Przejdź do treści

„Raz go już nauczyłam chodzić, mówić, jeść. To i kolejny raz mogę”. Bliscy osób pogrążonych w śpiączce o nadziei, tęsknocie i czekaniu na cud

Rodziny pacjentów kliniki nie przestają mieć nadziei na wybudzenie i powrót do domu\Fot. Beata Szymańska
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Jakby wyglądały ich domy, gdyby byli w nich obecni? O ile byłoby głośniej, gwarniej i weselej? Paweł na pewno robiłby coś przy komputerze, Julka opowiadałaby o wyjeździe do Ameryki, a Wiktoria spędzała czas na zabawie z synkiem. A co z Urszulą? Pewnie szykowałaby święta ze swoim ukochanym mężem. Już pięćdziesiąte drugie, bo tyle lat przeżyli razem.

 

Rozmawiam z najbliższymi pacjentów Zakładu Rehabilitacji Leczniczej „Budzik dla dorosłych”. Cztery różne historie, cztery wywrócone do góry nogami światy. Łączy je ta sama olsztyńska klinika. Ich bliscy każdego dnia czekają na telefon z wiadomością, że doszło do wybudzenia. W każdym geście, najmniejszym grymasie, dopatrują się nadziei. Są pewni, że pogrążona w śpiączce osoba słyszy i jest wszystkiego świadoma. Mówią, że trzeba wierzyć. – Nawet gdyby lekarze orzekli, że jest tylko 1 proc. szansy, to bym czekał – mówi pan Wojciech, mąż Urszuli.

Rozgląda się, ale jego mózg śpi

– Raz już go nauczyłam chodzić, mówić, jeść. To i kolejny raz mogę. A mój mąż żartuje, że kiedyś przyjedziemy, a Paweł* będzie siedział na łóżku i pytał, czemu tak późno – opowiada pani Katarzyna*.

Na razie Paweł nic nie powie, zresztą przeszkadzałaby mu w tym rurka tracheotomijna. Ale mruga oczami na znak „tak”. Rozumie. Ma 20 lat. W klinice „Budzik” dla dorosłych, mieszczącej się na terenie Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie, jest od wiosny. Jego mama mówi, że lekarze są nim bardzo pozytywnie zaskoczeni.

– On się oczami rozgląda, ale jego mózg śpi. Wykonuje polecenia: podnosi nogę czy rękę. Oczami wskazuje szafę, sufit, podłogę. Chwycę jego czerwoną pastę do zębów i niebieski grzebień i proszę: pokaż kolor czerwony, to od razu patrzy na rękę, w której trzymam pastę – opowiada jego mama.

Cieszy się, że widać postęp. – Może niedługo zacznie jeść buzią. Laryngolożka będzie z nim ćwiczyć to jedzenie. Ja sama podałam mu trochę jogurtu ze strzykawki. Pięknie zjadł. Chodzi o to, żeby pobudzać kubki smakowe, bo przecież to pobudza receptory w mózgu. Każdy bodziec jest ważny – tłumaczy pani Katarzyna.

Do Pawła od domu są dokładnie 224 kilometry. Trasa zajmuje więcej czasu niż pobyt u niego. A trzeba przecież wrócić i zająć się młodszymi synami.

W „Budziku” można przebywać rok. Jak się Paweł do maja nie wybudzi, trzeba będzie mu pokój w domu wyszykować, przygotować wszystko pod niego. Jego mama „nie da go do jakiegoś ośrodka, żeby leżał tam zapomniany”.

Paweł jest w śpiączce po próbie samobójczej. Powód? Nieszczęśliwa miłość. – To był dla nas szok – wspomina jego mama. – To był sylwester. Byliśmy wtedy wszyscy w domu. Paweł siedział z nami przy stole, żartował. A potem… Tak sobie myślę, że gdyby on skoczył z mostu, to by już go z nami nie było. A że byliśmy na miejscu, to ratowaliśmy go od razu, ze wszystkich sił. Mąż go położył w pozycji bocznej bezpiecznej. Inaczej by się zakrztusił własną śliną.

Przez pierwsze dwa tygodnie po upadku z wysokości lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Tylko jego mama mówiła wszystkim, że on z tego wyjdzie, że on da radę. Największym ukojeniem jest modlitwa.

Najpierw był na OIOM-ie w rodzinnym mieście, potem krótko w Fundacji Światło w Toruniu. Czekali na miejsce w „Budziku”. Pani Katarzyna, jak każda matka, była gotowa poruszyć niebo i ziemię, żeby tam trafił. Udało się. Miejsce znalazło się wiosną.

Pytam o „Pawła sprzed śpiączki”. Uwielbia komputery. Na Pierwszą Komunię Świętą dostał od dziadka laptopa i wtedy załapał bakcyla. Zawsze był pracowity, zaradny. Jak miał 16 lat, uczciwie zarobił sobie 1300 zł. Zamówił za to monitor, skrzynkę do komputera i sam go złożył.

Z kolegami zawsze żył dobrze. – Ale nawet im nie powiedział, że go coś dręczy – wzdycha pani Katarzyna. – My też nic nie wiedzieliśmy. Dopiero potem dowiedzieliśmy się od tej dziewczyny, że on jej powiedział, że „siebie w 2022 roku nie widzi”.

Kiedy przychodzą w odwiedziny, Paweł się uśmiecha. Jego mama jest u niego dwa razy w tygodniu, z całą rodziną pojawiają się wszyscy razem w weekendy. – Wtedy dzwonimy przez kamerkę do mojej siostry, do brata męża, do babci. Z Pawłem jest kontakt. Przecież inaczej nie pokazałby mi plam na suficie.

Pani Katarzynie udało się wynająć mieszkanie w Olsztynie na czas świąt. Spędzą je wszyscy razem przy łóżku Pawła. Może zdarzy się wigilijny cud?

Jak się wybudzi, jego rodzice będą dbali o jego rehabilitację. – Nasz syn musi być sprawny – podkreśla z całą mocą pani Katarzyna. – Jak nam przyjdzie kiedyś umrzeć, to on nie może przecież tak leżeć w łóżku.

*na prośbę imiona zmienione

kobieta, leżąca w szpitalu

„Żałuję, że Julcia nie może robić tego, o czym marzy”

Julia szykowała się do międzynarodowej matury. Po maturze miała być Ameryka. I będzie. Co do tego nie ma wątpliwości pani Magdalena, jej mama. Jej tata i młodszy brat także nie widzą innego scenariusza. Julia pewnego dnia się obudzi.

Czasem lecą jej łzy. Reaguje bardzo emocjonalnie na wizyty bliskich. Jak się złości, to pewnie dlatego, że chce mówić, a nie może. Raz na jej twarzy pojawił się taki grymas, który mógł zwiastować uśmiech.

Pani Magdalena jest psychoterapeutką. Dlatego sama wie, że kontakt z drugim człowiekiem może być uzdrawiający. Jest też ekspertką kryzysową. – Być może to pomogło naszej rodzinie szybciej wyjść z kryzysu po tym, co się stało – przypuszcza. – Przez pierwszy miesiąc nie byłam w stanie pracować. Kiedy wróciłam do obowiązków, dostałam niesamowite wsparcie ze strony uczelni, na której wykładam. Ludzie naprawdę są fantastyczni. Na Julię wszyscy czekają. Ma mnóstwo przyjaciół, również z lat dziecięcych.

 

Pacjenci „Budzika” / Fot. Beata Szymańska

W lipcu skończyła 18 lat. W „Budziku” jest od kilku tygodni. Reaguje emocjonalnie na każde słowa, dźwięki, zapachy, wodzi oczami. Rodzice mówią do niej cały czas. Kiedy leżała w warszawskim szpitalu, przyjeżdżali też przyjaciele. Do Olsztyna też będą jeździć. Od czwartku do niedzieli u Julki jest jej mama, w weekendy dołączają do nich jej tata z bratem. Na co dzień dzieli ich prawie 400 kilometrów.

– Julka jest bardzo lubiana, przyjaciele stoją za nią murem. Julcia to kwintesencja radości życia – wzrusza się pani Magdalena.

Julia w Arizonie chce studiować kierunki związane z psychologią.   Być może już się na jakiś dostała. Nie może teraz tego sprawdzić. Jest też wielką podróżniczką i pasjonatką Wielkiej Brytanii.

W śpiączkę zapadła w wyniku niedotlenienia po reanimacji. Była reanimowana, bo zatrzymało jej się dwa razy serce. Karetka, mimo że wezwana w środku nocy, przyjechała dopiero po 12 minutach. Julka nocowała wtedy w Warszawie u brata ciotecznego, bo miała mieć lot stamtąd do Wielkiej Brytanii. Zamiast tego trafiła do szpitala.

Po dwóch tygodniach okazało się, że serce Julii jest zdrowe. Lekarze wykluczyli problemy kardiologiczne, bakterie, wirusy, patologie serca. Nie znają przyczyny. Podejrzewają, że mogło dojść do zapalenia mięśnia sercowego. Dwa dni przed tym zdarzeniem Julia była u lekarza, bo kaszlała. Skierowania na morfologię i mocz nie dostała, bo usłyszała, że jest „młoda, zdrowa i że nie trzeba”.

– Bardzo bym chciała, żeby to wszystko, o czym marzy, jeszcze mogła robić – mówi jej mama. – Jest bardzo młoda, wierzę, że sobie poradzi. Julia kocha życie!

Kiedy nie chce o czymś słyszeć, odwraca głowę

Czteroletni Mikołaj tęskni za mamą. Bardzo chce do niej przyjechać, ale lekarze mają wątpliwości. Nie wiadomo, jak zareaguje na jej widok. 24-letnia Wiktoria od września jest pacjentką „Budzika”. Upadek z czwartego piętra. Pani Anna Maćkowiak, mama Wiktorii i babcia Mikołaja, nie chce o tym mówić, ponieważ prokuratura prowadzi śledztwo w tej sprawie. Do olsztyńskiego „Budzika” jeżdżą pociągiem z przesiadkami aż z Wielkopolski. U Wiktorii są raz w miesiącu na trzy dni. Wynajmują wtedy mieszkanie w Olsztynie. Logistyka i organizacja są trudne, ale…

– Ostatnio jak przyjechaliśmy i zobaczyliśmy na twarzy córki uśmiech, to nam on wszystko wynagrodził w jednej sekundzie – wzrusza się pani Anna.

Wiktoria reaguje emocjonalnie na widok bliskich, otwiera oczy. Czasem płacze. Jej mama nagrywa w domu małego Mikołaja i potem te nagrania pokazuje córce.

Wiktoria przed wypadkiem była szczęśliwą, młodą mamą. Z partnerem i synkiem Mikołajem mieszkali razem. Bardzo dbała o dom i rodzinę. To najmłodsza córka państwa Maćkowiaków.

– Uwielbiała mieć w domu pięknie, czyściutko. Ja to się do niej śmiałam, że mieszkanie to nie laboratorium. Wszystko było zawsze udekorowane. Miała wielkie poczucie estetyki i gustu. Lubiła ładny wystrój. Zawsze też świetnie się ubierała, była zadbana. I jak o Mikołajka dbała! – zachwala Wiktorię jej mama.

Chciałaby, żeby było jak dawniej. Żeby roześmiana Wiktoria wpadła do niej z Mikołajkiem na herbatę.

– Zostaliśmy wyrwani z normalności, ze zwyczajnej rzeczywistości. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak jeden moment może o życiu całej rodziny zdecydować – pani Anna z trudem powstrzymuje emocje.

Do „Budzika” dzwoni praktycznie codziennie. Rozmawia z lekarzem, z logopedą, pyta co potrzeba. Jeszcze nie wie, jak przebiegną w tym roku święta. Czy uda się przyjechać wcześniej? Trzeba sprawdzić połączenia pociągów, zaplanować cały pobyt, wynająć coś w Olsztynie. Wie, jak bardzo Wiktorii potrzebna jest czułość, głaskanie po głowie, dotyk, rozmowa. Jak nie chce o czymś słyszeć, to wtedy odwraca głowę.

– Brakuje mi codziennych rozmów, normalności. Czekamy i wierzymy. Mąż pilnuje, żebym się nie rozklejała, bo potrzeba siły. Kiedy się wybudzi, to będzie najpiękniejszy dzień w naszym życiu – głos pani Anny się łamie.

W zdrowiu i w chorobie

Pan Wojciech 52 lata temu przysięgał swojej żonie Urszuli, że będzie z nią w zdrowiu i chorobie. I słowa dotrzymał.

– Nie ma dnia, żeby moja żona była sama – opowiada. – Albo ja jestem przy niej, albo syn lub opiekunka, która towarzyszy nam od 20 lat i traktujemy ją jak członka naszej rodziny. Wspieranie żony to jest mój obowiązek. A teraz to już całkowicie się jej poświęciłem.

Jego życie kręci się wokół trzech miast: Warszawy, w której mieszka, Gdańska, gdzie pracuje, oraz Olsztyna, w którym leży jego żona. Nikt nie przypuszczał, że jak dotąd zdrowa kobieta znajdzie się w śpiączce.

– Wszystko wydarzyło się w maju. Żona przeszła bardzo poważną operację pod kolanem. Po dwóch tygodniach od operacji, która się udała, zrobione były bajpasy. Doszło do zatrzymania serca, podejrzewano zator. A żona miała już za dwa dni wychodzić ze szpitala! Reanimacja trwała 45 minut. Tomografia wykluczyła zator. Jednak to, że serce stanęło na tyle czasu, spowodowało uszkodzenie mózgu – opowiada.

W „Budziku” pani Urszula jest od kilku tygodni. – Lekarze mówią, że ma 10 proc. szans – opowiada pan Wojciech. – A to jest bardzo dużo. Ale nawet jakby miała 1 proc. szansy na wybudzenie, to i tak bym miał nadzieję, że wyjdzie ze śpiączki.

– Nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy żona się obudzi, ale lekarze podpowiadają, co mamy robić, żeby przybliżyć ten dzień. Puszczam żonie jej ulubioną muzykę, pokazuję zdjęcia, opowiadam jej o codziennych sprawach. Przyjeżdżają do niej koleżanki, z którymi zna się od 40 lat. Cały czas ktoś coś do niej mówi. Stymulacja mózgu musi być. Mózg jest leniwy i jak nie dostaje bodźców, to nic nie robi – tłumaczy.

Jaka była pani Urszula sprzed śpiączki?

– To bardzo spokojna osoba, bardzo lubiana. Przepięknie tańczyła. Zresztą my się poznaliśmy w tańcu towarzyskim. Jeździliśmy po całym świecie. Przez 52 lata nie spędziliśmy żadnego urlopu osobno – wspomina jej mąż.

I dodaje: – Nasze życie całkowicie się zmieniło. W moim życiu liczy się tyko żona. I nic więcej.

„Mieliśmy pacjentów, u których poprawa była tak dynamiczna, że pacjent w krótkim czasie wstał i poszedł, prawie jak na filmie”

O tym, co czuje pacjent w śpiączce, jak się go diagnozuje i stymuluje, pytamy doktora Piotra Siwika, koordynatora oddziału klinicznego rehabilitacji neurologicznej i ogólnoustrojowej oraz koordynatora w olsztyńskim Budziku.

Aleksandra Tchórzewska: Co to znaczy, że pacjent jest w śpiączce?

Piotr Siwik: Jest to określenie sugerujące, że pacjent jest w stanie snu albo w stanie braku czuwania. Pacjenci, którzy do nas trafiają, w większości są w stanie minimalnej świadomości lub nieświadomości.

Zdziwiło mnie, że niektórzy pacjenci pogrążeni w śpiączce mają otwarte oczy.

Większość naszych pacjentów jest przytomna: mają oni wtedy otwarte oczy. Sam jednak fakt otwartych oczu nie wskazuje na to, że pacjent jest świadomy. Czasem jest trudno ten stan świadomości określić. Natomiast jeśli trwa on bardzo długo: czyli pacjent jest przytomny, ale nie wykazuje kontaktu z otoczeniem, mówimy często o stanie wegetatywnym.

Staramy się dać pacjentowi szansę wybudzenia, wyjścia ze stanu będącego pomiędzy stanem świadomości, a tym przetrwałym stanem wegetatywnym.

W jaki sposób?

Po pierwsze, jest to pobyt w naszym „Budziku”, który trwa do 12 miesięcy. Po drugie, objęcie taką rehabilitacją, która zapobiegnie wszystkim negatywnym skutkom unieruchomienia i jednocześnie da pacjentowi stymulację wielokierunkową, wielozmysłową. Taka stymulacja pobudza układ nerwowy, mózg do stanu czuwania i do podjęcia adekwatnej aktywności, czyli związanej z bodźcami zewnętrznymi, które są dla niego identyfikowalne, na które jest w stanie zareagować.

Bliscy pacjentów, z którymi rozmawiałam, są pewni, że chorzy ich słyszą, czują ich obecność. Jak to wygląda z medycznego punktu widzenia?

Pacjenci reagują na przykład na bodźce słuchowe, na czyjś głos. Bywa, że emocjonalnie. Często początkowo pacjent odpowiada poprzez zamknięcie oczu, grymas twarzy, uśmiech, wysunięcie języka, zaciśnięcie powiek.

Mogą także zareagować na bodźce wzrokowe, które są dla nich ważne, jeśli nie mają oni ograniczeń neurologicznych. Wtedy pacjent rozpoznaje osoby, odwraca głowę w kierunku bliskich osób, reaguje na otoczenie. Z jednej strony jest więc reakcja na bodźce zewnętrzne, a z drugiej stymulacja na te bodźce. Oprócz wspomnianych mogą być dotykowe czy smakowe. Można stymulować pacjenta poprzez podawanie konkretnych pokarmów.

Neurologopedzi, którzy pracują z pacjentem, starają się dawać mu z jednej strony te bodźce, a z drugiej strony wykorzystywać to, że reaguje. Wszystko po to, żeby mózg, który jest trochę aktywniejszy, podjął czynność w kontekście jakiejś możliwej współpracy.

W jaki sposób lekarze oceniają stan pacjenta pogrążonego w śpiączce?

Mamy nowoczesne urządzenie C-Eye, zwane dawniej „cyberokiem”, za pomocą którego śledzimy ruch gałek ocznych u pacjentów. Dzięki temu wiemy, czy pacjent rozumie to, co widzi na ekranie, czy jest w stanie skupić wzrok na konkretnym obszarze tego ekranu, czy skupia wzrok w sposób właściwy, adekwatny do sytuacji.

Przykładowo: pokazujemy pacjentowi jego zdjęcie z przeszłości albo kogoś z rodziny, albo coś, co go zaciekawia. Czasem pacjent skupia wzrok i może odpowiedzieć na nasze pytanie: słownie, literowo albo za pomocą piktogramów.

Zdarza się też, że pacjent w ten sposób wyraża jakąś swoją wolę: czy chce mu się pić, czy ma ochotę na ćwiczenia itd. Jeśli jest jakaś wyraźna powtarzalność w tym, to podejrzewamy, że pacjent ma świadomość w jakimś obszarze. Może być ona nawet minimalna, ale mierzalna. Możemy to porównywać w czasie i monitorować wszystkie zmiany. Pod warunkiem oczywiście, że pacjent widzi i gałki oczne są ruchome.

Kolejnym elementem jest czucie ułożenia, czyli jak pacjent reaguje na bodźce związane z ruchem. Pewne rzeczy są odruchowe, niezależne od woli człowieka, związane np. z napięciem mięśniowym. Ale niektóre aktywizują pewne struktury w mózgu, odpowiadające za rozpoznanie tego ruchu. To powoduje, że pacjent, dostając bodźce ruchowe w postaci pionizacji, ćwiczeń czy wibracji, dostaje sporo bodźców z zupełnie innej kategorii czucia głębokiego. Czucie powierzchniowe też jest u nas stymulowane, ale w naturalnych procesach, takich jak hydroterapia, masaż bez kontaktu z wodą, w postaci masażu membranowego, w postaci lampy podczerwieni. To wszystko ma z jednej strony przygotowywać do ćwiczeń, likwidować przykurcze, aktywizować mięśnie i tkanki narządu ruchu, a z drugiej strony dawać bodźce stymulujące sam mózg. Wtedy prowokujemy pacjenta do wybudzenia.

 

Dr Piotr Siwik / Fot. Beata Szymańska

To wystarczy?

To bardzo długi proces, który zależy nie tylko od tego, jakie dajemy bodźce, ale także jak pacjent jest przygotowany. Czy uszkodzenie mózgu nie było zbyt duże? Może jest ogniskowe, dotyczące poszczególnych elementów mózgu, a może globalne, w wyniku niedotlenienia, zatrzymania akcji serca? Jeśli jest globalne, to rzeczywiście rezerw jest stosunkowo mało.

Nie zawsze mamy pełną świadomość, na podstawie badań obrazowych mózgu, w jakim jest stanie aktualnie. Może być tak, że wydaje nam się być w dobrym stanie, ale od wielu miesięcy nie mamy żadnej reakcji. I odwrotnie, wydaje nam się, że jest w stanie złym, nierokującym, ale pacjent nas zaskakuje i się poprawia. Nie do końca mamy jasne kryteria. Bardziej się kierujemy innymi dodatkowymi czynnikami chorobowymi, które wykluczają możliwość wykonywania ćwiczeń, zabiegów. Czasem ryzyko podjęcia intensywnej rehabilitacji jest zbyt dużym obciążeniem.

Dlaczego pacjent może być w „Budziku” maksymalnie rok?

Pacjent, który do nas trafia, rozpoczyna proces pobytu maksymalnie do roku od urazu mózgu albo pół roku od nieurazowego uszkodzenia mózgu, czyli śpiączki nieurazowej. Tak naprawdę to jest pewien umowny zakres czasu potrzebny pacjentowi, żebyśmy byli w stanie powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, żeby mu pomóc.

Na filmach często widzimy, że pacjent się budzi, uśmiecha i niemal od razu wraca do formy. Jak jest w rzeczywistości?

W rzeczywistości pacjent jeszcze się nie wybudza, a my już widzimy pierwsze oznaki, że jest poprawa. Widzimy reakcje pacjenta typu wodzenie wzrokiem, rozglądanie się, odpowiadanie mruganiem. Pacjent fiksuje wzrok na C-Eye, reaguje bardziej adekwatnie. Później próbuje wypowiedzieć jakieś słowa, często jest to trudne, bo ma rurkę tracheotomijną, więc tor oddechowy jest zupełnie inny. Układa usta, więc jesteśmy w stanie z ruchu warg odczytać jego słowa. Czasami porusza palcami, ręką, nogą. Jeśli zrobi to na polecenie, to także jest znak. U niektórych pacjentów ten stan się poprawia, takich reakcji jest więcej, a u niektórych zatrzymuje się na tym etapie.

Mieliśmy pacjentów, u których poprawa była tak dynamiczna, że pacjent w krótkim czasie wstał i poszedł, prawie jak na filmie. Tak było w przypadku pacjentów w stanie granicznym blisko wybudzenia, niewiele było im trzeba. Dynamika poprawy była tak duża, że dochodziło do aktywizacji, że wychodzili oni na własnych nogach. Albo odwrotnie: zdarzało się to, ale po długim procesie leczenia.

Po wybudzeniu możemy rehabilitować pacjenta przez miesiąc. Potem rehabilitacja będzie kontynuowana gdzieś indziej.

Bliscy pacjentów mają wsparcie w klinice Budzik?

Jeżeli rodzina potrzebuje wsparcia, mamy do dyspozycji psychologa. Część tych rodzin ma swoją pomoc psychologiczną w miejscach, w których mieszka.

Zauważyłam, że część członków rodzin pacjentów mówi o swoich bliskich w czasie teraźniejszym, część w czasie przeszłym, jakby teraz byli już zupełnie innymi osobami. Jak poradzić sobie, kiedy nasi bliscy są tak blisko, ale jakby ich nie ma?

Wydaje mi się, że jest to po prostu rodzaj sposobu opowiadania i narracji. My, lekarze używamy takich sformułowań: „Czy do tej pory lubił to lub tamto?”. Czasem nie pytamy, czy lubi, bo to się może zmienić tak samo, jak u zdrowego człowieka. Pytamy o przeszłość do wystąpienia urazu.

Część rodzin potrafi się odnaleźć w tej sytuacji: mówią do pacjenta tak, jakby nic się nie zmieniło. A niektórym trudno to przychodzi. Jak nie widzą oznak zainteresowania, uczestniczenia w konwersacji, to trudno jest im prowadzić taką jednostronną rozmowę. Jak wiemy, że kogoś naprawdę nie ma, to jest inaczej. A te rodziny muszą mieć czas, żeby się przestawić z tego, że ktoś coś robi lub lubi na czas przeszły. Czym innym jest aktualny stan: że ktoś teraz, będąc pacjentem, nie lubi takiej pozycji, takiego rodzaju bodźców, takiego światła.

Czasami, kiedy rodziny zbytnio żyją czasem przeszłym, to my to korygujemy. Musimy mieć świadomość, że dzisiejszy sposób funkcjonowania czy reagowania tego pacjenta jest zupełnie inny niż kiedyś…

 

„Budzik” –  Zakład Rehabilitacji Leczniczej „Budzik dla dorosłych” funkcjonuje od grudnia 2016 roku i mieści się na terenie Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Olsztynie. Klinika pomaga pacjentom (od ukończenia 18. roku), będącym w śpiączce w pierwszym roku po wypadku oraz osobom, które znalazły się w śpiączce z powodu niedotlenienia. Terapia jest refundowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: