HELLO PIONIERKI: Jak Maria Zoll-Czarnecka zorganizowała pomoc dla warszawskich bezdomnych w kontenerach od budowniczych metra
Nazywano ją matką straceńców, bo cały swój czas i umiejętności poświęciła ludziom wykluczonym i chorym. W powstaniu warszawskim nauczyła się bandażowania, a wyposażenie poradni dla bezdomnych przewoziła własnym małym fiatem. „Cóż poradzić na to, że ja tak bardzo kocham tych moich bezdomniaków?” – pytała. Wspominamy Marię Zoll-Czarnecką.
Urodziła się w 1928 roku w okolicach Warszawy w wielodzietnej rodzinie oficera i inżyniera Fryderyka Zolla oraz Irmy, z domu Niemczewskiej. „Oboje, Mama i Tata, należeli do bardzo dobrych rodzin. Szczególnie rodzina Zollów miała istotne zasługi na polu nauki. Ojciec mojej Mamy i różni jej przodkowie to byli baronowie, hrabiowie – zwłaszcza po linii Niemczewskich” – opisywała w opracowanych przez Patrycję Cichą, żonę swojego wnuka, wspomnieniach zatytułowanych „A żaby grały mi do snu…” wydanych w 2018 roku.
Od dziecka interesowała ją medycyna, już jako nastolatka zrobiła kurs pielęgniarski. Przydał się w czasie powstania warszawskiego, bo była sanitariuszką. W walkach powstańczych straciła dwóch najstarszych braci – 20-letniego Fryderyka, ps. „Chochołowski” i 19-letniego Feliksa, ps. „Stefan”. „U nas w domu działo się wiele konspiracyjnych akcji. Przede wszystkim odbywały się tajne lekcje, bo w dużym mieszkaniu łatwiej było zorganizować komplety. Chłopcy zaś mieli szkolenia wojskowe. […] Chłopcy należeli do AK, a ja do Szarych Szeregów. Wtedy, w tym konspiracyjnym harcerstwie, jednej rzeczy nauczyłam się doskonale: bandażowania” – wspominała.
Po zakończeniu II wojny światowej Maria rozpoczęła studia medyczne. „Po maturze z jednej strony wiedziałam, że chcę zdawać na medycynę, a z drugiej byłam w wielkiej rozpaczy z powodu śmierci mamy (zmarła w 1947 roku – przyp. red.). Wtedy moja przyjaciółka (…) zaproponowała mi, żebym zamieszkała u niej we Wrocławiu” – wspominała.
Na tamtejszej uczelni spędziła rok, później wróciła do Warszawy. W tym czasie jej ojciec został aresztowany za działalność w AK. „Podczas mojego pobytu we Wrocławiu Ojciec łożył na moje utrzymanie i bardzo mi pomagał. Zarabiał wtedy bardzo dobrze, prowadząc firmę na Pięknej. Po aresztowaniu sytuacja diametralnie się zmieniła. Rodzina straciła źródło utrzymania. Miałam skończony drugi rok medycyny, ale musiałam zacząć pracować” – opowiadała.
Od 1952 roku była żoną architekta Zbigniewa Czarneckiego, z którym doczekała się dwóch córek. „Czasy nie były wesołe, ale ja byłam bardzo zadowolona i szczęśliwa. Cieszyły nas wtedy takie drobne rzeczy. Umieliśmy się bawić i cieszyć życiem o wiele bardziej niż współczesne młode pokolenie” – czytamy we wspomnieniach. Maria Czarnecka związała się ze Szpitalem Dziecięcym przy ul. Niekłańskiej. Pracowała tam jako pediatra. „Urządzałyśmy go od samego początku. Kupowałam tam firanki i zasłony do okien, bo nic nie było. Na Niekłańskiej przepracowałam prawie trzydzieści lat” – wspominała.
W czasie stanu wojennego zaangażowała się w Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Biuro Komitetu przy ul. Piwnej w Warszawie stało się miejscem dystrybuowania leków przywożonych do Polski przez organizację „Medecins du Monde”. W 1986 roku powstał polski oddział tej organizacji, a Maria weszła w skład jego założycieli.
Organizacja wysyłała lekarzy m.in. do Rumunii, Czeczenii, Kurdystanu, Sarajewa czy Wilna – wszędzie tam, gdzie były konflikty, a konwencjonalna pomoc lekarska była po prostu utrudniona. Włączyła się także w akcję pomocy bezdomnym z Dworca Centralnego. Maria stworzyła pierwszą w Polsce przychodnię dla bezdomnych. Pomogła jej w tym opisywana niedawno u nas Alina Margolis, żona Marka Edelmana, która uczestniczyła w pracach podobnej poradni w Paryżu.
W Warszawie zaczynali skromnie – w 1990 roku przychodnia mieściła się w dwóch niewielkich pokoikach obok noclegowni przy ul. Powsińskiej. Warunki były spartańskie – pacjenci byli przyjmowani w dwóch gabinetach, trzeci pokój był przeznaczony na aptekę, a ambulatorium dla leżących znajdowało się w pomieszczeniu noclegowni. Dotacji z ze stołecznego ratusza wystarczyło na dwa etaty lekarskie, pielęgniarki były wolontariuszkami. Po dwóch latach, w 1993 roku, przychodnia musiała zmienić lokal – na jej miejscu miało powstać Muzeum Katyńskie.
W 1994 roku dr Czarnecka i dr Monika Madalińska zorganizowały warszawską Przychodnię dla Ludzi Bezdomnych, już w ramach swojego własnego Stowarzyszenia „Lekarze Nadziei”. Pomieszczenia przy ul. Wolskiej 172 udostępnił lekarkom ks. Czarnowski, który prowadził tam noclegownię dla bezdomnych. Niedługo później Stowarzyszenie otrzymało pozwolenie od urzędu miasta na budowę osobnej przychodni.
Powstała ona w kontenerach, które dr Czarnecka otrzymała od budowniczych metra. Po przywiezieniu ich z Ursynowa na Wolę i własnoręcznym ociepleniu dr Czarnecka zrobiła swoim Fiatem 126p wiele kursów, żeby dowieźć do nich cały potrzebny sprzęt. „Gdybym budowała hotel Marriott, musiałabym załatwiać tyle samo spraw albo i mniej. Trzeba było organizować podłączenie wody, podłączenie elektryki, kanalizację. Dużo chodzenia – mały kontener” – mówiła.
Dzięki dr Czarneckiej w gabinecie pojawiali się lekarze różnych specjalności, od kardiologów po stomatologów, którzy tak jak ona, zaczęli udzielać porad za darmo, po godzinach, w czterech gabinetach lekarskich – chirurgicznym, stomatologicznym i dwóch ogólnolekarskich. „Pielęgniarki są wspaniałe w tej poradni dla bezdomnych, doskonale wykształcone. Mamy również świetnych lekarzy. Większość z nich to młodzi lekarze. To bardzo budujące” – wspominała w swojej książce. Obecnie w przychodni pracuje ponad 30 lekarzy, kilka pielęgniarek i kilkunastu wolontariuszy. Pomogli już kilkunastu tysiącom pacjentów.
W 2009 roku przychodnia stanęła przed zagrożeniem likwidacji – władze Warszawy cofnęły stowarzyszeniu dotację, a NFZ odmawiał leczenia nieubezpieczonych pacjentów. 81-letnia wówczas Maria Zoll-Czarnecka znowu ruszyła do walki o finanse, szukała sponsorów i organizowała imprezy charytatywne.
Pacjenci nazywali dr Czarnecką „matką straceńców” i uwielbiali ją. Była kierowniczką poradni do 2011 roku. W 2015 roku została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Zmarła 10 marca 2016 roku i została pochowana w gronie rodzinnym na Cmentarzu Ewangelicko-Reformowanym przy ul. Żytniej. „Wielu wspaniałych lekarzy pracujących u nas już odeszło, umarło. Ja przecież też już powinnam dawno umrzeć. W moim wieku nie powinno się już siedzieć w poradni. Ale cóż poradzić na to, że ja tak bardzo kocham tych moich bezdomniaków?” – zakończyła swoje wspomnienia lekarka.
„Ze stronic książki wyłania się cała Babcia – skromna, doskonale potrafiąca obserwować świat i ludzi, energiczna i żywiołowa, tryskająca optymizmem, niepokorna, ale zawsze pracowita i skłonna do największych poświęceń w imię tego, co najważniejsze” – napisała Patrycja Cicha, żona jej wnuka, która opracowała wspomnienia Marii Zoll-Czarneckiej. Książka pt. „A żaby grały mi do snu…” została wydana w 2018 roku.
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Sydney Sweeney o braku kobiecej solidarności: „Nie wiem, dlaczego zamiast podnosić się wzajemnie, ściągamy się w dół”
Iranki, które nie chcą nosić hidżabu, trafią do specjalnego ośrodka. Ma im pomóc „naukowa i psychologiczna terapia”
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
się ten artykuł?