
Współczuła mu. Opowiadał o swoim nieszczęśliwym dzieciństwie, o tym, że nie pójdzie pracować za najniższą krajową, bo to poniżej jego godności. Kiedy Iwona proponowała, żeby jednak szukał pracy, oskarżał ją, że myśli tylko o sobie. Przecież źle się czuł, miał migrenę, a ona mu ciosała kołki na głowie.
– Nie wiedziałam, że można tak manipulować, tak kłamać, bo sama zawsze była szczera. Mówił, że nikt nie będzie mnie tak kochał jak on, ale tego samego dnia mnie zdradzał – opowiada. – Zrujnował mnie finansowo, nie mam teraz nic.
Później z akt policyjnych dowiedziała się, że Maks ma diagnozę psychiatryczną: antyspołeczne zaburzenie osobowości. I żonę. A przecież deklarował się jako rozwodnik. Swoich praw Iwona będzie dochodzić na drodze cywilnej.
– Jak się z kimś jest, to nie zbiera się na niego haków – tłumaczy. – Mam mało dowodów. Koleżankom wstydziłam się przyznać, że utrzymuję dorosłego faceta. Nie słuchałam tych, którzy mnie przed nim ostrzegali.
Maks całymi dniami grał w gry, pił, tworzył teksty antysystemowe, korzystał z portali randkowych i stron pornograficznych. Będąc z Iwoną, wciąż szukał innych kobiet.
Kiedy ją uderzył, powiedziała dość i wyrzuciła go z domu. Kazała też oddać 25 tys. złotych. Tydzień później prosiła, żeby wrócił. On postawił warunek – zgodzi się, ale tylko jeśli Iwona podrze jego zobowiązania do spłaty pieniędzy.
– Teraz wiem, że byłam od niego uzależniona, ale wtedy nie wiedziałam, jak to się nazywa. On cały czas zapewniał, że z jego strony jest wielka miłość, że damy radę. Chciałam wszystko naprawić.
Dlatego, jak mówi, sprzedała swoje mieszkania, żeby kupić Maksowi dom. Ale po tym Maks zaraz zniknął z życia Iwony. Nie zniknął jednak z sieci. Był na wszystkich możliwych portalach randkowych.
Pod koniec 2021 roku Iwona złożyła zawiadomienie na policję. Wtedy zrozumiała, że sama nie da rady. Że Maks to nie partner, ale zwyczajny oszust matrymonialny.
Dlatego umieściła post z ostrzeżeniem. Bo Maks nadal jest na Tinderze. Iwona nie chce, żeby inne kobiety dały się zwieść.
– W szkołach powinni uczyć o technikach manipulacji. Bo Maks potrafi zwodzić, zapewniać o miłości. Kiedy wyszedł z mojego domu, zabrał wszystko. Łącznie ze śrubokrętem – mówi. – To dla mnie straszne, że dałam się tak oszukać. Gdyby nie podszedł do mnie ze strony emocjonalnej, tak by się to nie skończyło, bo zawsze byłam ostrożna. Jestem w terapii. Ale jeszcze sobie nie wybaczyłam.
„Napisał, że oddzwoni. Nie oddzwonił nigdy”
Laura, copywritterka, osiem lat temu odeszła od przemocowego męża. Ma 52 lata, ale to Adam miał być nadzieją na pierwszy dobry i zdrowy związek w jej życiu. Mimo że podawał się za 10 lat młodszego na Tinderze. – I to była pierwsza czerwona flaga, którą zlekceważyłam. Nie wiem, na ile jest wyrachowany, na ile wyszło to mu niechcący – zaczyna swoją opowieść.
Laura teraz przerabia ten związek na terapii. Ale nic nie zwiastowało, że zamiast kolejnych randek, będą terapeutyczne sesje. Początki były jak z bajki. Laurę zachwyciło to, jakie Adam ma maniery.
– Prezentował sobą niesamowitą kindersztubę: otwierał drzwi do samochodu, wstawał od stolika wtedy kiedy ja, w teatrze podawał mi płaszcz i puszczał przodem: tak, jakby mnie ochraniał w tłumie, co było bardzo przyjemne. Zaczynał od wysokiego C: najpierw kolacja w dobrej, wybranej przeze mnie restauracji, kino, teatr.
Laura podejrzewała, że Adam nie miał ukończonych zagranicznych kursów kulinarnych, którymi tak się szczycił, tylko po prostu dobrze gotował. Ale kto by tam się czepiał szczegółów?
Potem Adam nie chciał już chodzić do teatru, zapraszał do swojego domu i przepięknego ogrodu, którego pielęgnacja była jego pasją. Tak wielką, że nie stawił się na ważne wydarzenie w życiu zawodowym Laury.
– Weekendy były pełne troskliwości wobec mnie – opowiada. – Pytał, jak spałam, czy nie zmarzłam, przykrywał kocem. Jego ogród rozkwitał, długie i nieśpieszne śniadania jadaliśmy na tarasie, wokół jego stawu chodziły kaczki. To była sielanka.
Ale pomiędzy spotkaniami Adam nie potrzebował kontaktu. Jeszcze na początku starał się dzwonić raz, dwa razy w tygodniu, potem coraz mniej. Laura szanowała to. Sama zresztą kiedyś długo korespondowała z mężczyzną, który poprzestał tylko na pisaniu. Adam przynajmniej był konkretny, wiedział, czego chce.
Ale w środku czuła się niekomfortowo, podskórnie odczuwała niepokój. Dlaczego? Jak mówi, sprawiał to dystans emocjonalny między spotkaniami.
– Między randkami nie było ani obecności, ani czułości. A potem te intensywne spotkania: spacery do lasu, bardzo dobry seks, nieskrępowane milczenie – precyzuje.
Za namową terapeutki próbowała wyjaśnić to z partnerem. Zaśmiał się, że musi mieć jakieś wady. Poza tym Adam jest stomatologiem, miał mnóstwo pacjentów i mało czasu. Ale, co niepokoiło Laurę, mimo związku z nią, ciągle był na Tinderze. Ona sama poinformowała, że likwiduje aplikację randkową i dodaje go do znajomych na Facebooku. I to był koniec.
Koniec, o którym Laura nigdy nie dowiedziała się od niego. Została sama, zdezorientowana, z poczuciem żalu, a nawet winy. – Przeszłam wszystkie etapy żałoby po tej stracie – opowiada.
Nie wie, czemu nie odczytał od niej nigdy ostatniej wiadomości na Whatsappie. Czemu po raz pierwszy raz w życiu nie odebrał od niej telefonu , nie otworzył jej drzwi domu, kiedy przyjechała. Czemu zamilkł.
– Przyjechałam do niego, bo chciałam tylko wiedzieć, co się dzieje. Przecież jeszcze chwilę temu dbał o to, żebym nie zraniła stopy rozbitym kieliszkiem, żebym nie zmarzła przy ognisku – opowiada. – Na koniec napisałam mu ironicznego smsa z pytaniem, czy wszystko ok, czy coś się stało. Napisał, że wszystko OK, że oddzwoni. Nie oddzwonił nigdy.
Wśród jego znajomych na Facebooku pojawia się wiele kobiet: młodych, ambitnych, robiących coś ciekawego w życiu, zachwycających się zdjęciami jego ogrodu. Laura podejrzewa, że ten sam scenariusz powieli niebawem z inną kobietą.
„Może warto, żebyście widziały, że są takie taktyki” – napisała na Bękartach.
Po co jest ten tekst?
Jest wiele wspaniałych, wartościowych, ambitnych kobiet, które z pięknymi i czystymi intencjami korzystają z aplikacji randkowych. Na Tinderze szukają miłości, zdrowego związku albo przyjaźni, a nie kłamstw, skaleczeń czy traum, które potem trzeba przerabiać na terapii.
Nie zależy im, żeby je obrażać, umniejszać im czy wykorzystywać finansowo. Nie po to przesuwają w prawo (opcja swipe right, żeby polubić użytkownika – przyp. red.), żeby potem zbierać się latami i zastanawiać, dlaczego to właśnie je spotkała krzywda. Ale niestety czasem bywa tak, że natrafiają na osoby, które wykorzystują ich dobroć. Na mężczyzn bez kręgosłupa moralnego: takiego, który by kazał im chociaż zdawkowo pożegnać się, jeśli nie zamierzają kontynuować znajomości.
Ten tekst jest po to, żeby po jego lekturze zastanowić się, czy nasza internetowa znajomość ma szansę powodzenia. Czy czasem zachowanie lub wiadomości mężczyzny poznanego na Tinderze łudząco nie przypominają tych historii? Czy nie ma pod naszymi stopami wielkich, czerwonych flag, które niezauważalnie depczemy, biegnąc po (nie)miłość?
*na prośbę bohaterek imiona zostały zmienione
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
Syn norweskiej księżnej aresztowany. „Pięć ofiar”
„Nie każdy związek chce być uratowany” – mówią seksuolog dr Robert Kowalczyk i dziennikarka Magdalena Kuszewska
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
się ten artykuł?