Czytamy Etykiety apeluje: nie tylko w prima aprilis nie daj się nabrać! Portal zebrał najgorsze chwyty marketingowe na jednym opakowaniu
Jak często zdarza ci się zastanawiać, czy to, co widnieje na opakowaniach produktów, które kupujesz, jest prawdą? Ekspertki z Czytamy Etykiety przekonują, że warto to robić. W prima aprillis przedstawiają swój projekt opakowania kremu, na którym zebrały najgorsze ich zdaniem chwyty marketingowe. Efekt końcowy rozbawia do łez!
Nie dajmy się nabić w butelkę
„Zebraliśmy dla was 'trendy’ i chwyty marketingowe z opakowań, jakie ostatnio przewinęły nam się przez ręce. Najbardziej chyba razi nas ten wszechobecny greenwashing. Bądźcie czujni, czytajcie etykiety i nie dajcie się zwieść wszystkim 'zapewnieniom’, które producent podaje na opakowaniu” – piszą ekspertki z Czytamy Etykiety na swoim profilu na Instagramie.
Ciężko się nie roześmiać, kiedy spojrzymy na zdjęcie opakowania kremu w ich najnowszym wpisie. „Żaden krem nie zrobi tyle, co my Wam naobiecujem” – tak brzmi hasło reklamowe, które ma za zadanie skusić klientkę. Są też „solidne” argumenty, żeby w nie uwierzyć.
„98 proc. skuteczności, 100 proc. substancji pochodzenia naturalnego, 200 proc. ściemy. Bio eko for u organic super vegan vege food fruit for your skin. Krem do twarzy tłustej, pomarszczonej, suchej, z cellulitem, wypryskami i problemami, które właśnie wymyśliliśmy” – czytamy.
Uważaj na to!
Cena reklamowanego produktu to „jedynie” 85 zł, a jego pojemność to „aż” 30 ml. A skład? Na pierwszym miejscu jest woda – z dosadnym wytłumaczeniem: „jest jej dużo, bo jest tania”. Potem parafina („tania, więc jej nie żałowaliśmy”) oraz „szczypta greenwashingu” i silikony – bo „ładnie i szybko wygładzają”.
„Dajmy tu drażniący donor folmaldehydu, o! Izotiazolinony (’alergizują, ale wolno, to też damy’). Jakiś kwiatek (’niech mają’), glikol propylenowy, BHT (’nawyżej podrażni, ale będzie na bogato’), perfumy – 'żeby im pachniało’ – właśnie tak według ekspertów brzmi wzorcowy skład producentów , którzy chcą nas nabić w butelkę.
Czym jest greenwashing?
Greenwashing to w wolnym tłumaczeniu „ekościema”, „zazielenianie” lub „zielone mydlenie oczu”. Jest to zjawisko polegające na wywoływaniu u klientów, poszukujących towarów wytworzonych zgodnie z zasadami ekologii, wrażenia, że produkt lub firma go wytwarzająca są w zgodzie z naturą i ekologią.
Termin nawiązuje do angielskiego słowa whitewashing oznaczającego wybielanie. Po raz pierwszy został użyty w 1986 r. przez Jaya Westervelta w artykule opisującym hotele, które z rzekomej troski o środowisko zachęcały swoich gości do rzadszego wymieniania ręczników.
Według badań agencji marketingu środowiskowego TerraChoice przynajmniej jedną cechę greenwashingu można wyróżnić w 98 proc. zbadanych przez nią produktów.
Czytamy Etykiety
Czytamy Etykiety to portal, którego właścicielką jest Agnieszka Pocztarska, absolwentka Wydziału Technologii Żywności Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie ze specjalizacją Żywienie Człowieka z Dietetyką. Prowadzi go wraz z innymi ekspertkami w dziedzinie dietetyki.
Jak sama o sobie pisze: „Jestem takim samym konsumentem jak ty i na swoim przykładzie udowadniam, że można zmienić swoje nawyki żywieniowe, wybierać produkty z dobrym składem i dokonywać świadomych wyborów. Obserwuję i słucham czytelników serwisu i każdym działaniem staram się pomóc w codziennych decyzjach zakupowych naszych społeczności”.
Ekspertki z Czytamy Etykiety są też aktywni w mediach społecznościowych. Ich konto na Instagramie obserwuje ponad 220 tys. osób.
Rozwiń
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
„Aby mieć komfort kontemplacji, nie wrzucaj śmieci do ubikacji”. Na zabawnych plakatach tłumaczą, czego nie wolno wrzucać do toalety
„Zjawiska klimatyczne coraz częściej odbierają życie i środki do życia”. Naukowcy wyliczają, na ile sposobów może nas zabić globalne ocieplenie
Paulina Hojka o noszeniu ubrań po zmarłych: “Myślę, że żaden nieboszczyk się nie obrazi”
Wyjątkowy duet międzypokoleniowy. Oliwia i jej dziadek Marian stworzyli urządzenie ratujące pszczoły
się ten artykuł?