„Dzieci w pewnym momencie muszą dać swoim rodzicom spokój” – mówi o relacjach międzypokoleniowych psycholog Ewa Polak
„Tylko niewielki procent rodziców ma świadomość, że dziecko od chwili przyjścia na świat nie jest ich własnością. Większość rodziców, niestety, nie chce puścić dzieci wolno. Ma tendencję do manipulowania, nawet nieświadomie”. O tym, czy jesteśmy odpowiedzialni za szczęście swoich rodziców, kiedy nasze relacje stają się zbyt bliskie i jak pozbyć się poczucia winy, Hello Zdrowie rozmawia z psycholog i psychoterapeutką Ewą Polak.
Ewa Podsiadły-Natorska: Czy jesteśmy coś winni naszym rodzicom? Czy za dobre wychowanie powinniśmy się im odwdzięczyć?
Ewa Polak: Ten temat można omawiać z punktu widzenia kulturowego, duchowego, emocjonalnego itd. Jest to bardzo indywidualne. Rodzice dali nam życie i za to, owszem, możemy być im wdzięczni, ale jednocześnie musimy pamiętać, że to była ich decyzja, by urodzić i wychować dziecko. Ile jesteśmy więc im winni w dorosłości? Tyle, ile jesteśmy winni w każdej innej relacji. Oczywiście, istnieje presja społeczna czy kulturowa, by odwdzięczyć się rodzicom za to, co nam od siebie dali, ale z punktu widzenia psychologii jesteśmy im tyle winni, ile jest to w zgodzie z nami. Na pewno nasze zachowanie względem rodziców nie powinno być skutkiem drzemiącego w nas poczucia winy.
Właśnie: poczucie winy. Jako dorosłe dzieci – a zwłaszcza córki – chcemy naszych rodziców zadowolić na wielu polach. Często pojawia się poczucie winy, że robimy dla nich za mało. Z czego to wynika?
Głównie z tego, że jesteśmy do rodziców bardzo przywiązani. W końcu kiedyś tworzyliśmy wspólną energię, jeden organizm. Mamy przekonanie, że rodzic wszystko wie najlepiej, dlatego chcemy, by dał nam pieczątkę, że nasze wybory są właściwe. Ale zamiast tego możemy nauczyć się ufać swojej intuicji. Inna rzecz, że rodzie nierzadko manipulują swoimi dziećmi – często nieświadomie – bo boją się pustki, samotności. Wtedy tak z nami rozmawiają i tak się zachowują, że siłą rzeczy czujemy się za nich odpowiedzialni. Pamiętajmy jednak, że relacja rodziców z dziećmi nie jest w żaden sposób uregulowana – nie istnieje jej uniwersalny wzór. Bywa, że rodzice i dzieci mieszkają na różnych kontynentach i to też jest w porządku. Musimy o tym pamiętać, kiedy sami zostajemy rodzicami.
Gdy dorastamy, punkt widzenia się zmienia. Zaczynamy dostrzegać, że nasi rodzice popełniają błędy. Czy powinniśmy brać odpowiedzialność – i w jakim stopniu – za wybory i porażki naszych rodziców?
Częściowo reguluje to prawo. Rodzic, nawet nieobecny w życiu dziecka, może się odezwać po wielu latach, stwierdzić, że jest chory, nie wiedzie mu się i wnieść o alimenty. Jeśli natomiast chodzi o sferę emocjonalną, to najłatwiej odpowiedzieć, że nie jesteśmy odpowiedzialni za nic, co nie jest w zgodzie z nami. Oczywiście rodzice mogą mieć życzenie, żeby dzieci opiekowały się nimi na starość, ale to są wyłącznie ich wyobrażenia czy nadzieje. Czasem dziecko jest tak zajęte nadrabianiem własnych deficytów (miłości, uwagi, poczucia bezpieczeństwa czy sfery finansowej), że może po prostu nie mieć z czego dać. Złotym środkiem jest asertywność, która pozwala wytyczyć granice. Dzięki nim relacja z rodzicami staje się lepsza i dojrzalsza, zwłaszcza jeśli rodzic zaczyna akceptować naszą odmowę. W przeciwnym razie gorycz, żal, pretensje kumulują się.
Mam wrażenie, że niektórzy rodzice nie potrafią zaakceptować faktu, że dzieci nie rodzi się dla siebie. Obarczają ich swoimi sprawami. Robią to dlatego, że chcą zatrzymać dzieci przy sobie?
Tylko niewielki procent rodziców ma świadomość, że dziecko od chwili przyjścia na świat nie jest ich własnością. Większość rodziców, niestety, nie chce puścić dzieci wolno. Ma tendencję do manipulowania, nawet nieświadomie. Warto pamiętać, że nasi rodzice oraz dziadkowie są pokoleniem mocno związanym z okresem wojny, a przez to straumatyzowanym. Wiele ich odruchów czy lęków to skutek dawnych doświadczeń. Chcą nas przy sobie zatrzymać, a nawet stają się toksyczni, bo są pełni obaw. Istnieją oczywiście rodzice, którzy się rozwijają, edukują. Wiedzą, że dziecko ma prawo żyć po swojemu i bynajmniej nie oznacza to, że jest niewdzięczne. Jednak w większości domów ma miejsce wielka międzypokoleniowa przeprawa.
Dużo mówi się teraz o tym, że niedobrze, kiedy rodzic zawiesza całe swoje życie na dziecku. Potem, gdy ono rusza w świat, okazuje się, że zostaje pustka.
Jeśli opieka nad dzieckiem wypełniała dotąd całe życie, a dziecko odchodzi, dla rodzica to może być szok. Pojawia się tąpnięcie. Dlatego już nawet 15–20 lat wcześniej warto zastanowić się, jakie hobby mogłabym/mógłbym kontynuować, co mnie interesuje itp. Coś, co będzie służyło mi do końca życia, żeby potem móc zostać z czymś, gdy dzieci odejdą, a zwłaszcza jeśli umrze partner. W ten sposób zabezpieczamy się przed rozpaczą, a nawet depresją. Rodzice, którzy nie mają pasji czy marzeń, gdy zostają sami, mogą nawet nie czuć, że są względem swoich dzieci natarczywi. Po prostu pragną się podłączyć pod życie innych osób. Jest to smutne, ale dziecko musi pamiętać, że to nie jest jego odpowiedzialność. Możemy rodziców inspirować, mając jednak w pamięci, że to jest droga życia danej osoby. Dzieci w pewnym momencie muszą dać swoim rodzicom spokój. Jeśli nawet nasi rodzice mają przeżywać rozpacz z powodu naszego stawiania granic, niech ją przeżywają. Rozpacz oraz inne trudne emocje też są doświadczeniem, i to takim często wiele transformującym w człowieku. Na szczęście obecnie powstaje coraz więcej zajęć i programów edukacyjnych dla seniorów, co pomaga gładko przejść z etapu wychowania dzieci do ponownego odnalezienia swojej tożsamości w kontekście nowej sytuacji.
To może być dla dorosłego dziecka przełomowe – świadomość, że nie jesteśmy odpowiedzialni za poczucie szczęścia naszych rodziców.
A czy w związku partnerskim jesteśmy odpowiedzialni za szczęście drugiej osoby? Czy jesteśmy odpowiedzialni za poczucie szczęścia naszych przyjaciół? Nie. Jesteśmy jedynie odpowiedzialni za nasze dzieci, by przekazać im jak najwięcej dobrych wzorców, miłości oraz ciepła, które tworzą emocjonalny fundament. Kiedy nasze dzieci są nastolatkami, to słuchają nas już coraz mniej, choć oczywiście wciąż można i warto być obecnym w ich życiu. Bywa również tak, że gdy dziecko widzi niektóre cechy u rodzica, może pomyśleć: „O nie, ja nie chcę taka/taki być. Nie chcę tak chorować czy tak się zachowywać”. Może wtedy zacząć pracować nad swoim życiem. Gdyby nie szokujący obraz własnych rodziców, pewnie by myślało, że musi poświęcić się swojemu dziecku i nie ma prawa do własnej przestrzeni.
Mimo to bardzo często mówi się o tym, że dzieci w dorosłości powtarzają błędy swoich rodziców. Chyba nie jest łatwo odciąć się nawet od tego, co widzimy, że jest złe.
Pewnie, że nie jest, ale można to zrobić. Przypominamy swoich rodziców, ale nie jesteśmy ich kalką, nawet jeśli zachowujemy się podobnie. Tłumaczenie się genami jest drogą na skróty. Dobrze, że coś po kimś odziedziczyliśmy, ale nad wszystkim można pracować. Wiemy, że na pewno przynajmniej z 50 proc. naszej natury psychofizycznej możemy „negocjować”, mając wpływ na swój stan i formę emocjonalną, mentalną oraz fizyczną.
Kiedy relacje z rodzicami można uznać za zbyt bliskie? Jakie to może mieć konsekwencje?
Zbyt bliskie relacje są wtedy, kiedy po kontakcie z rodzicem czujemy dyskomfort zarówno w sferze emocjonalnej, jak i fizycznej – pojawiają się złość, gniew, furia. Niektórzy mieszkają z rodzicami w jednej klatce i ciągle się spotykają, a mają zdrowe relacje. Niektórzy natomiast widują się tylko kilka razy do roku, ale każde spotkanie muszą odchorować. Trzeba szczególnie uważać, jeśli mieszka się razem z rodzicami, bo mogą tworzyć się koalicje, a to jest już poważne zagrożenie dla związku. Sztama między partnerami musi być silna. Nie jest dobrze, gdy np. jedna ze stron konsultuje na boku sprawy małżeńskie ze swoim rodzicem. Wtedy pojawia się rozdźwięk pomiędzy rolą żony a rolą dziecka. Czasem nie trzeba nawet razem mieszkać, by więź okazała się zbyt bliska – wystarczą telefony.
Czyli trzeba się pilnować, by związek zawsze stawiać na pierwszym miejscu.
Tak. W związku powinno być jak w królestwie – najpierw sprawy dworu król i królowa omawiają w komnacie, a potem ogłaszają światu swoje ustalenia. Gdy zaczynają tworzyć się koalicje, pojawiają się żal i niepewność, komu można ufać i do czyjej bramki gramy.
Przestrzegłaby pani pary przed zbytnim wciąganiem rodziców w swoje sprawy?
Oczywiście. Rodzice, chcąc nie chcąc, są zaangażowani emocjonalnie w nasze sprawy. Doradzają przez pryzmat swoich doświadczeń czy obaw. Nie są w stanie się od nich odciąć. Można korzystać z pomocy rodziców, ale niekoniecznie prosić o radę. Lepiej, gdy rodzic wysłucha nas w milczeniu. Kiedy pojawiają się rady, to powstaje chaos. Czasem między partnerami są gorsze dni, które szybko mijają, a w rodzicu pozostaje uprzedzenie do zięcia czy synowej. Rodzic czuje się wtedy zagubiony. Przecież chciał pomóc. Dlatego zawsze zachęcam, by swoje obawy i lęki o małżeństwo bądź partnerstwo konsultować u psychologa, który jest obiektywny i rozumie mechanizmy funkcjonujące w związkach partnerskich.
Po czym poznać, że mamy nieodciętą pępowinę?
Po tym, że gdy coś robię, to nie myślę, czy to jest w zgodzie ze mną oraz z moimi przekonaniami, tylko w mojej głowie pojawia się obraz mamy bądź taty czy ich przekonań. Nieodcięta pępowina oznacza, że nie umiemy stawiać granic. W takiej sytuacji nie możemy w sposób wolny realizować swoich wartości w rodzinie bądź partnerstwie. Kiedy jeden partner idzie do przodu, a drugi stoi w miejscu, bo jego kotwicą są rodzice, to taki związek może się rozpaść.
Jak więc mądrze odciąć pępowinę?
Akceptując, że mamy prawo być sobą i realizować swoje wartości. Wtedy nasze rozmowy z rodzicami będą przebiegały zupełnie inaczej. I tutaj warto wiedzieć, że rodzice mogą nas wyśmiać, skrytykować. Jeśli mamy odciętą pępowinę, powiemy: „Nie zgadzamy się ze sobą, jesteśmy różni, akceptuję to”. Pamiętajmy, że rodzicom nie muszą podobać się nasze wybory. Odkrycie, że mogę się nie podobać mamie czy tacie, przynosi najwięcej wolności.
Pomówmy jeszcze o sytuacji, gdy nasi rodzice zostają dziadkami. Z jednej strony ich pomoc jest nieoceniona. Z drugiej strony często podejmują za nas decyzje. Chociażby dając słodycze, choć sobie tego nie życzymy. Czy da się zdrowo wyznaczyć granice ingerencji dziadków?
Najłatwiej byłoby nauczyć się asertywności, ale problem polega na czymś innym. Można postawić dziadkom granice, ale ci będą je przekraczać. Czasem można asertywnie postawić sprawę na ostrzu noża, ale osoby starsze mogą nas nie zrozumieć. Przecież chcą dobrze, więc będą czuły się odrzucone. Uważają, że to okrucieństwo ze strony dzieci. Oni pochodzą z innego pokolenia, kiedy nie mówiło się o różnorodności czy o tym, że należy szanować swoje granice. Kilkadziesiąt lat temu nie było takich pojęć jak „asertywność” czy „robić coś w zgodzie ze sobą”.
Może brakuje szczerej rozmowy?
Asertywną rozmowę warto zacząć od podkreślenia, za co docenia się dziadków, za co im dziękuje i z czego jest się zadowolonym, ale o co się też prosi i że wynika to z naszych zasad bądź przekonań. Te przekonania starszemu pokoleniu mogą wydawać się dziwne, ale są to nasze wartości. Jeżeli poprosimy, by – pomimo różnych wartości – respektować się nawzajem, to jest duża szansa, że do dziadków to dotrze. Oczywiście niektórzy dziadkowie nie są w stanie się zmienić i wszystko robią po swojemu. Uważają, że „raz nie zaszkodzi” albo „nie dajmy się zwariować”. Wtedy kluczowa jest sztuka odpuszczania – powiedzenie sobie, że jeśli nie mam na coś wpływu, to odpuszczam. Na pewno znajdą się tacy, którzy uznają, że to dla nich za dużo i zdecydują o końcu relacji, bo będą czuli się nieszanowani. I to jest w porządku. Są osoby, które nie są w stanie zaakceptować, że nie mają wpływu na to, co robią dziadkowie. Ale może warto pomyśleć: „Niektóre rzeczy są poza moją kontrolą, ale jestem w stanie zapłacić tę cenę, bo biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, moje dziecko ma dobrą opiekę i kontakt z babcią lub dziadkiem”. O ile nie jest to bezpośrednio krzywdzący dziecko kontakt.
Ewa Polak – psycholog, psychoterapeutka pracująca w humanistycznym nurcie analizy egzystencjalnej i logoterapii, psychoterapeutka osób indywidualnych oraz par. Przyjmuje w Ośrodku Psychoterapii i Coachingu Inner Garden. O swoim podejściu do pacjenta oraz wizji rozwoju człowieka opowiada na swoim kanale YouTube „W Centrum Sensu”. Współzałożycielka Akademii Logoterapii im. Viktora Frankla. Jest żoną, matką syna mającego energię tajfunu. Miłośniczka sztuki, pracy z kreatywnością, sportu i podróży.
Zobacz także
„Do dobrego seksu potrzebna jest akceptacja, nie tylko tego, jak wyglądamy, ale też jak się zachowujemy, jak pachniemy, jak się poruszamy”
„Dzisiaj uświadamiam kobiety, że mogą o siebie dbać, ale żeby robiły to z głową, bo jeśli tylko odłożą ją na półkę, a w zamian wybiorą ciało, to już po nich”. Rozmawiamy z Martą Kieniuk-Mędrala o zaburzeniach odżywiania
Toksyczne związki okiem lekarza. Kiedy związek jest toksyczny?
Polecamy
Gdy twoje dziecko się boi, sięgnij po tę książkę. „Lęk u dzieci” pod matronatem Hello Zdrowie
Od dwóch lat wychowuje Malwinkę. Teraz sąd stwierdza, że jest za stara, by ją adoptować. „To jakieś kuriozum”
„Nie ma leku na brak kogoś, kogo się kocha”. Ich bliscy popełnili samobójstwo, oni muszą żyć dalej
Agnieszka Sułkowska o projekcie „Listy do R.”: Nikt tak nas nie zrozumie jak drugi rodzic, który przechodzi przez to samo
się ten artykuł?