Przejdź do treści

„Zastanawiam się, jak bardzo trzeba nam ufać, żeby wziąć do domu dziecko, które umrze”. Rozmowa z Tisą Żawrocką-Kwiatkowską, założycielką i prezeską zarządu Fundacji Gajusz

na zdjęciu: kobieta z dzieckiem na rękach, tekst o działaniach Fundacji Gajusz - Hello Zdrowie
„Zastanawiam się, jak bardzo trzeba nam ufać, żeby wziąć do domu dziecko, które umrze” /fot. materiały Fundacji Gajusz
Podoba Ci
się ten artykuł?

Ważne, żeby było zdrowe. To zdanie, które w Polsce pada najpewniej kilkanaście razy na dobę. Życzymy zdrowych dzieci sobie i innym. To logiczne. Ale co z tymi niezdrowymi? Tymi, które w tym niezdrowiu zostają zepchnięte na margines społecznego niewidzenia? Jest takie miejsce, w którym stają się księżniczkami i książętami. Miejsce, w którym spotykają się z ludźmi gotowymi zatrzymać się z życzeniami na: “Ważne, żeby było…”.

 

Trafiłam na wpis Fundacji Gajusz. “Na wczoraj” szukacie domu dla pewnego chłopca. Co to za dziecko?

Niestety nie mogę za wiele ujawnić na jego temat, ale mogę powiedzieć, że są dwie grupy dzieci, dla których szukamy rodzin zastępczych.

Jakie to grupy?

Do jednej należą dzieci, których sytuacja prawna z dużym prawdopodobieństwem nie zostanie uregulowana przed upływem pierwszego roku życia, czyli adopcja nie będzie możliwa. To sytuacja rzadsza. Kiedy dziecko kończy 6 miesięcy i ta sytuacja nadal jest mocno niejasna, to stawiamy przy nim wielką czerwoną kropkę, bo wiemy, że musimy przygotowywać plan B. Druga grupa to dzieci chore, które trafiają do nas na różnych etapach życia i których rodzice zrezygnowali z opieki nad nimi.

Chłopiec, dla którego obecnie poszukiwana jest rodzina ma niejasną sytuację prawną i jednocześnie problemy zdrowotne? Słyszałam, że jego historia jest bardzo skomplikowana.

Tak, niestety mówimy tutaj o sytuacji bardzo skomplikowanej i osoby, które będą rozważały zostanie dla niego rodziną zastępczą po podpisaniu odpowiednich dokumentów dowiedzą się wszystkich szczegółów, również tych bardzo chronionych i wrażliwych. Bardzo dbamy o dobro dziecka i zachowanie poufności. Dlatego, żeby komukolwiek podawać dokładne informacje, musimy podpisać umowę. Nie oznacza to automatyczne zostania rodziną zastępczą.

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska, prezeska Fundacji Gajusz - Hello Zdrowie

Tisa Żawrocka-Kwiatkowska /fot. archiwum prywatne

Niejasna sytuacja prawna oznacza też, że dziecko może kiedyś wrócić do biologicznego rodzica. To chyba trudna wiadomość dla rodziców zastępczych.

Zawsze oceniamy to ryzyko i rodzina zastępcza jest informowana, że taki scenariusz może się spełnić. Powiem jednak ze swojego doświadczenia – prawdopodobieństwo, że dziecko wróci do biologicznej rodziny, wynosi jeden promil.

Aż tak mało? Czas, który dziecko spędza w rodzinie zastępczej dla rodzica biologicznego jest momentem “na poprawę”, stanięcie na nogi?

Pierwszą rzeczą, jaką sprawdzamy, to czy rodzice biologiczni chcą w ogóle być rodzicami. Bardzo często to oni sami oddają dziecko. Nie jest ono zabierane. Najczęściej okazuje się, że są w tak trudnej, dramatycznej wręcz sytuacji, że w ich ocenie nie ma innego rozwiązania i decyzję zmieniają dosyć rzadko. Nie spotkałam jeszcze nikogo, kto po prostu by dziecka nie kochał.

Natomiast jako zespół Gajusza czujemy się w obowiązku bardzo dokładnie sprawdzić, jaka była przyczyna opuszczenia. Zależy nam, żeby zweryfikować, czy ktoś nie oddał dziecka, będąc na przykład w głębokiej depresji, w bardzo złym stanie psychicznym i by później nie żałował do końca życia tego, co się stało. Do każdej sytuacji podchodzimy indywidualnie, mając na uwadze, że musimy pogodzić dwa dobra. Przede wszystkim dobro dziecka, ale też dobro, najczęściej jednak samotnej, matki.

Pamiętam śmierć jednego chłopczyka. Była przy nim najbliższa osoba, byli wtuleni w siebie. Z telefonu leciała kołysanka Krajewskiego: “Królu mój, królu mój, kiedyś będziesz miał dorosłą duszę, kiedyś tam, kiedyś tam...”. Patrzyłam na tę scenę i serce mi pękało

Jeśli mama chce zmienić decyzję, tworzymy kontrakty. Określamy, co musi być zrobione, żeby z naszej strony wyszła dobra opinia do sądu, potwierdzająca, że mama jest rzeczywiście zainteresowana odzyskaniem dziecka. Deklaracja to dla nas za mało.

Rozumiem, że jeżeli rodzice potrzebują pomocy i wykazują chęć poprawienia swojej sytuacji, to są instytucje, które w tym pomagają. A co z odbieraniem dzieci?

Nie zdarzyło mi się, żeby przyczyną odebrania dziecka było ubóstwo.

To co najczęściej jest tą przyczyną?

Przemoc i używki.

Co się wtedy dzieje z dzieckiem? Jaka jest jego droga?

Najlepiej byłoby, gdyby dziecko od razu trafiało do rodziny zastępczej, ale na razie jest to pieśń odległej przyszłości. Podkreślam – nie mówię o rodzinie adopcyjnej. Fajnie, gdyby jak najrzadziej dzieci były w instytucjach, jednak uważam, że prowadzimy instytucję, która działa najlepiej, jak jest to możliwe. Gdy dziecko do nas trafia, robimy jednak wszystko, by jak najszybciej znalazło się w rodzinie zastępczej.

na zdjęciu: kobieta z dzieckiem na kolanach, tekst o działalności Fundacji Gajusz - Hello Zdrowie

„Gdy dziecko do nas trafia, robimy wszystko, by jak najszybciej znalazło się w rodzinie zastępczej” /fot. materiały Fundacji Gajusz

Gdy dziecko ma nieuregulowaną sytuację prawną lub choruje, od razu szukamy ludzi, którzy przyjmą te wiadomości i będą potrafili sobie z nimi poradzić.

Łatwo znaleźć takie rodziny?

Może nie powiedziałabym, że łatwo, ale nie wiem, jak to się dzieje – nawet dla najbardziej chorych dzieci, łącznie z tymi śmiertelnie chorymi, udaje nam się znaleźć rodziny. Co statystycznie w naszym kraju jest niemożliwe.

Kim właściwie są ludzie, którzy decydują się być rodziną zastępczą? Biorąc pod uwagę, że mówimy o dzieciach chorych i takich, które mogą wrócić do rodziny biologicznej.

Doprecyzuję, że te powroty się raczej nie zdarzają. Nam zdarzyło się raz, ale była to sytuacja wyjątkowa. Dziecko trafiło do rodziny zastępczej z powodu ciężkiej choroby, która zagrażała życiu rodzica biologicznego. Szczęśliwie doszło do wyleczenia.

Rodzinami zastępczymi dla ciężko chorych dzieci zostają najczęściej ludzie, którzy w tym konkretnym maluchu się zakochują. To dlatego dla każdego naszego podopiecznego organizujemy oddzielną akcję poszukiwania rodziców. Szukamy osób, które są gotowe zorganizować swoje życie wokół potrzeb chorego dziecka, uczynić z tego swoje główne zajęcie. Bycie specjalistyczną zawodową rodziną zastępczą to praca, za którą otrzymuje się wynagrodzenie.

Dziecko będąc w rodzinie zastępczej może mieć kontakt z rodzicami biologicznymi?

Może i najczęściej ma. Rodzic biologiczny ma prawo do kontaktu ze swoim dzieckiem, chyba że sąd postanowił inaczej. Tak mówią przepisy. Reszta zależy od woli obu stron. Bywa, że ten kontakt umiera śmiercią naturalną. Jednak to nie jest dobre. Staramy się jedną i drugą stronę przygotować na to, jak te relacje będą miały wyglądać w przyszłości. To jedno z naszych najtrudniejszych zadań.

Gdybyśmy mieli dziecko potrącone przez samochód i leżące w kałuży krwi, to każdy by wiedział, że należy wezwać pogotowie. I oczywiście dla tego dziecka będzie lepiej, jeżeli w tej karetce będzie z nim kochający rodzic czy opiekun. Ale on tego dziecka nie uratuje. Dokładnie tak samo jest z pierwszą pomocą dla dzieci z pieczy zastępczej

Rodziną zastępczą może być osoba samotna?

Tak, jak najbardziej. Każdy może się zgłosić, ale kandydaci są oczywiście weryfikowani. Pierwszy etap tej weryfikacji odbywa się w naszej fundacji. Obejmuje spotkania z psychologiem i przede wszystkim obserwowanie kontaktu dzieckiem. Pewne rzeczy sprawdza też nasz pracownik socjalny. Nie chcemy tracić czasu, staramy się maksymalnie skrócić procesy. Drugą weryfikację robią urzędy – MOPS, MOPR, powiatowe centra pomocy. Mają one różne nazwy, ale chodzi o instytucję, która w danym powiecie zajmuje się organizowaniem pieczy zastępczej.

Czy w związku z tym, że mówimy o dzieciach chorych, to rodzina zastępcza musi mieć jakieś specjalne kompetencje związane z opieką pielęgnacyjną czy specjalistyczną? Lub wykształcenie medyczne?

Nie ma takich formalnych wymagań. Może jest to trochę dziwne, ale tak jest. Musimy zatem polegać na zdrowym rozsądku. Konieczna jest doskonała komunikacja. Rodzina zastępcza musi mieć dokładne informacje o stanie zdrowia dziecka. Jednocześnie należy podkreślić, że zostanie rodziną zastępczą to inny proces niż adopcja.

na zdjęciu: śpiące niemowlę, tekst o działaniach Fundacji Gajusz - Hello Zdrowie

„Rodzice zastępczy muszą być gotowi na te pierwsze kryzysy, frustracje” /fot. materiały Fundacji Gajusz

Rodzina zastępcza dostaje wynagrodzenie od państwa, fakt, nie są to wielkie pieniądze. My, jako Gajusz, naszym rodzinom organizujemy wsparcie medyczne, psychologiczne, jak trzeba to również socjalne. Oni wiedzą, że wychodzą z dzieckiem, które może stwarzać problemy, ale wiedzą też, że nie zostają z tym sami. Muszę jeszcze podkreślić jedną rzecz – dzieci od nas to również dzieci śmiertelnie chore, które przebywają w hospicjum. Zdarza się, że i one trafiają do rodziców zastępczych. Część z nich już nie żyje. Nieraz zastanawiam się, jak bardzo trzeba nam ufać, żeby wziąć do domu dziecko, które w perspektywie jakiegoś najbliższego czasu umrze.

Przyznam, że trudno nie myśleć o takich osobach inaczej niż w kategoriach bohaterstwa. To ogromne wyzwanie fizyczne i psychiczne.

Ogromne. Ja mam do nich wielki szacunek. Jednocześnie nie można wykorzystywać tego bohaterstwa, oczekiwać od tych ludzi cudów, zakładać, że skoro wzięli takie dziecko, to niech teraz sobie radzą. Jedna z takich rodzin, która brała najtrudniejsze dzieci od nas, od swojego organizatora pieczy zastępczej, czyli od urzędników, dostała zakaz rozmawiania z mediami.

Nie rozumiem?

Organizator pieczy zastępczej uważa, że jak rodzina opowiada o tym, co my robimy wspaniałego dla nich, to pokazuje w ten sposób, czego dla nich nie robi państwo. A w istocie niczego nie robi. Dlatego urzędnicy postanowili rodzinę „ukarać”. Dotykamy w ten sposób też kolejnego problemu, bo rodzin zastępczych jest ciągle za mało.

Mogłoby być ich więcej, gdyby dostawały właściwe wsparcie. Uważam, że trzeba to dobrze wyartykułować. Z jednej strony musimy dużo wymagać od rodzin, które opiekują się dzieckiem, szczególnie takim z problemami. Z drugiej – musimy tym ludziom zapewnić dostęp do wiedzy, szkolenia, ale też odpowiednio ich wynagradzać. A przede wszystkim, co często słyszę od rodziców zastępczych, okazywać im szacunek. Po prostu. To jest dla nich najważniejsze.

Na czym dokładnie polega ogromne wyzwanie, którego się podejmują?

Nie śpią po nocach, jeżdżą po szpitalach i na rehabilitacje, konfrontują się z trudnymi zachowaniami, agresją, lękiem. Kilkoro dzieci zmarło. Pamiętam śmierć jednego chłopczyka. Była przy nim najbliższa osoba, byli wtuleni w siebie. Z telefonu leciała kołysanka Krajewskiego: “Królu mój, królu mój, kiedyś będziesz miał dorosłą duszę, kiedyś tam, kiedyś tam…”. Patrzyłam na tę scenę i serce mi pękało.

Zawsze informujemy, że do momentu złożenia wniosku do sądu, jest szansa na to, żeby się wycofać. Lepiej wtedy, niż gdy dziecko będzie już w domu. Bo tak też się nieraz zdarza. Bywa, że ktoś przychodzi z bardzo dużą otwartością, mądrością, pozytywnym nastawieniem i świadomością tej zmiany w życiu, natomiast... widać, że dziecko go nie oczarowało

Co to są te wspomniane “trudne zachowania”?

Podam przykłady. 2,5-latek nagle złapał nóż i chciał zadźgać swoją dwuletnią zastępczą siostrę. Inne dziecko przez wiele godzin w nocy krzyczało, najpewniej ze strachu. Ci niewyspani rodzice nie mieli siły na nic, chyba tylko wielka miłość do tych dzieci powoduje, że oni jakoś ogarniają rzeczywistość. Pamiętam taką sytuacją, jak jedna dziewczynka leżała na podłodze, strasznie złorzeczyła i płakała. I mówi do mnie: “Podnieś mnie ty stara k**** i przytul”. To są emocje. Rodzice zastępczy muszą być gotowi na te pierwsze kryzysy, frustracje. Nieraz pojawiają się takie myśli, że człowiek by nieba przychylił, chodził na terapię, starał się, jest tak zakochany w tym dziecku, a nagle spełnia się jakiś czarny scenariusz. Wtedy okazuje się, że usłyszeć o czymś to jedno, ale doświadczyć – to już inna bajka.

Potrzeba naprawdę dużych pokładów cierpliwości, spokoju, ale i zrozumienia, bo przecież mówimy o dzieciach z ogromnym bagażem, często doświadczonych przemocą. Dzieciach, które nie dostały miłości, ale i narzędzi do radzenia sobie z emocjami.

To niestety prawda. Znam dzieci, które trzy lata były przetrzymywane w piwnicy. Nikt nic nie słyszał. Rodzina zastępcza boryka się z wielkim wyzwaniem. Pojawia się rozpacz, nienawiść, strach. Tacy rodzice nie mogą wierzyć, że uleczą te dzieci swoją miłością. Podam taki obrazowy przykład. Gdybyśmy mieli dziecko potrącone przez samochód i leżące w kałuży krwi, to każdy by wiedział, że należy wezwać pogotowie. I oczywiście dla tego dziecka będzie lepiej, jeżeli w tej karetce będzie z nim kochający rodzic czy opiekun. Ale on tego dziecka nie uratuje.

Dokładnie tak samo jest z pierwszą pomocą dla dzieci z pieczy zastępczej. Cudownie, gdy rodzic zastępczy jest i kocha, ale usunięcie ran i leczenie blizn to zadanie, które musi zostać wykonane ze specjalistami. Nie ma różnicy między karetką a pierwszą pomocą dla dziecka zranionego emocjonalnie.

Pojawienie się agresywnych i wybuchowych zachowań czy przekleństw nie jest paradoksalnie dobrym sygnałem? Myślę o tym, że jednak na pewne rzeczy pozwalamy sobie tylko przy ludziach, którym ufamy…

To bardzo dobre pytanie. Mówimy o dzieciach, które wielokrotnie zostały zawiedzione przez dorosłe osoby, porzucone, zostawione, odepchnięte. Na nieświadomym poziomie takie dziecko chce sprawdzić, co się wydarzy teraz, bada grunt, szuka odpowiedzi na pytanie, czy ta rodzina to już będzie na zawsze, czy może tylko na chwilę. To jest próba. Dziecko chce się upewnić: oddacie mnie? Czy naprawdę mnie kochacie?

na zdjęciu: kobieta opiekująca się niemowlętami. tekst o działalności Fundacji Gajusz - Hello Zdrowie

„Nie ma różnicy między karetką a pierwszą pomocą dla dziecka zranionego emocjonalnie” /fot. materiały Fundacji Gajusz

Ilu podopiecznych jest obecnie w Gajuszu?

W tej chwili około tysiąca.

Są to tylko dzieci chore, czy zdrowe również do was trafiają?

Przede wszystkim dzieci z problemami zdrowotnymi. Ale zapewniamy też wsparcie, na przykład psychologiczne, zdrowemu rodzeństwu dzieci chorych.

Jak trafiają do was dzieci?

Nieraz dzwonią do nas szpitale i proszę o wsparcie, bo mają dziecko, które pilnie potrzebuje rodziny zastępczej. Najczęściej jednak to rodzice się do nas zgłaszają. Podam przykład. Jednego dnia do Tuli Luli przyjechał chłopiec pochodzenia chińskiego. Pobiegłam odebrać go do karetki, bo uwielbiam się witać z dziećmi. Spojrzałam na niego i pomyślałam, że coś mi nie pasuje w jego wyglądzie, że coś jest nie tak. Potem szukałam wytłumaczenia, że może chińskie niemowlęta wyglądają dla mnie dziwnie, bo jestem nieopatrzona. Człowiek zanim poukłada sobie różne sprawy w głowie, to miewa takie dziwne myśli. Ostatecznie okazało się, że dziecko ma ciężki, bardzo poważny zespół genetyczny – zespół Treachera Collinsa, który miał bohater filmu “Cudowny chłopiec”.

Najpierw próbowałam ze wszystkich sił sprawdzić, czy rodzice się nim jednak nie zaopiekują. Udało mi się sprowadzić tłumaczkę, ale okazało się, że absolutnie nie byli tym zainteresowani. Wszystko oczywiście musimy mieć potwierdzone na piśmie. Wtedy zaczynamy szukać rodziny zastępczej.

Na jakim etapie są poszukiwania rodziny zastępczej dla chłopca, od którego zaczęłyśmy rozmowę?

Wiem, że nasz zespół odpisał już na wszystkie maile i zgłoszenia, których wpłynęło dosyć dużo i zaczęto umawiać spotkania z pierwszymi kandydatami.

Co to znaczy dosyć dużo?

Ponad pięćdziesiąt.

Taki odzew zapewniają media społecznościowe?

Media społecznościowe i tradycyjne, czyli prasa, radio i telewizja, a także serwisy internetowe. Jednak nawet gdy zgłoszeń jest bardzo dużo, podchodzimy do tego ostrożnie. To, że ktoś się odezwał, to jakiś pierwszy krok. Drugi to konfrontacja z trudnymi informacjami. Niczego nie ukrywamy przed potencjalnymi rodzicami zastępczymi. Dowiadują się o możliwych problemach, trudnościach, scenariuszach, które mogą się wydarzyć po przyjęciu dziecka do siebie. Przez to wielu kandydatów szybko się wycofuje. To jest taka moja statystyka, trochę na oko, ale oceniam, że 80 proc. to samodzielne rezygnacje. I to bardzo dobrze. Bo dzięki temu nie borykamy się w tej chwili z tym, co dotyczy całej Polski – nie mamy “zwrotek”, czyli sytuacji, w której po jakimś czasie rodzina zastępcza oddaje dziecko.

Gdy rodzina bierze dziecko, wie, co może się zdarzyć, gdzie i jaką dostanie pomoc. Opowiadamy o wszystkich możliwościach, bo nasze dzieci prezentują najróżniejsze zachowania. I powiem, że nasze rodziny po jakimś czasie twierdzą, że jeśli się zaskoczyli, to pozytywnie, bo liczyli, że wydarzy się wszystko złe, o czym mówiliśmy, a tak nie było.

Dowiadują się o możliwych problemach, trudnościach, scenariuszach, które mogą się wydarzyć po przyjęciu dziecka do siebie. Przez to wielu kandydatów szybko się wycofuje. To jest taka moja statystyka, trochę na oko, ale oceniam, że 80 proc. to samodzielne rezygnacje. I to bardzo dobrze. Bo dzięki temu nie borykamy się w tej chwili z tym, co dotyczy całej Polski – nie mamy “zwrotek”

Wpis o poszukiwaniu rodziny dla tego dziecka widziałam już jakiś czas temu. Cały czas przyjmujecie zgłoszenia? Zakładacie, że pomimo ponad 50 chętnych rodzin, może się okazać, że nie ma tam rodziców dla tego konkretnego dziecka?

Jeżeli widzimy, że jest naprawdę dobrze, przerywamy proces poszukiwania, ale jak wspomniałam – musimy być ostrożni. Ludzie często są zdumieni, jak się dowiadują o pewnych zachowaniach podopiecznych, że może być naprawdę ciężko. Pytamy, czy kandydaci zdają sobie sprawę, jak pojawienie się chorego dziecka w rodzinie może wpłynąć na ich przyszłość, na ich funkcjonowanie, plany, życie osobiste. Bywa, że są to osoby samotne. Muszą paść pytania, czy taka osoba godzi się na to, że może nie zbudować związku, nie mieć dzieci biologicznych. W emocjach nieraz nie analizujemy takich sytuacji.

Ile trwa ten proces od wysłania zgłoszenia?

Przynajmniej trzy miesiące. A później i tak obserwujemy rodziny zastępcze – umawiamy się z nimi na pełną szczerość, żeby na różnych etapach nie było im głupio powiedzieć, że na przykład mają jakieś wątpliwości. I to jest w porządku. Zawsze informujemy, że do momentu złożenia wniosku do sądu, jest szansa na to, żeby się wycofać. Lepiej wtedy, niż gdy dziecko będzie już w domu. Bo tak też się nieraz zdarza. Bywa, że ktoś przychodzi z bardzo dużą otwartością, mądrością, pozytywnym nastawieniem i świadomością tej zmiany w życiu, natomiast… widać, że dziecko go nie oczarowało.

Takie osoby są bardzo zawstydzone, boją się oceny, głupio im się przyznać, że nie doszło do tego zauroczenia. Nie bójmy się mówić, że czujemy, że to nie jest “nasze” dziecko. To naprawdę bardzo ważne i my to rozumiemy.

Podam przykład z drugiej strony. Była u nas Juleczka, bardzo ciężko chora dziewczynka, która miała stosunkowo niewiele dramatycznych objawów, jak na swoją bardzo poważną chorobę. To się zdarza. Nikt tego nie był w stanie wyjaśnić. Któregoś dnia gościła u nas rodzina zastępcza, była to wizyta przypadkowa, nie szukali akurat dziecka, któremu mogliby dać dom. Są to jednak ludzie, którzy robią coś wspaniałego – jak już biorą dzieci, to te z końca kolejki, które właściwie nie mają szansy na rodzinę zastępczą, których nikt by nie wziął. Zobaczyli Juleczkę. Po tygodniu pan tata mówi do mnie, że jego żona powiedziała “moja Julka”. I dodał: “Niech mi pani uwierzy, że to już jest pozamiatane, ona jest nasza”. I tak się stało. Przeszliśmy wszystkie procedury i dziecko do nich trafiło. Chcę powiedzieć, że nieraz trzeba po prostu zaufać emocjom i intuicji. Zdarza się, że ktoś zobaczy dziecko na zdjęciu i się zakochuje, wie, że to “jego” dziecko.

Jakiś czas później Juleczka zmarła. Stało się to dosyć nagle. A ta rodzina była w niej absolutnie zakochana, dla nich to było najpiękniejsze dziecko, księżniczka. Jej śmierć to był dramatyczny kryzys, ogromna rozpacz, ale rodzice powiedzieli, że było warto. Warto było przeżyć taką miłość.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?