Przejdź do treści

Hanna Flara, kuratorka sądowa: „Zdarzało się, że chciałam rzucić tę robotę po koszmarnym dniu”

Jak naprawdę wygląda praca kuratorki sądowej? O tym w swojej książce „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach" pisze Hanna Flara. Zdjęcie przestawia kobietę widoczną przez więzienne kraty - Hello Zdrowie
Jak naprawdę wygląda praca kuratorki sądowej? O tym w swojej książce „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach" pisze Hanna Flara / fot. AdobeStock
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Bałam się w wielu sytuacjach. Raz w czasie wywiadu wkroczył facet z wycelowanymi we mnie nożyczkami. Albo kiedy siedzę z kimś podejrzanym sam na sam na głębokiej wsi, gdzie wiem, że nie ma zasięgu. Jest ciemno, będę wracała lasem. Wyobraźnia robi wtedy swoje – wyznaje Hanna Flara (pseudonim), autorka książki „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach”.

 

Ewa Podsiadły-Natorska: „Prawdziwy, rzetelny i przede wszystkim wciągający reportaż, który ukazuje pracę kuratora sądowego. Dopiero po przeczytaniu książki zrozumiałam, jaki to jest trudny, niewdzięczny oraz niebezpieczny zawód” – to jedna z opinii o pani książce (Lubimyczytać.pl). Rzeczywiście tak jest?

Hanna Flara: Jest to trafna opinia, jedna z wielu, za którą bardzo dziękuję. Cieszę się, że „Kuratorka sądowa…” jest tak chętnie czytana i udało mi się w niej tyle przekazać – nawet jeśli „tylko” jedna osoba po przeczytaniu książki otworzy oczy na trudne tematy. Bycie kuratorem sądowym to zawód rzeczywiście trudny, niewdzięczny i niebezpieczny, coraz mniej osób chce odbyć aplikację kuratorską. Trudny z racji stawianych nam wymogów, pilnowania terminów, z racji miejsc, w których przychodzi nam na co dzień pracować. W tej pracy próżno szukać spektakularnych przemian naszych podopiecznych i sukcesów zawodowych. Narażeni jesteśmy na obelgi, wyzwiska, groźby, słowne ataki, pracujemy bowiem z – delikatnie mówiąc – „trudnymi klientami”.

Co to znaczy?

Często są to osoby zdemoralizowane, zawsze karane, pochodzące nierzadko ze środowisk patologicznych, wreszcie same walczące z demonami, takimi jak uzależnienia, przemoc, izolacja więzienna, bieda, ubóstwo. To osoby, u których wiele rzeczy musiałoby być przedefiniowanych, ponownie zsocjalizowanych, żeby żyły inaczej… po prostu.

Jak długo wykonuje pani zawód kuratora sądowego?

Bardzo długo – niebawem będę obchodziła okrągły jubileusz pracy zawodowej – 25 lat, ale kuratorką sądową jestem nieco krócej. Choć mentalnie czuję, jakbym dobiegała do emerytury, mimo że my, kuratorzy, nie nabywamy prawa do emerytury jak np. policjanci po 15 latach służby. Zawsze chciałam pracować z ludźmi, lubię ich obserwować w różnych sytuacjach, chciałam pomagać, a w tej pracy mogę rozmową spróbować wpłynąć na czyjeś zachowanie. Choć miewam wątpliwości. Zdarzało się, że chciałam rzucić tę robotę po koszmarnym dniu. Raz miałam już nawet napisane wypowiedzenie, ale wtedy odwiedził mnie jeden z moich podopiecznych – piszę o tym w ostatnim rozdziale – który przyszedł mi podziękować za to, że „zmieniłam jego myślenie”. Stwierdził, że nikt w niego nigdy nie wierzył. Nawet rodzice. Ja zrobiłam to pierwsza. Wziął do siebie moje słowa, żeby nie rozgrzebywać już tego, co było, tylko skupił się na tym, co będzie – a ma trzech synów. Pomogło.

W książce pisze pani: „Nie mam dwóch takich samych dyżurów w sądzie ani dwóch identycznych wyjść w teren. Zwykle nie wiem, kto otworzy mi drzwi, i nie mam pewności, czy zaprosi mnie do swojego życia”. Co może czekać za zamkniętymi drzwiami?

W tej pracy nie ma rutyny, bo każdy dozór jest inny, za każdym człowiekiem stoi inna historia, choćby artykuł skazania był ten sam. Osoby zwalniane z zakładów karnych też inaczej funkcjonują, mówią o tym, zwłaszcza po długiej izolacji, że muszą nauczyć żyć się na nowo na wolności. W więzieniu codzienność jest zorganizowana. Bywało, że za zamkniętymi drzwiami spotkałam się z agresją, furią, złością, że w ogóle „przyłażę i wpier…m się w życie”. Kilka razy zamknięto je za mną na klucz. Sytuacje, z jakimi styka się kurator sądowy w swojej pracy, nieraz go mogą przerastać. Bywałam w domach patologicznych, sterroryzowanych przez jedną osobę, w których np. partnerki takich mężczyzn doświadczały podręcznikowego syndromu sztokholmskiego – wyczuwały najdrobniejsze zmiany nastroju, znały swoje miejsce, chodziły wokół przemocowego partnera na paluszkach. Jedna z takich moich podopiecznych podczas mojej wizyty oznajmiła, że wybiera się z partnerem… w rejs. Miesiąc miodowy trwał w najlepsze. To mnie zszokowało. Ale to wcale nie jest rzadkością.

Jaka sprawa była najtrudniejsza w pani karierze?

Tak naprawdę na co dzień mam do czynienia tylko ze sprawami trudnymi. Przemoc psychiczna, fizyczna, ekonomiczna, alkoholizm, uzależnienia mieszane, zaburzenia i choroby psychiczne, bieda, nieporadność życiowa, pedofilia, groźby karalne, liczne skazania czy izolacje więzienne… Zawodowo zmagam się z tymi zjawiskami, to moja codzienność. A sprawa najtrudniejsza? Na pewno grupa spraw związanych z przemocą, kiedy widzę fazy przemocy i czuję niemoc, zwłaszcza w „miesiącu miodowym”, to całe godzenie się, spijanie sobie z dzióbków, mówienie, że „to wszystko nie tak, pani kurator”. Wchodzimy wtedy w temat współuzależnienia, koszmarnie trudne wyzwanie dla osoby pracującej z osobą doznającą przemocy, o czym wspomniałam wcześniej.

Zdarzyło się, że rozmawiałam z kimś, kto dokonał makabrycznej zbrodni, a tak się sprzedał w czasie jednorazowej rozmowy, że współczułam temu człowiekowi położenia, w jakim się znalazł. Święta bez żony…

To jest praca niebezpieczna? Zdarza się pani czuć strach w polskich domach? Bała się pani kiedyś o siebie, o swoje życie?

Tak, jest niebezpieczna. Często ci ludzie nie mają już nic do stracenia, więc puszczają im hamulce. Wyzywają mnie, ubliżają czy próbują grozić. Składają na nas skargi. Jesteśmy w terenie nagrywani, podopieczni są wobec nas bardzo podejrzliwi. Poza tym czyha na nas niebezpieczeństwo ze strony osób będących pod wpływem alkoholu bądź środków odurzających, obawiam się także osób chorych psychicznie. Narażeni jesteśmy na ataki psów, tego też doświadczyłam. Była zima, miałam wysokie kozaki i dużą torebkę osobistą, którą zasłoniłam nogi; pies wyrwał tylko sprzączkę od butów, na szczęście właściciel, słysząc szczekanie, pojawił się w porę. Bałam się w wielu sytuacjach. Raz w czasie wywiadu wkroczył facet z wycelowanymi we mnie nożyczkami. Albo kiedy siedzę z kimś podejrzanym sam na sam na głębokiej wsi, gdzie wiem, że nie ma zasięgu. Jest ciemno, będę wracała lasem. Wyobraźnia robi wtedy swoje.

Wierzy pani w resocjalizację? Albo inaczej: czy resocjalizacja działa?

Nie mam jednej odpowiedzi na to pytanie, więc i tak, i nie. Resocjalizacja wychodzi, kiedy uda mi się nakłonić kogoś do leczenia odwykowego albo gdy dozór mija i taka osoba już do mnie nie wraca, czyli zakładam, że nie doszło do ponownego skazania. Resocjalizacja natomiast nie (za)działa, kiedy ktoś pochodzi z patologicznego środowiska, nie ma żadnych wzorców, żadnego pozytywnego odwołania, walczy z demonami przeszłości, uwikłany jest już w uzależnienia, ma głębokie deficyty. Nie mam wtedy punktu zaczepienia.

Katarzyna Borowska, autorka książki „Nadzieja Skazanych” - Hello Zdrowie

Często miewa pani takie przypadki?

Niestety tak, niemal regułą jest to, że rzeczy „zawalone” w dzieciństwie – ojciec/matka, pijący, bijący albo tzw. pakiet „i pije, i bije”, rażące zaniedbania ze strony rodziców/opiekunów, tułanie się po domach dziecka, rodzinach zastępczych, bo i taką mają przeszłość moi podopieczni, pobyty w Młodzieżowych Ośrodkach Wychowawczych czy Młodzieżowych Ośrodkach Socjoterapii muszą odcisnąć swoje fatalne piętno.

Kolejnym pytaniem może panią zaskoczę, ale… czy można rozpoznać mordercę podczas zwykłej rozmowy?

Myślę, że nie. Przecież to nierzadko świetni manipulatorzy, osoby inteligentne, sprytne, nawet przebiegłe. Dobrze się maskują. Zdarzyło się przecież, że rozmawiałam z kimś, kto dokonał makabrycznej zbrodni, a tak się sprzedał w czasie jednorazowej rozmowy, że współczułam temu człowiekowi położenia, w jakim się znalazł. Święta bez żony… O czym piszę w rozdziale „Zimna piwnica”.

Zdarzyło się pani pomylić w ocenie rodziny, człowieka?

Mogę ogólnie odpowiedzieć, że nieraz założyłam, że z kimś się nie dogadam, coś nie zagrało, bo np. znęcacz nienawidzi bab, a tu kuratorka. Bywa jednak różnie, z czasem warstwa po warstwie człowiek zacznie się otwierać i „tak, nie, nie wiem” zamienia na krótkie rozmowy. Nie mam złudzeń, bo nie dość, że jestem tą z zewnątrz, intruzem, to na dodatek będę wymagała, wytykała błędy i pouczała. Nikt tego nie lubi. Mylę się. Zdarza się, że tam, gdzie założyłam, że nic się nie wydarzy, dozorowany zapije i pęknie, mówiąc kolokwialnie. A tam, gdzie szalał i na wstępie wyparuje, co o mnie myśli, powalczy ze mną, ale z czasem „dozór się ułoży” i zacznie współpracować. To jest praca dynamiczna.

W więzieniu codzienność jest zorganizowana. Bywało, że za zamkniętymi drzwiami spotkałam się z agresją, furią, złością, że w ogóle "przyłażę i wpier…m się w życie". Kilka razy zamknięto je za mną na klucz. Sytuacje, z jakimi styka się kurator sądowy w swojej pracy, nieraz mogą go przerastać

Jeszcze jeden cytat z pani książki: „Skala tragedii, z którą mam kontakt, bywa po prostu zbyt wielka, by przez cały czas zachowywać chłodny profesjonalizm”. Jak poradzić sobie z doświadczeniem zła? Jak pani sobie radzi?

Jestem bezradna w obliczu śmierci. Jak każdy. Truizm. Historia opisana w rozdziale „Pachnąca wyprawka” do dzisiaj wywołuje u mnie łzy. Pracowałam z parą po przejściach, poznali się w zakładzie karnym i na wolności chcieli budować rodzinę, wychodzili na tzw. prostą. Wynajęli mieszkanie, zaczęli pracować, pojawiła się ciąża. Czekali na narodziny wspólnego dziecka. Ja także w jakimś stopniu na to dziecko czekałam. Z nimi. Wierzyłam w tych ludzi, pokazywali na przykładach, że chcą żyć inaczej niż żyli w domach, z jakich wyszli. Jak się ta historia skończyła, piszę w książce, ale nie było niestety happy endu… Albo pan, który umarł chwilę po objęciu dozorem. To nie powinno się zdarzyć, nie chorował, nie był też stary. Takich przytłaczających dni „u podłogi” mam wiele. Chcę wtedy być jak najszybciej w domu. Odciąć się. Pobyć najlepiej sama. Ułożyć to w głowie, żeby móc znowu wyruszyć w teren.

Śpi pani spokojnie?

Nauczyłam się lepiej sobie radzić z sytuacjami stresowymi, potrafię już zadbać o siebie. Miewam mniej koszmarów.

 

Hanna Flara, „Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach” - okładka książki - Hello Zdrowie

„Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach”, Hanna Flara, wyd. Feeria 2024.

Hanna Flara – absolwentka resocjalizacji, pasjonatka życia, kocha pracę z ludźmi, co dzień ma powody, by ruszyć w teren jako kuratorka sądowa. Książka powstała, by ten zawód przybliżyć, obnażyć i odczarować nieco funkcjonujące na jego temat mity. W wolnym czasie ucieka w świat książek, bo kocha kryminały.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: