Chronił przed kołtunem i złymi urokami czarownicy, popularne było „palenie róży” i taniec na żarze. Jak kiedyś leczono ogniem
Ogień towarzyszył ludziom od zawsze. Zaspokajał podstawowe potrzeby, dając ciepło i pożywienie, był też niszczycielskim i niebezpiecznym żywiołem, który obracał w proch wszystko, co napotkał na swojej drodze. Nic dziwnego, że od początku świata ludzie szanowali ogień i bali się go. Oto opowieść o wykorzystywaniu ognia do leczenia.
Za kradzież świętego ognia i przekazanie go ludziom Prometeusz został dotkliwie ukarany przez Zeusa, w gorejącym krzewie Mojżeszowi objawił się Bóg, w medycynie chińskiej jest jednym z żywiołów świata i odpowiada za serce. Płomień niszczy to, co stare i zużyte, dając szansę na pojawienie się nowego. Od początku świata kojarzony jest ze sferą sacrum, jest domeną bogów. Nic dziwnego, że składano mu ofiary z kosztowności, zwierząt, a nawet z ludzi. Przez tysiąclecia ogień towarzyszył rytuałom inicjacji, w wielu narodach uważano, że jest drogą kontaktu z duchami opiekuńczymi i rozprasza, kojarzony ze śmiercią, mrok. Miał też oczywiście znaczenie bardzo praktyczne – u początków ludzkiego życia na ziemi stała przecież walka o ogień, źródło życia w niesprzyjających warunkach klimatycznych.
W ogniu wypalano zło i hartowano stal. „Boże, niech każda iskierka będzie na chwałę Twoją” – błogosławiły ogień przed rozpaleniem gospodynie, do ognia nie wolno było pluć ani sikać, bo uważano, że sprawcy „sparszeją”, czyli obsypią się krostami, a po śmierci dosięgnie ich kara lizania rozpalonego do czerwoności kamienia.
Wiele ludowych zwyczajów związanych było z ogniem. „Nie baw się ogniem, bo będziesz sikać w nocy” – mówiła moja babcia. Nie wolno było gasić ognia pomyjami i ekskrementami, stać do niego tyłem ani przeklinać przy ognisku. Wynoszenie ognia z domu po zachodzie słońca było uważane za wynoszenie szczęścia i mogło skończyć się śmiercią jednego z domowników. Ogień mógł się także „obrazić” na gospodarza, który pozbywa się go ze swojego domu. Wierzono też, że „kto za życia ogień pożycza, ten w piekle oddawać musi”. Głęboko wierzono w oczyszczającą moc ognia – palono go w miejscu morderstwa, spalano w ognisku łóżko, na którym ktoś zmarł, by choroba zmarłego nie przeszła na żyjących.
Oczyszczającą moc ognia wykorzystywano w medycynie. By oczyścić rany, krosty czy wysypki, przypalano je ogniem, chorego noszono dookoła ogniska, prosząc ogień, by zabrał złe moce z jego ciała. Popularne było tzw. „spalenie róży” – zabieg polegający na spalaniu nad zmienionymi miejscami (róża to nazwa groźnej choroby zapalnej skóry wywołana zakażeniem paciorkowcami) kulek z naturalnego lnu. By wypalić chorobę dręczącą ciało, chodzono boso po ogniu. W jednej z omawianych przed laty w szkołach nowelek pt. „Antek” dziewczynkę majaczącą w gorączce włożono do rozpalonego chlebowego pieca „na trzy zdrowaśki”, by oczyścić ją z choroby. Skutek tej „kuracji” był łatwy do przewidzenia. Ogień z gromnicy miał chronić włosy dzieci przed kołtunem, a przesuwany pod brodą – nie dopuścić do chorób gardła.
Medycyna chińska z powodzeniem stosuje ogniowy zabieg Huo liao do łagodzenia depresji i ataków paniki, stresu, problemów trawiennych i bólu w stawach. Chińscy lekarze uważają, że ma on dobry wpływ na pracę hormonów, nieregularne miesiączki i bezpłodność. Podczas zabiegu, proponowanego zresztą i w Polsce w gabinetach medycyny alternatywnej, pacjent jest nacierany ziołami, przykrywany mokrym ręcznikiem, które następnie polewa się alkoholem, podpala, a po pewnym czasie gasi. Wśród efektów zabiegu wskazuje się także na poprawę stanu skóry i leczenie nadwagi. W medycynie Wschodu popularne jest także chodzenie po ogniu i tańczenie na żarze, które stymulują receptory na stopach odpowiedzialne za uzdrawianie. Medycyna chińska zaleca także masaż bańką ogniową, który wspiera terapię kręgosłupa, uwalniając go od bólu i – tak jak inne bańki – pomaga w leczeniu przeziębienia i zwiększa odporność organizmu.
Jednym z filarów Ajurwedy jest „agni” – ogień trawienny, od którego zależy proces trawienia i przekształcania pożywienia w energię. By utrzymać go na odpowiednim poziomie, w zależności od konstytucji organizmu (Vata, Pitta i Kapha) należy stosować dietę opartą o odpowiednie jedzenie, a szczególnie przyprawy.
W wielu kulturach symbolika ognia towarzyszyła porodowi. Akuszerki okadzały dymem miejsce, gdzie miało narodzić się dziecko, by było ono wolne od wpływu złych mocy. Do odkadzania używano np. płonącego wianka ze święconego rozchodnika. Ciężarna kobieta miała też absolutny zakaz patrzenia na pożar i dotykania czegoś, co się pali, uważano bowiem, że jej dziecko na pewno urodzi się wtedy ze znamieniem.
W historii znana jest choroba nazywana „ogniami świętego Antoniego”. Objawy u wszystkich chorych były podobne: zaburzenia czucia, bóle brzucha, drgawki i halucynacje. Choć choroba ta nękała ludzi przez wiele setek lat, dopiero w XVIII wieku dowiedziono, że wywołuje ją obecność w pożywieniu sporyszu – szkodnika ze zboża.
Ogniowi przypisywano silne moce ochronne – palono go przed wyruszeniem w podróż, po ogniu musiała przejść matka noworodka, niosąc go na chrzest do kościoła. Palenie ognia w noc świętojańską miało wzmocnić siłę słońca i zapewnić zdrowie gospodarzom i płodność zwierzętom w obejściu. Ogień wywołany piorunem uważany był za karę, w wielu regionach uważano, że nie powinno się go gasić, by nie sprzeciwiać się Bogu, a jeśli już, to używać do tego darów, które mogą mu się podobać, np. słodkiego mleka.
Oprócz samego ognia ważny był także dym – z jego wyglądu wróżono pogodę, a z gęstości i sposobu spalania – stan osoby, za którą składano ofiarę. Ogień był też wykorzystywany do odczyniania uroków – odwracania złych słów i spojrzeń nieprzychylnych sąsiadów i innych osób z otoczenia. By odczynić urok rzucony na dziecko, należało dziewięć ziaren jęczmienia skoszonego przed zachodem słońca spalić na węglach posypanych święconymi ziołami. Taki rytuał miał nie tylko uwolnić dziecko, ale też na dziewięć lat zabrać moc czarownicy.
Warto też wiedzieć, że niektórzy ludzie swobodnie biorą ogień w palce, przesuwają nad nim ręce i nie są poparzeni. To choroba nazywana niedoczulicą, skutek uszkodzenia nerwów obwodowych.
Obecnie ogniowy zabieg na włosy oferują niektóre zakłady fryzjerskie – do mokrych pasm przykładany jest specjalny, palący się patyczek z nawiniętą watą nasączoną roztworem kwasu i alkoholu. Jak wyjaśniają wykonujące zabieg specjalistki, wytwarzana przez ogień podczerwień wyraźnie poprawia kondycję włosów, szczególnie tych o zniszczonych końcówkach i puszących się. Pod żadnym pozorem nie wolno jednak wykonywać takiego zabiegu w domu!
Zainteresowani ogniem mogą wybrać się do Żor, gdzie znajduje się Muzeum Ognia – interdyscyplinarna przestrzeń przedstawiająca rolę ognia w kulturze, tradycji i życiu zwykłych ludzi.
—
Korzystałam z książek: Urszuli Janickiej-Krzywdy „Zwyczaje, tradycje, obrzędy” wydanej przez Wydawnictwo WAM w 2013 r. i Piotra Kowalskiego „Kultura magiczna. Omen, przesąd, znaczenie” wydanej przez PWN w 2007 oraz opracowania Magdaleny Wójtowicz pt. Etnografia Lubelszczyzny – ludowe wierzenia o ogniu na stronie internetowej www.teatrnn.pl.
Zobacz także
Do nacinania skóry stosowano pchły lub lancety, ranę przecierano świńskim tłuszczem lub tlenkiem ołowiu – jak kiedyś leczono bańkami
Nazywano go „złotem duszy”, wierząc, że poprawia nastrój, podawano z winem i gotowano w ryżu. Jak kiedyś leczono złotem
Ropę z pęcherzy ospy prawdziwej wprowadzano do nacięć na skórze tureckich niewolnic sprzedawanych do haremu. Jak kiedyś leczono szczepionkami
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Hirudoterapia – terapia pijawkami, która przynosi znakomite efekty
Interesuje cię akupunktura? Na co pomaga i dlaczego w ogóle działa?
Zupa z owczych płuc i macierzanki, pestki śliwki namoczone w winie, rosół, opium i kokaina. Jak kiedyś leczono astmę
Z żółtkiem i kobiecym mlekiem na oczy, z wódką z babki lancetowatej na rany. Jak kiedyś leczono ołowiem
się ten artykuł?