Joanna Ostrowska napisała o nieheteronormatywnych ofiarach nazizmu i zdobyła Nike. „Czułam złość oraz wstyd”
– Przed wojną na nieheteronormatywność mówiono „niemiecka choroba”. Opisywałam to, a jednocześnie w radiu słuchałam wypowiedzi arcybiskupa Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Przez te przerażające analogie, czułam, że to, nad czym pracuję, jest niezwykle aktualne. Prócz złości towarzyszył mi też wstyd. Wstyd na to, że tak późno zajmujemy się historią nieheteronormatywnych ofiar nazizmu – mówi dr Joanna Ostrowska, historyczka i badaczka, autorka książki „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej” oraz laureatka Nagrody Nike Czytelników.
Marianna Fijewska: W jednej z recenzji przeczytałam, że „Oni” wyrośli na gruncie pani złości. To prawda?
Joanna Ostrowska: Prawda. Napisałam ją w ramach buntu.
Przeciw?
Obecnemu w Polsce dyskursowi dotyczącemu II wojny światowej. Przeciw milczeniu – niemówieniu, niepisaniu, niebadaniu… Po prostu zapominaniu o tym, że ofiarami nazizmu były też osoby nieheteronormatywne. Swój bunt szeroko opisuję we wstępie książki. Tłumaczę tam, że chcę spróbować jakoś przełamać te podstawowe stereotypowe przekonania, dotyczące tego, dlaczego do tej pory w historii nie było miejsca na „nich” – czyli osoby LGBTQ+ będące ofiarami wojny. Mam tu na myśli przede wszystkim ludzi skazanych na mocy paragrafu 175 niemieckiego kodeksu karnego, w ramach którego penalizowano nieheteronormatywnych mężczyzn.
Jakie są te stereotypowe przekonania, tłumaczące społeczne przemilczenie tematu skazanych z paragrafu 175?
W Polsce mówi się, że byli to przede wszystkim więźniowie niemieccy, że było ich bardzo, bardzo niewielu i jeszcze, że często byli predatorami seksualnymi, współsprawcami, a nie ofiarami. Moje badania obalają każdy z tych trzech argumentów.
A dodajmy, że nie prowadzi ich pani od wczoraj.
15 lat temu rozpoczęłam badania nad zapomnianymi ofiarami nazizmu. Zaczęłam kolekcjonować pierwsze źródła dotyczące nieheteronormatywnych więźniów, ale etap bardzo intensywnej pracy nad książką przypadł na rok 2019 i 2020, czyli na czas, w którym po Polsce rozlała się homofobiczna fala i właśnie ta fala była jednym z powodów, dla których ja sama zdecydowałam się z Polski wyjechać.
Pracowała pani nad książką o homofobii w czasie, gdy ze względu na homofobię właśnie opuściła pani kraj… Jakie emocje towarzyszyły pani podczas pisania?
Złość. Byłam zła na to, ile rzeczy – chociażby na poziomie językowym – się powtarza. Przed wojną na nieheteronormatywność mówiono „niemiecka choroba” – opisywałam to, a jednocześnie w radiu słuchałam wypowiedzi arcybiskupa Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie”. Przez te przerażające analogie, czułam, że to, nad czym pracuję, jest niezwykle aktualne. Prócz złości towarzyszył mi też wstyd. Wstyd na to, że tak późno zajmujemy się historią nieheteronormatywnych ofiar nazizmu, że przez te wszystkie lata nikt nie zadawał pytań, nikt nie był w stanie wysłuchać tych świadków. Wstyd, że dzieje się to dopiero teraz, gdy 99 proc. z nich nie żyje, a my, badacze, mamy do dyspozycji tylko ich rodziny.
A może oni sami nie chcieli mówić?
Myślę, że lata 90. mogłyby być w Polsce momentem przełomowym. W Niemczech były – historycy pracowali wówczas z nieheteronormatywnymi ofiarami nazizmu. Ci ludzie się otwierali, opowiadali o swoim cierpieniu. Ale w Polsce nie podjęto tematu, nie wykorzystano szansy. Może nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak niewiele czasu zostało tym ludziom?
Myśli pani, że wiele osób zdecydowałoby się mówić?
Nie wiem. Na pewno część świadomie wybrała milczenie. I ja muszę ich milczenie uszanować, choć chciałabym dać czytelnikowi odpowiedź na tak wiele pytań… Mam jednak świadomość, że osoby, które opisuję w książce, powiedziały tyle, ile chciały powiedzieć. Jeśli milczały, być może uznały, że na ich opowieść nikt nie zasługuje. Samo milczenie jest dla mnie czymś w rodzaju specyficznego źródła historycznego, którego nie mogę pomijać. Dlatego, gdy w swoich badaniach dochodzę do ściany, nie snuję domysłów, nie doszukuję się odpowiedzi, nie piszę, co mogło się wydarzyć, ale zostawiam tę historię otwartą.
Dlaczego w Polsce nie podjęto tematu nieheteronormatywnych ofiar nazizmu? W latach 90. i później?
Ja to nazywam hierarchizacją cierpienia. Co to oznacza? Powiem może na przykładzie mojej rodziny – moja prababcia była więźniarką kryminalną, zatrzymaną za nielegalny ubój. Została wywieziona do obozu pracy, ale o jej cierpieniu właściwie się nie wspomina. Mówi się za to dużo o moim pradziadku, który zginął w Katyniu. W dyskursie powojennym ofiary ustawiane są na drabinie, na której najwyższe szczeble zajmują osoby działający w podziemiu politycznym. A osoby nieheteronormatywne zatrzymywane na mocy paragrafu 175. to nie są ci „bohaterowie”, o których chcemy słuchać i opowiadać.
”W Niemczech lata 90. były momentem przełomowym – historycy pracowali wówczas z nieheteronormatywnymi ofiarami nazizmu. Ci ludzie się otwierali, opowiadali o swoim cierpieniu. Ale w Polsce nie podjęto tematu, nie wykorzystano szansy”
Z pewnością społeczeństwo woli bohaterów jednowymiarowych, czarnych lub białych. Szarość trudniej się konteneruje. Ale w pani książce pojawiają się postaci szare. Mam na myśli np. Stanisława Oczkowskiego, który jest zarówno ofiarą, jak i katem.
Właśnie! Większość współczesnych opowieści o II wojnie światowej charakteryzuje się tym, że występują w nich bohaterowie o pięknych, nieskazitelnych duszach. Chcemy wierzyć, że skoro raz zachowali się dzielnie i patriotycznie, to nie są zdolni do czynienia zła. Stanisław Oczkowski został zatrzymany ze względów politycznych, bo należał do oddziału, który terroryzował volksdeutschów pod Poznaniem. Trafił do więzienia, gdzie przez długi czas brutalnie gwałcił swojego współwięźnia, deklarując się jednocześnie jako osoba heteroseksualna. Za to wytoczono mu sprawę z paragrafu 175 i wysłano do obozu z nakazem wyniszczenia przez pracę. Zmarł w wieku 23 lat w obozie Gusen. Przykład Oczkowskiego pokazuje, że odcieni szarości w różnych biografiach nie da się uniknąć, mówiąc o wojnie i osobach skazanych z paragrafu z 175, bo byli wśród nich również kaci. A byli też zupełnie niewinni ludzie, którzy po prostu się zakochiwali i za to musieli cierpieć kary w więzieniach lub obozach koncentracyjnych. Jeśli zdołali to przeżyć, ich powojenna biografia nierzadko koncentrowała się wokół nieustannych prób ukrywania przeszłości.
Opisała pani bardzo trudne kawałki historii i to nie po raz pierwszy. Pani poprzednia książka „Przemilczane” opowiada historię kobiet zmuszonych do pracy seksualnej w nazistowskich burdelach. Zastanawiam się, czy jako historyk „opancerzyła się” pani, opisując tak niewiarygodne ludzkie tragedie?
Nie opancerzyłam się i mam nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie. Jeśli by doszło, moja praca straciłaby sens. Pisząc tę książkę, byłam autentycznie poruszona biografiami moich bohaterów.
Jaka historia poruszyła panią najbardziej?
Historia miłości Ericha i Josefa. Josef był robotnikiem przymusowym. Gdy przyjechał do Niemiec do pracy w Tybindze, poznał starszego kupca o imieniu Erich. Zakochali się w sobie i wywiązał się między nimi romans. Cała sprawa nie ujrzałaby nigdy światła dziennego, gdyby nie donosy innych polskich robotników przymusowych. Prócz donosów było jeszcze zdjęcie, od którego rozpoczyna się rozdział mojej książki. Na zdjęciu widać śpiącego Josefa. Autorem fotografii jest Erich i to właśnie przez to zdjęcie nakręca się cała sprawa karna. Obaj trafiają do więzienia, ale to Erich czuje się wszystkiemu winny. By uratować Josefa, pisze piekielnie emocjonalne listy do prokuratora i sędziego. Te listy są piękne, straszne i niezwykle osobiste. Erich bierze w nich całą winę na siebie i domaga się kary, nawet kastracji, byle tylko Josef został ocalony.
Wstrząsające.
Nawiązałam kontakt z archiwum miejskim w Tybindze, z pytaniem, czy może zachowały się u nich jakieś materiały dotyczące Ericha. Wysłałam im także próbkę jego pisma. W odpowiedzi dostałam maila: „Właśnie rozwiązaliśmy jedną z największych zagadek naszego archiwum!”. Okazało się, że wysłana przeze mnie próbka, idealnie pasuje do stylu pisma autora tajemniczego zbioru wierszy pozostawionego w Tybindze. To były wiersze Ericha.
”Napisałam tę książkę w ramach buntu przeciw obecnemu w Polsce dyskursowi dotyczącemu II wojny światowej. Przeciw milczeniu – niemówieniu, niepisaniu, niebadaniu… Po prostu zapominaniu o tym, że ofiarami nazizmu były też osoby nieheteronormatywne”
O czym w nich pisał?
O miłości i cierpieniu. O tym, że coś dobrego właśnie się skończyło, a przyszły szare dni. Te wiersze pokazują niewiarygodną grozę tamtych czasów.
Ale dzięki pani zyskały autora. We wrześniu została pani laureatką nagrody literackiej Nike przyznawanej przez czytelników. Czy to wyróżnienie jest dla pani dowodem na to, że polskie społeczeństwo jest gotowe na przywrócenie pamięci o zapomnianych ofiarach nazizmu?
Jest gotowe, choć w dyskursie publicznym wciąż dominują klisze strachu, czyli przekonanie, że jeśli coś jest kontrowersyjne, to lepiej publicznie się tym nie zajmować. Ale w trakcie promocji tej oraz poprzedniej książki odbyłam kilkadziesiąt spotkań autorskich. I każde takie spotkanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że argument dotyczący tego, że ludzie nie są gotowi, jest błędny.
Dlaczego?
Bo rodziny zapomnianych ofiar wojny przychodziły do mnie, pokazywały zdjęcia i mówiły o bliskich. Uzupełniały to, czego ja nie mogłam uzupełnić. Choć wojna była dawno temu, a większość jej świadków odeszła, to my – ich bliscy – wciąż tu jesteśmy i chcemy opowiadać te historie w sposób transparentny, pozbawiony tabu. Uważam, że jako społeczeństwo jesteśmy gotowi na pamięć i na historię, bo to jest nasza historia.
Joanna Ostrowska – polska historyczka, krytyczka filmowa, dramaturżka teatralna. Jest autorką książek „Przemilczane. Seksualna praca przymusowa w czasie II wojny światowej”, „Mój Führerze!” Ofiary przymusowej sterylizacji na Dolnym Śląsku w latach 1934–44″ oraz „Oni. Homoseksualiści w czasie II wojny światowej”, za którą otrzymała Nagrodę Nike Czytelników 2022
Zobacz także
„W dzieciństwie kąpałam się w bieliźnie, bo nie potrafiłam obnażyć się sama przed sobą” – mówi Maja Heban, transpłciowa aktywistka
„Lesbijka u ginekologa jest jak jednorożec, który się urwał z choinki” – czyli LGBT u lekarza
„Niektórzy uważali, że AIDS jest karą boską”. Remigiusz Ryziński o pierwszych przypadkach HIV i AIDS w Polsce
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
ONZ bije na alarm: Liczba aktów przemocy wobec kobiet wzrosła o 50 proc.
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
Sarah McBride pierwszą osobą transpłciową wybraną do Kongresu! „To przełomowe osiągnięcie w marszu ku równości”
się ten artykuł?