Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Kobietom wmawia się, że równowagę osiągną dopiero wtedy, kiedy będą miały swoją drugą połówkę
– Nie ma innej drogi, niż odkrycie samego siebie: co się lubi robić, w czym jest się dobrym, co nas interesuje. Wiele osób, zwłaszcza kobiet, podchodzi do tego jednak na odwrót, myśląc: jeśli znajdę faceta, to będę miała w końcu motywację, żeby coś w życiu robić, zapiszę się na studia, aerobik, kurs garncarstwa – mówi dr Ewa Jarczewska-Gerc, psycholog społeczny i trener biznesu, adiunkt w Katedrze Psychologii Różnic Indywidualnych, Diagnozy i Psychometrii Uniwersytetu SWPS. O tym, jak być szczęśliwą w pojedynkę, rozmawia z Anetą Wawrzyńczak.
Aneta Wawrzyńczak: Poznałam w życiu sporo kobiet, które tkwiły w toksycznych, a przynajmniej niesatysfakcjonujących je związkach. I najczęściej, gdy pytałam, dlaczego nie skończą tej relacji, słyszałam: bo nie potrafię być sama…
Dr Ewa Jarczewska-Gerc: Człowiek z natury jest zwierzęciem społecznym – lubimy innych ludzi, przebywać z nimi, budować różnego rodzaju relacje. W przypadku tej najbardziej intymnej kobietom już od małego wmawia się, że stan homeostazy, czyli równowagi, osiągną dopiero wtedy, kiedy będą miały swoją drugą połówkę. Co prawda ostatnimi czasy się to zmienia, coraz częściej w popkulturze pojawiają się postaci kobiet czy nawet dziewczynek, które są pewne siebie i niezależne, jest to jednak kwestia ostatnich lat, a cała cywilizacja ludzka trwa przecież znacznie dłużej.
W tak krótkim czasie nie sposób odczarować sięgającego tysiące lat wstecz przekazu.
Właśnie. Jeżeli od zarania dziejów kobiety były uczone, że bez mężczyzny czegoś im brakuje, nie są w pełni wartościowe, nawet nie mogą być do końca sobą, to takie przekonanie zakorzenia się głęboko w naszej świadomości. I rzeczywiście, w pewnym sensie brakuje, bo relacja intymna z drugim człowiekiem jest generalnie cudowna, zwłaszcza ta satysfakcjonująca.
A jeżeli nie jest?
To warto zastanowić się, dlaczego tak się dzieje. Czasami powodem jest to, że nad nią nie pracujemy. I trzeba sobie jasno powiedzieć, że nie istnieje coś takiego jak…
Uniwersalny przepis na idealny związek?
To po pierwsze. Po drugie: musimy pamiętać, że w związku przechodzimy przez różne fazy, od zakochania, kiedy zbliżamy się do siebie i jest wspaniale, przez budowanie relacji i poznawanie się coraz bliżej, gdy okazuje się, że nasz partner ma jakieś wady. I wtedy czasami stwierdzamy, że to jednak nie jest nasza druga połówka, w ogóle nie podejmując pracy nad tym, co jest między nami. Bo czym innym jest tkwienie w toksycznym związku i ciągłe podejmowanie – najczęściej nieudanych – prób jego naprawienia, a czym innym poddawanie się, gdy nie możemy ot tak znaleźć naszego ideału, wykształconego na podstawie literatury i komedii romantycznych. To jest moim zdaniem niebezpieczny trend, który obecnie jest obserwowany: ludzie w związkach nie podejmują pracy, żeby wzajemnie się poznawać, akceptować, ale też zmieniać.
Bo nie ma na to czasu! Ze studiów pamiętam termin makdonaldyzacja społeczeństwa: ma być szybko, tanio, łatwo. W przeciwnym razie rezygnujemy i szukamy czegoś innego, w tym przypadku – innego związku.
A przecież nie chodzi o to, żeby uwierzyć w wizję relacji opartą na tym, że gdzieś na świecie czeka ten jedyny, który pasuje do nas jak puzzel. Bo to zakłada, że jesteśmy ukonstytuowani raz na zawsze, a to nieprawda. Jak dowodzą liczne badania psychologiczne, ludzie się zmieniają, czy tego chcemy, czy nie. Oczywiście dynamizm tych zmian inny będzie u dziecka czy osoby młodej, a inny u 80-latka, ale sam proces nie ulega wątpliwości.
”Relacja niekoniecznie musi być centrum wszechświata, w pewnym sensie wręcz nie powinna być. Owszem, jest ważna, ale kiedy staje się głównym celem życiowym, to jednocześnie staje się źródłem wielu problemów”
Zmieniają się więc też nasze „kształty” jako puzzli w związku.
Dlatego trudno jest być w związku z kimś przez całe życie. Jest to realne, ale pod warunkiem elastycznego podejścia do samego siebie i drugiej osoby, wypracowywania tej relacji, uwzględniania dokonujących się w nas zmian. Tylko że to musi działać po obu stronach. Jest takie powiedzenie: widziały gały, co brały. Wielokrotnie słyszałam, jak starsza kobieta powtarzała je młodszej, kiedy ta odkrywała po jakimś czasie, że jej partner przestał do niej pasować. Sęk w tym, że właśnie nie widziały, bo 10, 20 czy 30 lat temu to mógł być zupełnie inny człowiek. I ona sama też była kimś innym.
Łatwo jest dostrzec, jak zmienia się partner. Trudniej to, że my się zmieniamy, prawda?
Bo wobec samych siebie rzadziej jesteśmy krytyczni, a przez to trudniej zauważamy zmiany, jakie w nas zachodzą. Fascynujące jest natomiast to, że ludzie najczęściej uważają, że nigdy nie byli sobą bardziej niż tu i teraz, że dopiero teraz stali się w pełni tacy, jacy są „naprawdę”. A przecież my stajemy się sobą każdego dnia, co nie znaczy, że nie mamy prawa się zmieniać. W wieku 20 lat nie mamy przecież pojęcia, jak to jest być osobą 30-, 40- czy 50-letnią.
Co w sytuacji, gdy jeden partner zmienia się dynamicznie, a drugi znacznie wolniej?
Pięknie pokazują to metamorfozy kobiet, które znacznie schudły. Prowadząc badania nad zdrowym stylem życia i odchudzaniem, obserwuję często, że redukcja wagi to tak naprawdę tylko wierzchołek góry lodowej czy wręcz produkt uboczny zmiany, jaka się w nich dokonała. Nierzadko jest to bowiem pierwszy moment, kiedy kobieta czegoś się o sobie dowiaduje, zyskuje pewien zasób, odkrywając własną skuteczność.
Czyli że jak chce, to może?
I to sprawia, że na przykład zapisuje się na dodatkowe studia, zaczyna uczyć języka obcego czy nabiera odwagi, by zmienić pracę, jeśli dotychczasowa jej nie satysfakcjonowała. Zmienia się jej sposób myślenia, przede wszystkim o samej sobie: zaczyna siebie lubić i rozumie, że może efektywnie realizować swoje cele. To ważne, bo bardzo często dziewczynki dorastają w przekonaniu, że ich jedynym prawdziwym celem życiowym jest znalezienie partnera. A gdy okazuje się, że to kawał chama, zapętlają się w myśleniu, że same są sobie winne, bo takiego człowieka do siebie przyciągnęły, najpewniej więc są po prostu beznadziejne. Wyobraża sobie pani, że trenerki personalne nieraz dostają pogróżki od partnerów kobiet, które z nimi trenują?
?!
Tak, bo ci akurat mężczyźni wolą mieć w domu zaniedbane, zakompleksione kobiety, które będą ich rozpieszczać, zamiast robić coś dla siebie.
Uświadomiona, pewna siebie i swojej skuteczności kobieta ma też więcej odwagi i narzędzi, żeby przyjrzeć się swojej relacji z partnerem i zastanowić, co jej w niej nie odpowiada. I czy widzi możliwość, żeby jakoś nad tym pracować.
Oczywiście. Może zrezygnować z tej relacji i szukać kogoś bardziej dla niej odpowiedniego, może też dojść do wniosku, że nie potrzebuje w danej chwili żadnego partnera. I tu wracamy do pani pierwszego pytania: powszechnie wciąż zakłada się, że jak kobieta nie jest w związku z mężczyzną, to znaczy, że jest wybrakowana. Tymczasem często kobiety są same z wyboru – nie dlatego, że nikomu się nie podobają, tylko dlatego, że w tym akurat momencie ich życia nie ma mężczyzny, który spełniałby ich oczekiwania.
