Przejdź do treści

Martyna Wojtaś-Kowieska: Wiele osób myśli, że jestem na wiecznych wakacjach, a to chyba najcięższa praca, jaka mnie w życiu spotkała

Martyna Wojtaś-Kowieska z mężem Maciejem, Matyldą, Marcelem, Maurycym i Marysią na jachcie Donna HelloZdrowie
Martyna Wojtaś-Kowieska wyruszyła wraz z mężem i czwórką dzieci w podróż jachtem Donna dookoła świata / Źródło: archiwum prywatne
Podoba Ci
się ten artykuł?

– Na jachcie poznałam siebie z zupełnie innej strony. Nigdy nie sądziłam, że w skoku adrenaliny będę zdolna do działania szybko i bezbłędnie. Bo błędy kosztują i życie, i rzeczy materialne. A tu walczę o dobytek, o rodzinę, o bezpieczeństwo. To jest nasz dom na wodzie, którym podążamy przez świat, więc mamy na niego dużą uwagę – mówi Martyna Wojtaś-Kowieska, która zrezygnowała z pracy na etacie, zamroziła prężnie działającą firmę transportową, sprzedała mieszkanie i wraz z mężem kupiła jacht Donna, by wyruszyć z czwórką dzieci w podróż dookoła świata. 

Z Martyną łączymy się, kiedy dopływa wraz z rodziną do rajskiej wyspy Bora Bora, określanej mianem najdroższego miejsca na kuli ziemskiej. Moja rozmówczyni choć zachwyca się tamtejszą dzikością natury, poznaje kulturę i smakuje egzotyczne owoce, to w pewnym momencie przyznaje, że tęskni za polskimi Mazurami, truskawkami i kwaśnicą.

Rozmawiamy o tym, że podróż dookoła świata jest spełnieniem marzeń i jednocześnie najtrudniejszą pracą, jakiej musiała się podjąć. Po roku na morzu pojawiła się u niej potrzeba stabilności, ale poszerzanie horyzontów jest znacznie bardziej fascynujące. 

 

Marta Dragan: Czwórka dzieci, dwoje dorosłych, rok na morzu, czternaście krajów, 12 tys. mil morskich. Kiedy przeczytałam twój post, który opublikowałaś na Facebooku rok po tym, jak wyruszyliście w rejs dookoła świata, uznałam, że pierwsze, o co cię zapytam, jako mama walcząca co chwilę z infekcjami swoich dzieci, to aspekt zdrowotny tej podróży.

Martyna Wojtaś-Kowieska: Przez pierwsze trzy tygodnie mieliśmy okres adaptacyjny wszyscy walczyliśmy z katarem. W ten sposób oczyszczaliśmy swoje organizmy. Od tamtej pory jak ręką odjął. Żadne z nas i naszych dzieci nie chorowało, aż do teraz, kiedy na Tahiti robiliśmy zakupy w ogromnym markecie z klimatyzacją. Było bardzo zimno, a my przez trzy dni spędzaliśmy tam po godzinie. Wychłodzeni wychodziliśmy na zewnątrz, gdzie był skwar i pierwszy raz po roku na jachcie mieliśmy katar. W niepamięć odeszły też wszystkie skórne problemy, a uwierz mi, że jeszcze kilka miesięcy temu męczyłam się z tym okropnie, bo mój młodszy syn jest alergikiem. Wiecznie zsypany, gil po pas. Do przedszkola praktycznie nie chodził, a jak poszedł to na 2-3 dni i kolejne dwa tygodnie w domu. Na jachcie? Zero drapania, zero wysypek, zero żołądkowych rewolucji, glutów.

A teraz pół żartem, pół serio: inhalator zabraliście ze sobą?

Nie (śmiech). Myślałam o nim, bo w Polsce bałam się chować go do szafki, żeby na horyzoncie nie pojawił się katar, ale ostatecznie nie wzięłam. Uznałam, że będziemy inhalować się tym, co mamy w powietrzu nad wodą. A że jest duże zasolenie, to katary i kaszle nie są już naszym zmartwieniem.

A co jest?

Ugryzienie rekina. Całkiem niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem przygotowana na taki wypadek. Powinnam mieć zestaw do szycia, który daje czas na reakcję, a nie mam. Nie jest też dostępny w aptekach, bo to dość specjalistyczny sprzęt, raczej sprowadzany na zamówienie. Nie mam też defibrylatora i pewnie wielu innych rzeczy, ale ogranicza nas powierzchnia i budżet.

Dzieci Martyny Wojtaś-Kowieskiej. Marysia, Maurycy i Marcel na hamaku - HelloZdrowie

Dzieci Martyny: Marysia, Maurycy i Marcel na hamaku / Źródło: archiwum prywatne

Jak pakuje się apteczkę na kilkumiesięczną podróż z czwórką dzieci?

Przed wyjazdem odwiedziłam naszą lekarkę, która wzięła pod uwagę wszelkie przypadłości, które mogą nas dopaść. Otrzymałam od niej cztery recepty (na każde dziecko oddzielną), także mam przy sobie antybiotyki, krople, maści, żele. Na szczęście mieliśmy jedynie drobne kontuzje jak przecięcie muszlą, wybicie palca. Wszelkie urazy czy problemy zdrowotne typu gradówka na oku konsultujemy na bieżąco z naszymi znajomymi lekarzami.

Podróż dookoła świata to był pomysł twój czy męża?

To było marzenie mojego męża od zawsze. Każde wakacje spędzaliśmy w ten sam sposób, czyli czarterowaliśmy jachty w różnych miejscach na świecie, ale to były krótkie wypady z uwagi na koszty. Mój mąż często powtarzał, że jeszcze opłyniemy kulę ziemską. Słuchałam go trochę z niedowierzaniem, ale przecież nie zabronię mu marzyć. Dopiero, kiedy sprzedał mieszkanie w Warszawie i zaczął regularnie wyjeżdżać w poszukiwaniu jachtu, wiedziałam, że to się dzieje naprawdę. Jacht, którym płyniemy teraz, kupiliśmy w Chorwacji tuż przed pandemią. Jednak pozamykane wyspy i obowiązek kwarantanny wydłużyły czas do rozpoczęcia podróży o jakieś półtora roku.

I finalnie wyruszyliście w czerwcu 2022 r.?

Tak, najpierw pływaliśmy po chorwackich wyspach, później była Albania, Czarnogóra, Sycylia, na której spędziliśmy ponad miesiąc. Później odwiedziliśmy Sardynię, Korsykę, Baleary, wybrzeże ukochanej przez nas Hiszpanii. W Kartaginie przygotowaliśmy nasz jacht do dalszej podróży. Mieliśmy ponad miesięczną przerwę na lądzie. Wtedy też odwiedziliśmy Polskę po raz ostatni. Po powrocie w Hiszpanii zrobiło się już chłodno, trzeba było uciekać w cieplejsze rejony świata. Finalnie na początku 2023 r. obraliśmy kierunek Karaiby. W Europie płynie się maksymalnie 2-3 dni między wyspami. Natomiast im dalej, tym te dystanse się zwiększały. Trasę, którą pokonaliśmy przez Transpacyfik, żeglarze nazywają tą najdłuższą, najbardziej wyczerpującą, bo jest bez dostępu do lądu. Spędziliśmy na wodzie 38 dni z jednodniową przerwą, którą z uwagi na awarię musieliśmy zrobić na Galapagos. Dokładnie w rezerwacie przyrody, gdzie nie można wpływać bez odpowiednich zezwoleń, których koszt wynosił ok. 3 tys. dolarów i trzeba je było wyrobić z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Zrobiliśmy to trochę nielegalnie jak piraci, ale akurat na nasze szczęście było tam święto narodowe, więc nikt się nami specjalnie nie interesował.

Z jakimi wyzwaniami zmagacie się podczas tego rejsu?

Mocno dawał nam się we znaki brak snu, bo na jachcie sporo się działo, więc musieliśmy wstawać w nocy. To był też duży wysiłek dla jachtu, bo cały czas pracował – liny, żagle, zmieniały się wiatry, ich siła i fala. Jeśli coś zaczyna się psuć w pogodzie, musimy natychmiast reagować. Bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Jesteśmy żaglówką, bez wiatru nie popłyniemy, a na paliwie można płynąć tylko ograniczony czas. Do tego na wodzie dużo szybciej psują się rzeczy takie jak laptopy, telefony, elektronika. Naprawa jest kosztowna, więc nam często bardziej opłaca się wysłać paczkę z takim sprzętem do Polski i dostać przy okazji w przesyłce zwrotnej jakiegoś kabanosa czy barszczyk z papierka od najbliższych. To brzmi, jakbym sobie żartowała, ale naprawdę z utęsknieniem czekamy na takie rarytasy. Gdybym wiedziała wtedy to, co teraz, to na pewno dużo więcej czasu poświęciłabym na pakowanie i dużo więcej rzeczy wzięła z Polski.

Co na przykład?

Przyprawy, konserwy, gotowe dania. W Polsce mamy jednak bardzo dobrej jakości produkty w dobrej cenie. Niedawno wygrzebałam ostatnie trzy puszki polskiej konserwy, moje dzieci były zachwycone. Kiedy byłam na etapie pańci, która zdrowo się odżywiała, unikała cukru i przetworzonej żywności, wzdrygałam się na myśl o takich produktach, ale na wodzie jest trochę inaczej. Nie da się na zawołanie stać przy kuchence i gotować pełnowartościowych posiłków, więc ta zupka instant z liofilizowanych warzyw czasami ratuje życie. Wsypujesz, zalewasz i jesz coś ciepłego. Robienie zakupów zawsze wiąże się z ryzykiem, bo przewozimy je na jacht zazwyczaj pontonem, więc jak jest duża fala, to coś po drodze może wypaść. Nie raz utopiłam zgrzewkę jakiegoś napoju. Zakupy z czwórką dzieci są wyzwaniem, ale co jakiś czas musimy wyskoczyć po warzywa, owoce, świeże mięso, sery, nabiał. Im sprawniej je zaplanuję, tym dłużej możemy być w dzikości, bliżej natury, bez cywilizacji.

Wspomniałaś, że spełniacie marzenie twojego męża, a jak ty się odnajdujesz na jachcie?

Wszyscy myślą, że jesteśmy na wakacjach, a to chyba najcięższa praca, jaka mnie w życiu spotkała. Zaznaczę, całodobowa. Trzy razy dziennie przygotowywanie jedzenia, do tego pranie – teraz co prawda mam pralkę, ale wcześniej każdy port to było tachanie ciuchów, pościeli i ubrań do pralni, później suszenie, składanie. Sporo pracy w połączeniu z edukacją dzieci. Dużo mnie to fizycznie i psychicznie kosztowało. Ten ciągły stres, bo moment nieuwagi i siedzisz na skałach albo za późno spuszczone żagle mogą zostać porwane. Sporo zagrożeń, na które musisz dynamicznie reagować.

Martyna Wojtaś-Kowieska podczas jednego z przystanków w trakcie podróży dookoła świata - na zdjęciu w czapce z daszkiem, czerwonej bluzce i okularach przeciwsłonecznych stoi a w tle morze HelloZdrowie

Martyna Wojtaś-Kowieska w trakcie podróży dookoła świata

Czego dowiedziałaś się o sobie podczas tej podróży?

Na jachcie poznałam siebie od zupełnie innej strony. Nigdy nie sądziłam, że w skoku adrenaliny będę zdolna do działania szybko i bezbłędnie. Bo błędy kosztują i życie, i rzeczy materialne. A tu walczę o dobytek, o rodzinę, o bezpieczeństwo. To jest nasz dom na wodzie, który kosztował cały dobytek naszego życia, więc mamy na niego dużą uwagę, chcąc podążać nim przez świat. Najważniejsze to dobrze rzucić kotwicę. Dzisiaj niestety mieliśmy trochę pecha, bo zniosło nas na wielki kamień i uszczerbiliśmy ster. Na szczęście wygrzebaliśmy się stamtąd i zarzuciliśmy kotwicę w inne miejsce. Na Pacyfiku wkręciła nam się ogromna lina w śrubę, więc musieliśmy ją wyciąć na otwartej przestrzeni. Wymagało to od nas nurkowania trzy razy pod jacht, a i tak nie udało się wszystkiego wyjąć, dlatego nie mogliśmy płynąć na silniku, mieliśmy czterodniowe opóźnienie. Cztery dni dłużej niż zakładaliśmy, to są cztery dni więcej posiłków, więc wszystko musimy kalkulować.

Ciekawe spotkania, historie?

W Gran Canarii spotkaliśmy Szymona Kuczyńskiego, który dwukrotnie opłynął samotnie kulę ziemską, nie zawijając do portu. Inaczej się o tym czyta, a inaczej słucha historii na żywo. W Panamie Indianin z plemienia Kuna zapukał nam do łódki, to było niesamowite przeżycie. Wymieniliśmy się na zimną coca-colę, owoce i ich lokalne produkty, a daliśmy im nasze za małe stroje kąpielowe, skórzane buty, nawet lakier do paznokci. Zaprzyjaźniliśmy się tam też z ekipą Polaków. Wśród nich był Michał Malinowski, polski aktor, który sam zbudował swój jacht i przepływa nim świat. Historie ludzi, z którymi rozmawiamy, uczą nasze dzieci, że można żyć na różne sposoby. Fajnie, że mają wokół siebie osoby z pasją i determinacją. To zaraźliwe.

Jak udaje wam się okiełznać czwórkę dzieci na jachcie?

Jest dynamicznie, głośno, gwarnie i czasami śmiejemy się, że kiedy my przypływamy, to sąsiedzi wypływają. Konflikty są na porządku dziennym. W Polsce mogłam wdrażać w życie wszystkie pozytywne dyscypliny, rady z kursów i szkoleń, bo jestem przecież pedagogiem z krwi i kości – cztery pokolenia w mojej rodzinie to pedagodzy, ale tu na jachcie bywa z tym różnie. Mieszkamy na 15 metrach wzdłuż i 5 metrach wszerz, więc to jest mała przestrzeń. Kiedy tylko mamy dostęp do lądu, staramy się wybiegać, wyskakać, wyszaleć, wtedy jest dużo łatwiej. W czasie tych dłuższych rejsów wymyślamy zadania, szczególnie Maurycemu, który jest najbardziej energicznym z naszych dzieci. Jestem po integracji sensorycznej, więc rozumiem jego potrzeby i staram się je realizować, także co jakiś czas grane jest stanie na rękach, podwieszanie, skakanie kto dalej. Kombinujemy – gramy w karty, gry, wymyślamy zawody. Wśród żeglarzy jest taki rytuał związany z przekroczeniem równika, więc wymyśliliśmy sobie, że poprzebieramy się. Matylda zrobiła dzieciakom stroje ze starych ubrań: Maurycy był żółwiem, Marysia syrenką, Marcel rekinem.

Do tego czas pochłania pewnie zdalna edukacja?

Mnóstwo czasu, więc na porządku dziennym jest jasne postawienie granic: maluchy na plażę, bo nie muszą się uczyć, a starszaki do książek. Dzieci są w edukacji domowej pod patronatem Centrum Edukacji Domowej w Krakowie, ale formalnie zapisani są do niepublicznej szkoły w Garwolinie. Mają dostępną specjalną platformę edukacyjną, na której realizują podstawę programową i spotkania online z nauczycielami. W Panamie dzieci pozdawały wszystkie egzaminy. Skończyły rok szkolny miesiąc wcześniej niż ich rówieśnicy, ale to nie zmienia faktu, że dalej się uczymy, ćwiczymy, przypominamy. Marcel jest w drugiej klasie, Matylda skończyła siódmą, przed nią egzamin ósmoklasisty. Maluchy są chętne do wszystkich aktywności, chcą naturalnie się bawić. Kiedy Marcel trenuje tabliczkę mnożenia, to Mauryś podsłuchuje i powtarza. Na tak małej powierzchni wszyscy uczą się od siebie nawzajem. Do tego ja podszkalam dzieci z angielskiego, a Maciej z hiszpańskiego. Na szczęście nie musimy im tłumaczyć, po co mają uczyć się języków, to przychodzi w naturalny sposób. Wiedzą, że to ułatwia im kontakt z nowopoznanymi osobami.

Wróćmy na chwilę do 2022 r. i waszego życia tuż przed rejsem. Co robiliście, jakie zobowiązania przerwaliście, żeby udać się w rodzinną podróż dookoła świata?

Ja pracowałam na etacie w przedszkolu nr 17 w Siedlcach. Miałam kilka dni na spakowanie całego dorobku życia, dopełnienie wszystkich formalności, zabranie dzieci ze szkoły, przerzucenie ich na edukację domową, znalezienie kogoś, kto mógłby pełnić za mnie prawną funkcję w Polsce. Maciej kończył studia na siedleckiej Akademii Nauk Stosowanych Mazovia. Pracę inżynierską obronił w lipcu na jachcie na Bora Bora, dzięki możliwości zdalnej obrony. Jeden z egzaminów zdawał, kiedy przepływaliśmy przez Kanał Panamski. To newralgiczne miejsce, trzeba mocno uważać, pilot w ramach wyjątku zezwolił, żebym przejęła ster. Nic się nie działo, tylko trzy aligatory przepływały koło nas (śmiech). Mieszkanie w Siedlcach zostawiliśmy tak jak stało, początkowo nie wynajęliśmy go, ale teraz już tak. Zamroziliśmy firmę transportową, w tym momencie jesteśmy na etapie jej sprzedaży. Sprzedaliśmy już jedno auto, więc mamy zapas finansowy na kilka miesięcy, o ile znowu się coś nie popsuje. Koszty napraw, nowych części to jakiś kosmos cenowy.

Syn Martyny Wojtaś-Kowieskiej - wychodzi z wody trzymając w ręku kij i liście HelloZdrowie

Syn Maryny podczas zabaw na plaży / Źródło: archiwum prywatne

A co z kolejnymi etapami podróży?

Zastanawialiśmy się nad Nową Zelandią i Australią. Po tylu miesiącach na wodzie jesteśmy zmęczeni ciągłymi zmianami, tęsknimy za stabilnością, więc potrzebujemy zakotwiczyć trochę dłużej, dlatego zdecydowaliśmy, że płyniemy do Australii. Chcemy tam puścić dzieci do szkoły, a sami podjąć pracę. Ja planuję pracę jako pomoc przy dzieciach niepełnosprawnych albo osobach starszych. W Sydney mamy znajomych, którzy pomogą nam organizacyjnie to połączyć.

Czy można jeszcze o czymś marzyć, realizując podróż dookoła świata?

Jak nie masz na co dzień takiej stabilności, to w pewnym momencie ta potrzeba się pojawia. Marzą mi się nasze Mazury, Mikołajki.

Serio, będąc na Bora Bora marzysz o Mikołajkach?

Bardzo. O polskim jedzeniu, o kwaśnicy w Oberży pod Psem, o kapuśniaku i oscypkach. Tęsknię też za dostępnością do fryzjera, kosmetyczki, za czasem tylko dla siebie, za tym, że nie muszę się martwić o jedzenie, bo ono jest wszędzie, takiej bądź innej jakości, ale jest. A twoim problemem jest tylko to, co wybierzesz i ile chcesz pieniędzy na to przeznaczyć. Tu o jedzenie trzeba się postarać i wszystko kalkulować z wyprzedzeniem. Tęsknimy bardzo za przyjaciółmi, rodziną, miejscami, zapachami, szczególnie jak jest nam źle, to marzymy o truskawkach i jagodach, rosołku babci Marzenki. Wiemy jednak, że poszerzanie horyzontów jest najlepszym, co możemy zrobić dla siebie i dzieci. I tworzenie wspomnień takich jak to o sukienkach wyłowionych przez Matyldę z sześciu metrów pod wodą u wybrzeży Martyniki. Suszyłam je na wieszakach, żeby mieć gotowe na zejście na ląd i nagle wpadły do wody. To były moje ulubione kreacje, a Matylda wskoczyła po nie i przyniosła mi je wraz z krabem w dłoni.

Do wyświetlenia tego materiału z zewnętrznego serwisu (Instagram, Facebook, YouTube, itp.) wymagana jest zgoda na pliki cookie.Zmień ustawieniaRozwiń Martyna relacjonuje rejs dookoła świata na swoim profilu @sailing_with_donna na Instagramie.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy:

Podoba Ci
się ten artykuł?