Przejdź do treści

„Duma, z jaką działkowiec prezentuje swe dorodne jabłka czy aksamitną różę, jest często nie mniejsza niż duma z sukcesu zawodowego”

ROD Zelmot fot. A. Andrzejewska, SAM Rozkwit
ROD Zelmot fot. A. Andrzejewska, SAM Rozkwit
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Mam do pokonania 4 kilometry przez miasto. Mijam osiedla, rynek, stacje benzynowe, rondo na obwodnicy. Korek, pędząca karetka. Pośpiech, hałas. Ostatni zakręt prosto z wylotówki na boczną ulicę wśród drzew. Minutę później zatrzymuję się przed zieloną furtką, którą otwiera każdy klucz do starej szafy. Szpaler lip i pachnącego jaśminu hamuje miejski zgiełk. Cykające zraszacze, terkotanie puszek na krety, zapach mokrej ziemi i pomidorowych liści.

 

Tutaj każdemu mówi się „dzień dobry” i każdemu na „pan/pani”. Każdego można zapytać, czy nie zechciałby nadmiaru sadzonek truskawek albo poradzić w sprawie zwalczania zarazy ziemniaczanej. Łączy nas niepisany kodeks, przynależność, wtajemniczenie. Działki ROD to równoległa rzeczywistość, zielony mikrokosmos, który rządzi się swoimi prawami.

Moda na działki

Działki, która stała się moja, szukałam 2 lata i to zanim stało się to modne. Marzyłam, by była schowana, ze starą jabłonią i furtką, którą poprzedni właściciel zrobił sam w porywie radosnej twórczości 50 lat wcześniej. Wiedziałam, że decyzja podejmie się sama – po prostu ją znajdę i się zakocham. I tak było. Błękitna obdrapana altanka porośnięta zdziczałym winogronem, trawa po pas, kołysząca się na wietrze nawłoć.

Zarząd ROD, pytany, czyje to cudo, znał nazwisko właściciela, ale nie miał z nim żadnego kontaktu. Zostawialiśmy więc kartki na ogrodzeniu z naszym numerem telefonu, podglądaliśmy, pytaliśmy starych działkowców, czy coś wiedzą lub pamiętają. „To był porządny facet, takie miał warzywa!, wszystko robił jak należy”. Ale zmarł dawno i został po nim dziki ogródek.

Aż pewnego dnia zjawił się tam młody gość z kosiarką. Przeklinał ten „busz odziedziczony po dziadku” i zagadany „ile by pan za to chciał”, zareagował ulgą i entuzjazmem. Na działce spędzam czwarte lato i nie pamiętam, co robiłam, zanim zostałam działkowiczką.

„Wielka rodzina działkowców liczy już prawie pół miliona członków. Różnią się oni między sobą zawodem, wykształceniem i wiekiem, ale jednoczy ich wspólne zamiłowanie do uprawy tego małego kawałka ziemi, zainteresowanie roślinami. Są to zapamiętali hobbyści; gdy się spotka dwóch działkowców i zacznie mówić o swych różach czy pomidorach, trzeci, niezarażony tym bakcylem, nie ma co robić w tym towarzystwie”. To pierwsze zdania wstępu pt. „O pożytku z działki” z kultowego podręcznika dla działkowców „Działka moje hobby” wydanego w 1977 roku.

Zmieniły się tylko liczby. „Pracownicze” ogrody działkowe w 2005 roku przemianowano na „rodzinne”. Pod koniec 2020 r. w Polsce działało 4601 Rodzinnych Ogrodów Działkowych, łącznie skupiających prawie milion małych zielonych ogródków.

W ciągu ostatnich 30 lat działki przeszły transformację – od niechcianych i zdziczałych „spadków” po rodzicach, aż do teraz, gdy możliwość opalania się wśród własnych kwiatów i hodowanie ekologicznej marchewki jest luksusem. Najpierw działkami interesowali się tak zwani hipsterzy, którzy szli pod prąd obowiązującym trendom – kilkanaście lat temu młodych ludzi znaczniej mniej rozpalała wizja rzucenia wszystkiego i ucieczki w Bieszczady, a tym bardziej picia kompotu pod starą wiatą na małej działce. Zainteresowanie działkami było offowe i egzotyczne. Teraz to mainstream.

Ogrody Nowe fot. A. Andrzejewska, SAM Rozkwit

Ogrody Nowe fot. A. Andrzejewska, SAM Rozkwit

– Zwrot ku ogrodom działkowym bardzo się nasilił, gdy wybuchła pandemia. Z jednej strony to pozytywne zjawisko, bo działki zasługują na uwagę i troskę, ale z drugiej strony ceny praw do użytkowania działek bardzo wzrosły, co może prowadzić do tego, że staną się one elitarnym hobby. Ponadto niektórzy nabywcy działek na fali ich pandemicznej i popandemicznej popularności niekoniecznie chcą zajmować się ogrodnictwem. Nie ma nic złego w szukaniu w ogrodach działkowych sposobu na relaks i rekreację, jednak zależy nam na ochronie tradycji ogrodniczej, która na działkach wciąż jest żywa i którą przekazują działkowcy „starej daty”. Obawiamy się, że rosnące ceny działek i opłaty działkowe wypchną ich z ogrodów – w niektórych miejscach niestety już to się dzieje – mówi Mateusz Szymczycha, socjolog, działkowiec, współzałożyciel Stowarzyszenia Aktywności Miejskich Rozkwit.

Działki pozostały chodliwym towarem. Nasz mały azyl w 2019 roku kosztował połowę przeciętnej pensji. Teraz nie ma u nas na sprzedaż ogródków za mniej niż 10 tysięcy (w moim mieście mieszka mniej niż 30 tys. osób), a w dużych miastach ceny sięgają niebotycznych cen do nawet 100 tys. złotych.

Zanim zdecydujemy się na posiadanie działki, warto wiedzieć, co tak naprawdę nabywamy. Zgodnie z obowiązującą ustawą z 13 grudnia 2013 r. o rodzinnych ogrodach działkowych, ustanowienie prawa do działki następuje na podstawie umowy dzierżawy działkowej. Zawierana jest pomiędzy stowarzyszeniem ogrodowym a pełnoletnią osobą fizyczną. Działkowiec może przenieść prawa i obowiązki wynikające z prawa do działki na rzecz pełnoletniej osoby fizycznej (przeniesienie praw do działki). Umowę zawiera się w formie pisemnej z podpisami notarialnie poświadczonymi.

Należy również pamiętać, że jedna osoba fizyczna może posiadać tylko jedną działkę ROD. Oprócz ustawy, szalenie ważną rolę pełni Regulamin Rodzinnego Ogrodu Działkowego, który określa dopuszczalne wymiary domków letniskowych i tarasów, powierzchni szklarni czy zbiorników wodnych. Z regulaminu również dowiemy się, że każda działka musi być wyposażona w kompostownik, ogrodzenie działki nie może być wyższe niż 1 metr, a działkowiec zobowiązany jest do dbania o estetyczny wygląd działki i niezakłócanie spokoju sąsiadom.

Pomimo upływu czasu i wielokrotnego nowelizowania regulaminu, pozostały tam przepisy umożliwiające hodowlę zwierząt. Działkowiec może prowadzić na działce chów kur, królików, a po uzyskaniu zgody przez walne zebranie ROD, również gołębie i pszczoły. Przy czym hodowla pszczół może być prowadzona wyłącznie w zbiorowej pasiece.

Zielone miasteczko

Samą rewolucję w postrzeganiu zielonej przestrzeni miejskiej wprowadził urbanista Ebenzer Howard na przełomie XIX i XX wieku. Pisał on wówczas o teorii miast-ogrodów, których cechami charakterystycznymi miała być niska zabudowa, bioróżnorodność i bliskie sąsiedztwo miejskich udogodnień.

Pierwsze ogródki działkowe powstały w Polsce w 1899 roku w Grudziądzu i miały funkcję lokalnego uzdrowiska z usługami spa i znamionami wczasów w prawdziwym kurorcie (leżakowanie w słońcu, kąpiele torfowe, gimnastyka). Nie bez powodu ogródki te nazywają się „Kąpiele słoneczne”, istnieją do dziś.

– Ruch działkowy w drugiej połowie XIX wieku zaistniał w Niemczech. To był impuls wielkich fabrykantów, by zapewnić rekreację i dodatkowe źródło żywności pracownikom różnych zakładów. Równolegle był to również ruch przygotowania osób skrajnie ubogich do sprawnego życia w społeczeństwie – mówi Mateusz Szymczycha.

