Przejdź do treści

Aleksandra, której dług sięgał miliona złotych: „Siedzę w autobusie i widzę, że ktoś się mi przygląda. I myślę sobie: Boże, a może to komornik? Może on zaraz wejdzie do mojego domu zabrać mi laptop i telewizor?”

Zamyślona patrzącą w dal kobieta w sukience. Noga założona na nogę- Hello Zdrowie
- W domu rodzinnym wiecznie słyszałam, że niczego nie osiągnę i do niczego się nie nadaję - mówi jedna z bohaterek źródło: pexels.com
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

 

Wiktoria*: – Pewnego dnia miałam w domu tylko dwa jajka, trzy plasterki szynki i pół bochenka chleba. Pokroiłam szynkę na malutkie części, a chleb rozdzieliłam na wszystkie dni. Maczałam chleb w jajku i tak jadłam. Resztki jajka rozlanego na talerzu włożyłam do lodówki, żeby było na następny dzień. 

Aleksandra: – Przez długi rozpadł się mój związek z ojcem dziecka. Powoli siadają mi wszystkie organy. Zaczęłam miewać tak mocne migreny, że kończyły się one pobytami w szpitalu. Od sześciu lat biorę leki z grupy SSRI, bo przerażał mnie już każdy telefon czy awizo w skrzynce. 

Łucja*: – Choruję na atopowe zapalenie skóry, a stres zaostrza cały ten stan. Drapię się po całym ciele, robią mi się rany. Kiepsko sypiam. Czasem z bezsilności płaczę. Mam depresję i nerwicę. Powinnam leczyć się też kardiologiczne, dermatologicznie i okulistycznie. Nie leczę się, bo mnie nie stać.

Łucja

Na pierwszy ogień poszła karta Multisport, bo to prawie 200 zł. Potem jedzenie na mieście, kino. Łucja rezygnowała też z ulubionych zajęć z malarstwa – to 160 zł miesięcznie zostające w kieszeni. Cieszy się, że pracuje zdalnie – nie musi mieć nowych ubrań. Czasem sama sobie coś uszyje, choć teraz coraz rzadziej, bo ceny tkanin poszły w górę. Jej syn Michał uwielbia pierś z gęsi, ale to 80 zł za kilogram. Łucja odetchnęła z ulgą, że nie był zadowolony z angielskiego online: to 500 zł za rok. Zostały mu zajęcia w modelarni w domu kultury. Po aikido i zajęciach z robotyki nie ma już śladu. Ale też po starych meblach, które musiały już iść na śmietnik. Na nowe Łucja potrzebowała się zapożyczyć. Jak przesuwałam szafę, żeby pod nią odkurzyć, to się kiwała, prawie się składała w romb. Wzięłam najtańsze meble z Allegro, na raty. To 150 zł miesięcznie – wylicza.

I wtedy czuje się jak ta mała, kilkuletnia Łucja, która musi prosić mamę o pieniądze na szkolną wycieczkę. Mama wtedy odpowiada, że nie ma, idzie od kogoś pożyczyć. Na rynek wchodzą obce marki, komuś błyszczy napis Adidas na bluzie. Łucja ma już kilkanaście lat i też tak chce, ale ma zwykłą bluzę z targu. Albo donasza po kimś ubranie. Kiedy dostaje 5 zł kieszonkowego, natychmiast przepuszcza w szkolnym sklepiku.

Obiecała sobie, że u niej nigdy nie będzie tak jak w rodzinnym domu. Tylko że na razie idzie kiepsko. – W pierwsze długi wpędzili mnie rodzice: zachęcili do kredytu studenckiego, bo syn koleżanki miał. Kredyt przejadłam, a musiałam go spłacić – wspomina.

Na dodatek ówczesny narzeczony, a później mąż, stracił pracę, a nowej szukał 1,5 roku. – Ważniejsze były gry online. To powinno dać mi do myślenia. Musiałam utrzymywać z kredytu i dorywczej pracy całą rodzinę, bo jego mama też była przez jakiś czas bez pracy, a mieszkaliśmy wszyscy razem. Przy podziale majątku zażądał ode mnie oddania połowy spłaty, którą z własnej pensji spłacałam. Ale jego zdaniem to były wspólne pieniądze – opowiada.

