Przejdź do treści

„Własne pieniądze przede wszystkim dają nam bezpieczeństwo. Są też narzędziem do walki z patriarchatem” – mówi edukatorka finansowa, Emilia Makówka

Emilia Makówka /fot. Bubusława Górny Fotografia
Emilia Makówka /fot. Bubusława Górny Fotografia
Podoba Ci
się ten artykuł?

Nie nosi garnituru, nie składa rąk w piramidkę, nie mówi, że musisz zaciskać pasa albo harować jak wół. Emilia Makówka, założycielka platformy własny$pokój, edukatorka finansowa, mówi o pieniądzach tak, że millenialsi i generacja Z chcą słuchać: z feministycznym zacięciem i z zapałem do demaskowania kapitalistycznych mitów. Robi to, co powinno leżeć w domenie edukacji publicznej – daje ludziom komplet informacji na temat finansów osobistych, budżetowania i inwestowania. I ma fajne koty.

 

Aleksandra Kisiel: Studiowałaś na Akademii Muzycznej w Danii. Skończyłaś politologię w Katowicach. Pracowałaś w korporacji. A teraz edukujesz ludzi w kwestiach związanych z finansami. Różnorodna ta twoja ścieżka.

Emilia Makówka: Różnorodna jak na osobę neuroróżnorodną przystało. Szybko się nudzę i moja droga zawodowa to meandrowanie pomiędzy różnymi tematami.

Stałą rzeczą jest zainteresowanie środowiskiem i ekologią oraz nieumiejętność ogarniania hajsu. No i feminizm. Z powodu neuroróżnonorodności i queerowości zawsze byłam bardzo, bardzo na uboczu. Zawsze byłam tą dziwną osobą.

No i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jestem uważana za dziwną. Skąd się biorą te standardy, które próbuje mi się narzucić? Gdy zaczęłam się zastanawiać, co mnie pasjonuje, co chciałabym robić, a byłam już zmęczona wiecznym szukaniem czegoś nowego, to zauważyłam, że pieniądze i inwestowanie i moje przekonania na ten temat są w polskim internecie niewidoczne. Ale skoro ja miałam takie pytania, to inne osoby też pewnie je miały!

I przekonania. O przekonaniach związanych z pieniędzmi mówisz bardzo dużo. Jakie przekonania na temat finansów blokują Polki?

Choćby to, że pieniądze są wstydliwe, brudne i nie należy o nich mówić. Z tego wychodzi też przekonanie, że nie trzeba się upominać, wychodzić z jakąkolwiek rozmową, negocjacjami w sprawie zarobków. “Nie powiem, ile chciałabym zarabiać, bo przecież umrę ze wstydu”. “Nie będę rozmawiać z partnerem_ką o tym, jak wyglądają nasze domowe finanse, bo boję się spojrzeć na stan konta”.

Ania Grochowska

To taka olbrzymia kula strachu i wstydu, która sprawia, że na pieniądze nie patrzymy i że w ogóle wykształcenie nawyków i neutralnego podejścia skupionego na potrzebach, jest takie trudne. Trzeba przejść całą drogę od: “nie należy mi się, nie mam prawa, wstydzę się” do “to są moje pieniądze, chcę dla siebie dobrze, buduję długofalowo swoje bezpieczeństwo finansowe”.

Mówię o hajsie z dużym szacunkiem dla wyzwań i dystansem do fakapów, bo ja to wszystko sama przeszłam. Ile razy zaczynałam wszystko od nowa, od pierwszego, z nowym narzędziem, nowym szablonem w Excelu i po tygodniu to brało w łeb!

Moje podejście do pieniędzy było bardzo tożsame do mojego podejścia do jedzenia, do ciała. Na pierwszym miejscu wcześniej zawsze była kontrola. I tak mają inne osoby socjalizowane do roli kobiety: muszą się kontrolować, stawiać sobie ograniczenia, zaciskać pasa. Zobacz, to jest taka sama narracja czy w kwestii ciała, czy pieniędzy. A żeby było lepiej i inaczej, zarówno w przypadku ciała i hajsu, to potrzebujemy wychodzić z akceptacji do siebie, chęci zadbania o swoje potrzeby.

Zaciekawił mnie wątek feminizmu w twojej edukacyjnej działalności. Czym różni się feministyczne myślenie o pieniądzach od kapitalistycznego?

Feminizm jest sposobem patrzenia na świat, w którym wiemy, że wyzwolenie może nastąpić tylko przez otwarte, nieskrępowane mówienie o tym, co nas nadal ogranicza, a co jest naszym codziennym, wspólnym doświadczeniem. Bo kobiety zarabiają nawet 63 proc. tego, co zarabiają mężczyźni. Bo są wypychane z rynku pracy, bo ponoszą koszty związane z pełnieniem ról opiekuńczych. Feminizm w myśleniu o finansach to jawność — mówimy o tym, ile zarabiamy, ile chcemy zarabiać, to również kolektywność i świadomość tego, że nie żyjemy w próżni.

Kiedy wiedziałam, że mogę stracić pracę i mieć z czego żyć przez pół roku, to było wspaniałe. Zobacz, przecież to jest podstawowa potrzeba, potrzeba bezpieczeństwa! I musimy ją sobie zapewnić same, w stu procentach

Jeśli chodzi o perspektywę kapitalistyczną nazwałabym to samowyzyskiem: zaciskaj pasa, nie wydawaj za dużo (nawet na jedzenie), jak zadbasz o swoje bezpieczeństwo czy dobrobyt, to znaczy, że jesteś gnuśna. Żeby mieć większe pieniądze, musisz wyzyskiwać ludzi. Gdzie nie spojrzysz, tam wyzysk, brak zgody na dbanie o siebie i przekonanie, że jeśli coś mam, to odbieram innym – jak ja wynegocjuję wyższą stawkę, to robię to kosztem innej osoby w pracy.

W nurcie feministycznym to, że ja negocjuję moją stawkę i do tego otwarcie rozmawiam z koleżanką, że nie zarabiamy tyle samo co mężczyzna na tym samym stanowisku, jest dobre, jest budowaniem wspólnego frontu. W kapitalistycznym myśleniu każdy jest samotną wyspą, na dodatek udaje się, że jednostka ponosi wyłączną odpowiedzialność za swoją sytuację, jakby nie było patriarchalnego systemu, który ustawiony jest przez mężczyzn i dla mężczyzn.

Czyli mówienie o feministycznych finansach, to jest po prostu budowanie równości?

Tak, choć ta równość nie jest taka prosta. Bo nie chodzi tylko o wynagrodzenia, ale o całą serię wykluczeń systemowych, które atakują bardziej z perspektywy czasu, a nie na co dzień.

Więcej osób z macicą pracuje na umowach cywilno-prawnych, jesteśmy karane za ciążę, nie jesteśmy awansowane, częściej bierzemy bezpłatne urlopy, etc. Ta lista jest długa i przez to jesteśmy biedne na starość i nie mamy na bieżąco takich pieniędzy, żeby móc się zabezpieczyć. Mamy dawać innym. Mamy być dla innych.

Własne pieniądze przede wszystkim dają nam bezpieczeństwo. Są też narzędziem do walki z patriarchatem. I niezbędnym warunkiem godnego życia.

To jest tak podstawowa rzecz, że wydawałoby się, że nie musimy już o niej gadać w 2021 roku. Ale to godne życie jest niedostępne dla tak wielu osób! Bo zarabiają bardzo mało albo do wielu rzeczy dopłacają, albo biorą na siebie koszty wielu rzeczy w gospodarstwie domowym, albo zaplątują się w spiralę długów. Albo żyją na kredyt.

Godne życie, w którym mamy zapewnione mieszkanie, stabilny budżet na jedzenie, możliwość zadbania o siebie – psychoterapia, leki, coaching, sport, wygodne ubrania to są rzeczy podstawowe!

Jak zaczynam pracę indywidualną nad budżetem i z klientami sprawdzamy, dlaczego wydatki są większe niż założone, to się okazuje, że często mają sferę potrzeb zupełnie niezaspokojonych. I te potrzeby wylewają się w większych wydatkach, np. zapomniałam, że będę potrzebować butów na zimę i mam dziurę w budżecie. Albo nie dopinam się w zimową kurtkę.

I bardzo często re rzeczy traktujemy jak fanaberie i zachcianki!

Tak! Miałam kiedyś rozmowę na temat kompulsywnego wydawania pieniędzy i jedna z dziewczyn podzieliła się refleksją, że to, co uważała za kompulsywność, okazało się po prostu… głodem. Jej budżet na jedzenie był za mały. Ona kupowała jedzenie z dostawą, bo była zbyt zmęczona, żeby pójść na zakupy, a lodówkę miała pustą. Czy to jest zachcianka? Można to jakoś obejść, kupując mrożonki, mając spiżarnie, ale to nie jest zachcianka, to jedzenie. Nie ma bardziej podstawowej potrzeby.

Czy w takiej sytuacji możemy w ogóle mówić o inwestowaniu?

Bez działającego budżetu osobistego nie ma inwestowania. Bo inwestowanie to nie jest jednorazowe wrzucenie góry hajsu. I nie jest to rzecz pozbawiona ryzyka. Moim zdaniem jedyną etyczną rzeczą, o jakiej mogę mówić, to: najpierw ogarnij budżet osobisty, a potem zacznij inwestować. Zbuduj poduszkę finansową, która cię przezimuje, jak stracisz pracę, zbuduj stabilny grunt, a potem coś na nim siej.

Dopóki nie masz 6-miesięcznego funduszu kryzysowego, czyli 6-krotności miesięcznych kosztów życia, to nie ma mowy o inwestowaniu. Nawet jeśli zewsząd słyszysz, że inwestowanie jest superproste. Albo że to wiedza tajemna tylko dla maklerów.

W mojej głowie proces ogarniania finansowego spokoju zaczyna się od ułożenia budżetu, odkładania na fundusz kryzysowy, nauki inwestowania i dopiero potem faktycznego wejścia w inwestycje.

Mówię o hajsie z dużym szacunkiem dla wyzwań i dystansem do fakapów, bo ja to wszystko sama przeszłam. Ile razy zaczynałam wszystko od nowa (...) i po tygodniu to brało w łeb!

Dlaczego mniej niż 20 proc. kobiet inwestuje?

Kapitalizm i patriarchat (śmiech).

Jesteśmy uczone, że nadajemy się tylko do budżetowania bieżącego, zaciskania pasa, robienia zakupów spożywczych. To jest upupianie! Nie ma komunikatu do kobiet jak się inwestuje.

Zobacz, nawet w polskiej blogosferze większość tekstów o inwestowaniu jest pisana przez bogatych mężczyzn, którzy o inwestowaniu mówią tak, że ja od razu zmieniam kanał, bo neoliberalny, korporacyjny język nie przemawia do mnie.

Poza tym zarabiamy mniej, wydajemy pieniądze na innych, więc nie ma co inwestować. To nie jest tak, że wszystkie siedzimy na kupkach złota i nie inwestujemy, bo nikt nam nie powiedział, jak to zrobić. Po prostu systemowo jesteśmy tak głęboko wykluczone na poziomie finansowym, że nie ma z czego nalać.

Ponura ta perspektywa. Ale na swojej platformie i w pracy z indywidualnymi klientami pokazujesz, że da się odzyskać własny spokój (finansowy). Kiedy ty go poczułaś?

Kiedy miałam swój pierwszy 6-miesięczny fundusz kryzysowy. Kiedy wiedziałam, że mogę stracić pracę i mieć z czego żyć przez pół roku, to było wspaniałe. Zobacz, przecież to jest podstawowa potrzeba, potrzeba bezpieczeństwa! I musimy ją sobie zapewnić same, w stu procentach.

Wiesz, w innych krajach osoby, które stracą pracę, będą miały z czego żyć. Osoby, które zdecydują się odejść z firmy, w której są mobbingowane albo wykorzystywane, będą miały z czego żyć. Albo osoby, które żyją w przemocowych związkach, nie muszą w nich tkwić, ze względu na pieniądze.

Pieniądze są drogą wyjścia. Filarem, na którym stoisz bezpiecznie. I masz własny spokój.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?