Przejdź do treści

Polska, Ukraina, Portugalia. Jak w tych trzech krajach funkcjonuje ochrona zdrowia? O pracy medyków na świecie opowiada Aleksandra Myszczuk, „Lekarka w podróży”

Processed with VSCO with c8 preset
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Na receptach nie umieszcza się nazwy handlowej leku, tylko substancję czynną i szacowaną cenę, co ma pokazać pacjentom, czy dostają tańszy, czy droższy zamiennik. To było dla mnie odkrywcze – wspomina swój staż podyplomowy na portugalskich Azorach Aleksandra Myszczuk znana w sieci jako „Lekarka w podróży”. Jak wygląda system ochrony zdrowia w europejskich krajach, które odwiedziła?

 

Ewa Podsiadły-Natorska: Skąd pomysł na połączenie medycyny z podróżowaniem?

Aleksandra Myszczuk: Chyba chciałam udowodnić – sobie i innym – że tak się po prostu da: studiować kierunek lekarski, uważany za bardzo trudny oraz absorbujący, i jednocześnie podróżować. Chciałam pokazać, że przy odrobinie chęci i dobrej organizacji swojego czasu można to wszystko pogodzić: bez zaniedbywania studenckich obowiązków i bez konieczności zrezygnowania z pasji. Blog powstał w 2018 roku, jeszcze za czasów studenckich. Później kontynuowałam go w trakcie stażu. Gdy rozpoczęłam pracę zawodową, pisałam mniej, bo zbiegło się to z pandemią, ale pasja do podróży we mnie została; wszyscy z podobnymi zainteresowaniami patrzą na mnie z nadzieją, piszą do mnie, szukają informacji, dopytują.

Gdzie pani studiowała?

Przez pierwsze trzy lata we Lwowie. Później przeniosłam się do Katowic na Wydział Lekarski Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. W międzyczasie przez pół roku w ramach programu Erasmus przebywałam w Portugalii; w Porto byłam na przełomie roku 2016 i 2017. Natomiast staż podyplomowy z chirurgii ogólnej zrobiłam na Azorach, to jest autonomiczne terytorium Portugalii na Oceanie Atlantyckim. Studia we Lwowie otworzyły mnie na samodzielne podróżowanie i studiowanie za granicą. A dzięki programom takim jak Erasmus odkryłam mnogość możliwości, z których można korzystać. To stało się samonapędzającą się machiną, rozbudziło mój apetyt na poznawanie nowych miejsc oraz na odkrywanie, jak wygląda ochrona zdrowia za granicą. Część moich wyjazdów, m.in. do Tajlandii, Kambodży, Wietnamu, Singapuru, Malezji, to podróżowanie urlopowe.

Aleksandra Myszczuk / fot. archiwum prywatne

Polska, Ukraina, Portugalia. Jak w tych trzech krajach funkcjonuje ochrona zdrowia?

W Ukrainie na trzecim roku zaczęliśmy pojawiać się w szpitalach klinicznych. To było parę lat temu i wyglądało to różnie; część placówek było dofinansowanych i dobrze wyposażonych technicznie, a część było widać, że dopiero się rozwija. Natomiast najbardziej uderzyło mnie to, że Ukraina nie ma państwowego finansowania zdrowia. Gdy mieliśmy zajęcia z chirurgii, niejednokrotnie widzieliśmy pacjentów, którzy schodzili z oddziału do apteki na parterze, żeby kupić sobie opatrunki. Oczywiście istnieje ubezpieczenie prywatne, ale wiadomo, że to są kwestie bardzo kosztowne. Na pewno pod tym względem system ochrony zdrowia lepiej funkcjonuje w Polsce. W Ukrainie mówiło się wręcz, że jeśli ktoś choruje, to ma pecha. Obecna sytuacja w tym kraju na pewno nie poprawi funkcjonowania systemu ochrony zdrowia. Natomiast organizacja oddziałów czy pracy w ukraińskich szpitalach jest bardzo podobna jak w Polsce.

A system kształcenia?

Również jest podobny do polskiego, choć na początku studiowaliśmy w systemie zaczerpniętym z angielskiej edukacji, modułowym. Każdy przedmiot miał określoną liczbę modułów, co wymagało od nas przygotowywania się na każde zajęcia, ale pomogło mi to wyrobić w sobie nawyk systematycznej nauki, co na kierunku lekarskim jest bardzo ważne.

I w końcu Portugalia.

Mój staż podyplomowy na Azorach to osiem tygodni chirurgii ogólnej; cały staż podyplomowy w Polsce trwa 13 miesięcy. Byłam więc w Portugalii przez dwa miesiące, po czym wróciłam do kraju. Złożyłam dokumenty w Ministerstwie Zdrowia o zaliczenie części stażu. Bez problemu zostało to uznane.

Najbardziej uderzyło mnie to, że Ukraina nie ma państwowego finansowania zdrowia. Gdy mieliśmy zajęcia z chirurgii, niejednokrotnie widzieliśmy pacjentów, którzy schodzili z oddziału do apteki na parterze, żeby kupić sobie opatrunki. Oczywiście istnieje ubezpieczenie prywatne, ale wiadomo, że to są kwestie bardzo kosztowne

Mógłby być z tym kłopot?

Z europejskimi krajami zwykle nie ma problemu, tylko trzeba dobrze udokumentować program stażu, żeby polskie Ministerstwo Zdrowia niczego nie zakwestionowało. Ja, rekrutując się na ten wyjazd, rozmawiałam ze znajomymi i osobami, które miały takie doświadczenie za sobą. Teraz dzięki blogowi sama pomagam innym, bo bardzo dużo osób się do mnie odzywa i prosi o rady, jak zorganizować sobie taki wyjazd. Potem czytelnicy pozdrawiają mnie z różnych krajów, to jest bardzo budujące.

O Azorach pisze pani tak: „Byłam zaskoczona aż tak wysokim poziomem jakości tamtejszej ochrony zdrowia i sprawnego jej funkcjonowania”.

Tak, bo Azory to terytorium wyspiarskie, a tam na dziewięciu wyspach są trzy szpitale. Ja byłam na Faial w mieście Horta, to jest środkowa grupa archipelagu Azorów; na Faial był szpital z podstawowymi oddziałami, natomiast na pozostałych wyspach, tych bez szpitali, funkcjonowały ośrodki zdrowia, gdzie odbywała się wstępna diagnostyka pacjentów i ocena, czy konieczna jest dalsza hospitalizacja i przekazanie pacjenta do innej placówki. Wtedy, w zależności od potrzeb, pacjenci byli wysyłani do nich publicznymi promami, natomiast w pilnych przypadkach pomagały samoloty wojskowe, czasami linie lotnicze, które obsługiwały przeloty między wyspami. A jeśli pacjentowi nie można było pomóc na miejscu, to organizowano mu transport na kontynentalną Portugalię. To ciekawe, bo jadąc do południowych krajów, stereotypowo ma się w głowie wizję, że panuje w nich luz, a wszyscy wychodzą z założenia, że „jakoś to będzie”. Tymczasem to było tam zorganizowane bardzo dobrze.

„Parę rozwiązań uważam za wartych naśladowania” – to też cytat z pani bloga, jeśli chodzi o system ochrony zdrowia na Azorach. O jakie rozwiązania chodzi?

Na receptach nie umieszcza się nazwy handlowej leku, tylko substancję czynną i szacowaną cenę, co ma pokazać pacjentom, czy dostają tańszy, czy droższy zamiennik. To było dla mnie odkrywcze. A wpisywanie substancji czynnej uważam za świetne rozwiązanie. W Polsce funkcjonujemy na nazwach handlowych, a przecież na studiach uczymy się nazw substancji chemicznych i dopiero w trakcie pracy lekarze zapamiętują nazwy preparatów lub korzystają z indeksu leków. Na Azorach ta kwestia odpada, więc to bardzo dobre rozwiązanie, bo ściąga z lekarza konieczność wybrania konkretnego leku.

A i lekarz nie zostanie posądzony, że ma profity za przepisanie jakiegoś preparatu.

Dokładnie tak, więc ta opcja jest zdecydowanie na plus.

Dużo dała mi możliwość obserwowania pracy lekarzy w różnych miejscach. Jestem pełna nadziei, że dokonałam dobrego wyboru, a także że będę mogła pogodzić pracę ze swoim hobby, czyli z podróżowaniem – lista moich wymarzonych miejsc, które chciałabym odwiedzić, stale rośnie

Jak ocenia pani relacje między personelem w Portugalii?

Bardzo pozytywnie, tam relacje między lekarzami oraz personelem były szczególnie bliskie. Nie wiem, czy na Azorach to zasługa wyspiarskiego stylu życia, ale ja, mimo że nie mówiłam płynnie po portugalsku, otrzymywałam pomoc na każdym kroku. Lekarze bardzo chcieli dzielić się swoją wiedzą, uczyć, pokazywać, byłam tym bardzo pozytywnie zaskoczona.

Bolączką polskiej ochrony zdrowia jest tzw. papierologia. W krajach, które pani odwiedziła, jest podobnie?

W Ukrainie, przynajmniej parę lat temu, rzeczywiście była głównie dokumentacja papierowa, ale to się wszystko dynamicznie zmienia, u nas też praktycznie nie ma już POZ-ów, gdzie dominowałaby dokumentacja papierowa. Natomiast gdy byłam w Porto na przełomie roku 2016 i 2017, Portugalia była chwilę po dużym przewrocie w ochronie zdrowia. Jedną z rzeczy, która już wtedy mi się spodobała, była scentralizowana baza danych o pacjentach. Lekarze uzyskali dostęp do ogólnej dokumentacji pacjenta – jeśli np. jakiś specjalista wysyłał kogoś z podejrzeniem złamania ręki do szpitala, to później można było wejść w jego dane, zobaczyć zdjęcie rentgenowskie, opis konsultacji ortopedycznej, zalecenia, wypisane recepty. To coś, do czego my powoli dążymy. Dzięki temu przede wszystkim unika się przepisywania przez różnych specjalistów dublujących się leków tylko dlatego, że pacjenci nie pamiętają, co zażywali. Gdy pracowałam w Polsce, my jako lekarze rodzinni byliśmy zależni od tego, czy pacjent przyniósł nam informacje z poradni specjalistycznej o zastosowanym leczeniu albo rozpoznanie ze szpitala. Jeśli tego nie zrobił, bardzo to komplikowało leczenie, a dokopanie się do wszystkich informacji o pacjencie jest zawsze czasochłonne.

Czyli komputeryzacja.

Tak! Na Azorach podczas obchodów było normalne, że specjaliści mieli ze sobą tablety, w których zaznaczali na bieżąco wszystkie zalecenia. A gdy trzeba było sięgnąć do historii leczenia czy przedyskutować coś w gronie lekarskim, też wszystko było pod ręką.

Nadal pracuje pani jako lekarz rodzinny?

Nie, przez jakiś czas pracowałam w POZ i miałam epizod pracy w nocnej i świątecznej opiece zdrowotnej, obecnie jednak jestem tuż przed rozpoczęciem specjalizacji z radiologii i diagnostyki obrazowej. Długo zwlekałam z tym wyborem, pracowałam bez specjalizacji, a decyzję podjęłam po rozmowach z różnymi specjalistami. Dużo dała mi również oczywiście możliwość obserwowania pracy lekarzy w różnych miejscach. Jestem pełna nadziei, że dokonałam dobrego wyboru, a także że będę mogła pogodzić pracę ze swoim hobby, czyli z podróżowaniem – lista moich wymarzonych miejsc, które chciałabym odwiedzić, stale rośnie.

 

Aleksandra Myszczuk – lekarka w trakcie kształcenia specjalizacyjnego, autorka bloga, na co dzień promująca zdrowy tryb życia. Prywatnie pasjonatka podróży, kolarstwa i nauki języków obcych, www.lekarkawpodrozy.pl

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: