„Zawsze rozmawiam, przyjmuję krytykę i punkt widzenia, ale przecież nie zmienię płci, bo komuś się nie podoba, że noszę koloratkę” – mówi ks. Marta Zachraj
W maju 2022 roku polski internet zapełnił się zdjęciami kobiet w wydaniu, z którym większość z nas nie jest oswojona. Bo jak to? Kobieta w koloratce? To, co w Polsce zadziwia, a niektórych nawet oburza, w innych krajach jest normą od lat. O tym, dlaczego pora odrzucić na bok zakurzone zasady i zacząć tworzyć nowe, porozmawiałam z ks. Martą Zachraj.
Alicja Cembrowska: Dużo mówi się ostatnio o feminatywach. Jak się zwracać do kobiety, która jest księdzem?
Ks. Marta Zachraj: Faktycznie, im bliżej ordynacji, tym częściej pojawiały się pytania, jak się do nas zwracać. Moi koledzy mieli z tym problem, więc postanowiliśmy zgłosić się do profesora Miodka, żeby nam podpowiedział rozwiązanie językowe. Dostaliśmy odpowiedź, że w naszym kraju jest jeszcze duża obawa, jeżeli chodzi o feminatywy, ale według niego forma „ksiądzka” byłaby w porządku. Domyślam się, że podobnie jak w przypadku „chirurżki” znalazłby się argument o krwawiących uszach, ale językowo jest to forma dopuszczalna. Obecnie na ogół za tytułem idzie imię, które dookreśla płeć, czyli jestem księdzem Martą.
Wolałaby pani, żeby powstało inne słowo?
Przyznam, że nie brałam tego pod uwagę, gdy myślałam o ordynacji. Chciałam być księdzem i zawsze w tej wizji widziałam siebie – nie to, kim się stanę, nie to, kim będę w Kościele, ale kim już jestem. Czułam, że będę sobą, zawsze chciałam zachować swój pierwiastek, a nie skupiać się na określeniach i etykietach. Wydaje mi się, że niektórzy przywiązują do tego za dużą wagę i obrażają się, gdy ktoś nie powie do nich „proszę księdza”. A nieraz ludzie nie wiedzą, jak powinni mówić. Ja zawsze proszę, żeby zwracać się do mnie tak, jak dla kogoś jest komfortowo. Ksiądzka, ksiądz, ksiądz Marta, pastorka czy po prostu – pani Marta. Wszystkie te określenia są naznaczone szacunkiem, a chyba o to chodzi w relacjach z innymi – żeby się wzajemnie szanować. Poza tym nie określam się jedynie przez pryzmat bycia księdzem. Przede wszystkim jestem człowiekiem.
Jak wygląda droga zawodowa kobiety, która postanawia zostać księdzem?
Kobiety przechodzą taką samą drogę, co mężczyźni. Po zdanej maturze staramy się dostać na uczelnię, która kształci teologów. Podkreślę, że teologia, owszem, jest wpleciona w Kościół, ale jest też osobną dziedziną nauki. Tego niestety w Polsce nie widać tak wyraźnie, jak na Zachodzie, gdzie ludzie studiują teologię dla samej przyjemności, dla poszerzenia wiedzy, ponieważ teologia to mieszanka filozofii, socjologii, pracy społecznej. To wszystko w odniesieniu do człowieka i do Boga.
Zatem, żeby zostać księdzem w Kościele luterańskim, trzeba uzyskać tytuł magistra. Po studiach umawiamy się na rozmowę z biskupem i sygnalizujemy, że chcemy pracować w Kościele, czujemy powołanie, widzimy sens tej pracy. Biskup kieruje kandydata lub kandydatkę na praktykę, bo, jak to często bywa, to, czego uczymy się na studiach, to teoria, a praktyka bywa różna i jest czymś zupełnie innym niż codzienna praca w Kościele.
W czasie praktyk przede wszystkim rozmawiamy z ludźmi, prowadzimy nabożeństwa, oswajamy się z doświadczeniami, które spotykają człowieka na różnych etapach, czyli uczestniczymy w ślubach i chrzcinach, ale również pogrzebach. Uczymy się, jak wspierać rodzinę, jak pomóc im przepracować stratę, jak sobie radzić.
W maju 2022 roku media rozpisywały się, że na księdza zostanie wyświęconych dziewięć kobiet Kościoła luterańskiego. Czyli do tego czasu wykonywała pani obowiązki księdza, ale nim oficjalnie nie była? Czy może jakoś inaczej nazywało się pani stanowisko?
Moja praktyka trwała prawie pięć lat. Potem zostałam dopuszczona do ordynacji na diakona. W wielu Kościołach jest to urząd pomocniczy, ale w polskim Kościele luterańskim to jest jedna z posług, czyli rodzajów tego samego urzędu duchownego. Ja i moje koleżanki byłyśmy diakonkami do 2022 roku.
W roku 2017 synod pozwolił kobietom udzielać sakramentu komunii świętej. Od tego roku moja praca niczym nie różniła się od pracy mężczyzn wikariuszy. Robiliśmy to samo: prowadziliśmy nabożeństwa i spotkania, wykonywaliśmy wszystkie obowiązki w kościele. Z jedną różnicą – oni jako mężczyźni mogli zdać drugi egzamin kościelny i zostać proboszczami, czyli zostać w przyszłości moimi szefami. A ja zawsze byłabym diakonem. Do 2021 roku trwały rozmowy na temat zmian w prawie kościelnym.
I wtedy zezwolono na ordynację kobiet?
Tak, ale nie była to jedyna pozytywna zmiana. Rozpoczęła się dyskusja i praca nad ważnym tematem, który dotyka wszystkich – przewlekła i ciężka choroba, która wyklucza aktywność zawodową. Jak zabezpieczyć duchownego i jego rodzinę w takiej chwili, jak zorganizować pracę w parafii, jak zaopiekować się parafianami? Do tej pory uważano, że problemem jest ciąża i urlop wychowawczy duchownej. Zadawano pytania, co wtedy z parafią, kto się nią zaopiekuje, kto poprowadzi nabożeństwa, spotkania, lekcje religii. Jednak ten okres nie trwa wiele lat, jak w przypadku chorób przewlekłych. Kwestie urlopu macierzyńskiego pomogły dostrzec też inne okoliczności i otworzyć drogę do szukania rozwiązań w przypadku długotrwałej choroby. Myślę, choć może ponad miarę, że decyzja o ordynacji kobiet rozpoczęła dyskusję i pracę nad zmianą prawa na korzyść również mężczyzn.
Trwano też w przekonaniu, że kobieta jest odpowiedzialna za rodzinę, dbanie o ognisko domowe i tu rodziło się ciekawe pytanie: jak połączyć bycie proboszczem z obowiązkami rodzicielskimi? Nasze koleżanki z Czech czy Słowacji, gdzie kobiety są ordynowane od 1951 roku, są świetnym przykładem tego, że można być i proboszczką, i mamą nawet szóstki wspaniałych dzieci.
Może w Czechach da się pracować i mieć dzieci, a w Polsce jest to niemożliwe?
Na szczęście zaczynamy zmieniać przepisy kościelne i podejście nas samych. Obecnie możemy połączyć naszą chęć i potrzebę służby w Kościele, i potrzeby macierzyńskie. Z niczego nie musimy rezygnować. Korzyści odczują też księża, którzy zostali ojcami – mogą pójść na urlop tacierzyński. Jest on krótszy, niż przewiduje ustawa, ale to znak, że jesteśmy na dobrej drodze. Moim zdaniem to coś wspaniałego, bo pokazuje parafianom, że mężczyzna nie jest tylko od tego, żeby, mówiąc kolokwialnie „przynieść pieniądze do domu”, ale jest potrzebny w życiu rodziny i w życiu dziecka.
Dla niektórych to nadal nie do pojęcia.
Luter chciał reformy. Jego celem nie było odłączenie się od Kościoła rzymskokatolickiego. To nie był komunikat: „Słuchajcie, wy się mylicie, ja mam rację, dlatego teraz tworzę swój nowy Kościół”. Jeszcze długie lata po 1517 roku zależało mu, by papież zauważył błędy, otworzył się na sugestie, zmiany i pomysły, jak to naprawić. Przede wszystkim wrócił do tego, co jest podstawą życia Kościoła, czyli do Słowa Bożego. Możemy się inspirować różnymi naukami, szukać tropów i nowych kontekstów, ale ostatecznie to, co robi i mówi Kościół, powinno być zakorzenione w Biblii. Luter zwrócił uwagę, że w Biblii nie jest napisane, że ksiądz musi zachować celibat. Jest natomiast napisane, że łączenie się w pary jest zdrowe i naturalne. Dlatego w Kościele luterańskim od początku duchowni mieli żony i dzieci.
”Argumentów biblijnych przeciwko ordynacji kobiet nie ma. Po wielu dekadach prac nad tekstami biblijnymi, egzegezy i analizy okazało się, że w pierwszych zborach chrześcijańskich też były kobiety, które pomagały w organizacji tych zborów, modliły się, przewodziły nimi”
Ale nie od początku była zgoda na ordynację kobiet. Założę się, że nie każdy chętnie zaakceptował tę zmianę.
Zawsze będą przeciwnicy i zwolennicy, to jest normalne. Wiem, że wśród moich kolegów, z którymi studiowałam, są tacy, którzy nie popierali i nie popierają ordynacji kobiet. Uważam jednak, że nie powinniśmy koncentrować się na nich, bo w tym wszystkim ważniejsza jest służba i to, co możemy nią osiągnąć, a nie czyjeś negatywne opinie. Jedyne, co mogę zrobić, to spróbować zrozumieć obawy innych i starać się im pokazać, że zmiany są korzystne, że może nie dostrzegają tego, co dostrzegam ja. To jest też tak, że przeciwnik nie boi się ordynacji kobiet, tylko tego, co ta ordynacja za sobą pociągnie. A pociągnie duże zmiany, na które on niekoniecznie może być gotowy. Więc to bardziej wewnętrzny strach przed zmianą.
Muszę też podkreślić, że wielu naszych kolegów duchownych, starszych czy młodych, bardzo nam kibicowało i działało na rzecz ordynacji. To, że w wielu parafiach nikt nie wychodził, gdy prowadziłam nabożeństwo, to była też zasługa proboszcza, księdza, który potrafił współpracować z kobietami, rozmawiał z parafianami na temat ordynacji kobiet, nie krył swojego poparcia. W dniu, w którym synod przegłosował ordynację kobiet, wielu pisało nam gratulacje, cieszyło się z tej decyzji razem z nami.
Niestety mamy też Kościół, który należy do Polskiej Rady Ekumenicznej i który oficjalnie zaraz po naszej ordynacji wydał pismo, że nie będzie nas, kobiet, traktował jako duchownych. Było to dosyć krzywdzące. Mam nadzieję, że ten Kościół zmieni zdanie, widząc naszą obecność, zaangażowanie, naszą pracę nie tylko na rzecz naszego Kościoła, ale też na rzecz ekumenii.
Co kobieta ksiądz wnosi do Kościoła?
Przede wszystkim my, kobiety, zwracamy uwagę na tematy, które nas dotykały przez wiele lat, czyli na przykład na wykluczenie, gorsze traktowanie, brak tolerancji, dyskryminację. Staramy się zapobiegać takim praktykom w swoich parafiach. Myślę, że przez różne doświadczenia mamy też inną wrażliwość, poczucie troski i opiekuńczości. Zwracamy uwagę na inne rzeczy. Ja na przykład mam takiego pecha, że moim mężem jest ksiądz [śmiech]. Mam wrażenie, że czasem może byłoby nam łatwiej, gdyby tylko jedno z nas było księdzem, bo mielibyśmy więcej czasu na życie poza pracą, jednak dzięki temu mam też dostęp do innej perspektywy. Zauważyliśmy, że zwracamy uwagę na zupełnie inne zachowania. Prowadzimy spotkania i wyjazdy z młodzieżą i właśnie przy tych okazjach widzimy, jak różnie ludzie interpretują rzeczywistość. I jak to dobrze poznawać te różne światy wewnętrzne.
Sprawdza się to też podczas przygotowań do nabożeństwa, pisania kazania, własnej egzegezy tekstu biblijnego z języka hebrajskiego czy greckiego, szukania znaczenia symboli. Nieraz korzystamy z przygotowanych komentarzy, ale one często są w języku angielskim, więc i tak pozostaje kwestia tłumaczenia. Chodzi o to, żeby napisać coś nowego, świeżego, coś, co da ludziom do myślenia, da im ukojenie, może nadzieję. Ogromne znaczenie ma tutaj to, co i jak widzi i czuje osoba pisząca.
Kobieta w koloratce wzbudza zdziwienie? Spotyka się pani ze „spojrzeniami”?
Wydaje mi się, że ludzie raczej naturalnie przyjmują obecność kobiety w Kościele. Coraz częściej wierni dopytują, kiedy poprowadzę nabożeństwo, ponieważ prowadzę nabożeństwa we Wrocławiu, ale też jeżdżę po całej diecezji wrocławskiej na zastępstwa. Bywa, że do kościoła zaglądają turyści i gdy widzą kobietę, siadają z zaciekawieniem, słuchają kazania, a nieraz też zostają, by porozmawiać, zadać pytania. Bardzo to lubię w swojej pracy.
Oczywiście są też parafianie, którzy potrzebują więcej czasu na przepracowanie sytuacji. To jeszcze nie jest ich moment. Uważają, że kobieta powinna zajmować się domem, a nie kościołem. To jest oczywiście ich opinia i decyzja, ale zawsze zachęcam, żeby z tego powodu nie odsuwali się od Kościoła. Można poszukać innej parafii, w której pracują tylko mężczyźni. Zawsze rozmawiam z takimi osobami, przyjmuję ich krytykę, spostrzeżenia i punkt widzenia, ale przecież nie zmienię płci, bo komuś się nie podoba, że noszę koloratkę.
”Wśród moich kolegów, z którymi studiowałam, są tacy, którzy nie popierali i nie popierają ordynacji kobiet. Uważam jednak, że nie powinniśmy koncentrować się na nich, bo w tym wszystkim ważniejsza jest służba i to, co możemy nią osiągnąć, a nie czyjeś negatywne opinie”
Nie jestem w stanie znaleźć argumentu potwierdzającego, że kobieta to gorszy ksiądz niż mężczyzna. Poza tradycją i przyzwyczajeniem w grę wchodzą tylko uprzedzenia i stereotypy.
Zgadzam się. Mężczyzna też może być fatalnym księdzem. Kobiet księży jeszcze w Polsce jest mało, ale ludzie z Niemiec, Szwecji, USA od lat doświadczają tego, że płeć naprawdę nie wpływa na to, czy ktoś jest dobrym, czy złym duchownym. Znam opowieści o kobietach, które absolutnie sobie nie radziły i ludzie cieszyli się, gdy zmieniały parafię, i o mężczyznach, którzy finansowo rujnowali kościół i naprawiała to kobieta.
Argumentów biblijnych przeciwko ordynacji kobiet nie ma. Po wielu dekadach prac nad tekstami biblijnymi, egzegezy i analizy okazało się, że w pierwszych zborach chrześcijańskich też były kobiety, które pomagały w organizacji tych zborów, modliły się, przewodziły nimi. W Biblii mamy wiele postaci kobiet, które odegrały ważną rolę, mamy Księgę Estery, Księgę Rut, apostoł Paweł w swoich listach pozdrawiał wiele kobiet, które odgrywały w zborach ważną rolę.
Ma pani kontakt z koleżankami, które w zeszłym roku również zostały księżmi?
Staramy się mieć częsty kontakt. Jesteśmy bardzo małym Kościołem, jeśli chodzi o liczebność, bo w Polsce jest około 70.000 luteranów, więc mniej lub bardziej orientujemy się, kto i gdzie służy. Co najmniej raz do roku spotykamy się też na konferencjach duchownych. Przy takich okazjach staramy się wygospodarować czas na kawę i rozmowę. Na co dzień dzwonimy do siebie, dzielimy się materiałami. Łatwiej jest, kiedy ma się wsparcie innych kobiet. Bardzo się cieszę, że nie byłam ordynowana na księdza sama, że było nas aż dziewięć. Myślę, że dzięki temu jest nam łatwiej, mamy podobne problemy i podobne radości, rozumiemy swoją perspektywę i sytuację. Nikt lepiej nie zrozumie mojego zmęczenia Bożym Narodzeniem niż koleżanka ksiądz [śmiech].
Jaki według pani jest Kościół przyszłości?
To Kościół, w którym jest miejsce dla każdego. Niezależnie od płci, koloru skóry, narodowości i orientacji. Kościół, który słucha ludzi i wie, że zmiany są naturalne i konieczne. Myślę, że Kościół musi być daleko od polityki, a blisko społeczeństwa. Propagować trend miłości i akceptacji, otwarcia na drugiego człowieka. Obowiązkiem Kościoła i duchownego nie jest zaglądanie do łóżek, nie jest ocenianie, nie jest zajmowanie się każdym tematem, bo my nie mamy monopolu na wiedzę i kompetencji, żeby radzić i się wypowiadać zawsze, gdy ktoś nam opowie o swoim problemie. Są eksperci, specjaliści. Polecenie, by nasz rozmówca udał się do seksuologa czy psychologa, to nieraz najlepsze rozwiązanie.
Uważam, że nie każdy musi znać się na wszystkim i być ekspertem w każdej dziedzinie. Sama się tego uczę i mam nadzieję, że wychodzi mi coraz lepiej. Nieraz sztuką jest kogoś po prostu dobrze pokierować, skontaktować z kimś, kto ma wiedzę, by udzielić mu pomocy. I dlatego uważam, że tak ważna jest współpraca Kościoła z różnymi organizacjami. Z zamykania się na innych, na różne perspektywy i punkty widzenia nigdy nie wychodzi nic dobrego.
Zobacz także
„Pomaganie nie wymaga od nas 100 proc. zaangażowania i nawet drobne, ale regularnie wsparcie może robić wielką różnicę” – o mądrej dobroczynności mówi Anna Kamińska, psycholożka społeczna
„Dlaczego obchodzisz święta, skoro nie po drodze ci z Kościołem?”. O tym, jak odpowiadać na to pytanie, mówi Martyna F. Zachorska
„Brak feminatywów spycha kobiety ze społecznego krajobrazu” – uważają twórczynie projektu FemaleSwitcher
Podoba Ci się ten artykuł?
Powiązane tematy:
Polecamy
Red Lipstick Monster odwraca narrację: „Był w krótkich spodenkach, więc klepnęłam go w tyłek”
„Celem było zrobienie serialu, a to, że przy okazji dostałam obraz solidarnego świata, poruszało mnie do głębi”. O „Matkach Pingwinów” opowiada Klara Kochańska-Bajon
Sydney Sweeney o braku kobiecej solidarności: „Nie wiem, dlaczego zamiast podnosić się wzajemnie, ściągamy się w dół”
„Kiedy wygrywa kobieta, wygrywamy my wszystkie”. Rusza AWSN – pierwszy kanał telewizyjny wyłącznie z kobiecym sportem
się ten artykuł?