Ale najczęściej i tak szuka się wtedy haczyka, kombinuje: jest ładna, mądra, wykształcona, ma zainteresowania i pasje, spełnia się w pracy, tylko nie ma faceta. Ergo: coś musi być z nią nie tak.
Dokładnie. I to jest nieraz powodem tego, że w sytuacji, gdy zostają porzucone przez partnera, nawet takiego, z którym od dawna nic ich nie łączyło, miłość się wypaliła, zostało tylko przywiązanie, rzucają się w wir powierzchownych relacji. Żeby tylko ktoś przy nich był, jakieś spodnie, jak mawiała moja mama.
Bo też ich poczucie własnej wartości zostało mocno zachwiane…
I to jest akurat normalne. W sytuacji opuszczenia przez kogoś bliskiego, niekoniecznie partnera, ale też na przykład przyjaciółkę, szukamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się stało, co jest z nami nie tak. Czasem jest to więc dobry moment, żeby zastanowić się głębiej nad sobą, bo może to rzeczywiście nasza wina, tak się przecież zdarza – i poszukać wsparcia, jak coś w sobie zmienić.
W przypadku samotnych kobiet warto też sobie uświadomić, że fajni faceci nie leżą na półce w sklepie, to samo działa zresztą w drugą stronę. W relacji intymnej z drugim człowiekiem jest przecież jakiś niewytłumaczalny pierwiastek, ta chemia, która przyciąga daną dwójkę ludzi do siebie. Mówi się niby: tego kwiatu jest pół światu, tymczasem w rzeczywistości okazuje się, że osób, które by nam w danym momencie odpowiadały, wcale nie ma tak dużo. Co ciekawe, nieraz rozmawiam z kobietami, które mówią, że kontakt z ich partnerem wręcz napawa je obrzydzeniem – ale perspektywa bycia samą jest dla nich znacznie gorsza.
Bo boją się, że sobie same nie poradzą?
U części kobiet wynika to z tego, że niewiele zrobiły, by stać się indywiduum, zbudować własną skuteczność, mieć jakieś zasoby: wykształcenie, pracę, zainteresowania. Z fascynacją i jednocześnie przerażeniem obserwuję w mediach, ale też wśród studentek, że część kobiet nastawiona jest na to, by złapać dobrze ustawionego faceta. Dla nich więc bycie skuteczną polega na realizowaniu pewnego wzorca atrakcyjności, co ma im ten cel umożliwić. Ale z tyłu głowy zostaje lęk, co będzie, jak on kiedyś odejdzie, bo wtedy zostanie się z niczym.
”Nie chodzi o to, żeby uwierzyć w wizję relacji opartą na tym, że gdzieś na świecie czeka ten jedyny, który pasuje do nas jak puzzel. Bo to zakłada, że jesteśmy ukonstytuowani raz na zawsze, a to nieprawda”
Wydawało mi się, że to już odeszło do lamusa. Kiedyś istotnie, kobieta bez mężczyzny u boku była skazana na niebyt ekonomiczny, dalej tak to wygląda w niektórych krajach Trzeciego Świata. Ale u nas, w Polsce, w XXI wieku?
Problem polega na tym, że współczesne polskie kobiety mają prawo do tego, by kształcić się, pracować, zarabiać na swoje utrzymanie, mają też takie możliwości – ale część z nich wcale tego nie chce. Głównie dlatego, że nikt w nich nie wykształcił poczucia, że są przede wszystkim człowiekiem i nie jest istotne, czy mają prącie czy waginę, muszą umieć same o siebie zadbać. Jeszcze raz powtórzę: związki są wspaniałe i cudownie jest być w relacji satysfakcjonującej, w której jest zaufanie i wzajemna troska. Ale to jest krok dalej, najpierw trzeba wykształcić w sobie poczucie, że jest się kompletną – niezależnie, czy jest się w związku, czy samą. Problem więc polega przede wszystkim na tym, że w ludziach wciąż nie buduje się poczucia sprawczości i skuteczności, niezależnie od płci.
A przekonanie, że samotna = nieszczęśliwa? Że tak naprawdę singielka nie chce być sama, tylko na co dzień wkłada maskę spełnionej i zadowolonej z życia?
Relacja partnerska jest tylko jednym z czynników, które wpływają na poczucie szczęścia. Ważnym, ale wcale nie kluczowym, co pokazują chociażby badania, które robiłam na temat zadowolenia z życia wśród osób samotnych i będących w parach. Okazało się, że osoby w relacjach są szczęśliwsze – ale tylko od tych samotnych, którzy nie mają w życiu żadnej pasji. I tu chciałabym zwrócić uwagę, że poczucie samotności nie jest zarezerwowane tylko dla singli: czasami jesteśmy bardzo samotni w relacji, żyjemy obok siebie jak „zombiaki”, nie mamy o czym ze sobą porozmawiać, nie chcemy się dotykać, a jedyne co nas łączy, to wspólne obiady. I odwrotnie, czasami w ogóle nie odczuwamy samotności, choć nie mamy aktualnie partnera, bo w naszym życiu jest ktoś bliski z innej półki: przyjaciółka, rodzic, sąsiadka, własne dziecko, duże grono znajomych.
No tak, ale „co ludzie powiedzą?”…
Ludzie są ważni, dlatego właśnie wstydzimy się przyznać, że coś nam nie wyszło. Niektórym samotnym w relacji z drugim człowiekiem wystarczy, że wrzucą w mediach społecznościowych zdjęcie uśmiechniętej rodziny, dostaną garść lajków i dla nich jest to dowód na to, że idą właściwą drogą. Tylko że pod powierzchnią czai się gorycz, smutek, samotność – i, moim zdaniem, taki na pozór idealny obrazek prędzej czy później i tak się rozsypie. Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja nie jestem promotorką bycia singlem czy singielką, ja tylko mówię o tym, że czasami za bycie z kimś na siłę płacimy zbyt wysoką cenę. Najważniejsze natomiast jest to, co czym wspomniałam wcześniej: żeby żyć w homeostazie, czyli czuć się ze sobą dobrze.
I to jest dla każdego kwestia indywidualna.
Powiem więcej: składowe tego, co zapewnia nam poczucie równowagi w życiu, mogą się zmieniać, nie są dane raz na zawsze. Co oznacza, że czasem po prostu potrzebujemy być singlem, innym razem chcemy być w relacji, ale to się nie udaje. I to, że jest nam źle samemu, chcielibyśmy mieć partnera, też jest naturalne.
Do tego ostatniego chyba najtrudniej się przyznać, dlatego nieraz ktoś mówi innym: „dobrze mi samemu”, choć to nieprawda.
Ale po co w ogóle przed kimś się usprawiedliwiać? Relacja niekoniecznie musi być centrum wszechświata, w pewnym sensie wręcz nie powinna być. Owszem, jest ważna, ale kiedy staje się głównym celem życiowym, to jednocześnie staje się źródłem wielu problemów. Tymczasem jeśli u młodego człowieka zbudujemy przekonanie, że lubi samego siebie, ma swoje zainteresowania i, owszem, potrzebuje innych ludzi wokół siebie, w tym bliskiej relacji z drugą osobą, ale nie za wszelką cenę – to łatwiej mu będzie być szczęśliwym zarówno w związku, jak i nie.
Bo wtedy będzie miał solidny fundament, czyli poczucie własnej wartości. Ale co zrobić z człowiekiem dorosłym, już ukształtowanym, wciśniętym w sztywny gorset ról, których się od niego oczekuje?
Nie ma innej drogi, niż odkrycie samego siebie: co się lubi robić, w czym jest się dobrym, co nas interesuje. Wiele osób, zwłaszcza kobiet, podchodzi do tego jednak na odwrót, myśląc: jeśli znajdę faceta, to będę miała w końcu motywację, żeby coś w życiu robić, zapiszę się na studia, aerobik, kurs garncarstwa. Zamiast czekać na księcia na białym koniu, który nas uratuje, lepiej zająć się swoim życiem, zbudować własną skuteczność, bo dzięki niej można odzyskać poczucie własnej atrakcyjności i wiary w siebie. A to może pomóc przyciągnąć do siebie osobę, z którą być może uda się zbudować świetny związek.
W przeciwnym razie łatwo się w akcie desperacji rzucić na pierwszego lepszego potencjalnego partnera i znów doznać porażki?
Otóż to. Można przecież powiedzieć jasno: nie chcę być sama, chcę mieć fajnego faceta, ale nie mam, bo ci dostępni dla mnie w tym momencie nie spełniają moich oczekiwań.
Tylko wtedy może paść argument: ale z ciebie księżniczka, co tak wybrzydzasz, sama niby jesteś idealna?
To kolejny element tej układanki: oprócz tego, że od dziecka uczy się dziewczynki, że są niekompletne, dopóki nie znajdą partnera, to jeszcze coraz bardziej uzależniamy się od opinii innych. Jako dziecko lat 80. pamiętam, że i wtedy ważne było, by być lubianym, to jest absolutnie naturalne. Tylko że teraz zaburzeniu uległ zakres i proporcje, bo udowodnione jest naukowo, że media społecznościowe nasilają potrzebę akceptacji społecznej i aprobaty ze strony innych. A przecież budowanie stabilnej samooceny i własnej skuteczności polega między innymi na tym, że znajomi mogą nas obśmiać, rodzina skrytykować. My to przyjmiemy i przemyślimy, ale nie „rozbije” nas to emocjonalnie, nie obróci to w miazgę naszego życia, samooceny i jestestwa. Dlatego właśnie pracuję w edukacji: chcę ludzi uczyć niezależności i skuteczności.
”Nieraz rozmawiam z kobietami, które mówią, że kontakt z ich partnerem wręcz napawa je obrzydzeniem – ale perspektywa bycia samą jest dla nich znacznie gorsza”
Wtedy nawet tę niechcianą samotność będzie łatwiej znieść?
I nie będziemy uważali jej za czas stracony.
Wymyśliłam kiedyś taką radę dla tych, którzy szukają kogoś na siłę: nie buduj w wyobraźni wielkiego domu, który tylko czeka na odpowiedniego faceta, gromadkę dzieci, psa i kota. Bo jeśli się nikt w nim nie zjawi, będziesz się czuła dojmująco samotna – albo będziesz zapraszać byle kogo, byle tylko uciec od tego uczucia. Jak postawisz w swojej głowie mały domek, w którym będziesz się czuć dobrze i bezpiecznie, to nie będzie przecież problemem dobudować drugie skrzydło czy kolejne piętro, żebyście się wszyscy w nim pomieścili, gdy znajdziesz kogoś odpowiedniego.
Właśnie o to chodzi: żebyśmy potrafili sobie wyobrazić nasze własne życie i budować je samemu, wpuszczając do niego oczywiście kogoś, z kim będzie nam dobrze. Dla większości kobiet jest to jednak póki co nie do wyobrażenia. A przecież poznanie kogoś nie musi od razu oznaczać, że będzie się z tą osobą budowało związek na całe życie. Dla mnie każde spotkanie z człowiekiem to jest jakaś przygoda, ciekawe doświadczenie, nie zawsze musi z tego wyjść coś wielkiego.
To zapytam o jeszcze jeden zarzut wobec samotnych kobiet, to znaczy – że migają się od odpowiedzialności, są egoistkami, wręcz narcyzami.
Za bardzo boimy się krytyki, mamy przecież prawo żyć tak, jak chcemy. Jeżeli wykształciliśmy w sobie fundament, jakim jest niezależność od opinii innych, wystarczy grzecznie odpowiedzieć: może i mam wysokie wymagania, może to nie jest moment dla mnie, żeby być z kimś w relacji, może potrzebuję więcej czasu? I tyle, dalej po prostu robić swoje.
Polecamy
„Nie każdy związek chce być uratowany” – mówią seksuolog dr Robert Kowalczyk i dziennikarka Magdalena Kuszewska
Młodzi, świetnie zarabiający i koszmarnie samotni. Przygnębiające wnioski z raportu
Joanna Koroniewska o byciu bardzo samotną w przeszłości. „Mogłabym wtedy zniknąć i nikt by tego nie zauważył”
Dominika Clarke: „Prywatność nie daje mi szczęścia, a samotność potrafi złamać każdego”
się ten artykuł?