„Nie przyszłaś na świat po to, żeby zostać pracownikiem miesiąca” – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka, pedagożka i psychoterapeutka
O kryzysie po utracie pracy i o tym, jak osłabione poczucie własnej wartości może zamienić się w narzędzie wewnętrznych tortur – mówi Katarzyna Kucewicz, psycholożka, pedagożka i psychoterapeutka, współtwórczyni Ośrodka Psychoterapii i Coachingu INNER GARDEN w Warszawie.
Anna Jastrzębska: Bezrobocie najniższe od lat, Polacy zadowoleni z sytuacji w kraju, trwa rozwój gospodarczy. A ja bez pracy i nie mogę jej znaleźć. Co ze mną jest nie tak?
Katrzyna Kucewicz: Bywają osoby, którym się wydaje, że trawa u sąsiada jest bardziej zielona, że tylko u mnie coś nie gra, wszyscy inni mają dobrze, wszystkim się powodzi…
No ale tak piszą! W gazetach.
Odradzam takie myślenie i porównywanie się z innymi. W poszukiwaniu pracy bardzo istotnym elementem jest urealnienie tego, czego my poszukujemy, czego oczekujemy i jak wygląda rynek. Dobrze jest poznać i ocenić rynek nie na podstawie haseł z gazet i chwytliwych sloganów. Wtedy zauważymy, że np. pracownicy wyższego szczebla wcale nie mają tak kolorowo. Znaleźć pracę w dyskoncie pewnie nie jest tak trudno, ale znaleźć pracę na wysokim stanowisku, adekwatnym do wykształcenia i doświadczenia – to już wymaga włożenia wysiłku i czasu. Warto przy tym nie zamykać się na różne opcje, także te, które będą wymagały od nas nauczenia się czegoś nowego, czy przebranżowienia się.
Zgłaszają się do pani bezrobotni?
Tak, zgłaszają się do mnie osoby, które mają problemy ze znalezieniem pracy. Osoby, które zostały zwolnione albo stoją u progu zwolnienia i mają wszelkie przesłanki ku temu, że będą musiały poszukać nowej pracy.
Wydawanie pieniędzy na prywatnego psychoterapeutę w takim momencie zdaje się ryzykownym pomysłem.
Mimo że jest to sytuacja kryzysowa i wydawać by się mogło, że skoro pracę tracimy, to raczej należałoby oszczędzać, ludzie przychodzą, ponieważ kryzys emocjonalny, który im towarzyszy, jest na tyle stresujący, że potrzebują wsparcia.
I czego od pani oczekują?
Oprócz potrzeby wsparcia emocjonalnego, możliwości wypłakania się i porozmawiania o tym, jakie jest to silne przeżycie, wiele osób doświadcza pewnego rodzaju niemocy. Trudno jest im się zebrać, żeby wrócić na rynek pracy, w jakiś sposób zawalczyć o siebie i swoją przyszłość. Często przychodzą do mnie po to, żeby stworzyć jakiś plan działania, zastanowić się, co nowego można zrobić w życiu. Nierzadko jest to również kwestia tego, by psychoterapeuta wyprowadził ich z zaniżonego poczucia własnej wartości, które pojawia się w momencie, kiedy zostają zwolnieni z pracy.
Długo trwa taki proces?
To zależy, co się dzieje z pacjentem. Czasem wychodzi się od tej konkretnej kwestii, a pogłębia inne zagadnienia. Na przykład okazuje się, że ktoś jest ciągle ze swojej pracy wyrzucany. Są osoby notorycznie zwalniane z pracy, które mają za sobą wiele porażek. Wtedy zastanawiamy się, z czego to może wynikać. Czy ta osoba ma bardzo słabe umiejętności społeczne i sobie nie radzi? Wtedy trzeba tego troszeczkę poduczyć, podszkolić.
”Nie ma takiej możliwości, by nawet silna osoba nie wpadła w kryzys psychiczny, jeżeli została potraktowana w sposób lekceważący”
Czasami jest tak, że osoba jest niestabilna emocjonalnie, jest trudnym współpracownikiem – to bardzo szybko widać na terapii – i wtedy oczywiście też się nad takimi rzeczami pochylamy. Moja w tym rola, by nauczyć się opanowywać emocje i odpowiednio się komunikować.
Kryzysu po utracie pracy doświadczają tylko osoby słabe psychicznie czy emocjonalnie?
Zwykle jest tak, że w sytuacji utraty pracy przeżywamy całą kaskadę emocji. Od lęku, niepewności, po złość, niezadowolenie, rozczarowanie. Chęć odwetu, chęć zemsty, ale też smutek, rozpacz, bezradność. I nie wszystko jest uzależnione od tego, jaki mamy konstrukt psychiczny, czy jesteśmy silni, mocni, czy mamy wysokie umiejętności społeczne. Umiejętność radzenia sobie z trudnymi sytuacjami – to jest jedno. Drugie to okoliczności, w jakich praca została wypowiedziana.
Okoliczności zwolnienia mają duże znaczenie w późniejszym radzeniu sobie z sytuacją?
Nie ma takiej możliwości, by nawet silna osoba nie wpadła w kryzys psychiczny, jeżeli została potraktowana w sposób lekceważący, a jej praca z dnia na dzień została zdewaluowana. W swoim gabinecie – pewnie przez to, że zgłaszają się do mnie osoby naprawdę rozbite – słyszę takie historie, które często mrożą krew w żyłach i na pewno nadają się do założenia sprawy w sądzie, pozwania pracodawcy.
Kiepskie okoliczności wypowiedzenia umowy nierzadko bywają następstwem kiepskiej kultury samej pracy.
Tak, i to jest bardzo ważne, bo jeżeli przez dłuższy czas przebywamy w środowisku niesprzyjającym, mobbingowym, gdzie czujemy, że nasza osoba, nasze prawa nie są szanowane (albo nie są szanowane prawa naszych kolegów, co także stresuje), że nie jesteśmy traktowani w porządku, że nie zarabiamy w porządku – to w takiej pracy funkcjonujemy trochę jak w związku przemocowym. Wpadamy w wir, z którego nie umiemy się wydostać, zupełnie jak związku, w którym jest przemoc. Wszyscy mówią: „rzuć tę pracę”, tak jak mówią „rzuć tego faceta”, a my nie umiemy.
Dlaczego?
Bo nasza samoocena jest obniżona, nie potrafimy sobie poradzić z tym wewnętrznym poczuciem, że jesteśmy nic niewarte, że nie znajdziemy kolejnej pracy, bo do niczego się nie nadajemy. Kobiety w toksycznych związkach też są przekonane: nie znajdę sobie już faceta, do końca życia będę sama. Pojawia się opisane przez Martina Seligmana zjawisko wyuczonej bezradności, poczucia, że życie nie jest w moich rękach, że ja nie stanowię o swoim życiu. Niech się toczy, trudno, jestem beznadziejna, na nic nie mam wpływu.
To poczucie może się pojawić na skutek długotrwałego nękania psychicznego. Każda osoba, nawet silna psychicznie, jeżeli będzie osłabiana dzień za dniem przez środowisko, to stanie się słaba. Na zewnątrz ciężko to zrozumieć. Przecież jak się nie podoba, to niech coś zmieni, niech szuka, jest młoda, na pewno znajdzie pracę gdzie indziej. Ale to nie jest tak proste.
Można się z tego klinczu wyrwać?
Oczywiście, pamiętam pacjentkę, która przychodziła do mnie przez pół roku i mówiła: „nienawidzę tej pracy, nienawidzę jej od pierwszego dnia, nie chcę w niej być”. Ale rodzina tłumaczyła: „to spełnienie marzeń, prestiż, w twoim zawodzie to jest top of the top”. Odczuwając tę presję, kobieta długo się męczyła, jednak w którymś momencie powiedziała stop. Na ostatniej wizycie zakomunikowała mi: „zwolniłam się”.
Była z siebie dumna?
Poczuła wielką ulgę. Ale to była pacjentka, która przygotowywała się do tego kroku przez wiele miesięcy. Wspólnie wychodziłyśmy z tego stanu bezradności, przekonania o braku własnej wartości. Możliwość zmiany pojawiła się najpierw w jej głowie. I tak dojrzewała.
Gdy pacjentka podjęła decyzję o zwolnieniu się, miała już w zanadrzu coś innego?
Nie.
Taki skok na głęboką wodę jest dobry? Nie grozi powrotem przekonania o własnej nieudolności, jeśli na przykład poszukiwania pracy zaczną się przedłużać?
Tu znowu widzę analogię do związku przemocowego i potrzebę przeskoczenia z gałęzi na gałąź. Na zasadzie: odejdę od tego alkoholika, ale dopiero wtedy gdy znajdę innego faceta. Według mnie nie zawsze to jest dobre. Bo posiadanie tej drugiej „gałęzi” może obniżać nasze poczucie sprawczości.
”Wpadamy w wir, z którego nie umiemy się wydostać, zupełnie jak związku, w którym jest przemoc. Wszyscy mówią: „rzuć tę pracę”, tak jak mówią „rzuć tego faceta””
Oczywiście bardzo bezpiecznie jest wtedy, kiedy odchodząc z jednej pracy, mamy już zapewnione miejsce gdzieś indziej. Ale często jest tak, że osoba, która decyduje się porzucić szkodliwe dla siebie środowisko, a nie ma nic w zanadrzu, czuje większą motywację, dostaje potężnego kopa do działania. Jest w stanie wykrzesać z siebie olbrzymi potencjał, staje się najlepszą wersją siebie, dzięki czemu ta praca szybko się znajduje.
A co, jeśli się nie znajduje? Albo znajduje się, ale wcale nie taka fajna, jak miała być?
Ja zawsze wtedy zachęcam do tego, żeby oddzielać od siebie dwie sytuacje. To, że nie możemy znaleźć pracy, która nam odpowiada, albo że warunki finansowe są kiepskie, albo że ta praca, która się znalazła, jest po drugiej stronie Warszawy i trzeba do niej dojeżdżać przez całe miasto – to jedna rzecz. Nad tymi kwestiami trzeba się pozastanawiać, rozważyć za i przeciw. Ale absolutnie nie wolno łączyć tych problemów z poprzednią pracą, która była toksyczna, chorobotwórcza i musiała się skończyć dla naszego dobra. Niezależnie od tego, jak teraz jest trudno, nie można myśleć: głupio zrobiłam, że odeszłam, trzeba było słuchać rodziny, przecież dało się wytrzymać. Bo ludzie tak robią. I podobnie jest ze związkami, prawda? Ta analogia jest oczywista.
Robimy tak, bo szybko zapominamy?
Mózg człowieka tak działa, że dość szybko zapomina złe rzeczy. „Ten mój eks pił i bił, ale wcale nie był taki najgorszy. W pracy – no, w sumie, cisnęli mnie, musiałam pisać po pięć pism dziennie, ale była fajna atmosfera”. Człowiek dość szybko przestaje pamiętać, w jakim emocjonalnym dołku się znajdował, jaką krzywdę mu to robiło. Ale wtedy ja mówię: nie, nie, nie! Bardzo ważne jest w takich sytuacjach konfrontowanie się z rzeczywistością i stawianie sprawy uczciwie: to, że teraz szukam pracy i nie jest mi łatwo, nie znaczy, że miałam tkwić w tym, co mnie niszczyło. Nie można tego łączyć.
No dobrze, ale jeśli odeszłam ze szkodliwego środowiska, żeby mi było lepiej, a to „lepiej” wcale nie przyszło, czuję, że spadłam z deszczu pod rynnę.
To, o czym pani mówi, pojawia się zwykle u ludzi młodych. „Chcę, żeby mi było dobrze, tak jak sobie wymarzyłam”. Zetknięcie z rzeczywistością może wówczas rodzić dużą frustrację. Co w takiej sytuacji można zrobić?
Pewnie listę.
Tak! Lista może być naprawdę pomocna, tylko trzeba ją porządnie zrobić. Wypunktować, co w tej pracy musi być, bez czego ani rusz, co jest dla mnie naprawdę ważne, na co mogę się zgodzić. Dla jednej osoby istotny będzie dogodny dojazd, dla drugiej karta sportowa i inne profity. Dla kogoś kluczowe będzie, żeby praca kończyła się o 18 i ani minuty dłużej, dla innego godziny mogą być luźne…
A jak już mam te listę, to co dalej?
Ustalam priorytety. Wszystkiemu, co wypisałam, nadaję rangę. Na przykład mam założenie: „muszę zarabiać minimum 5 tys. zł netto” – i nadaję temu wartość 10 na 10. Mam też punkt „karta na siłownię”, ale oceniam jego istotność na 2 na 10. Jak już sobie to rozpiszę, wyrzucam z listy te priorytety, które mają dla mnie niższą rangę. Zostawiam trzy, maksymalnie pięć, które oceniłam jako najważniejsze, dajmy na to: minimalny zarobek, zakres obowiązków i godziny. To naprawdę świetny sposób na uporządkowanie sobie w głowie tych priorytetów i podjęcie decyzji, która nie będzie rodzić frustracji. Przy czym ja bardzo zachęcam do tego, żeby to wszystko zapisać, a nie po prostu rozmyślać na ten temat. Bo często jest tak, że robimy taką listę w głowie, a nie na piśmie. A gdy się zobaczy coś czarno na białym, to człowiek sam się czasem dziwi: nie, przecież to wcale nie jest tak!
Kto ma największe trudności w czasie bezrobocia?
Te osoby, które swoje poczucie własnej wartości wybudowały na pracy. Jeśli ktoś buduje swoją wartość na tym, w co wierzy, co posiada, jakie ma relacje, czym się interesuje (na przykład zna się na filmach, pięknie gra na skrzypcach) – innymi słowy: jeżeli to poczucie własnej wartości budowane jest w oparciu o różne filary – to gdy zawali się filar „kariera”, nie roztrzaska się tak mocno. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że „kariera” to czynnik bardzo ważny, często osiowy w naszym życiu. Dramat jest wtedy, gdy nie ma innych podpórek. Wówczas ludzie popadają w stany tak silnie depresyjne, że sama pomoc psychologa może nie wystarczyć, trzeba się udać do psychiatry, wziąć leki wspomagające…
Dramat może być też wtedy, gdy czuję wstyd z powodu utraty pracy? Gdy zamiast rozesłać wśród znajomych informację, że szukam czegoś nowego, chowam się w domu, żeby nikt się nie dowiedział, iż poniosłam porażkę?
Wstyd nierzadko towarzyszy osobom, które straciły pracę i bardzo je zamyka. Sprawia, że osobom depresyjnym jest jeszcze trudniej, bo wzmaga – często całkiem niesłuszne – przekonanie, że to moja wina, że to we mnie jest problem. Wstydu mocnego, toksycznego doświadczają ci, którzy są przekonani, że nie byli dość dobrzy, nie mieli wystarczających kompetencji. To są osoby z bardzo wysoko ustawionymi wobec siebie standardami.
Można coś z tym zrobić?
Pracując z takimi pacjentami, staram się im pokazywać, że standardy wobec siebie nie mogą być tak represyjne, że nie można urządzać sobie takiego wewnętrznego więzienia z musztrą. Warto budować w sobie szacunek do siebie i wewnętrzną życzliwość
”Jeśli ktoś buduje swoją wartość na tym, w co wierzy, jakie ma relacje, czym się interesuje, to gdy zawali się filar „kariera”, nie roztrzaska się tak mocno”
A co, jeśli naprawdę nie byliśmy dostatecznie dobrzy?
Nawet jeśli się nie sprawdziliśmy, jeżeli byliśmy beznadziejni w pracy, to dalej jesteśmy pełnowartościowymi ludźmi! Gdy studiowałam resocjalizację, wkładano nam do głów, że czyny trzeba oddzielać od sprawcy. Trzeba mieć empatię do ludzi, którzy czasem tej empatii nie posiadają – wobec innych, ale też wobec siebie. To samo mówię pacjentom: w życiu lepiej się czegoś nauczyć, wyciągnąć wnioski, a nie katować błędami. Skupić się na tym, co mogę poprawić, jakie umiejętności mogę doszlifować zamiast swoje niepowodzenie traktować jako narzędzie do wewnętrznych tortur. Warto oddzielać siebie od tego, co zrobiliśmy źle.
Pewnie też warto oddzielać siebie od swoich poszukiwań pracy?
Tak, musimy powtarzać sobie, że praca to tylko element naszego życia, a to, gdzie pracujemy, czy nie pracujemy, nie stanowi o nas. Nie pojawiliśmy się na tym pięknym świecie po to, żeby zostać pracownikiem miesiąca w jakiejś firmie! Nikt nie urodził się tylko po to, żeby pracować. Jeśli mamy problem ze znalezieniem pracy, spada nam w związku z tym samoocena, musimy sobie to w kółko powtarzać. Albo mieć osoby, które będą nam to powtarzały. Do znudzenia!
Zobacz także
„Bycie miłą to przyzwalanie na różne zachowania, na które w środku w sobie zgody nie mamy, ale nie chcemy urazić drugiej osoby” – mówi Monika Perdjon, trenerka zmiany
„Coraz więcej kobiet wychodzi z cienia”. O społecznym nakazie samopoświęcania rozmawiamy z psycholożką Anną Mochnaczewską-Kałasą
„Jeśli jesteś kobietą, musisz ciągle udowadniać swoją wartość. Może to mnie nauczyło pracować intensywniej niż inni? Choć taka sytuacja doprowadza mnie do wściekłości” – mówi Agnieszka Sierotnik
Polecamy
Złożyły skargi na ordynatora. Teraz są poddawane uporczywym kontrolom
Znany lekarz oskarżany o mobbing i molestowanie. Miał łapać za piersi, próbował fałszować dokumentację. Wciąż przyjmuje pacjentów w warszawskim szpitalu
Sandra od szefa kuchni usłyszała na swój temat: „Dajcie spokój, nic jej nie będzie. I tak nikt nie chciałby jej zgwałcić”. Miała wtedy 19 lat
Katarzyna Nowakowska: „Gdy osoba przemocowa przeprosi i dostanie przebaczenie, to dla niej sygnał, że może dalej robić to, co robiła”
się ten artykuł?