„Fajnie jest, kiedy lubi się swoją pracę i jest ona ekscytująca, ale wydaje mi się, że nie jest to dobre dla psychiki” – mówi Joanna Horanin, autorka bloga The Blond Travels
– Powinniśmy mieć balans między pracą a życiem osobistym. Jeśli się to zaniedba, po pewnym czasie przeciążony organizm jakoś zamanifestuje – albo strzeli kręgosłup, albo niewyspanie i zmęczenie będzie tak wielkie, że nie da się łatwo wrócić w normalne tryby. O zdalnej pracy za granicą opowiada Joanna Horanin, autorka bloga The Blond Travels oraz założycielka szkoły angielskiej konwersacji online OK English.
Jolanta Pawnik: Jesteś cyfrową nomadką?
Joanna Horanin, The Blond Travels: Określam siebie raczej jako cyfrową emigrantkę. Po prostu pracuję zdalnie mieszkając poza Polską. Jeszcze parę lat temu przemieszczałam się z jednego kraju do drugiego, ale stało się to dla mnie stresujące. Mój chłopak, który także pracuje zdalnie, dostał pracę w Portugalii, dlatego jesteśmy tutaj już trzy lata. Teraz dostał pracę w Barcelonie, w październiku będziemy się tam przeprowadzać, być może także na parę lat. Mogę pracować, gdzie chcę. Od trzech lat mam swoją firmę, uczę zdalnie języka angielskiego.
Kiedy zaczynałaś swoją przygodę z podróżowaniem, niewiele osób pracowało w drodze. Kiedy pomyślałaś, że to może być sposób na twoje życie?
Pierwszym ukochanym adresem była dla mnie Tajlandia. Pojechałam tam najpierw na wakacje, później przeprowadziłam się, by pracować w szkole. Tam poznałam ludzi, którzy pracowali zdalnie i bardzo mi się to podobało. Powiem szczerze, że na tamtym etapie życia szczególnie podobało mi się to, że mogli sobie wstawać o której chcieli. Teraz uwielbiam wstawać rano, ale w tamtym czasie 6.30 była dla mnie morderczą godziną. Musiałam rano dojechać do szkoły, poza tym miałam nad sobą szefa, co także bardzo mi przeszkadzało.
”Od razu powiem, że zdalna praca na stałe nie jest dla wszystkich. Już kilkumiesięczny lockdown pokazał wielu ludziom, że w domu wcale nie czują się tak dobrze i chcą wrócić do pracy”
Później dostałam pracę w agencji językowej, która umożliwiała mi pracę zdalnie. Nie było to jeszcze wtedy rozwiązanie idealne, bo praca miała dużo minusów, ale mogłam sama układać sobie dzień. Później, kiedy zaczęłam robić swoje własne rzeczy, wiedziałam już, że o to mi chodziło. Do tej pory, kiedy mam gorsze dni, coś mi nie idzie mimo ciężkiej pracy i przychodzą myśli, że może by jednak wrócić na etat, powtarzam sobie, że dopóki mam za co kupić jedzenie, to raczej chyba nie wrócę.
Muszę jeszcze dodać, że chociaż moje zdalne początki były dawno temu, to tak naprawdę dopiero trzy lata temu, kiedy zakładałam firmę, wiedziałam na pewno, że to jest to, co chciałam robić i tego się trzymam.
Praca zdalna przeżywa teraz renesans, bo w związku pandemią wiele firm wysłało ludzi pracować do domu i – jak się okazało – wcale nie pracowali gorzej, niż w biurze. Wiele osób ma zielone światło od szefów, by tak pracować dłużej i to niekoniecznie w Polsce. Jak to się robi? Jakie cechy charakteru trzeba mieć, by to była dobra decyzja?
Ja też obserwuję zainteresowanie tym, jak to się robi. Od razu powiem, że zdalna praca na stałe nie jest dla wszystkich. Już kilkumiesięczny lockdown pokazał wielu ludziom, że w domu wcale nie czują się tak dobrze i chcą wrócić do pracy. Widzę też dyskusje wręcz odwrotne – o tym, jak wytrzymać w domu, bo żyje się niezdrowo, za często chodzi koło lodówki, przeszkadzają dzieci, nie umie się wyraźnie rozdzielić pracy od czasu po pracy.
Masz kłopoty z utrzymaniem takiego balansu? Jak wygląda twój tydzień?
Jest mi bardzo ciężko stawiać sobie granice, bo lubię swoją pracę i ciągle wdrażam przeróżne pomysły. Nawet jeśli nie pracuję przy komputerze, to cały czas myślę. Musiałam więc wprowadzić restrykcje, zmusić się do tego, żeby wyraźnie stawiać granice. O godzinie 19.00 ostatecznie zamykam komputer. Nie zaglądam do komputera w soboty. Nawet jeśli mi się nudzi, zmuszam się do tego, żeby nie zaglądać do rzeczy, które mam do zrobienia. W tygodniu często zdarza się tak, że prawie w ogóle nie wychodzę z domu, bo mam sporo lekcji, więc w weekend zmuszam się do tego, żeby wyjść. Czas wolny po to właśnie jest. Wprowadziłam zasadę innej środy. Nie mam wtedy lekcji, więc np. mogę sobie popracować z kafejki.
Widzisz korzyści z tych restrykcji?
Wprowadziłam restrykcje, by być zdrowszą psychicznie. Fajnie jest, kiedy lubi się swoją pracę i jest ona ekscytująca, ale wydaje mi się, że nie jest to dobre dla psychiki. Nie wysypiasz się, jesteś ciągle pobudzona, nie możesz się uspokoić, do tego jedna, druga kawa, bo się nie wsypałaś, a nie wyspałaś się, bo wypiłaś kawę… Robi się zamknięte koło z którego coraz trudniej wyjść. Dlatego staram się robić dużo innych rzeczy – uczę się języków, koloruję, oglądam Netflixa, zwiedzam, żeby nie skupiać się tylko na pracy.
Na szczęście teraz zaczyna się o tym mówić, ale u początków mojej pracy zdalnej był taki trend, że trzeba docisnąć, pracować ciężko, długo, po nocach, bo wtedy będziemy uważani za dobrego pracownika. Teraz nie jest to coś, czym powinniśmy się chwalić. Wręcz odwrotnie. Powinniśmy mieć balans między pracą a życiem osobistym. Jeśli się o to zaniedba, po pewnym czasie przeciążony organizm jakoś zamanifestuje – albo strzeli kręgosłup, albo niewyspanie i zmęczenie będzie tak wielkie, że nie da się łatwo wrócić w normalne tryby.
Od czego trzeba zaczynać przygodę z nomadowaniem, by nie była to pochopna decyzja?
To zależy od naszej sytuacji. Jeżeli pracujemy dla kogoś i firma zgadza się, byśmy gdzieś wyjechali, nic nie stoi na przeszkodzie, by pracować z innego kraju. Mając ubezpieczenie, comiesięczną pensję, może jakąś poduszkę finansową na jakiś czas, wystarczy tylko wybrać kraj. Ludzie jeżdżą w bardzo różne miejsca. Kiedyś jeździło się na Bali i do Tajlandii, teraz jeździ się do Czarnogóry, Serbii, Gruzji. Bardzo popularnym kierunkiem jest Portugalia.
Kiedy ma się swój biznes, może nawet dopiero zaczyna, trzeba jednak kalkulować trochę inaczej. Przede wszystkim wiedzieć na co nas stać i do tego dopasowywać kierunek. Wszyscy marzą o Portugalii, która jest świetna, jeżeli chodzi o nomadowanie, ma super internet, dużo coworków, ale wynajęcie mieszkania jest bardzo drogie. Za skromny budżet łatwiej wyżyje się w Azji, która jest bardzo tania. W wielu krajach nasze zarobki w euro, dolarach czy nawet złotówkach będą super opcją na początek.
Wydaje mi się, że najważniejszym kryterium wyboru będzie to, w jakim momencie swojego życia aktualnie jesteśmy – czy mamy rodzinę, dzieci, psa, kota. Znam rodziny, które podróżują z dziećmi i fajnie im to wychodzi, ale znam też takie, gdzie dzieci źle znoszą duże zmiany i trzeba im tego oszczędzić. Różnice mogą być też w związkach, kiedy jedno z partnerów świetnie czuje się na walizkach, a drugie nie znosi takiego życia.
”Wydaje mi się, że teraz trzeba będzie się w ogóle przestawić, bo jesteśmy społeczeństwem, które za dużo kupuje i kumuluje. Wydaje mi się, że trzeba nauczyć się myśleć tak, aby mieć tyle rzeczy, by zmieściły się w jednej walizce”
Innym ważnym argumentem mającym wpływ na wybór miejsca jest sposób naszej pracy. Jeżeli mamy pracę, która wymaga telefonicznego kontaktu z klientami czy pracodawcą, to np. z Tajlandii różnica czasowa będzie to znacznie utrudniać. Na samym początku, kiedy brałam wszystkie zlecenia, zdarzało mi się udzielać lekcji przez Skypa o trzeciej nad ranem. To był koszmar, całkowite rozregulowanie organizmu.
Nomadowanie to zmiany. Czy jesteś przywiązana do rzeczy? Po trzech latach mieszkania w jednym miejscu pewnie sporo ich zgromadziłaś.
Przyjechaliśmy do Portugalii z dwiema walizkami. Dosłownie – dwie walizki i dwa plecaki. Na samym początku przez parę miesięcy mieszkaliśmy w bardzo malutkim mieszkanku. Kiedy zaczęliśmy się wyprowadzać, mówię do mojego chłopaka, że musimy to naprawdę dobrze zaplanować, bo mamy bardzo dużo rzeczy. Zdziwił się, bo był przekonany, że nic konkretnego nie kupiliśmy. Jak się okazało, mieliśmy tyle pierdół, że przeprowadzaliśmy się trzy dni. Teraz mamy większe mieszkanie, będziemy przeprowadzać się do Barcelony i będzie to samo. Nie mamy takich rzeczy jak obrazy czy stare meble, ale mamy np. gry planszowe z którymi się nie rozstaniemy i trochę innych małych rzeczy, które będziemy chcieli wziąć.
Od pewnego czasu staram się nie przywiązywać do rzeczy. Kiedyś to robiłam. Nie kupuję pamiątek w nowych miejscach, pamiątką jest dla mnie doświadczenie, wydanie pieniędzy na dobrą kolację czy jakąś atrakcję. Nawet ciuchów staram się nie kupować za dużo. Wydaje mi się, że teraz trzeba będzie się w ogóle przestawić, bo jesteśmy społeczeństwem, które za dużo kupuje i kumuluje. Wydaje mi się, że trzeba nauczyć się myśleć tak, aby mieć tyle rzeczy, by zmieściły się w jednej walizce.
To jest ciężkie. Mężczyznom wychodzi to na pewno łatwiej niż kobietom, bo my przywiązujemy się do rzeczy, jesteśmy bardziej sentymentalne. Trzeba cały czas o tym pamiętać i nie gromadzić dodatkowych rzeczy. Ja np. uwielbiam książki, kiedyś je kolekcjonowałam, ale od lat ich nie kupuję, bo mam e-booki. Trzeba się przestawić na to, że nie można mieć nadmiaru rzeczy, że to nam się nie opłaca.
Gdzie jest twój dom? Tam gdzie mieszkasz?
To trudne pytanie, im jestem starsza, tym bardziej się nad nim zastanawiam. Wcześniej przez jedenaście lat mieszkałam w Wielkiej Brytanii. Kiedy tam jadę, czuję się jak w domu, choć nie ma tam nic, co do mnie należy. Mam znajomych i przyjaciół, którzy za każdym razem witają mnie jak członka rodziny i jest to naprawdę mega miłe.
Jak w domu czuję się w rodzinnej Łebie, bo mam tam rodziców i rodzinę.
W Tajlandii także czuję się jak w domu, chociaż spędziłam tam tylko trzy lata. w Portugalii nigdy nie miałam takiego poczucia. Od samego początku, do tej pory. Nie czuję się związana, nie fascynuje mnie ani ten kraj, ani jego kultura. Jest fajnie, ale jednak nie chcę tutaj zostać i dlatego jestem zdecydowana wyjechać.
Coraz bardziej jednak myślę o tym, że chciałabym gdzieś osiąść. Być może wrócę za jakiś czas do Polski. Zależy mi, aby mieć większą stabilizację, kupić sobie twarożek, którego nie mogę dostać nigdzie na świecie, czy kaszę w różnych postaciach. Fajnie jest też mówić w tym samym języku, co otoczenie. To są sentymenty. Im człowiek staje się starszy, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że podróżowanie, przenoszenie się z kraju do kraju jest super, ale poczucie się jak w domu jest bardzo ważne dla własnego samopoczucia.
To ciekawa uwaga. Myślę, że na starcie do nomadowania trzeba o tym pomyśleć, bo jeżeli ktoś jest bardzo przywiązany do miejsca w którym jest, to w innym miejscu nie znajdzie się tak łatwo.
Tak. Wydaje mi się, że wpływa na to bardzo dużo czynników. Choćby to, czy mamy tam osoby z którymi możemy się spotykać w wolnym czasie. Albo czy się zna język, czy fascynuje nas kultura tego kraju, czy pasuje czy w ogóle nie obchodzi. To nie jest ignorancja, że cię to w ogóle nie obchodzi. Czasami są takie kraje, które kochasz od pierwszej chwili. Są też takie, gdzie przyjeżdżasz i czujesz, że to jednak nie to i po prostu chcesz wyjechać. To jest też ok. Nomadowanie jest fajne, ale jako ludzie jesteśmy tak uwarunkowani, że jednak lubimy być w jednym miejscu. Prędzej czy później zaczyna tego brakować.
Prowadzisz podróżniczego bloga www.theblondtravels.com. Napisałaś poradnik na temat życia w Tajlandii. Czy nomadzi sobie pomagają?
W Portugalii znam dużo osób, które przyjechały mieszkać na stałe, nie znam środowiska nomadów. Mam za to dobre doświadczenia z Tajlandii i wydaje mi się, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Kiedy jest się daleko od domu, choćby właśnie w Azji, pomaganie sobie jest bardziej widoczne. Kiedy poznaje się tam kogoś, to jakby miało się nowego znajomego. Wiesz, że ta osoba ci pomoże. Miałam sytuację, że byłam w szpitalu, innym razem zatrzasnęłam się w mieszkaniu i nie mogłam wyjść. Zadzwoniłam do koleżanki, która też pracowała zdalnie, od razu przybiegła, załatwiła sprawę, przyszła z fachowcem. W takich miejscach wiesz, że zawsze jest ktoś, kto ci pomoże.
Za granicą środowisko nomadów jest dosyć duże, wiele osób zna się z Internetu, ale jest także dużo tych, których się nie zna. W Polsce to środowisko jest dosyć małe, wszyscy się znają i wiedzą, gdzie „uderzyć” z pytaniami, przeważnie są to osoby bardzo życzliwe. O wiele bardziej życzliwe niż emigranci.
Kolejną rzeczą o której warto wspomnieć jest to, że w tym środowisku jest dużo osób, które są bardzo samotne i szukają towarzystwa. Jestem na wielu grupach dla nomadów w Internecie i to normalne, że jak przychodzi weekend i ktoś chce gdzieś wyjść, pisze posta: „Co dzisiaj robicie? Chcecie wyjść na kawę czy drinka?”. To jest normalne, bo w tygodniu większość z nas siedzi w domu. Nie mamy pięćdziesięciu innych pracowników w biurze z którymi można pogadać, tylko musimy sami zrobić krok w kierunku innych ludzi. Musimy sami coś zrobić, żeby poznać innych. Odpowiadając na twoje pytanie to generalnie jest tak, że jest pomoc i na pewno jest wsparcie. Ludzie potrafią sobie odpowiadać na pytania i wspierać się.
Joanna Horanin jest autorką bloga The Blond Travels oraz założycielką szkoły angielskiej konwersacji online OK English.
Zobacz także
Podoba Ci się ten artykuł?
Polecamy
„Można być obecnym ojcem, spędzając z dziećmi godzinę dziennie”. Z Jackiem Masłowskim rozmawiamy o „Syndromie tatusia”
Filip Cembala: „Komu z nas nie brakuje ulgi w czasach zadyszki wszelakiej?”
Kino, mecz, pójście na ryby pomagają wychodzić z bezdomności. „Droga do normalności to długotrwały proces, bywa bardzo bolesny, ale często też jest uwieńczony sukcesem”
Paulina Hojka o noszeniu ubrań po zmarłych: “Myślę, że żaden nieboszczyk się nie obrazi”
się ten artykuł?