Przejdź do treści

Natalia Budnik: Godzenie w mieście interesów ludzi, zwierząt i roślin jest bardzo trudne, ale za każdym razem trzeba negocjować ze sobą, z własnymi potrzebami, wygodą

Natalia Budnik /fot. Karolina Zajączkowska
Natalia Budnik /fot. Karolina Zajączkowska
Podoba Ci
się ten artykuł?

– COVID-19 uświadomił nam jeszcze bardziej, że musimy koegzystować w większej równowadze ze światem przyrody, zwierząt. Okazało się, że choroba jednego gatunku nietoperza jest w stanie wpłynąć na cały świat. Nie żyjemy oddzielnie, nawet pozornie mała zmiana w ekosystemie może pociągnąć lawinę – wyjaśnia architektka dla krajobrazu Natalia Budnik.

 

Monika Głuska-Durenkamp: Współpracowała pani przy tworzeniu wystawy „Więcej zieleni! Projekty Aliny Scholtz” w Muzeum na Woli. Skąd zainteresowanie tą postacią?

Natalia Budnik: Alina Scholtz była architektką krajobrazu, jej projekty, publikacje, nowatorska książka o ogrodach powstawały jeszcze przed II wojną światową. Po wojnie pracowała w Biurze Odbudowy Stolicy, a efekty kształtowania przez nią krajobrazu podziwiamy do dziś. To jej zawdzięczamy tak dużą ilość warszawskich parków i wspaniałej zieleni. Zaprojektowała m.in. Tor Wyścigów Konnych na Służewcu, Ogród Saski, część Pól Mokotowskich, Park Moczydło, Park Kultury na Powiślu, ogród ambasady chińskiej, zieleń wzdłuż Trasy W- Z.

Zawdzięczamy jej tak dużo, ale jej nazwisko nie jest zbyt znane. Dlaczego?

To prawda, była zapomniana. Może dlatego, że była kobietą i zajmowała się zielenią, a przez długie lata umniejszano obie te perspektywy? Alina była jedną z pierwszych absolwentek kierunku architektura krajobrazu w Polsce. Mimo że przeważającą część studentek wtedy i dziś stanowiły kobiety, do teraz wśród znamienitych przedstawicieli tego zawodu wymieniane są głównie nazwiska męskie. Dopiero od niedawna odkrywamy kobiety, które wpływały na rzeczywistość naszych zielonych przestrzeni wspólnych w mieście. Zaczyna się także dostrzegać, jak ważna jest bliskość natury, a zieleń staje się jedną z najważniejszych komponentów miejskiej tkanki. Przygotowując różne projekty wraz z Grupą Centrala, wielokrotnie natykaliśmy się na jej nazwisko, choć trudno było znaleźć o niej więcej informacji. Aby stworzyć jej wystawę i sprawdzić, nad którymi realizacjami pracowała, przejrzano Archiwum Państwowe w Warszawie i dokumenty Biura Odbudowy Stolicy. Okazało się, że stoi za większością z nich.

Najpilniejsze potrzeby miast to przystosowanie i zaadoptowanie do zmian klimatu. W projektach uwzględnia się to, co można zrobić, żeby było to mniej dotkliwe, a nawet w jaki sposób powstrzymać te zmiany. Po pierwsze to przeciwdziałanie wyższej temperaturze, bo miejska betonoza - rozgrzane chodniki, parkingi - sprawiają, że upały doskwierają nam jeszcze bardziej

Co takiego inspiruje w jej twórczości?

Alina Sholtz projektowała i konsekwentnie realizowała zieleń warszawską z przekonaniem, że jej dzieła wpłyną korzystnie na przestrzeń i mikroklimat stolicy oraz będą służyć kolejnym pokoleniom mieszkańców. Jak wspominał jej mąż, pozostawiła po sobie zielone pomniki Warszawy. Była konsekwentna, oddana tematowi kształtowania krajobrazu, innowacyjna. W dodatku w bardzo nowoczesny sposób szanowała naturę i rozumiała jej znaczenie. Te projekty wciąż inspirują do szukania zrównoważonych rozwiązań przyrodniczych i urbanistycznych. Choćby podkreślanie cykliczności jako podstawowego aspektu w architekturze krajobrazu, a także znaczenia obiegu wody w przyrodzie i wykorzystania go w projektowaniu.

Jej najlepiej zachowany projekt z dwudziestolecia międzywojennego to Tor Wyścigów Konnych Służewiec. Wykorzystała tam dynamikę nasadzeń, zmieniającą się w zależności od prędkości obserwatora pieszego, konnego lub zmotoryzowanego oraz pór roku dostosowanych do kalendarza gonitw. Dzięki temu jesienną, słynną „Wielką Warszawską” ozdabiają przebarwiające się klony i dęby, tworząc żółto-czerwoną kompozycję.

Podobnie myślała o odtwarzaniu w zniszczonej Warszawie parków. Z wielkim szacunkiem chroniła to, co zostało, choćby stare drzewa, które nie uległy pożodze powstania. Planowała szpalery drzew wzdłuż ulic. Chętnie stosowała w swoich założeniach lipę warszawską, wykorzystując jej sprzyjającą warunkom miejskim charakterystykę i odporność na zanieczyszczenia. Bogato kwitnie w lipcu w Ogrodzie Saskim czy wzdłuż trasy W-Z, a jej smukła stożkowa sylwetka dobrze spisuje się w ograniczonej przestrzeni miejskiej.

Natalia Budnik / Archiwum prywatne

Natalia Budnik / Archiwum prywatne

A co panią najbardziej interesuje w architekturze krajobrazu?

Podobnie, jak Alinę projekty podkreślające fenomen natury oraz jej dynamiczne procesy. Tworzę strategie krajobrazowe i roślinne w różnych skalach oraz perspektywach czasowych. Projektuję ramę, w której będzie mogła działać natura. Perspektywa projektów często może przekraczać czas mojego życia.

Przez lata myśleliśmy antropocentrycznie, przede wszystkim o swojej wygodzie i potrzebach. Czy krajobraz miejski ma służyć tylko nam?

Świadome tworzenie krajobrazu wzięło się z różnych potrzeb, kiedyś głownie estetycznych, potem także polepszających warunki życia, higienicznych. Coraz częściej zdajemy sobie sprawę, że to nie tylko my powinniśmy być „zaopiekowani”, ale musimy się zaopiekować tym, co mamy dookoła. Natura daje nam korzyści, ale czy my jesteśmy w stanie jej pomoc tak, żeby ona nam pomagała? Zaczynamy myśleć szerzej o naturze. Pandemia i domowa izolacja pokazała nam, jak jest ważne dla nas to, co najbliżej, także zwierzęta i przyroda.

Na czym polega takie projektowanie i co trzeba brać pod uwagę?

Działam na styku wielu dziedzin, współpracuję z architektami. Od architektów budynków odróżnia mnie jednak materia, w której tworzę, bo rośliny to nie kamień. Biorę pod uwagę nie tylko zmiany pór roku, temperatury, zjawiska naturalne, jak wiatr, śnieg, ale także – dostosowuję swoje projekty do zmian klimatycznych, lokalności. Tu liczy się specyfika miejsca, mikroklimat, opady. Zamiast szukać szybkich rozwiązań staram się dopasować projekty do natury. Kluczowa dla świadomego architekta jest uważność, a ta dziś, w globalnym świecie, gubi się.

Terapia lasem

Jakie są te najpilniejsze, związane z naturą, problemy miasta i jak je spełnić? 

Teraz to przystosowanie i zaadoptowanie do zmian klimatu. W projektach uwzględnia się to, co zrobić, żeby było to mniej dotkliwe, a nawet w jaki sposób powstrzymać te zmiany. Po pierwsze to przeciwdziałanie wyższej temperaturze, bo miejska betonoza – rozgrzane chodniki, parkingi – sprawiają, że upały doskwierają nam jeszcze bardziej. Przeciwdziałanie polega m.in na zazielenianiu budynków, balkonów, dachów, fasad. Trawy, drzewa, mech pomagają obniżać temperaturę, odparowując wodę i pochłaniając ciepło. Innym problemem są gwałtowne opady. Przez sześć lat pracowałam w Danii, a tam duży nacisk kładzie się na zrównoważone gospodarowanie wodami opadowymi. Ale we wszystkich w dużych miastach mamy z tym problem. Powierzchnie są skrajnie uszczelnione, a skutki nawałnic są naprawdę bardzo dotkliwe, dlatego ważna jest adaptacja miasta. Mądra strategia nie powinna polegać na tym, żeby zwiększać objętość podziemnych rur, tylko projektować tak, aby tę wodę zatrzymywać i ponownie wykorzystywać na przykład na potrzeby podlewania poprawiających nasz mikroklimat roślin.  Swobodnie spływająca woda nawadnia tereny. Te działania można przeprowadzać w wielu skalach, np. podłączyć rurę i mieć mały ogród deszczowy na balkonie czy odwadniać chodniki i drogi poprzez użycie odpowiednich elementów powierzchni, lub tworząc niecki, pasaże roślinne.

Przypuszczam, że to dość drogie technologie…

Nie zawsze, koszt ogrodu deszczowego przy naszym budynku to rząd kilkuset złotych. Działania w skali naszych domostw i dzielnic naprawdę mają znaczenie i mogą pomóc odciążyć centralne systemy infrastruktury miasta. Warto się nad nimi zastanowić i rozważyć, porównując późniejsze koszty eksploatacji. Błękitno-zielona infrastruktura spełnia wiele funkcji. Pomaga klimatyzować budynki, obniżając zapotrzebowanie na energię do ich chłodzenia, czy ogrzewania, zbiera i przetrzymuje nadmiar wody opadowej, aby potem wykorzystać te zasoby w okresach przedłużających się susz. I oczywiście wspiera też interesy innych – nieludzkich mieszkańców naszego miasta.

Czy rzeczywiście potrzebujemy tyle światła na zewnątrz, choć to zaburza cykl życiowy zwierząt obok nas? Jakich użyć materiałów budowlanych na fasadach: czy może trochę mniej eleganckich, czystych, za to bardziej chropowatych, pozwalających żyć w nich owadom, ptakom, nietoperzom?

Jak w mieście godzić interesy ludzi, zwierząt, roślin. Nieraz to wydaje się bardzo sprzeczne.

Rzeczywiście to bardzo trudne i nie zawsze daje się wszystko pogodzić. Jednak za każdym razem trzeba to rozważyć i zastanowić się na jakie ustępstwa chodzić, negocjować ze sobą, z własnymi potrzebami, wygodą.  Czy rzeczywiście potrzebujemy tyle światła na zewnątrz, choć to zaburza cykl życiowy zwierząt obok nas? Jakich użyć materiałów budowlanych na fasadach, czy może trochę mniej eleganckich, czystych, za to bardziej chropowatych, pozwalających żyć w nich owadom, ptakom, nietoperzom?  COVID-19 uświadomił nam jeszcze bardziej, że musimy koegzystować w większej równowadze ze światem przyrody, zwierząt. Okazało się, że choroba jednego gatunku nietoperza jest w stanie wpłynąć na cały świat. Nie żyjemy oddzielnie, nawet pozornie mała zmiana w ekosystemie może pociągnąć lawinę.

Czy to nas czegoś nauczyło?

Nie wiem, ale powinno uczyć pokory i odejścia od myślenia typu: „Mam w ogrodzie komary, zawołam ekipę, która je wytępi”. Warto zastanowić się, dlaczego tak się dzieje i patrzeć na to jak na proces.

Natalia Budnik /

Natalia Budnik / Archiwum prywatne

Jakiś przykład?

Na terenie budowy osiedla zbiera się woda, pojawiają się w niej kijanki. Warto się nimi zaopiekować, zaprojektować dla nich mały zbiornik wodny, w którym po zakończeniu etapu budowy będą mogły żyć. To one, a nie repelenty pomogą nam zmniejszyć populacje komarów. Rozważajmy, czy trzeba w ogrodzie wyciąć drzewo, bo nam zasłania światło, złapać w pułapkę kreta, bo nam coś wyjada. Dziś na szczęście ludzie zaczynają myśleć inaczej, szukają metod, jak zgodniej żyć z naturą.

Czym jest projekt Dzielnica Zwierząt, który pani stworzyła z Grupą Projektową Centrala?

Zaprojektowaliśmy wizjoramę tego, co mogłoby się zdarzyć, gdyby nie było już warszawskiego zoo, czyli takiego miejsca, które znamy. Uważam, że zoo to przeżytek, forma sprzed 100 lat, bo dziś nie wypada traktować zwierząt jako rozrywkę. To antropocentryczny i archaiczny sposób interakcji. Rozważaliśmy więc przekształcenie zoo w nową formę i nadaliśmy jej nazwę Dzielnica zwierząt.  Uczy współzamieszkiwania i empatii.

W dzisiejszych czasach priorytetem nie powinno być zachowanie historycznego wyglądu, a właśnie ochrona natury i bioróżnorodność. Dziś właśnie pewne „zdziczenie” miasta traktuje się jako ważne wyzwanie współczesności i do tego powinniśmy dążyć

Jak mogłaby wyglądać taka dzielnica?

W trakcie prac zwróciliśmy uwagę na to, jak wiele miejsca zajmuje przestrzeń ZOO, bo jest porównywalna do Starówki. Ten teren ma wielki potencjał, gdyż leży tuz przy ekologicznym korytarzu wzdłuż Wisły.  Wygaszanie ZOO byłoby spokojnym, długoterminowym procesem i mogłoby się przekształcać w otwartą przestrzeń wspólnego ekosystemu współżycia zwierząt i ludzi. Wśród udogodnień i schronień znalazłoby się miejsce dla wylęgarni gatunków ginących, szpital zwierzęcy, czy Centrum Komunikacji Międzygatunkowej. W przestrzeni miejskiej dodatkowo pojawiłyby się nowe meble miejskie, takie jak karmniki, paśniki, lizawki, poidełka czy żłoby.

Dziś niestety wiele zmian, które mają na celu rewitalizację parków, to procesy szybkie, często naruszające bioróżnorodność i przeszkadzające żyjącym w nich zwierzętom. Jak temu przeciwdziałać?

To się zdarza, ale na szczęście takie podejście się coraz częściej zmienia. Kilka lat temu dyskutowano o zmianach w Ogrodzie Krasińskich, bo plany zbyt drastycznych zmian powodowały bunt społeczny. Do dyskusji włączono biologów, ornitologów. W dzisiejszych czasach priorytetem nie powinno być zachowanie historycznego wyglądu, a właśnie ochrona natury i bioróżnorodność. Dziś właśnie pewne „zdziczenie” miasta traktuje się jako ważne wyzwanie współczesności i do tego powinniśmy dążyć.


Natalia Budnik – nazywa siebie architektką dla krajobrazu, absolwentka Uniwersytetu Kopenhaskiego i tutor kursu Design by Management na tej uczelni. W latach 2014-2019 związana z kopenhaskim biurem projektowym – SLA (strategy /urbanity / landscape). Od 2019 rozwija własną praktykę projektową w Polsce. Współpracuje z Grupą Projektową Centrala oraz biurami architektonicznymi oraz instytucjami kultury tworząc strategie krajobrazowe i roślinne.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?