Przejdź do treści

Mery Spolsky: Nadszedł ciężki czas dla dziewczyn, więc muszą trzymać się razem

Mary Spolsky /fot. Piotr Porębski, Kayax
Mary Spolsky /fot. Piotr Porębski, Kayax
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Niedawno miałam takie smutne przemyślenie: dostaję masę wiadomości od dziewczyn, które opisują swoje rozterki, a nawet problemy psychiczne związane z wagą, kształtem nosa czy innymi cechami wyglądu, a jednocześnie w ogóle nie dostaję wiadomości, w których ktoś żaliłyby się, że nie posiada zainteresowań czy pasji. Dziewczyny nie czują się piękne i tylko to jest problemem, a nie to, że nie mogą odnaleźć swojej drogi zawodowej albo spędzają wolny czas bez żadnego hobby – mówi Mery Spolsky, piosenkarka i autorka książki „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj”.

 

Marianna Fijewska: Tytuł twojej książki nie jest wyznaniem samobójczym – wyjaśnijmy to, proszę na samym wstępie.

Mery Spolsky: „Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj, nie jem, choć muszę, choć kurczy mi się ciuszek”- moja mama napisała ten wierszyk wiele lat temu. Byłam w kapryśnym nastroju, ciągle na coś narzekałam, a ona chciała poprawić mi humor. Udało jej się, bo ten wierszyk bardzo mnie rozbawił i został ze mną na zawsze. Po latach zrozumiałam, że to tytułowe zdanie idealnie mnie podsumowuje. Jestem wesoła i pozytywna, ale drzemie we mnie Marysia, która miewa czarne i głupie myśli. Zwłaszcza po stracie mojej mamy, gdy temat śmierci zaczął być obecny w moim życiu. Pojawiło się milion pytań: co się dzieje, gdy umieramy, czy po drugiej stronie coś na nas czeka i czy ja chciałabym żyć bardzo długo, czy może doświadczyć końca wcześniej, by szybciej spotkać się z ukochaną osobą.

Piszesz dużo o stracie. To bardzo osobiste i wzruszające momenty książki, które przynajmniej dla mnie nie były smutne. Czytając te kawałki, często się uśmiechałam, bo miałam wrażenie, że twoja mama zostawiła po sobie ogrom dobra.

Cieszę się, bo była we mnie obawa, że odbiorcy wyciągną temat śmierci na piedestał i zrobi się jak w talent-show, do których dostają się czasem uczestnicy ze łzawą historią, żeby w nagłówkach można było pisać: „Straciła matkę w bardzo młodym wieku!”. A w mojej książce w ogóle nie o to chodziło. Chciałam przekazać czytelnikom, że strata bliskiej osoby to uderzające doświadczenie, które staje się częścią naszego życia. Z wiadomości od czytelników wnioskuję, że ten przekaz został dobrze odczytany. Niedawno jeden chłopak napisał, że moja książka pomogła mu przejść żałobę po tacie. To wzruszające, intymne i niezwykle mocne wiadomości.

Moja mama cały czas powtarzała mi: „Marysia, ty jesteś piękna! Wyglądasz jak Brigitte Bardot”. Dziś, gdy oglądam zdjęcia z dzieciństwa, wiem, że z Brigitte nie miałam wiele wspólnego, ale fakt, że mama powtarzała, jak wyjątkowa jestem, dał mi bardzo dużo

W książce nie ma tematów tabu, piszesz nawet o swoich przemyśleniach erotycznych. We wstępie wyznajesz, że jeśli to zostanie wydane, to chyba zapadniesz się pod ziemię. Były momenty, że czułaś się skrępowana, otrzymując informacje zwrotne? 

W książce pisałam m.in. o swoich fałdkach na brzuchu i dodatkowych kilogramach, których od lat nie zrzucam. Kilkukrotnie po koncertach słyszałam, jak ktoś krzyczy: „Mery, przyglądałem się brzuchowi, fałdek wcale nie widać!”. Rozczula mnie to i bawi. Nie czuję wstydu. Co do fragmentów erotycznych to ja nawet chciałam, żeby czytelnik był nieco skrępowany. Żeby odwracając kolejne strony książki, czuł, że robi coś niewłaściwego, jakby czytał cudzy pamiętnik. Taka była moja wizja. Obawiałam się jedynie o to, co będzie, gdy moi znajomi i rodzina przeczytają fragmenty o sobie. Na przykład Asia, moja przyjaciółka, która zakrywa piegi fluidem i, o której napisałam, że chętnie bym jej te piegi ukradła i że dziewczyny bardzo często nie lubią swoich największych atutów. Wydaje mi się jednak, że ten fragment jej nie zezłościł, ale była we mnie niepewność.

Książka bez wątpienia utrzymuje klimat „body positive” i to jest super! Twoimi fankami są głównie młode dziewczyny w wieku 16-, 20-kilka lat. Często dostajesz od nich wiadomości związane z problemem kompleksów na punkcie własnego ciała?

Niestety bardzo często. Niedawno miałam takie smutne przemyślenie: dostaję masę wiadomości od dziewczyn, które opisują swoje rozterki, a nawet problemy psychiczne związane z wagą, kształtem nosa czy innymi cechami wyglądu, a jednocześnie w ogóle nie dostaję wiadomości, w których ktoś żaliłyby się, że nie posiada zainteresowań czy pasji. Dziewczyny nie czują się piękne i tylko to jest problemem, a nie to, że nie mogą odnaleźć swojej drogi zawodowej albo spędzają wolny czas bez żadnego hobby.

Mary Spolsky /fot. Kayax

Mary Spolsky /fot. Kayax

Jesteśmy w tym samym wieku, a to oznacza, że dekadę temu miałyśmy po 16 lat. Nie wiem jak ty, ale ja uważam, że dzisiejsze 16-latki spotykają się z nieporównywalnie większą presją, niż to było za naszych czasów. Może stąd te wiadomości. 

Zgadzam się z tobą. 10 lat temu zaczynała się era Facebooka, ale nie każdy musiał mieć konto i wrzucać zdjęcia. Oczywiście już wtedy pojawiała się lekka „spina”, żeby mieć jak najwięcej polubień, ale to nie było to co teraz. Gdybym jako 16-latka miała Facebooka, Twittera, Snapchata, Instagrama, Tik-Toka… i wszystkie te miejsca bombardowałyby mnie wyidealizowanymi zdjęciami kobiet, to chyba bym zwariowała. Przecież dziewczyny w wieku 16-20 lat, dopiero poznają swoje dorosłe ciało i same dowiadują się, czy potrafią je zaakceptować. To bardzo ważny moment, a portale społecznościowe tego nie ułatwiają. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: „Bez sensu zawracać sobie głowę tymi całymi facebookami”. Tylko że w dzisiejszych czasach komunikacja odbywa się głównie przez media społecznościowe i zdecydowana większość młodych ludzi, czuje, że po prostu musi mieć konta, udostępniać zdjęcia, zdobywać obserwatorów i polubienia.

Skoro ten przymus posiadania kont w portalach społecznościowych jest tak silny, to rada w stylu „odinstaluj Instagrama” wydaje się bez sensu. A czy w ogóle jakaś rada ma tu sens?

Nadszedł ciężki czas dla dziewczyn, więc muszą trzymać się razem. Być solidarne. Staram się tę solidarność wzniecać podczas koncertów. Cały projekt Mery Spolsky ma dać dziewczynom do zrozumienia: „Nie pałujcie się, by idealnie wyglądać. Ja nie mam idealnego ciała, a jednocześnie nie mam oporów wyjść w krótkiej kiecce na scenę”. Jest mi niezwykle miło, gdy po koncercie słyszę od dziewczyn: „Mery, jeszcze rok temu pisałam do ciebie, że mam problemy psychiczne i przechodzę drakońską dietę, dziś czuję się super i przestałam się katować”. Niedawno moja przyjaciółka, która całe życie chodziła w długich spodniach, powiedziała, że dzięki mojej książce zaczęła zakładać spódniczki i wreszcie jest jej wygodnie. Wspaniale jest słyszeć takie rzeczy!

Fakt, że tyle osób łączy się w opisanych przeze mnie doświadczeniach, jest dla mnie tylko dowodem na to, że nie jestem sama. A raczej, że nie jesteśmy same w swoich przykrościach, kompleksach, dołkach i radościach i że tym bardziej powinnyśmy trzymać się razem.

Oprócz tego, że to świetne uczucie, to musi być też duża odpowiedzialność. 

Tak i powiem szczerze, że początkowo bałam się tej odpowiedzialności. Wypierałam myśl, że moja piosenka może rzeczywiście wpłynąć na czyjąś postawę, kompleksy albo decyzję życiową, jak rozstanie z niefajnym chłopakiem. To się zmieniło, gdy nagrałam utwór „Sorry from the mountain”, w którym śpiewam m.in., że „…zakochałam się w zbyt pewnej Mery i polubiłam swoje cztery litery”. Dostałam bardzo pozytywny feedback. Dziewczyny mówiły, że piosenka dała im powera. Wtedy zrozumiałam, że pora zaakceptować swój wpływ na innych i robić robotę, najlepiej, jak się da.

W tym miejscu wrócę do tematu twojej mamy – myślę, że twoja siła, która sprawia, że oddziałujesz na innych, to w dużej mierze jej zasługa.

Moja mama cały czas powtarzała mi: „Marysia, ty jesteś piękna! Wyglądasz jak Brigitte Bardot”. Dziś, gdy oglądam zdjęcia z dzieciństwa, wiem, że z Brigitte nie miałam wiele wspólnego, ale fakt, że mama powtarzała, jak wyjątkowa jestem, dał mi bardzo dużo. Ludzie mówią: jak będziesz słodzić dziecku, to mu się w głowie poprzewraca. Ale, czy na pewno mają rację?

Powiedz mi trochę więcej o tym, co w waszej relacji było dla ciebie kluczowe, gdy byłaś już nastolatką i młodą kobietą.

Dla mnie kluczowa w tej relacji była równość. Czułam, że mama jest moją przyjaciółką, a ona chyba podobnie uważała o mnie. Nie traktowała mnie wyniośle, nie pouczała. Raczej nieustannie inspirowała. Mówiłam jej otwarcie, że moja koleżanka pali, że też mnie namawia albo że spróbowałam pierwszego papierosa. Mówiłam, gdy zrobiłam coś szalonego, a ona słuchała i myślę, że była o mnie spokojna, bo wiedziała, że pewnych granic nie przekroczę i że i tak o wszystkim jej opowiem. Ona też zwierzała mi się ze swoich przemyśleniach, problemów i kłótni z tatą albo przyjaciółkami. Gdy byłam mała, miałyśmy taki rytuał, że brałyśmy razem kąpiel. Potrafiłyśmy siedzieć w wannie godzinami i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. Poza tym mama była wielką fanką mojej twórczości. I to nie na zasadzie: „Pójdę na szkolny koncert, bo wypada, bo tam śpiewa moja córka”, ale na zasadzie prawdziwej wiary w mój talent. Nieustannie powtarzała, że osiągnę bardzo wiele i autentycznie chciała mnie słuchać. Gdyby nie ona, dziś bym nie śpiewała, ponieważ w szkole muzycznej wielokrotnie dostawałam feedback, że powinnam odpuścić sobie śpiew i zostać przy samych instrumentach. Dziś w moim życiu nie ma osoby, która dawałaby mi aż tyle. Może na świecie musi być zachowany balans? Trafiła mi się najlepsza mama pod słońcem, ale za to tylko na 21 lat.

Mery Spolsky fot. Piotr Porębski, Kayax

Mery Spolsky fot. Piotr Porębski, Kayax

Opisanie tej relacji w książce, jak i innych bardzo osobistych wątków, było dla ciebie doświadczeniem terapeutycznym? 

Opisanie swoich najważniejszych wspomnień, najróżniejszych preferencji i nastrojów w tak szczegółowej formie jest doświadczeniem, które pozwala na dokładne samopoznanie. A to bardzo zbliża do samego siebie i w tym sensie jest doświadczeniem terapeutycznym.

Wspomniałaś o szczegółowości, no właśnie – cała książka jest napisana w formie kojarzącej się z utworami rapowymi, gdzie szczegół gra bardzo ważną rolę, bo obrazuje coś wyjątkowego, co jednak okazuje się wspólne dla wielu ludzi. Podobnie było u ciebie – napisałaś m.in. o tym, że nie lubisz klubów, bo na parkiecie przez wiele godzin trzeba wciągać brzuch. Niby bardzo osobiste przemyślenie, niby twoje a jest też moje i setek tysięcy innych dziewczyn.

Jestem okrutnie spostrzegawczym obserwatorem rzeczywistości. Oczywiście są miesiące, z których nie pamiętam prawie nic, bo w istocie nie działo się nic szczególnego. Ale, gdy dzieje się coś emocjonującego, zapamiętuję wszystko. Za przykład mogę podać głupią imprezę, na której kolega niemiło skomentował mój wygląd. Pamiętam, jakie miał buty, w co był ubrany, pamiętam smak chipsów, które jedliśmy i zapach w pokoju. Gdy pojawiają się emocje, mój mózg zaczyna notować. A później okazuje się, że to, co zanotował, jest wspólne dla tak wielu dziewczyn, choć one nie były na tej imprezie i nie mają tego samego kolegi. Fakt, że tyle osób łączy się w opisanych przeze mnie doświadczeniach, jest dla mnie tylko dowodem na to, że nie jestem sama. A raczej, że nie jesteśmy same w swoich przykrościach, kompleksach, dołkach i radościach i że tym bardziej powinnyśmy trzymać się razem.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?