Przejdź do treści

„Kobiety mają świetne predyspozycje do latania”. Pilotka samolotu pasażerskiego zdradza kulisy swojej pracy

Natalia Szatkowska w kokpicie samolotu pasażerskiego
Natalia Szatkowska jest pilotką samolotu pasażerskiego / Zdjęcie: Archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

Wykonuje zawód, w którym zatrudnionych jest zaledwie 5 proc. kobiet. Jej „biuro” jest warte prawie 500 mln zł. Pasażerski samolot Airbus A320, którym steruje, mieści na pokładzie 240 osób. Zapytana o to, jaki to poziom odpowiedzialności, odpowiada, że skupia się jedynie na tym, by bezpiecznie wystartować, wylądować i wrócić do syna. Jak łączy te dwie życiowe role? Jak wyglądała jej droga do spełnienia marzeń o lataniu? Jak traktowane są kobiety w kokpicie? Czy w Arizonie, gdzie mieszka, spełnia się właśnie jej „American dream”? Poznajcie Natalię Szatkowską – polską pilotkę pracującą dla amerykańskiej linii lotniczej i autorkę popularnego profilu na Instagramie @natalia_aero.

 

Marta Dragan: Na swoim profilu na Instagramie pokazujesz wnętrze kabiny pilota i mówisz: „to moje biuro, a jak wygląda wasze?”. Biuro za prawie 500 mln zł? Masz rozmach, dziewczyno, ale równie fascynująca co przerażająca jest liczba wszystkich przycisków, które trzeba opanować w kokpicie.

Natalia Szatkowska: Rzeczywiście, dla kogoś z zewnątrz to może wyglądać jak czarna magia, ale dla pilotów to piękny widok. On świadczy o tym, że jest to samolot bardzo nowoczesny, czyli z zaawansowaną technologią, która „wyręcza” nas w wielu kwestiach i pozwala na lepsze wyczucie sytuacji. Dzięki tym możliwościom możemy koncentrować się na innych rzeczach niż tylko latanie. Jest dużym wsparciem również w sytuacjach awaryjnych. A w odniesieniu do opanowania – nie jest tak, że wraz z ukończeniem szkolenia zna się dosłownie każdy kabelek w samolocie. Mamy doskonale opanowany pilotaż samolotu, ale znajomość systemów raczej na podstawowym poziomie. Z każdym kolejnym lotem nabywamy doświadczenia i uczymy się czegoś nowego.

Zawsze marzyłaś o lataniu?

Na samoloty byłam „skazana” już w dzieciństwie. Dom moich rodziców położony był nieopodal lotniska Michałków pod Ostrowem Wielkopolskim. Czasami odbywały się tam zawody szybowcowe i zdarzało się, że szybowce nie dolatywały do lotniska, tylko kończyły w polu moich rodziców. Zawsze z fascynacją się im przyglądałam, ale nigdy nie wybiegałam myślami daleko w przyszłość. Raczej stawiałam kolejne kroki, nie wiedząc, dokąd mnie one zaprowadzą.

A zaprowadziły cię do kokpitu samolotu. Jak wyglądała ta droga?

W liniach lotniczych pracuję półtora roku. Mam ponad 2000 godzin nalotu ogólnego na samolotach, a moja przygoda z lataniem rozpoczęła się jakieś dziesięć lat temu. Po skończeniu szkoły średniej zatrudniłam się jako stewardessa w polskich liniach lotniczych. Od pilotów usłyszałam, że na lotnisku w Kobylnicy organizowany jest kurs teoretyczny. Zapisałam się na niego. Na praktyczny nie miałam już pieniędzy, ale pojawiła się możliwość wzięcia kredytu, więc z niej skorzystałam. Później wyleciałam do Australii, żeby podszkolić język angielski i zarobić na licencję. Tam w aeroklubie poznałam osoby, które wciągnęły mnie w świat lotnictwa i podpowiedziały, że tanie szkolenia są w Stanach Zjednoczonych. I w momencie, kiedy to usłyszałam, stwierdziłam, że kolejnym moim celem będzie zebranie pieniędzy na wyjazd do USA. Tak też się stało. W Stanach wylosowałam zieloną kartę, która umożliwiła mi pracę na terenie całego kraju. Tam też poznałam swojego męża. I to chwilę po wylądowaniu.

Punktem zapalnym, który sprawił, że zapragnęłam podążać w kierunku lotnictwa, był widok kobiety pilotki. Był niecodzienny, ale jednocześnie dawał duży zastrzyk nadziei

Powiesz coś więcej o początkach waszej znajomości?

To jest zabawna historia. W pierwszym dniu szkolenia podeszło do mnie dwóch chłopaków z Polski. Powiedzieli, że słyszeli o moim przyjeździe i specjalnie dla mnie trzymali pokój w domu, który wynajmują. Zapytali, czy przypadkiem nie chcę się do nich wprowadzić. Stwierdziłam, że to oferta nie do odrzucenia. I tak to się zaczęło. Od ośmiu lat jesteśmy małżeństwem. Mój mąż też jest pilotem, więc łączy nas wspólna pasja. I czteroletni syn.

Natalia Szatkowska w służbowym stroju pilota

Natalia pracuje dla amerykańskiej linii lotniczej / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Kobiety stanowią zaledwie 5 proc. wszystkich pilotów. Jak to jest być częścią tak wąskiego grona?

To prawda, normalną rzeczą jest widok mężczyzny w kokpicie, zaskoczeniem wciąż są kobiety. W tym zawodzie dominują mężczyźni, ale statystyki nie robiły na mnie nigdy wrażenia, nie demotywowały mnie w żaden sposób. Takim punktem zapalnym, który sprawił, że zapragnęłam podążać w kierunku lotnictwa, był widok kobiety pilotki. Był niecodzienny, ale jednocześnie dawał duży zastrzyk nadziei. Pracowałam wtedy jako stewardessa. Kiedy zobaczyłam za sterem samolotu kobietę, wyobraziłam sobie siebie na jej miejscu. Fakt, że to marzenie nie jawiło się w mojej głowie jako nierealne, mogę zawdzięczać rodzicom. Wychowywałam się na wsi z trzema siostrami. Mój tato zawsze chciał mieć syna, ale nigdy nie dał nam tego odczuć. Nie dzielił zajęć na damskie i męskie, dzięki temu nigdy nie myślałam, że jako kobieta jestem słabsza, że z czymś mogę sobie nie poradzić. Ten fundament miał duże znaczenie w kontekście mojej ścieżki zawodowej.

Irena i Marian Juszkiewiczowie

Czy to przecieranie szlaków było trudne, obarczone walką ze stereotypami? Czy kobiety w lotnictwie są dla siebie wsparciem, czy konkurencją?

Nie doświadczyłam jakichś takich niefajnych sytuacji. Świat lotniczy dla mnie był zawsze przyjazny. Z kobietami, które poznałam na swojej drodze, bardzo się zżywałam, a jako instruktorka w pewnym momencie miałam więcej uczennic niż uczniów. Zresztą one mając wybór: szkolenie z kobietą czy mężczyzną, wybierały mnie.

Zauważyłam jedną różnicę: kobiety mają świetne predyspozycje do latania, umiejętnościami nie odstają od facetów, ale częściej po porażkach tracą wiarę w siebie. Mężczyźni w momentach niepowodzeń otrzepywali się i szli do przodu, a kobiety nabywały wątpliwości, demotywowały się błędami. Widziałam to też po sobie. Rozmyślałam, rozkładałam na czynniki pierwsze, analizowałam. Dziś wiem, że nie można dawać się zatrzymywać lękom i obawom przed nieznanym, że trzeba próbować, bo tylko wtedy dowiemy się, czy nadajemy się do czegoś, czy nie. Staram się to powtarzać młodym dziewczynom, które marzą o lataniu, ale boją się zrobić ten pierwszy krok.

Jak reagują pasażerowie, kiedy widzą, że z kokpitu wychodzi kobieta? Czy taki widok jeszcze zaskakuje?

Zazwyczaj są bardzo zainteresowani tym, że pilotem jest kobieta. Chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie. Jakieś nieprzychylne reakcje też na pewno były, ale ja nie pozwalałam im docierać zbyt głęboko do mojej głowy. Bo kiedy ktoś mówi: „jesteś kobietą, więc będziesz gorzej latać” albo „nie chciałbym z tobą wsiąść do samolotu, bo kobieta pilot równa się niebezpieczeństwo” to są to komentarze poparte jedynie stereotypami.

Jak jest być mamą pilotką? Jak udaje ci się logistycznie połączyć te dwie życiowe role?

Dobrze, że o to pytasz, bo wiele kobiet obawia się tego zawodu, zakładając z góry, że dużo godzin spędza się poza domem. To nie jest prawdą. Na pewno jednym z trudniejszych etapów jest trening, który wymaga wyjazdu na jakieś 2,5 miesiąca. Kiedy jest się młodą mamą, nie jest to łatwe, ale nie jest niewykonalne. Miałam kilkumiesięczne dziecko, kiedy wyleciałam na trening. Logistyka, determinacja i wspierający partner – dzięki temu można to przetrwać. Kiedy byłam na treningu, mój mąż celowo nie mówił mi o trudniejszych momentach, żebym mogła skupić się w stu procentach na nauce. I to było wspaniałe.

Obecnie jesteśmy z mężem na tzw. rezerwie, co oznacza, że przez 18 dni w miesiącu musimy być pod telefonem. W praktyce dzwonią do nas średnio 3-5 razy w miesiącu. Dostajemy stałą pensję, niezależnie od tego, ile tych dyżurów będziemy musieli wykonać. I ta nieregularność sprawia, że nie jesteśmy w stanie funkcjonować bez niani.

Po etapie rezerwy będziemy mogli sobie ustalić grafik tak, żeby nasza praca była „od-do” z możliwością powrotu na noc do domu. W Stanach jest tak, że im dłużej jesteśmy w firmie, tym możemy sobie pozwolić na lepszy grafik, a więc więcej dni wolnych. Linie lotnicze zdają sobie sprawę z tego, że największą obawą pilotów jest ten czas poza domem, dlatego coraz więcej z nich oferuje loty jednodniowe z opcją „każda noc w domu”.

Decydując się na ten zawód, trzeba być bardzo świadomym i przemyślanie inwestować w swoje zdrowie

Jakich umiejętności wymaga latanie?

Panuje błędne przekonanie, że skoro w tym zawodzie dominują mężczyźni, to wymaga on umiejętności typowo męskich. Tak nie jest. Większość z nich można nabyć. Podstawowym wymaganiem jest język angielski, którego trzeba się nauczyć. Jest sporo wiedzy, którą trzeba przyswoić, więc pomaga z pewnością pasja i determinacja. Wcale nie byłam orłem z matematyki czy fizyki, ale kiedy czułam, że jest mi to potrzebne do latania, to znalazłam w sobie siłę i motywację, by się trochę bardziej przyłożyć do tych przedmiotów.

Nie trzeba mieć jakiejś nadzwyczajnej siły fizycznej, bardziej przydaje się umiejętność komunikacji, pracy w zespole. Orientacji w terenie da się nauczyć. Szkolenia w liniach lotniczych są skonstruowane w ten sposób, by przy jak najmniejszym koszcie nauczyć pilotów jak najwięcej. W trakcie każdego lotu na ręce patrzą ci dwie albo trzy osoby, które oceniają twoje umiejętności i procedury. Trzeba być odpornym i otwartym na różne kryzysy. W tym zawodzie przydaje się pokora, odporność na krytykę i zrozumienie, że ocenianie to ważny element doskonalenia się i podnoszenia swoich umiejętności.

Natalia Szatkowska za sterami samolotu

Natalia Szatkowska za sterami samolotu / Zdjęcie: Archiwum prywatne

Czy prawa kobiet w lotnictwie są zaopiekowane? Jak wygląda kwestia urlopu macierzyńskiego?

To wszystko zależy od linii lotniczej, dla której pracujemy. W Stanach jest pod tym kątem wolny rynek – pracodawca sam ustala sobie warunki. Przez to, że kobiety stanowią mniejszość w lotnictwie, nikt do tej pory nie zajmował się kwestią urlopu macierzyńskiego. On nie istnieje. To oznacza, że musimy przygotować sobie poduszkę finansową na ten okres. Możemy wziąć bezpłatny urlop, ale jego długość jest zależna od firmy – czasami są to trzy miesiące, czasami z uzasadnionych powodów medycznych można go przedłużyć. Same musimy decydować też o tym, w którym momencie rezygnujemy z latania w ciąży. Nikt nie dba o ten aspekt naszej pracy. A po powrocie z urlopu spadamy na dół listy płacowej, czyli musimy na nowo budować swoją pozycję w firmie. Pod tym kątem kobiety pracujące w lotnictwie w Europie mają lepiej.