Od początku zauważano socjalizującą funkcję działek – towarzystwa działkowe prowadziły dla dzieci półkolonie, a uczestnictwo w solidarnej społeczności było przykładem skutecznego współzawodnictwa. Pracę w ogrodzie do dziś wykorzystuje się nawet w ramach resocjalizacji przestępców!

ROD Fort Szczęśliwice / fot. Aleksandra Andrzejewska

ROD Fort Szczęśliwice / fot. Aleksandra Andrzejewska

W latach 20. XX wieku o ogródkach działkowych pomyślano również jako o sposobie na tanie wczasy. Już nie tylko praca w ziemi, ale i piknikowanie stało się elementem prawdziwego działkingu. Po II wojnie wczasy miały rangę nagrody za dobre sprawowanie – otrzymywali je ci robotnicy, którzy mieli dobre wyniki w pracy. Za zaniedbanie działki, groziła jej utrata. Ogródek stał się zdobyczą, wyższym dobrem, a przynależność do społeczności działkowców – wyróżnieniem i nobilitacją.

„W miarę rozbudowy miast pragnienie posiadania choć miniaturowego ogródka opanowuje coraz większe grupy ich mieszkańców. W instytucjach decydujących o przydziale działek leżą tysiące podań, gdyż chętnych jest o wiele więcej niż możliwości. Świadczy to o zdrowym instynkcie społeczeństwa, często podświadomie poszukującego odtrutki na ujemne strony cywilizacji technicznej. (…) Powstaje nowy styl życia towarzyskiego, ładniejszy i swobodniejszy, coraz popularniejsze stają się przyjacielskie spotkania na działce, przy sałatce z własnych warzyw lub talerzyku aromatycznych poziomek” – czytamy w biblii działkowców.

Podróż w czasie

Na początku mojej przygody z działkowaniem czułam się, jakbym zakradła się do czyjegoś domu. Jak mam sądzić, że mogę tu cokolwiek ruszyć, skoro wszędzie w idealnej symbiozie zamieszkują tu mrówki, pająki i jeże? Zostawiam ogród i zwiedzam altankę. Są w niej skarby: narzędzia ogrodnicze, których nie da się już kupić, kubki barowe Społem, najmniejszy taboret świata z wymalowanym słonecznikiem. Nie wyrzucam nic.

Pierwsze lody prac na działce przełamuje gniazdo os – trzeba je wygonić, potem nieśmiało kosimy trawę. Przenoszę każdego kwiatka, którego znajdę, w bezpieczne miejsce. Z radością odkrywam, że w gąszczu rosną truskawki starej odmiany. 17 sadzonek, z których jemy owoce do dziś. To jak ożywianie tego, co zapomniane.

Na każdej działce żyje jej historia. Studiując to, co na niej zastaliśmy, możemy domyślić się, kim był poprzedni właściciel, co lubił. Altanki budowano kiedyś z tego, co było pod ręką – dykty, blachy, drewna z odzysku, starych drzwi i krat okiennych. Miało być ekonomicznie i praktycznie, niekoniecznie imponująco. Patrząc na konstrukcję altanki, nietrudno było zgadnąć, gdzie pracował dany budowniczy. Domek, który stoi na naszej działce, składa się głównie z gumy kopalnianej, a w podłogę wmurowana jest betonowa płyta z datą, podpisem i nazwą zakładu pracy. Dla wielu nowych właścicieli działek to gruz do wywiezienia, dla fascynatów działkowej historii i architektury to perełki.

– Chcemy chronić tę samorodną architekturę ogrodów działkowych. Jednym z pierwszych naszych działań była wystawa makiet różnych form altan przygotowana w ramach projektu „Atlas altan”, którym kieruje architekt Wojciech Mazan. Zebrał on bogatą dokumentację fotograficzną i dokonał kategoryzacji różnych stylów budowania występujących w ROD – na tej podstawie powstały makiety. Obecnie regulamin PZD jasno przedstawia wymagania, jakie obowiązują budowniczych altan, co jest bardzo słuszne. Dobrze by było, gdyby nowe domki na działkach pod względem estetycznym były ukłonem w stronę starych rozwiązań. Jest super, jeśli stare altany są utrzymywane w dobrym stanie. Zarazem kibicujemy różnorodności i autoekspresji – także w kwestii działkowej architektury – mówi Mateusz Szymczycha.

Spacer sensoryczny ROD Waszyngtona fot. Kuba Rodziewicz

Spacer sensoryczny ROD Waszyngtona fot. Kuba Rodziewicz

Spacer sensoryczny ROD Waszyngtona fot. Kuba Rodziewicz

Ochrona nie tylko architektury, ale i starego stylu działkowania leży na sercu Stowarzyszenia Aktywności Miejskich Rozkwit. To w nim widzą wielki potencjał, którego nie da się wykorzystać bez poznania kultury uprawiania ogrodu i zaangażowania w społeczność działkowców. Etos robotności wśród starych działkowiczów w połączeniu ze starym kodeksem sztuki działkowania to rzeczywiście zabójczy miks dla zapracowanych 40-latków z dwójką dzieci. Dlatego coraz więcej działek zamienia się w pola golfowe otoczone tujami. A szkoda.

– Na działkach inaczej korzysta się z zasobów natury, a ogrodnictwo praktykuje się znacznie szerzej niż poprzez przycinanie trawnika i formowanie tuj w równe bryły. Działkowcy „starej daty” rozumieją, że nie należy wprowadzać do ogrodów gatunków inwazyjnych, wiedzą, jak nie marnować plonów, czy nie przetrzebić gleby środkami chemicznymi. Ogrody działkowe są też ostoją form różnorodności biologicznej innych niż te, które można spotkać choćby w parkach. Chcemy to pokazywać i szerzyć świadomość, że tak można i że zieleń zieleni nierówna. To bardzo istotne również z perspektywy zmian klimatycznych. Szerzenie kultury działkowania to także doskonały sposób na edukację klimatyczną – dodaje Szymczycha.

Działka dla każdego

Każdy kolejny sezon na działce sprawiał, że przysposabiałam to miejsce coraz bardziej. Dziś jestem tu u siebie i nie oznacza to, że narzucam naturze swoje reguły gry. To mój azyl, bezpieczna „skryjda”, gdzie można chodzić boso w dziurawym t-shircie, kruszyć na podłogę i spać na trawie. Dlatego, kiedy byłam u przyjaciółki w Warszawie i zaproponowała mi, byśmy na Pole Mokotowskie przeszły przez działki, „bo tak będzie szybciej”, byłam w szoku. W moim umyśle działkowiczki to byłoby włamanie.

– W Warszawie jest kilka ogrodów, do których można wejść z ulicy. Nie ma ich wiele, ale każdy nas cieszy. Jako organizacja chcemy otwierać ogródki działkowe na świat, oczywiście na warunkach ustalanych przez działkowców – tak, aby wszyscy na tym skorzystali. Organizujemy wydarzenia, które odbywają się na terenie działek, które łączą ogrodnictwo z innymi dziedzinami życia. Przez cztery lata realizowaliśmy program „Naprzód działki” finansowany przez Zarząd Zieleni m. st. Warszawy, w ramach którego odbywały się m.in. wystawy, warsztaty ogrodnicze, spacery działkoznawcze i przyrodoznawcze. W ostatnim roku podjęliśmy się otwierania działek dla osób z niepełnosprawnościami. Współpracujemy z fundacją Wielozmysły, której celem jest włączanie osób z niepełnosprawnością wzroku w odbiór i tworzenie sztuki wizualnej – mówi Mateusz Szymczycha.

Jak się okazuje, otwieranie ogródków działkowych wcale nie jest proste. Sprzeciw płynie nie tylko od samych działkowców, przeszkadzają w tym również przepisy. Miasto nie może pokrywać kosztów związanych z wpuszczaniem mieszkańców z zewnątrz, ponieważ teren należy do PZD. A jest ich trochę: oświetlenie, ławki, kosze na śmieci. Udaje się to w ramach transakcji wiązanych między działkowcami a zarządem dzielnic.

ROD Zelmot fot. A. Andrzejewska

ROD Zelmot fot. A. Andrzejewska

ROD Zelmot fot. A. Andrzejewska

– W Warszawie istnieją ogrody historycznie otwarte w określonych godzinach, np. ROD Rakowiec przy Żwirki i Wigury, przez który biegnie zabytkowa aleja drzew, czy ROD Waszyngtona. Jednak nie zanosi się na to, by ogrody zaczęły masowo się otwierać. Obaw jest sporo – działkowcy boją się kradzieży, potrzebna byłaby infrastruktura sanitarna. W pełni to rozumiemy, dlatego rozwiązaniem jest otwieranie ogródków w konkretne dni i na konkretne okazje – np. w dzień działkowca, by pokazać uroki świata działek także osobom z zewnątrz – opowiada Mateusz Szmczycha.

Na pomoc działkom

Korzyść jest obopólna – mieszkańcy Warszawy mogą spędzać czas na łonie natury, zaczynają traktować te tereny jak swoje, co pomaga działkowcom w obronie ogródków, gdy ich terenem interesują się np. deweloperzy. Wówczas warto mieć sojuszników.

– Nasze doświadczenia pokazują, że otwarcie ogrodów jest argumentem na ich korzyść choćby w sytuacji zmian ich statusu planistycznego. W wypadku ROD im. Obrońców Pokoju udało się zmobilizować lokalną społeczność do obrony ogrodu, kiedy pojawił się projekt nowego Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego, zakładający zastąpienie ogrodu przez zabudowę mieszkalną i usługową. Ogród ten jest otwarty, dzięki czemu okoliczni mieszkańcy znają i cenią to miejsce – to z kolei sprawiło, że stanęli w jego obronie.

Dawniej działkowcy przerażeni wizją wygnania wysyłali petycje, wieszali flagi, a nawet pisali wiersze:

Trybunale Konstytucyjny
Nie zabieraj pietruszki i bobu
Nie wpędzaj emerytów do grobu
Nie podcinaj rodzinom korzeni
Pozwól emerytom dłubać w ziemi
Nie zabieraj z grilla kaszanki i karkówki
W życiu liczą się nie tylko złotówki.

Obecnie nad ogrodami działkowymi w Warszawie wisi widmo nowego projektu Studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego. Projekt nowego dokumentu strategicznego nadrzędnego wobec Miejscowych Planów Zagospodarowania Przestrzennego zakłada, że w niektórych miejscach w Warszawie, np. na Czerniakowie, czy przy skarpie wiślanej w miejscach Rodzinnych Ogrodów Działkowych powstać ma zabudowa mieszkaniowa.

– To skomplikowane sytuacje, bo nie da się ukryć, że przystępne cenowo mieszkania są potrzebne, ale społeczne koszty likwidacji ogrodów również są znaczne. Jesteśmy przekonani, że zawsze warto bronić ogródków działkowych, które dobrze funkcjonują, widać w nich życie, a działkowcy angażują się w swoją społeczność lokalną – mówi Mateusz Szymczycha.

Spacer z owadami ROD Wiarus / fot. SAMRozkwit

Spacer z owadami ROD Wiarus / fot. SAMRozkwit

Spacer z owadami ROD Wiarus / fot. SAMRozkwit

Działkowy wellbeing

„Pracę na działce, naturalnie w granicach możliwości działkowca, wpisuje się do rubryki ‘Korzyści’ jako ważny czynnik utrzymania wartości bezcennej – zdrowia” – czytamy w książce „Działka moje hobby”. Lecznicze i terapeutyczne właściwości działkingu dostrzeżono bardzo wcześnie – w pierwszych dekadach XX wieku w Polsce działkowanie miało chronić przed gruźlicą i alkoholizmem.

„Co prawda, jeszcze nie mamy miast-gigantów, gdzie nagromadzenie spalin i dymów przemysłowych, natężenie ruchu i hałasu przekracza próg wytrzymałości ludzkiej, ale i dla mieszkańców naszych miast zwiększenie kontaktu z przyrodą jest niezmiernie korzystne. (…) Szczególnie dotyczy to ludzi prowadzących siedzący tryb życia i ludzi ciężko pracujących w trudnych warunkach, np. w hutach czy kopalniach. Tych pierwszych praca fizyczna na działce chroni przed nerwicami, otyłością i chorobami układu krążenia. Dla drugich działka to niezbędny ‘łyk’ czystego powietrza i kontakt ze świeżą zielenią, której wspomnienie musi wystarczyć na długie godziny” – czytamy w biblii działkowców.

Obecnie nie brakuje badań, które dowodzą, że kontakt z naturą to doskonała profilaktyka wielu chorób, w tym również psychicznych i sposób na przywrócenie dobrej kondycji oraz życiowego balansu. Praca w ogródku, choć jest zaliczana do metod medycyny niekonwencjonalnej, oficjalnie wykorzystywana jest jako element rehabilitacji i terapii chorób psychicznych.

Hortiterapia, inaczej ogrodolecznictwo, znane jest od wieków. Już Hipokrates twierdził, że przyroda jest lekiem na wszystko. W starożytnym Egipcie faraon przechadzał się w przypałacowych ogrodach w ramach profilaktyki zdrowia psychicznego, w XVIII wieku angielski lekarz William Buchan propagował przebywanie na świeżym powietrzu i obcowanie z przyrodą jako sposób na poprawę stanu zdrowia, a sto lat później w Europie powstały pierwsze sanatoria, które używały ogrodów jako przestrzeni leczniczych. Pierwsza klinika psychiatryczna, w której stosowano hortiterapię jako podstawową metodę leczenia powstała w 1817 roku w Filadelfii.

Jak się okazuje, praca w ogrodzie obniża ciśnienie, angażuje wszystkie zmysły i wszystkie partie mięśniowe, a samo obcowanie z zielenią redukuje stres i napięcie. Ogrodoterapię stosuje się jako wspomaganie leczenia chorób psychicznych i stanów obniżonego nastroju takich jak depresja, lęki, stres pourazowy, zaburzenia odżywiania, demencja i wiele innych. Powtarzalność prac ogrodniczych jest z kolei terapią zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych. Hortiterapia sprawdza się również jako element rekonwalescencji po chorobach somatycznych, a także forma rehabilitacji dla osób z niepełnosprawnościami.

Jedną z tajemnic działkowego wellbeing jest po prostu płynąca z uprawiania roślin satysfakcja, która buduje pewność siebie tak ważną dla zachowania i odzyskania psychicznej równowagi. – Na mojej działce zawsze coś kwitnie. Kupiliśmy ją od działkowca, który uprawiał ogród w starym stylu. Zastaliśmy tam wspaniałe rabaty kwiatowe, nie ma więc potrzeby ich zmieniać. Mam trochę warzyw, wkręciłem się w uprawę pomidorów. Nie jestem ogrodnikiem, wszedłem w ten świat z powodów sentymentalnych – moi dziadkowie mieli działkę, z której mam dużo fajnych wspomnień. Dzięki działce mogę uczyć się cały czas czegoś nowego. Ogród daje poczucie sprawstwa. Efektów nie ma od razu, to trening cierpliwości, ale to wielka przyjemność widzieć swój wpływ na otoczenie – mówi Mateusz Szymczycha.

„Duma, z jaką działkowiec prezentuje swe dorodne jabłka czy aksamitną różę jest często nie mniejsza niż duma z sukcesu zawodowego. (…) A kto oceni wartość wolnych dni i popołudni spędzanych przez całą rodzinę na powietrzu wśród zieleni, wspólnych wieczornych powrotów z koszykami owoców i świeżą opalenizną, wartość, jaką ma obudzenie w dziecku trwałego zainteresowania przyrodą i wyrobienia nawyku wypoczywania z dala od dymu i hałasu?” – pisali autorzy „Działka moje hobby” w 1977 roku.

Cóż, minęły dekady i słowa te są jeszcze bardziej aktualne.

 

Mateusz Szymczycha – z wykształcenia socjolog, działkowiec, współzałożyciel Stowarzyszenia Aktywności Miejskich Rozkwit.

Stowarzyszenie Aktywności Miejskich Rozkwit (SAM Rozkwit) jest organizacją pozarządową zawiązaną w 2017 r. jako inicjatywa osób działających na rzecz zrównoważonego rozwoju i zwiększenia dostępności warszawskich obszarów zieleni, w szczególności terenów ogrodów działkowych. Stowarzyszenie działa na styku sztuki, projektowania, integracji społecznej i miejskiego aktywizmu.

W latach 2019-2022 Stowarzyszenie realizowało dla Zarządu Zieleni m. st. Warszawy program „Naprzód działki”, którego celem było wsparcie ogrodów działkowych oraz zwiększenie ich dostępności dla mieszkańców Warszawy. W latach 2020-2022 SAM Rozkwit realizował także program „Na zdrowie” dla Biura Pomocy i Projektów Społecznych m. st. Warszawy, służący integracji i aktywizacji warszawskich seniorów.
Od 2021 roku Stowarzyszenie prowadzi ogród społecznościowy w jednym z ogrodów działkowych na warszawskim Mokotowie.

SAM Rozkwit można znaleźć na:
FB – https://www.facebook.com/samrozkwit
https://samrozkwit.org
Instagram – @sam_rozkwit

Źródła: https://culture.pl/pl/artykul/nie-ma-jak-dzialka-czyli-narodowe-hobby-polakow

„Działka moje hobby”, Warszawa 1987

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: