HELLO PIONIERKI: Jak Zofia Szlenkierówna podniosła polskie pielęgniarstwo do rangi najpiękniejszej ze sztuk pięknych
Zawodu pielęgniarki uczyła się w szkole założonej przez słynną Florence Nightingale w Londynie. Kiedy jako 19-latka odziedziczyła miliony po zmarłym ojcu, była najlepszą partią w Warszawie. Wszystko wydała na wybudowanie i wyposażenie najnowocześniejszego szpitala, a resztę życia poświęciła na kształcenie jego personelu. Poznajcie Zofię Szlenkierównę.
Urodziła się w Warszawie w rodzinie bogatych przedsiębiorców i filantropów niemieckiego pochodzenia. W pałacu pl. Dąbrowskiego, gdzie spędziła dzieciństwo i młodość, mieści się obecnie ambasada Włoch. Jej ojciec Karol zorganizował szkołę dla dzieci swoich pracowników, system emerytalny i kasę chorych, był także mecenasem sztuki – sponsorował Wojciecha Gersona i finansował Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych. Matka Zofii, Maria sfinansowała mały szpital dziecięcy, siostra szkołę rolniczą, a brat stworzył system stypendiów dla młodych artystów. Nic dziwnego, że dorastająca w takiej rodzinie Zofia za cel swojego życia uważała pomaganie ludziom.
Jej marzeniem były studia medyczne. Rozpoczęła je jako wolna słuchaczka w 1905 r. w Genewie, ale mogła zostać tam tylko dwa lata. Wróciła do Warszawy, zaalarmowana chorobą swojej mamy. Kiedy domowe problemy uspokoiły się, zdecydowała się wyjechać do Londynu do szkoły Florence Nightingale, twórczyni zawodu świeckiej pielęgniarki i założycielki pierwszej szkoły na świecie. Tam, także z powodów zdrowotnych, nie została długo, ale wiedza, którą zdobyła, pomogła jej później założyć podobną szkołę w Warszawie. Uznawała metody Brytyjki za najbardziej skuteczne, jej model kształcenia przyjęto zresztą w całej Europie, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie: „Przykładem i otuchą może nam być Anglia, w której szpitalach uprzednio działo się źle, gorzej nawet niż u nas, gdzie obecnie jest tak dobrze. Zatem i u nas może być dobrze i być powinno, tylko zrozumiejmy to i ‘chciejmy chcieć’. Ona ‘chciała chcieć’ i umiała swoje dążenia przemienić” – mówiła o Nightingale.
Milionowy spadek po zmarłym przedwcześnie ojcu postanowiła przeznaczyć na wybudowanie szpitala dla dzieci w robotniczej dzielnicy Warszawy. Zanim na placu budowy przy ul. Leszno na Woli wbito pierwszą łopatę, Zofia oglądała najnowocześniejsze szpitale pediatryczne w Europie i skrupulatnie gromadziła wiadomości na temat ich organizacji i wyposażenia.
Do współpracy zaprosiła najbardziej znanych wówczas lekarzy. Stworzono tam pierwszy w Polsce pawilon dla chorych na szkarlatynę, powstał też bardzo nowoczesny blok operacyjny. Na wyposażenie szpitala poszły wszystkie pieniądze ze spadku. Zofia do końca życia żyła bardzo skromnie, pracując i zarabiając na swoje potrzeby. Zachowały się informacje, ile kosztowało wybudowanie i wyposażenie szpitala – 557 447 rubli. Dla porównania – nagroda Nobla dla Henryka Sienkiewicza w 1905 roku wyniosła 70 tys. rubli.
1 lutego 1913 roku, jeszcze przed oficjalnym otwarciem, Zofia przekazała szpital, nazwany imionami jej rodziców Karola i Marii, władzom Warszawy, wpisując do aktu założycielskiego zakaz dyskryminacji ze względu na wyznanie i narodowość. Nic dziwnego – pochodziła przecież z rodziny niemieckich przedsiębiorców. Zofia pozostała kuratorką szpitala – do końca życia zajmowała się jego finansami i sprawami organizacyjnymi. „Przez te ostatnie dziesięć lat, obarczona innymi, wciąż wzrastającymi obowiązkami, nie mogłam tak jak tego pragnęłam, i tak, jak uprzednio, być ze szpitalem w tak bliskim jak dawniej kontakcie, a chociaż wiedziałam, że pozostaje on pod dobrą opieką, było mi to nieraz nad wyraz przykre, bo było to po prostu potrzebą mego serca. Jest on przecież, ten szpital, jak to kiedyś trafnie określiła nieodżałowana i bliska mi dr Hamilton, ‘1’enfant de mon coeur‘” – mówiła w jednym z rocznicowych wystąpień.
Szpital nie był jedynym dziełem życia Zofii – w czasie I wojny światowej zorganizowała lazaret w budynku szkoły założonej przez ojca, była także inicjatorką powstania podmiejskich ambulatoriów. W 1921 roku, dzięki wsparciu Amerykańskiego Czerwonego Krzyża, założyła Warszawską Szkołę Pielęgniarstwa. Ponieważ uważała, że nie ma dość wiedzy, by nią kierować, szefową w pierwszych latach była Amerykanka Helen Bridge, a ona wyjechała na dwa lata do Bordeaux, do szkoły pielęgniarskiej im. Florence Nightingale. Miała wtedy 44 lata.
W tym czasie szkoła dla pielęgniarek świeckich działała w Krakowie i Lwowie, ale w Warszawie nikt nie uczył opieki nad chorymi. Ranga tego zawodu była tak marna, że szkołę lwowską w oficjalnych dokumentach nazywano „szkołą dozorczyń chorych”. Szlenkierówna zrobiła wiele, by zawód ten zyskał na znaczeniu, a wykształcona pielęgniarka była, zaraz po lekarzu, najważniejszym pracownikiem szpitala i była godnie wynagradzana. Wcześniej szpitale korzystały z pomocy sióstr zakonnych, którym nie trzeba było płacić. „Aby ten szczytny zawód godnie spełniać, aby stał się on naprawdę tą ofiarną służbą, która jest naszym hasłem, trzeba być nie tylko gruntownie wyszkoloną zawodowo, ale trzeba posiadać odpowiednie przysposobienie moralne i duchowe. Stałym dążeniem szkoły było dopomożenie wam do stworzenia tych dwu koniecznych podwalin zawodu naszego — wyszkolenia i przysposobienia” – mówiła do absolwentek.
W Szpitalu im. Karola i Marii Zofia stawiała chętnym do pracy dwa warunki – musiały lubić ludzi i być niezamężne. Podobnie jak Florence Nightingale uważała, że tylko kobieta bez własnej rodziny może w pełni poświęcić się chorym.
Zofia Szlenkierówna kierowała szkołą do 1936 r., wykładała też etykę pielęgniarstwa. W tym czasie mury szkoły opuściło kilkaset pielęgniarek: „Aby wasza praca w każdej dziedzinie pielęgniarstwa posiadała wartość istotną, tj. zawierała w sobie pierwiastek twórczy, miejcie zawsze w pamięci określenie pielęgniarstwa przez Florence Nightingale: ‘Pielęgniarstwo jest najpiękniejszą ze sztuk pięknych’ a jako sztuka piękna, praca wasza powinna być twórczą w każdym zakresie mniejszym lub większym, w każdym momencie, w każdym choćby najdrobniejszym poczynaniu, czy to przy łożu chorego, czy też na polu pielęgniarstwa społecznego. Dopiero wtedy pielęgniarstwo jest sobą, takim, jakim winno być, szczytnym zawodem.”
Zofia Szlenkierówna zmarła w pierwszych tygodniach II wojny światowej. Leżała wówczas w jednym z warszawskich sanatoriów. W wojennym zamieszaniu nie udało się jej pomóc, choć próbowano przetransportować ją do szpitala, kiedy stan chorej był już bardzo ciężki. Także Szpital im. Karola i Marii nie przetrwał wojny. W czasie powstania warszawskiego wspierał walczących na Woli, ale 6 sierpnia Niemcy zabili tam ok. 100 obłożnie chorych, budynki spalili, a personel wypędzili z Warszawy. Po wojnie ulokowano szpital w budynku dawnej ubezpieczalni u zbiegu ul. Działdowskiej i Wolskiej. Do 2015 r. mieściła się tam filia Dziecięcego Szpitala Klinicznego im. Józefa Polikarpa Brudzińskiego, który kontynuował jego tradycje. Jak obliczono, do 1944 r. w szpitalu Zofii Szlenkierówny za darmo leczyło się 60 tys. małych pacjentów, a 600 tys. dzieci uzyskało pomoc ambulatoryjną.
Zobacz także
HELLO PIONIERKI: Jak doktorka-nihilistka Justyna Budzińska-Tylicka psuła obyczaje, walcząc o prawa kobiet
HELLO PIONIERKI: Jak Anna Tomaszewicz-Dobrska została pierwszą w Polsce lekarką, choć nawet feministki twierdziły, że to nie przystoi
HELLO PIONIERKI: Jak Józefa Joteyko rzuciła na kolana najważniejsze uczelnie Europy, a w Polsce zamknięto przed nią większość naukowych gabinetów
Polecamy
Gigantyczny popyt na wazektomię po wyborach w USA. Amerykanie obawiają się o dostęp do aborcji
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
„Są dziewczynkami, nie żonami”. Będzie zakaz małżeństw dziewczynek w Kolumbii. To historyczny moment
Iranki, które nie chcą nosić hidżabu, trafią do specjalnego ośrodka. Ma im pomóc „naukowa i psychologiczna terapia”
się ten artykuł?