Mieszka z synem w jeszcze wspólnym mieszkaniu kupionym po ślubie. Były mąż dostał 50 tys. na wkład własny. Mieszkanie było podzielone na dwie części – jego większa, Łucji mniejsza.

– Przy podziale majątku przejęłam to mieszkanie, natomiast toczy się cały czas sprawa o zniesienie współwłasności. Siedzę jak na bombie. Najpierw eks wyciągnął ode mnie 63 tys. za to, że jego połowa wzrosła na wartości od dnia zakupu. Teraz tego samego argumentu używa, by żądać ponad 100 tys. za wkład własny. Plus 60 tys. rynkowego czynszu za to, że my z dzieckiem chodzimy po jego części mieszkania. Jeśli sąd mi tego nie rozłoży na raty, to były mąż także. Traktuje mnie jako inwestycję, nie przejmuje się, że dziecko będzie bezdomne – opowiada.

Łucja jest początkującą dziennikarką (wcześniej utknęła w call center), dziś szuka drugiej pracy, bo jej wypłata wystarcza tylko na spłatę kredytów i czynsz. Alimenty i 500 plus [rozmawiałyśmy przed wprowadzeniem waloryzacji – red.] idą na życie i spłaty drobnych zobowiązań. Dorabia rękodziełem i prowadzeniem warsztatów artystycznych. – Żyję z miesiąca na miesiąc, nie mam żadnych oszczędności. Mam długi w spółdzielni: kiedy coś wyskakuje, nie płacę czynszu. Tu przynajmniej nie ma windykacji – opowiada. – Co miesiąc jest tak: 1500 zł na kredyt hipoteczny, 1300 zł na spłatę byłego męża z jego części mieszkania, czynsz: 900 zł, prąd: 300 zł, gaz: 100 zł co dwa miesiące, internet: 40 zł.

Musi też spłacać kartę kredytową w wysokości 150 zł i jeszcze te raty z Allegro za meble. Przyjaciółkom nie mówi o swoich kłopotach, bo się wstydzi. Zresztą one żyją na innym poziomie.

– Co mam powiedzieć komuś, dla kogo 30 tys. miesięcznie to za mało, a ja mam 80 zł do końca miesiąca? – pyta, nie oczekując odpowiedzi.

A zrzutka? – Bardzo się krępuję, to wstyd i przyznanie się do porażki. W domu rodzinnym wiecznie słyszałam, że niczego nie osiągnę i do niczego się nie nadaję. Były mąż zagroził, że zrobi wszystko, żeby puścić mnie w samych majtkach. Nawet nie w skarpetkach – mówi.

Wie, że poczucie bezpieczeństwa jest jedną z podstawowych potrzeb człowieka. A ona tej potrzeby nie ma zaspokojonej. – Kiedy jest źle, przestaję jeść. Choruję na atopowe zapalenie skóry, a ten stres zaostrza stan. Drapię się po całym ciele, robią mi się rany. Kiepsko sypiam. Czasem z bezsilności płaczę. Mam depresję i nerwicę. Powinnam leczyć się też kardiologiczne, dermatologicznie i okulistycznie. Nie leczę się, bo mnie nie stać – opowiada.

Pogodziła się z tym, że może stracić mieszkanie, że będą z Michałem wynajmować. Kredytu hipotecznego zostało jej na 16 lat. Myślała, że uda jej się nadpłacać, ale oprocentowanie poszło w górę. Tak jak jej kredyty. Mówi: „pieniędzy przecież nie dodrukuję”. Jej syn jest diagnozowany pod kątem zespołu Aspergera, ubrania go drapią, co chwilę trzeba kupować inne. Z butów też co i rusz wyrasta. Ona sama jest w trakcie diagnozy ADHD. – Nie wiem, czy będzie lepiej. Nawet nie pociesza mnie myśl, że „daję radę” – podsumowuje.

Wiktoria*

Ma 25 lat i siwe włosy. Pierwsze lata jej dzieciństwa to straszna bieda: brak prądu, łazienki. Potem, po śmierci ojczyma, w mieszkaniu komunalnym było już trochę lepiej. Ale i tak zawsze czuła się gorsza: koleżanki miały kieszonkowe, a ona nie. Gnębiły ją. Do internatu wyjechała z kwotą 30 zł. Miało jej to starczyć na cały tydzień. Dlatego dorosła już Wiktoria szybko wydała 9 tys. bonu na zasiedlenie. Jak mówi, „musiała odreagować”. Zamieszkała w dużym mieście wojewódzkim. Kiedy wynajmowała sama pokój, udawało jej się żyć za 2 tys. złotych. A potem…

– Potem z chłopakiem postanowiliśmy wynająć kawalerkę. Na kaucję dała mama. Podczas podpisywania umowy on zapomniał dowodu osobistego. Podpisałam więc ją sama. Byłam taka głupia! – relacjonuje w emocjach.

Teraz już wie, że zrobił to celowo. Pracowała na dwa etaty i utrzymywała ich oboje. Przy każdej kłótni Robert rzucał pracę, a opłaty zostawały na jej głowie. Zaczęła brać pożyczki. Ale na spłaty rat brakowało pieniędzy, więc pożyczała kolejne.

Roberta często coś bolało. To noga, to głowa. Wiktoria przyzwyczaiła się, że sama robi w domu wszystko: zakłada rolety, targa zakupy, utrzymuje ich. Ale w pewnym momencie, kiedy płakała, a on siedział tuż obok i przeglądał Tindera, coś w niej pękło. Wtedy kazała mu się wyprowadzić.

Wpadła w depresję, przeszła załamanie nerwowe, straciła pracę. Właścicielce zalegała z dwoma czynszami. Dostawała mandaty, bo nie miała na bilet. – Pewnego dnia miałam dwa jajka, trzy plasterki szynki i pół bochenka chleba. Rozdzieliłam sobie to, żeby starczyło na cały tydzień. Pokroiłam szynkę na malutkie części, a chleb podzieliłam na wszystkie dni. Maczałam chleb w jajku. Resztki jajka rozlanego na talerzu włożyłam do lodówki, żeby było na następny dzień – wspomina.

Raz w kieszeni kurtki znalazła 10 zł. Zrobiła sobie wtedy pizzę z parówkami i keczupem.

Stres zaczął się objawiać chorobami. – Miałam ogromne problemy ze skórą, zaczęłam cierpieć na bezsenność, a przecież nigdy nie miałam problemów ze snem – opowiada. – Długi odbierają radość życia. Pamiętam, jak się logowałam do banku, a okazało się, że komornik mi wszedł na konto. Kombinacje, wybieranie pieniędzy z bankomatu i wpłacanie na konto mamy. Stres, że nie mogę zarządzać normalnie i swobodnie pieniędzmi, że mogę mieć zablokowane środki.

W końcu musiała na jakiś czas wrócić do rodzinnego domu. Od młodszego brata usłyszała, że jest pasożytem. W najgorszym momencie swojego życia spała na działce. Znajomi odwrócili się od niej. Przyjaciel poprosił, żeby już nie mówiła o swoich problemach, bo psuje mu humor.

Przełomy były dwa: pierwszy, kiedy dołączyła do grupy „Pokonaj długi” na Facebooku, gdzie internauci dzielą się historiami o zwycięstwach w spłaceniu dużo większych kwot niż jej zaległości. Wtedy zrozumiała, że ona też da radę. Drugi, kiedy opowiedziała o swoich problemach pracodawcy. Pomógł. Firma spłaciła jej długi, ona oddaje firmie.

Daje sobie szansę na miłość. Był moment, że myślała, że nie ma już dla niej przyszłości, w końcu jest zadłużona. Boi się, że mężczyzna może wykorzystać jej problemy, chcieć ją „kupić”, a ona nie będzie miała jak mu oddać. Jest w terapii. – Staram się za dużo nie opowiadać mężczyznom o sobie, żeby nie oceniali. Jeśli chodzi o przyjaciół, to stawiam na relacje, w których czuję się na tyle bezpiecznie, że mogę całą siebie pokazać – wyjaśnia.

Wiktoria choruje na PCOS. Nie ma ubezpieczenia, bo pracuje na umowę o dzieło. Gdyby dołączyła do NFZ, musiałaby zapłacić karencję. To kilka tysięcy złotych, a ona dopiero co spłaciła komornika. Musi wyleczyć też zęby: to kolejne 10 tys. złotych. Na badania hormonalne poszło jej ostatnio 1000 zł. – Każdy wydatek jest ogromnym stresem: muszę myśleć o nadgodzinach, drugim etacie albo kolejnej pożyczce, co jest wstydem dla mnie. W Excel wpisuję wszystkie zobowiązania – opowiada.

Od kwietnia sama wynajmuje kawalerkę. Pracuje w IT. Ciąży jej brak poduszki finansowej. Pomaga mamie tyle, ile może. Planuje, że już niebawem będzie na czysto. – Dotarło do mnie, że gdybym nie była w tym związku, to nie byłoby tych długów… – zamyśla się.

Aleksandra

Jej mama opiekowała się starszymi osobami we Włoszech, żeby zarobić na leki dla taty. W domu było biednie. Po śmierci ojca pojawił się w życiu mamy nowy mężczyzna. Kiedy zaszła z nim w ciążę, musieli się wyprowadzić, uciec jak najdalej. Był księdzem. Porzucił sutannę, wszedł do rodziny. – Nie lubiłam go. A on namówił mnie na interes, na który się zgodziłam, żeby zasłużyć na miłość rodziny. Jestem po rozmowie z psychologiem i wiem, że miałam za dobre serce. Robiłam wszystko, czego ode mnie oczekiwano i o co proszono. Potem dowiedziałam się, że nie tędy droga – opowiada.

W rodzinnym interesie była tzw. słupem. To osoba, która dobrowolne udostępnia swoje dane w celu wzięcia kredytu lub pożyczki, przy czym sama nie jest rzeczywistym kredytobiorcą. – Kiedy w firmie zaczęły się problemy, ja z tym wszystkim zostałam sama. Spłacam to do dziś, ale jestem już na prostej. Zabrało mi to 10 lat życia – opowiada.

Dziś z rodziną ma ograniczony kontakt. Relacje są poprawne, ale nieprzesadnie. Ma 36 lat. Pracuje na dwa etaty: jako lektorka języka angielskiego i jako pracownik administracyjny. Nikt by nie podejrzewał, że może mieć takie problemy. Nie narzeka, a w jej głosie cały czas słychać optymizm i energię. – Z długów da się wyjść, o ile się chce. Ludzie mają gorsze problemy, chorują na raka, mieszkają w strefie wojny. A tu chodzi tylko o lepszą organizację – zauważa.

Do komornika na koncie już się przyzwyczaiła. Tak jak do tego, że stale coś spłaca. Z niektórymi instytucjami doszła do porozumienia. Tych 100 tys. zł, które powinna spłacać rodzina, już nie odzyska. Tamten błąd wciąż kosztuje ją wiele wyrzeczeń. – Mam jedno dziecko, bo na drugie mnie nie stać. Przez długi rozpadł się mój związek z ojcem dziecka. Powoli zaczynają siadać wszystkie organy. Zaczęłam miewać mocne migreny, do tego stopnia, że kończyły się one pobytami w szpitalu. Podczas jednego z ataków upadłam tak nieszczęśliwie, że złamałam sobie nogę, która już nigdy nie będzie do końca sprawna. To jest jak domino – opowiada.

Jej dług w pewnym momencie dochodził do miliona złotych. – Każdy telefon z nieznanego numeru albo od rodziny, każde awizo oznaczały nowe problemy. Jestem kłębkiem nerwów. Długi bardzo odbijają się na zdrowiu. Siedzę w autobusie, widzę, że ktoś się mi przygląda. I myślę sobie: Boże, a może to komornik? Może on zaraz wejdzie do mojego domu zabrać mi laptop czy telewizor? – mówi. Choruje na nerwicę i depresję. Od 6 lat przyjmuje inhibitory zwrotne serotoniny. Leki ogromnie jej pomogły.

Stara się nie rozmawiać z innymi o swojej sytuacji, bo zaraz wzbudzają w niej poczucie winy, wrzucają do worka z innymi dłużnikami. –  A ja nie widzę swojej winy, może oprócz naiwności. Ktoś, kto ma dług, jest stawiany od razu w roli osoby, która zrobiła coś złego. Czasem ludziom się w życiu po prostu nie udaje. Mój obecny partner wie o tym problemie, ale o tym nie rozmawiamy, bo zdaje sobie sprawę, jak to się skończyło w poprzednim przypadku. Długi wszystko przesłoniły – opowiada.

O nowym związku mówi: zdrowy. Wcześniej nade wszystko szukała akceptacji, miłości, pochlebnych słów. Była w stanie za nie oddać wszystko.

Nie jest jedyną zadłużoną osobą w rodzinie. Jej brat brał udział w zakładach STS, doszedł do ogromnych długów, brał chwilówki, miał kredyty w 10 bankach. Jest po dwóch odwykach, ogłosił upadłość konsumencką. Z pomocą żony udało mu się z tego wyjść. – Na pewno mamy obciążenia emocjonalne, które wpłynęły na to, co robiliśmy. Ale to są dwie zupełnie inne sytuacje – ocenia. – On podejmował to ryzyko z uzależnienia od hazardu, u mnie było to uzależnienie od akceptacji.

Zmieniła się. Teraz w życiu nie pojechałaby na gapę, wszystko musi mieć dzień wcześniej przygotowane, ustalone. Unika ryzyka, kombinowania. Nie wzięłaby chwilówki już dla nikogo. Odkłada pieniądze, ale nie oszczędza chorobliwie.

Jedyne, czego żałuje, to tego, że nie da się odzyskać straconego czasu. Kiedy wyprowadziła się od męża z córką do maleńkiej kawalerki, musiała utrzymać rodzinę za najniższą krajową, bo resztę zabierał komornik. Sprzątała, udzielała korepetycji, aby przetrwać. Ten czas wolałaby poświęcić wtedy córce.

Dziś potrafi wyczuć, kto jest w złej sytuacji finansowej. Pomaga chłopcu z klasy swojej córki. Po jego mamie też nie widać biedy. – Mój partner był zdziwiony, bo przecież nikt na zebraniu w szkole nie mówił, że to dziecko będzie potrzebowało wsparcia. I tu właśnie jest różnica między osobą, która nigdy długów nie miała, a taką, która zna to od podszewki. Ludzie po przejściach nie oceniają, nie dają „złotych rad”, nie prawią morałów, nie robią wykładów. Wspierają – podsumowuje.

*na prośbę bohaterek imiona zostały zmienione

O komentarz na temat zadłużeń poprosiliśmy psycholog ekonomiczną dr Annę Hełkę z Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS w Katowicach.

 

Aleksandra Tchórzewska: Czy jest jakiś jeden powód albo kilka głównych powtarzających się powodów, dlaczego ludzie wpadają w długi – życiowa naiwność? Chęć kupienia sobie miłości? Przeszacowanie swoich możliwości?

Anna Hełka, psycholog: Są osoby, które zadłużają się, bo są nieporadne życiowo, finansowo. Czasami to kwestia tego, że pogorszyła się ich sytuacja osobista albo rodzinna. Wtedy często te osoby popadają w tzw. wyuczoną bezradność. Pocieszające jest to, że jak przyjrzymy się raportom BIK na temat tego, ile wynosi średnie zadłużenie, to okazuje się, że to są kwoty kilkutysięczne. Więc to nie jest tak, że są to długi, z których się nie wyjdzie, z którymi się umrze, a potem je ktoś odziedziczy.

Osoby popadające w wyuczoną bezradność nie widzą szans dla siebie, nie chcą skorzystać z oferowanej pomocy, a czasem jej nawet nie mają, bo znajomi się od nich odsuwają. Albo – znajomych mają też z długami i brakuje kogoś, kto pokaże, że można inaczej żyć. Zadłużeni często obwiniają rząd, polityków, banki i cały świat o swoje długi. Winowajców tej sytuacji szukają na zewnątrz. I nie robią nic, żeby swoje życie zmienić.

W spiralę zadłużenia trafiają też osoby, które nie są wcale w złej sytuacji materialnej, natomiast dokonują kompulsywnych zakupów, mają nierozwiązane problemy, które próbują zagłuszyć, kupując rzeczy, których nawet nie potrzebują. Bardzo im zależy, żeby były dobrze postrzegane, porównują się z osobami w bardziej korzystnej sytuacji materialnej. Tu wychodzi to polskie „zastaw się a postaw się”. Czasami nie potrafią zrezygnować z wystawnego stylu życia, mimo że ich poziom życia się obniżył. Robią to dla wizerunku społecznego, który zbudowali.

 Jeśli ktoś sam żyje bardzo skromnie, a komuś finansuje wyjazd do Ameryki Południowej trzeba nauczyć go, że można inaczej okazywać miłość. Że prezenty można czasem zamawiać w czasie wyprzedaży. Jeśli ktoś ma skłonność do kompulsywnych zakupów, wymaga terapii, żeby dojść do tego, co jest przyczyną tej kompulsji.

 Często czujemy się zobowiązani do finansowego wspierania bliskich, czy bliskim łatwiej nas finansowo wykorzystać?

Kilka lat temu robiłam badania z dr Małgorzatą Wójcik – rozmawiałyśmy z osobami nie tylko zadłużonymi, ale także takimi, które za wszelką cenę unikają zadłużania się. I wiele z nich mówiło, że są w stanie ograniczyć swoje wydatki, odmówić sobie czegoś, poczekać aż zaoszczędzą, ale jeśli to dotyczy zaspokojenia jakichś potrzeb, marzeń, aspiracji bliskich osób, to byłyby w stanie zadłużyć się dla nich. Same dla siebie nie wezmą chwilówki czy innego kredytu, ale dla innych już tak. Nie spodziewałam się takiego wyniku badań.

Cykliczne raporty podejścia do zobowiązań finansowych pokazują, że ponad 90 proc. Polaków ma silnie ugruntowaną normę: jeśli zaciągną jakieś zobowiązanie, to wiedzą, że trzeba je spłacić. Odsetek oszustów kredytowych tzw. fraudów, którzy zaciągają kredyty po to, aby ich nie spłacać, jest naprawdę niewielki.

Problem polega na tym, że czasami nie potrafimy odmówić pomocy. Z zespołem naukowców z Uniwersytetu SWPS przeprowadziliśmy na grupie reprezentatywnej badanie Jak dużo Polaków zaciągnęło kredyt albo wzięło raty aby przekazać te pieniądze lub rzecz komuś innemu? Okazuje się, że w Polsce takich osób jest ponad 15 proc! Znaczna część z nich robi to dla rodziny, ale jest też niemała grupa tych, którzy zadłużają się dla osób niespokrewnionych. Co ciekawe, nie zawsze dlatego, że ktoś ich o to poprosił. Z przeprowadzonych przeze mnie wywiadów z osobami, które zadłużyły się dla innych wynika, że czasem nawet ich najbliższa rodzina nie rozumie, że ktoś mając nie najlepszą sytuację finansową, decyduje się na wielomiesięczne czy wieloletnie zobowiązanie.

Jednak żaden z moich rozmówców tego nie żałował, nawet jeśli spłata była sporym wyzwaniem. Pomaganie w taki sposób sprawia też, że ludzie są z siebie dumni. Myślą lepiej o sobie. Dostają emocjonalną nagrodę za to, co zrobili.

Są także osoby, które nie umieją odmawiać, bo boją się, że ich relacje z bliskimi się wtedy pogorszą.

Czy są jakieś typy osób bardziej podatnych na wpadanie w długi? Na przykład osoby, które wyszły z biednego domu?

Dużo się mówi o biedzie i zadłużeniu dziedziczonym. Bierze się to z tego, że takie osoby nie nauczyły się w domu zarządzać finansami. Z kolei niepracowanie, życie z pomocy społecznej bywa w takich rodzinach normą.

Kilka lat temu robiliśmy z kolegami z SWPS we Wrocławiu projekt aktywizacji postaw edukacyjno-zawodowych młodzieży, wtedy jeszcze, gimnazjalnej. Dlaczego te dzieciaki, w większości, gdzie jest bieda, zadłużenie, bezrobocie, gdzie jest życie na koszt państwa, nie kontynuują edukacji, nie podejmują pracy zawodowej na stałe? Okazuje się, że te dzieci przestają marzyć, przestają mieć aspiracje. One od początku żyją w poczuciu bezradności, nie wierzą, że ich życie może wyglądać inaczej.

Są także badania pokazujące, że większa jest korelacja subiektywnego postrzegania naszych finansów z zadłużaniem i oszczędzaniem niż tego, ile obiektywnie mamy w portfelach. Włosi bardzo dobrze potrafią oszczędzać. W Polsce, Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych dominuje myślenie, że opłaca się odkładać tylko duże kwoty. Polacy mają od lat oszczędności na niskim poziomie: a nawet jak je mają, to w skarpecie albo na rachunkach rozliczeniowo-oszczędnościowych, zamiast korzystać z narzędzi finansowych pozwalających im pomnażać pieniądze.

Czy wpływ na to, jak się obchodzimy z pieniędzmi, może mieć to, jak jako społeczeństwo o nich mówimy: niejawność zarobków, pieniądze jako tabu?

Ani w domach, ani w szkołach nie przygotowujemy dzieci do funkcjonowania w świecie ekonomicznym. Od wielu lat powtarzają się w badaniach na temat socjalizacji ekonomicznej głosy, że rodzice nie rozmawiają z dziećmi o finansach, że dzieci chroni się przed tym, co, ile kosztuje. Dzieciom też nie odmawia się pewnych rzeczy. Badania nad bullingiem pokazują, że dziecko, które nie ma drogich ubrań, gadżetów, które nie wyprawia odpowiednio wystawnych imprez urodzinowych, jest piętnowane. Dorośli zamiast porozmawiać z innymi rodzicami, żeby nie licytować się w tym zakresie, wchodzą w to. Często długi pojawiają się dlatego, że rodzice kryją przed swoimi dziećmi, że są w złej sytuacji finansowej.

dr Anna Hełka źródło: Uniwersytet SWPS

 

Jak może się czuć osoba zadłużona? Jaki bardzo jej problemy odbijają się na jej zdrowiu?

Długi wiążą się z ogromnymi kosztami psychicznymi, stresem, często pojawiają się zaburzenia lękowe, depresyjne, kłopoty ze snem. Jest wiele badań pokazujących, że to się przenosi na problemy somatyczne. Jest większe ryzyko chorób wieńcowych, bólów głowy. Są badania, które mówią o tym, że osoby zadłużone mają większe ryzyko na zachorowanie na czerniaka skóry. Długi prowadzą do biedy. Takie osoby także niewłaściwie się odżywiają, nie wykupują leków albo biorą pół dawki.

Może się wstydzą? I nie mówią nikomu o swoich długach?

Kiedy w ich otoczeniu jest dużo osób zadłużonych, to się nie wstydzą. Bo to jest w ich środowisku normalne. A jeśli się wstydzą, to unikają akurat tych osób, które mogłyby im pomóc, mogłyby im pokazać, że da się inaczej.

Całe społeczeństwo traci na tym, że ktoś ma długi. Banki muszą zwiększać koszty kredytów, spółdzielnie mieszkaniowe muszą pokrywać niepopłacone czynsze, podnosić opłaty. Moim zdaniem powinny być wprowadzone rozwiązania systemowe oferujące doradcę indywidualnego, który przygląda się sytuacji danej osoby i doradza, w jaki sposób może zmienić swoją sytuację.

Długi wiążą się z ogromnymi kosztami psychicznymi, stresem, często pojawiają się zaburzenia lękowe, depresyjne, kłopoty ze snem. Jest wiele badań pokazujących, że to się przenosi na problemy somatyczne. Jest większe ryzyko chorób wieńcowych, bólów głowy. Są badania, które mówią o tym, że osoby zadłużone mają większe ryzyko na zachorowanie na czerniaka skóry. Długi prowadzą do biedy. Takie osoby także niewłaściwie się odżywiają, nie wykupują leków albo biorą pół dawki.

Kto częściej wpada w długi kobiety czy mężczyźni, a może z taką samą częstotliwością, ale zadłużają się na różne sposoby – czy kobiety częściej się zadłużają dla kogoś?

Na pewno i jedni, i drudzy. Nie bez znaczenia jest kwestia różnic finansowych. Częściej w długi popadają osoby, które są samotnymi rodzicami, a Polsce są to przede wszystkim matki. Mają one też mniejsze możliwości zarobkowania, z uwagi na brak miejsc w żłobkach czy przedszkolach albo brak w ogóle tego typu placówek w małych miejscowościach.

 Mężczyźni w badaniach częściej byli w grupie, która prowadziła bardziej hulaszczy, hedonistyczny tryb życia niż kobiety. Natomiast jeśli chodzi o osoby zagubione, pochodzące z biednych rodzin, niepotrafiące zarządzać finansami – tam nie ma różnic płciowych.

 Czy długi zawsze są zawinione?

Jeśli ktoś się zadłużył, bo stracił pracę, bo jest chory, albo bo pomaga choremu, to potrafi sobie wytłumaczyć przed sobą, ale to nie pomaga wyjść z tego kłopotu. Problem polega na tym, że choroba, utrata pracy to tematy tabu. I czasem nie wiemy, że to właśnie było przyczyną. Czasem współczujemy, a czasem jednak odsuwamy się od takich nieszczęść. Oceniamy, że ktoś sobie zasłużył na to, albo że jest niezaradny.

Czy wpadanie w spiralę długów można porównać do mechanizmów uzależnienia?

Nie, to nie jest to samo. Zakupy kompulsywne mają dużo podobieństwa z uzależnieniem, ale długi są już skutkiem pewnych działań. Nie ma raczej takich osób, które są uzależnione od pożyczania pieniędzy. To nie jest tak, że osoby zadłużone chcą zaciągać długi.

 


Dr Anna Hełka: Psycholog ekonomiczny. W swojej pracy naukowej koncentruje się na problematyce wpływu czynników sytuacyjnych i osobowościowych na zachowania ekonomiczne oraz zarządzanie zasobami ludzkimi. Od kilkunastu lat zajmuje się zarządzaniem zasobami ludzkimi w zakresie komunikacji wewnątrz organizacji, rekrutacji, adaptacji, motywacji, szkoleń oraz oceny i rozwoju pracowników. Na katowickim wydziale Uniwersytetu SWPS oraz innych wydziałach w ramach studiów podyplomowych prowadzi zajęcia z zakresu psychologii ekonomicznej, psychologii decyzji, rozwiązywania konfliktów, komunikacji w biznesie, prowadzenia szkoleń, rekrutacji, selekcji i adaptacji pracowników, narzędzi oceny kompetencji, metod badań psychospołecznych, procesów grupowych oraz psychologii zadłużania się.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: