„Dysponujemy zaawansowanymi technologiami, a wykorzystujemy je do scrollowania sociali i zakupów”. Jak Polacy przestali wierzyć naukowcom
Jest taki mem. Na krzesełku siedzi pingwin, ma obrażoną minę i łapki splecione na brzuchu. Internauci dopisują mu zdanie, które zawsze zaczyna się tak samo, ale kończy inaczej. W przypadku nauki mogłoby brzmieć: „Teraz to ja już nie chcę się uczyć”. Teraz – w XXI wieku, gdy sky is the limit, worek z możliwościami nie ma dna, a dostęp do wiedzy nigdy nie był tak prosty. Dlaczego tak chętnie negujemy to co naukowe? Jak to możliwe, że w coraz bardziej rozwiniętych społeczeństwach z taką łatwością zadomawiają się teorie spiskowe i fake newsy? Czy możemy już mówić o upadku nauki i autorytetów? Pytam filozofkę, tłumaczkę, popularyzatorkę nauki Sonię Kamińską-Tarkowską.
Alicja Cembrowska: To pewne. Nauka i technologia nigdy nie były tak rozwinięte jak obecnie. Teoretycznie – wiemy o świecie najwięcej w historii ludzkości. W praktyce? Obserwujemy spadek zaufania do nauki. To, co naukowe coraz częściej jest negowane. Żyjemy w czasach paradoksu?
Sonia Kamińska-Tarkowska: Zdecydowanie żyjemy w czasach paradoksu, to bardzo trafne określenie. Dysponujemy zaawansowanymi technologiami, a wykorzystujemy je do scrollowania sociali i zakupów. Wciągamy się w sprzedawane online życia innych ludzi, co początkowo nas bawi, ale szybko zaczyna frustrować, bo niby wiemy, że to, co widzimy, nie jest prawdą, ale jednak się porównujemy i to porównanie wypada na naszą niekorzyść.
Czujemy się nieszczęśliwi, robimy się agresywni, rosną pokłady resentymentu, w tym nieufność i podatność na teorie spiskowe, które są często ładnie i zgrabnie podane. Znajdujemy jakiegoś wroga, który jest winien naszego położenia.
Często boimy się tego, czego nie znamy, nie rozumiemy.
Ogromną ironią losu jest to, że jeszcze pokolenie naszych dziadków zostało przetrzebione przez gruźlicę, a pokolenie naszych rodziców nosi widoczne znamiona takich chorób jak polio czy Heinego-Medina. Szczepionkę na gruźlicę wynaleziono w 1921 roku. Szczepionki na polio i chorobę Heinego-Medina testowano w latach 50. i 60. XX wieku. Zresztą, ogromną rolę odegrali tu Polacy Albert Sabin i Hilary Koprowski. Chcę tu podkreślić, że wśród osób starszych, często wyśmiewanych za swoje poglądy, rzadko znajdziemy antyszczepionkowców. Tych znacznie częściej spotkamy wśród młodych lub bardzo młodych, nieznających historii, niemających – mówiąc naukowo – empirycznego doświadczenia i traumatycznych wspomnień. A nasze babcie często mają w rodzinie jakąś siostrzyczkę zmarłą w wieku 6. miesięcy na coś, co dziś jest w pełni uleczalne lub czemu można w sposób banalny i darmowy zapobiec.
”Studiowałam 5 lat, 4 robiłam doktorat i “już” jako 30-latka mogłam zacząć zarabiać. Zarabiać niestety mało. Co myśli 18-latka wiedząc, że wykładowca w miesiąc nie zarobi tyle, co dobra influencerka za jeden wpis? To mnie przeraża”
Zastanawiam się, w jakim stopniu takie postawy wynikają z wiedzy i niewiedzy. Myślę, że każdy zna człowieka po trzech kierunkach studiów, który zjeździł pół świata i ma dużo doświadczeń, a jednocześnie wygłasza antynaukowe tezy, bije dziecko czy trzyma psa na łańcuchu. Dążę do tego, że pomimo wiedzy, często działamy odwrotnie. Dlaczego? O czym może to świadczyć?
Sama się nad tym zastanawiam i nie daje mi to spokoju. Widzę osoby wykształcone, niby świadome, rozumiejące zagrożenia, a jednak działające nieracjonalnie. Mam tu na myśli takie rzeczy jak bezsensowna wycinka drzew, palenie śmieciami przez osoby zamożne, fatalne odżywianie, obrona alkoholu czy negowanie konkretnych wydarzeń związanych ze zmianami klimatu. Nie wiem, czy to jest taka polska przekora, że my zawsze musimy zrobić po swojemu, że nie lubimy zakazów, nakazów i norm? To by jednak było bardzo przykre. Czy może chodzi o to, że nie lubimy się bać? Bo przecież konsekwencją takiej odpowiedzialnej, świadomej postawy ekologicznej jest strach. Strach o to, co będzie, o następne pokolenia. Nie chcemy o tym myśleć i prezentujemy postawę “po nas choćby potop”. No i niestety, będzie to potop dosłowny.
Być może to nasza narodowa przekora, ale na pewno dużą rolę odegrały tu media społecznościowe, które zmieniły układ sił w społeczeństwie. Nieadekwatnie dużą widoczność zyskali influencerzy, którzy przejęli miejsce autorytetów. W Internecie niemal nie ma granic, ludzie bez zastanowienia wygłaszają najdziwniejsze teorie i poglądy. Czy dostęp do globalnego forum dyskusji, ale i wujka Googla, który ekspresowo może nas wesprzeć, nie dał złudzenia, że teraz każdy jest najmądrzejszy, bo przecież ma “wiedzę” na wyciągnięcie ręki? To od razu rodzi pytanie: po co nam jacyś eksperci?
Zdecydowanie tak. Świadomość, że wszystko można wyguglać jest potężna. I rzeczywiście, wszystko lub prawie wszystko można wyguglać. Tylko guglać też trzeba umieć. To jak z czytaniem ze zrozumieniem. Ważna jest umiejętność weryfikowania źródeł, tak w Internecie, jak i poza nim. Jeśli więc guglam, to muszę rozumieć, dlaczego dobrym źródłem wiedzy o dajmy na to jelitach, nie będzie influencerka, która opowie o “leczeniu” jelita drażliwego, przy okazji sprzedając synbiotyk produkcji własnej lub koleżanki, z którą się wzajemnie “propsują”.
”Nie wiem, czy to jest taka polska przekora, że my zawsze musimy zrobić po swojemu, że nie lubimy zakazów, nakazów i norm? To by jednak było bardzo przykre. Czy może chodzi o to, że nie lubimy się bać? Bo przecież konsekwencją takiej odpowiedzialnej, świadomej postawy ekologicznej jest strach”
Ale eksperci mówią trudnym językiem i “w ich świecie” wszystko jest takie skomplikowane…
Oczywiście, influencerka jest kusząca i uśmiechnięta, poczujemy się z nią jak z koleżanką. “W jej świecie” rozwiązania są na wyciągnięcie ręki, jeden suplement załatwia wszystko. Pamiętajmy jednak, że influencerki to nie są nasze koleżanki, nie chcą dla nas dobrze i często nie mają żadnej wiedzy. Nie wezmą odpowiedzialności za naszą chorobę czy śmierć.
Lekarz nie tylko dysponuje wiedzą, ale też ma obowiązki natury etycznej. Lekarza można pociągnąć do odpowiedzialności prawnej. Oczywiście, to środowisko również ponosi część odpowiedzialności za to, że ludzie szukają alternatyw. Jak wszystkie środowiska eksperckie, które nie nauczyły się komunikować ze swoją grupą odbiorców.
To chyba dosyć znaczący problem środowisk naukowych. Kiedyś były to mocno zamknięte grupy, wręcz elitarne, do których społeczeństwo na ogół miało ograniczony dostęp. Obecnie te granice się przesuwają, badacze coraz częściej prowadzą sociale, opowiadają o swojej pracy. Wydaje mi się, że to jednak nadal dwa światy.
Trochę się boję tego słowa “elitarne”, bo zbyt często elitaryzm nauki oznaczał brak inkluzywności i pewną – niestety – pogardę dla ludzi niewykształconych. I tym nauka strzeliła sobie w kolano. A tym samym całemu społeczeństwu.
Uważam, że nauka ma być elitarna w tym sensie, że ma dbać o ciągłe doskonalenie, o wysoki poziom badań, o transparentność, o równe traktowanie kobiet, mężczyzn, mniejszości. Elitaryzm w nauce długo oznaczał białych, zamożnych heteryków. Ja uważam, że kryterium powinna być wyłącznie doskonałość naukowa i etyczna.
Więc to przesunięcie granic, o którym pani mówi, uważam za coś dobrego. Ba, coś koniecznego. Byłoby dużą naiwnością liczyć na to, że ludzie zaczną nagle szturmować biblioteki w poszukiwaniu nowych numerów żurnali naukowych i będą je pożerali w metrze, autobusie czy na przystanku, czyli dokładnie tam, gdzie konsumują tzw. sociale. Dlatego należy, w mojej ocenie, prowadzić sociale, udostępniać swoje badania, oczywiście w dostosowanej do tego formie. Proszę zobaczyć, jak kwitnie rynek kont poświęconych literaturze, recenzje, spotkania autorskie, często transmitowane online. Jakie to się stało przystępne i fajne. Może czas na naukowców. Na pewno nie powinniśmy tego odbierać jako upadku z piedestału, a raczej czerpać radość z akceptacji, która – mam nadzieję – w naszym kierunku popłynie.
Oczywiście rozumiem, że osoby w pewnym wieku, mogą mieć opór przed technologiami, ja sama – będąc milenialską – nie umiem nagrać rolki, ale wiem, że będę się musiała tego nauczyć, jeśli nie chcę się skazać na niewidzialność.
Niewidzialność to celne słowo. Na całym świecie pracują tysiące zespołów badawczych. Na co dzień ich praca jest niewidzialna, a przecież często realnie wpływa na naszą codzienność.
To dość trudna kwestia. Uważam oczywiście, że naukowców powinno się słuchać. Ale nie słuchać nieprzystępnych osób głoszących ex catedra. Obowiązkiem naukowców jest wejść w dialog ze społeczeństwem. Jeśli sami nie potrafią nauki popularyzować, to może, a raczej na pewno, powinniśmy szkolić profesjonalnych popularyzatorów nauki. Skoro mamy studia budowania marki osobistej w sieci, to czemu nie zawód “popularyzator nauki”?
”Influencerki to nie są nasze koleżanki, nie chcą dla nas dobrze i często nie mają żadnej wiedzy. Nie wezmą odpowiedzialności za naszą chorobę czy śmierć”
Niewidzialna praca tysięcy zespołów badawczych, o której pani mówi, to jest jedno. Ale są też takie jednoosobowe zespoły badawcze jak ja, które są jeszcze bardziej niewidzialne. Niektórzy twierdzą, że w dobie rozwoju nauki na taką skalę, jaką teraz obserwujemy, humanistyka się marginalizuje i jest nieważna. A ja powiem, że jest tym ważniejsza, bo to ona będzie umiała wytłumaczyć zmiany zachodzące w świecie, będzie umiała – chcę w to wierzyć – nałożyć jakieś etyczne ramy na to, co się dzieje. Rozwój nauki typu “science” może i doprowadzi do komercyjnych lotów w kosmos, ale nie powstrzyma wojen czy nie ograniczy wycinki drzew. Bo tu zawsze wchodzi kapitalizm, a tam, gdzie są duże pieniądze, moralność się kurczy. Widzę tu zadanie dla humanistów.
Ale też nie chcę im przyznać roli jedynie służebnej względem tzw. twardej nauki. Humanistyka jest po prostu ważna, ciekawa, uczy wrażliwości, daje wielką przyjemność intelektualną, estetyczną. Tu powraca jednak kwestia finansowania, które jest po prostu za małe. Pracownicy tzw. science mogą się przebranżowić i robić naukę w innym wymiarze, dla przemysłu, dla korporacji. Humaniści nie mają takich możliwości, a wypłaty, które nam się oferuje, nie zachęcają do pozostania w tym “biznesie”.
Rozumiem, że pieniądze są tutaj istotnym aspektem, ale jakich jeszcze działań i strategii potrzebujemy, żeby wzmocnić pozycję nauki w Polsce?
Wydaje mi się, że ważniejsze niż pozyskiwanie wielomilionowych sum jest ich transparentne rozdysponowanie. Wszyscy mamy w pamięci niedawną aferę z NCBiR, czy też handlowanie dyplomami przez Collegium Humanum. Myślę, że potrzebujemy dwóch rzeczy, które są akurat relatywnie tanie, nie wymagają milionowych nakładów.
Co to za rzeczy?
Po pierwsze, polska nauka musi przejrzyście przyznawać etaty, prowadzić uczciwe konkursy, co nie jest standardem i znajomości zamienić na merytokrację. Mówię to z bólem, ale bardzo mi zależy na przekazaniu tej treści. Po drugie, popularyzacja nauki. Tak wśród samych naukowców, jak i „cywili”.
Naukowcy powinni mieć większe pojęcie o tym, co robią ich koleżanki i koledzy w innych bańkach, aby nie stać się ignorantami wykształconymi w jednej, bardzo wąskiej dziedzinie. Może mnie jest to łatwo mówić, bo akurat filozofia jest interdyscyplinarna i trzeba znać trochę historii, mieć pojęcie o polityce, religioznawstwie, psychologii czy socjologii, by sensownie się na tym polu wypowiadać.
Jeszcze ważniejsza wydaje mi się popularyzacja nauki wśród osób spoza akademii. Sama zajmuję się czymś takim już trzeci rok i muszę przyznać, że niekiedy daje to więcej satysfakcji niż prowadzenie zajęć na uniwersytecie. Bardzo ważne jest to, aby z nauką wyjść do ludzi, nie wyższościowo, bez zadęcia, bez źle pojętego elitaryzmu, tylko pod egidą “nauka jest fajna i jest wspólna”.
A jakie są reakcje ludzi, do których ta nauka “wychodzi”? Są tym w ogóle zainteresowani?
I to jak! Prowadzę wykłady dla uniwersytetów trzeciego wieku, czy w takich instytucjach jak biblioteki i muzea. Sale są pełne. Znamienne jest to, że przychodzą głównie kobiety, często w wieku emerytalnym. Są otwarte, błyskotliwe, chcą wiedzieć, skrzętnie notują. One uważają, że nauka jest cool. Chętnie posłuchają o filozofii greckiej czy o technice wypału biskwitu, ale to już nie moja działka (śmiech).
”Proszę zobaczyć, jak kwitnie rynek kont poświęconych literaturze, recenzje, spotkania autorskie, często transmitowane online. Jakie to się stało przystępne i fajne. Może czas na naukowców”
I po co nam mądrzejsze kobiety, świadome społeczeństwo i dobrze rozwijające się różne dziedziny nauki?
Właściwie po wszystko. Nie potrafię pomyśleć o żadnej wadzie dobrze rozwiniętej, wszechstronnej nauki. Oczywiście, pod warunkiem jakiejś odpowiedzialności społecznej. Na przykład kontroli nad bogaczami, którzy mydlą ludziom oczy perspektywą lotów na Marsa, a ci sami ludzie, którzy z tej perspektywy się cieszą, żyją w domach z grzybem na ścianach i nie mają dostępu do służby zdrowia. A jednak głosują na team Trump/Musk.
Przy założeniu odpowiedzialności społecznej, nauka ma same zalety. Świat staje się bezpieczniejszy, ludzie lepiej rozumieją rzeczywistość, w której żyją, mają miejsca pracy, są zdrowsi, szczęśliwsi, spokojniejsi. Chodzi jednak o priorytety. O to, by lot w kosmos nie był ważniejszy niż nakarmienie ludzi, budowanie szkół i studni. Czyli chodzi też o nałożenie ograniczeń na kapitalizm, ale to już jest inna rozmowa.
Rzeczywistość nie jest kolorowa. XXI wiek to czas rozkwitu teorii spiskowych, fake newsów, oskarżeń o fałszowanie wyników badań. Czy możemy mówić o „upadku nauki”?
O upadku jeszcze nie, ale sytuacja nie jest łatwa. Myślę, że w ogóle sytuacja człowieka we współczesnym świecie jest trudna. I tu nie ma jakiejś magicznej tabletki. Jedynie oddolna edukacja, obalanie mitów, traktowanie ludzi poważnie, nie z góry, niewykluczanie. Myślę, że jeśli naukowcy zrewidują, a wielu to robi, swoje podejście do ludzi, do swojego miejsca w społeczeństwie, to wiele się zmieni na plus. Tu wracam do mojej – można powiedzieć – obsesji, czyli popularyzacji nauki. Popularyzacja nie musi absolutnie oznaczać trywializacji, czego wiele osób z naszego środowiska się boi.
No i oczywiście, trzeba wymyślić coś, co sprawi, że młodzi ludzie uznają, że bardziej sexy jest bycie naukowczynią, a nie influencerką, czyli musi być jakiś fajny system nagród. I zrozumienie, że na sukces pracuje się długo. Myślę, że wiele osób się zniechęca, ponieważ Internet daje nam szybką gratyfikację. Ja studiowałam 5 lat, 4 robiłam doktorat i “już” jako 30-latka mogłam zacząć zarabiać. Zarabiać niestety mało. Co myśli 18-latka wiedząc, że wykładowca w miesiąc nie zarobi tyle, co dobra influencerka za jeden wpis? To mnie przeraża.
Zobacz także
Barbie trafiła na orbitę. Astronautka zachęca w ten sposób dziewczynki do kariery w naukach ścisłych
„Nauka stoicyzmu jest warunkiem przetrwania naszej cywilizacji” – mówi dr Tomasz Mazur, współczesny filozof i praktykujący stoik
„Stworzyłyśmy tę historię tylko dla naszych dzieci, by wspierać je w nauce i rozwijaniu wyobraźni”. O sukcesie książki „Kyre i kosmiczne wrota” mówi jej współautorka Agnieszka Topczewska-Pińczuk
Polecamy
„Cyfrowa tożsamość psynka”, czyli jak zdjęcie z konferencji ściągnęło groźby śmierci na polską naukowczynię
Wypowiedź Taylor Swift uznana przez Uniwersytet Yale za najważniejszy cytat 2024 r.
Pierwszy kraj na świecie z zakazem mediów społecznościowych dla nastolatków. Australia wprowadza nowe prawo
„Wielu Polaków boi się mówić po angielsku – szczególnie wśród innych Polaków”. Jak skutecznie nauczyć się angielskiego, mówi Arlena Witt
się ten artykuł?