Pocieszające jest to, że zapotrzebowanie na pilotów w Stanach cały czas rośnie. Linie lotnicze wiedzą, że żeby zapełnić luki personalne, nie mogą polegać tylko na samych mężczyznach, że muszą zachęcać kobiety do tego, by rozwijały się w tym kierunku, a więc muszą zadbać o ich prawa pracownicze.

Kobiety mają świetne predyspozycje do latania, umiejętnościami nie odstają od facetów, ale częściej po porażkach tracą wiarę w siebie

Jak w praktyce wyglądał czas, kiedy twój syn urządzał nocne pobudki, a ty musiałaś rano wstać do pracy?

Miało to miejsce mniej więcej do jego drugiego roku życia. Byłam wtedy instruktorką, więc jak zdarzała się nieprzespana noc, to – nie chcąc narażać siebie i innych – po prostu odwoływałam wszystkie loty. Z kolei odkąd pracuję w liniach lotniczych, to przysługuje mi prawo do tego, żeby zadzwonić i powiedzieć, że jestem zmęczona i nie mogę wykonać lotu. O ile nie zdarza się to cyklicznie, nikt nie ma do nas o to pretensji. Mamy pełne zrozumienie. Piloci są też ludźmi, mają rodziny i sąsiadów, którzy mogą urządzić sobie domówkę do późnych godzin nocnych – kadry w liniach lotniczych wiedzą o tym.

Zróbmy zoom na aspekt zdrowotny tej pracy.

Nie jest to praca, która służy zdrowiu – z kilku powodów. Nieregularne godziny pracy, dyżury w nocy, które zaburzają rytm snu. Do tego jesteśmy przez cały czas w pomieszczeniu klimatyzowanym, zamkniętym. Spędzamy wiele godzin w pozycji siedzącej. Poza ograniczoną możliwością ruchu, mamy utrudnioną dostępność do dobrego, wartościowego jedzenia. Jedzenie lotniskowe, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, jest kiepskiej jakości. Rozwiązaniem jest przygotowywanie sobie posiłków w domu, ale wielu pilotów nie robi tego. Z jednej strony powodem jest brak czasu, z drugiej przekonanie, że to nie jest coś istotnego, co niestety prowadzi do szeregu najróżniejszych chorób: nadciśnienie, cukrzyca, otyłość, problemy z kręgosłupem.

Decydując się na ten zawód, trzeba być bardzo świadomym i przemyślanie inwestować w swoje zdrowie. Nie lekceważyć tego, bo łatwo jest stracić licencję medyczną, a to oznacza koniec latania. Będąc na lądzie, staram się dbać o ruch: chodzę na basen, na siłownię, ćwiczę jogę. W dni wolne chodzimy po górach, wyjeżdżamy poza miasto.

Jak wygląda twój dzień, kiedy otrzymujesz telefon, że masz lot?

Telefon muszę dostać minimum dwie godziny wcześniej. Po odebraniu go, patrzę w grafik, dokąd jest dany lot. Czasami są to dwa, rzadziej trzy odcinki, zazwyczaj jednodniowe wycieczki, z których tego samego dnia wracam do bazy. Spokojnie wypijam kawę, przygotowuję się, zakładam mundur, sprawdzam pogodę i jadę na lotnisko.

Godzinę przed lotem spotykam się z resztą załogi. Wykonujemy czynności i niezbędne procedury, które za każdym razem są takie same. Sprawdzamy dokumenty prowadzone przez mechaników, później stan techniczny samolotu z zewnątrz. Następnie programuję komputer, dostaję plan podróży, są tam wszystkie ważne informacje, jak to, przez jakie punkty mam lecieć, jaka będzie pogoda, ile paliwa zabieramy ze sobą. Kapitan sprawdza, czy wszystko zostało dobrze zaprogramowane, robimy ponowny briefing i czekamy na informacje od obsługi naziemnej o liczbie walizek i pasażerów, a także na raport potwierdzający stan rzeczy od stewardess. Odnotowujemy to w komputerze.

Czasami może się zdarzyć, że obsługa samolotu może poprosić o przesadzenie np. dwóch osób z przodu do tyłu samolotu – to wynika z kwestii wyważenia. Na podstawie właśnie wagi i panujących warunków atmosferycznych komputer wylicza prędkość do startu. Pogoda zmienia się co godzinę. Po otrzymaniu wiadomości od stewardess, że kabina jest zabezpieczona, drzwi pozamykane, kontaktujemy się z obsługą naziemną, która rozpoczyna proces startowania – dostajemy zgodę na kołowanie, potem zgodę na start i… startujemy. Po wylądowaniu mamy około godzinny deboarding, czyli czas na wypuszczenie wszystkich pasażerów, którzy dolecieli, na przyjęcie nowych pasażerów i ponowną procedurę przygotowania samolotu do powrotu do bazy.

Co czujesz na pięć minut przed lądowaniem?

Jak trenowałam na symulatorach, to zastanawiałam się, jak będzie wyglądał mój pierwszy lot z pasażerami na pokładzie. Bo pierwszy lot prawdziwym samolotem odrzutowym wykonujemy już z pasażerami. Nie ma czegoś takiego jak trening „na sucho”.

Z symulatora przesiadasz się na samolot, obok siedzi kapitan, który jest też egzaminatorem, więc patrzy ci na ręce, a na pokładzie są pasażerowie. Presja ogromna, ale w rzeczywistości wszystko dzieje się bardzo szybko, jesteś skoncentrowana na tym, co robisz, nie masz czasu na myślenie i tworzenie scenariuszy w głowie.

240 pasażerów na pokładzie – jaki to poziom odpowiedzialności?

Staram się w ogóle o tym nie myśleć. Koncentruję się na tym, by bezpiecznie wystartować, wylądować i wrócić do domu, do mojego synka. Jestem przeszkolona na wszystkie sytuacje, które mogą się wydarzyć. Mam ich świadomość, ale nie zakładam, że coś może pójść nie tak. Ufam sobie i swoim umiejętnościom i tego się trzymam.

Poza tym w Stanach więcej ludzi ginie na drogach, niż w wypadkach lotniczych. Według TSA, agencji, która sprawdza pasażerów na lotnisku, codziennie 2,5-3 mln ludzi w Stanach podróżuje samolotami. Poziom niebezpiecznych incydentów jest na tak niskim poziomie, że czuję się bezpieczniej w samolocie, niż pokonując autem drogę z Mesa, gdzie mieszkamy, na lotnisko w Phoenix.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń

Najbardziej wzruszające momenty?

Bezksiężycowa noc z mnóstwem spadających gwiazd podczas pierwszego startu w Denver. Miałam wrażenie, jakby ktoś puszczał przede mną konfetti. To był znak z nieba dla mnie, że uporałam się z tym najtrudniejszym etapem i jestem we właściwym miejscu.

W ogóle wszystkie te pierwsze momenty są wzruszające – pierwszy lot bez instruktora, pierwszy start z pasażerami na pokładzie. Ciepło na sercu czuje się też w chwili, kiedy jako instruktor widzisz postępy swoich studentów, kiedy zdobywają pewność siebie, są w stanie sami wystartować, wylądować, kiedy wypuszczasz ich w samodzielny lot. Czujesz, że twoja obecność w życiu tej osoby była ważna, potrzebna, że ten wysiłek i energia włożone w wyszkolenie nowego pilota opłacały się.

Czy można powiedzieć, że przeżywasz w Arizonie swój „American dream”?

Jeśli chodzi o pracę – tak, ale o kraj sam w sobie, życie w Arizonie – to nie do końca. Widzę sporo wad tego miejsca. Nie należę do osób, które uważają, że Stany są najlepszym miejscem do życia. Nie jestem zakochana w tym kraju. Stany są specyficzne i nam, Europejczykom czasami trudno się tu odnaleźć pod wieloma względami. Tutejsza społeczność opiera się na przekonaniu, że kariera jest najważniejsza, dla mnie zaś czas spędzony z bliskimi.

Rozważacie powrót do kraju?

Najbliższe lata na pewno planujemy spędzić w Stanach. Za rok nasz syn zacznie tu szkołę. Tu kupiliśmy mieszkanie, tu rozglądamy się za domem. A Polska? Może na emeryturę. Tęsknimy za nią oczywiście, za rodziną, za przyjaciółmi. Planujemy wybrać się tam w przyszłym roku na wakacje. Czekamy, aż unormują nam się grafiki, by móc latać na święta, na takie kilkudniowe podróże do Polski. Powrót na stałe póki co nie kiełkuje w naszych głowach.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?