Przejdź do treści

Marina ma umiejętność włączania w pomoc także tych, co nic nie mają. „Nawet nie posiadając wiele, zawsze masz coś, czym możesz się z innymi podzielić”

Marina Hulia z podopiecznymi / fot. Marta Rybicka
Marina Hulia z podopiecznymi / fot. Marta Rybicka
Podoba Ci
się ten artykuł?
Podoba Ci
się ten artykuł?

Dobroczynność zwykle oparta jest na naszej możności dawania, a nie na prawie drugiej osoby do otrzymania. Tymczasem w pomaganiu liczy się nie tylko wpłata w internecie, ale też wiedza, doświadczenie, czas, empatia. Jak mądrze wspierać osoby w potrzebie? Marina Hulia i jej „Dzieci z Dworca Brześć” mogą być naszymi przewodnikami w temacie.

Dziś nie oceniam, nie daję rad, nie pytam, dlaczego ktoś został bezdomny

Grudzień to miesiąc, w którym przypominamy sobie o dobroczynności. Wiele ludzi, instytucji chce pomagać, ale często robimy to bez pomysłu. Dobroczynność działa na nas jak szybkie ukojenie, bo to naturalne, że przez pomaganie czujemy się lepsi.  Ale też dobroczynność zwykle oparta jest tylko na naszej możności dawania, a nie na prawie drugiej osoby do otrzymania. Darczyńcy decydują, co ofiarować, ile, kiedy i komu.

Tymczasem mądre pomaganie to działania wspierające ludzi w potrzebie. Chodzi także o zaangażowanie – żeby ci, których wspieramy czuli się zrozumiani, a także potrzebni, a przez to silniejsi. Sama przekonałam się, jaką moc ma mądre pomaganie, gdy poznałam aktywistkę społeczną i nauczycielkę Marinę Hulię, m.in. laureatkę nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, a ostatnio w 2020r. nagrody im. ks. Józefa Tischnera.

Jako wolontariuszka grupy „Dzieci z Dworca Brześć” nauczyłam się, że pomaganie, to nie tylko podarowanie komuś ciepłej kurtki, czy jedzenia, ale bycie z kimś blisko, dawanie wsparcia i empatia. Dziś nie oceniam, nie daję rad, nie pytam, dlaczego ktoś został bezdomny i mieszka na działkach w rozpadającej się drewnianej altance. Po prostu staram się być obok.

Marina Hulia z podopiecznymi / fot. Marta Rybicka

Polacy pomagają chętnie, ale najczęściej wybiórczo

Z badań wynika, że Polacy pomagają chętnie, ale najczęściej wybiórczo. Stosunkowo najłatwiej zbiera się pieniądze na potrzeby ofiar katastrof naturalnych, czy na chore dzieci. Na początku pandemii doświadczaliśmy także fali charytatywnej pomocy dla medyków, szpitali. Jednak wciąż brak nam edukacji o dobrych praktykach, wolontariacie, skutecznym pomaganiu. Funkcjonuje też wiele stereotypów dotyczących ludzi, którym trzeba pomóc, tymi z problemami bezdomności, niepełnosprawnych, czy uchodźców.

W 2017 r., niedługo po kryzysie uchodźczym w Europie, trafiłam na Facebooku na profil Dzieci z Dworca Brześć. Aktywistka społeczna i nauczycielka Marina Hulia opisywała tam swoje podróże do białoruskiego Brześcia, gdzie na dworcu koczowali uchodźcy niemogący przedostać się do Polski. Były to przede wszystkim matki z dziećmi, w dzieciństwie ofiary czeczeńskich wojen, dziś głównie przemocowych mężów. Wojna ma przecież różne oblicza, a ta niewidzialna wciąż trwa w Czeczenii. Bez wystrzałów i bomb, ale także groźna. W kraju panuje reżim, ludzie giną, są porywani i zastraszeni. Najciężej żyje się kobietom, są niechronione, pozbawione praw, dlatego decydują się na ucieczkę, nawet z piątką, czy ósemką dzieci.

Niestety wtedy, w 2017 r., Straż Graniczna zawracała całe rodziny na Białoruś, po kilkanaście, kilkadziesiąt razy, utrudniając im wjazd do Polski. Marina zawoziła im ubrania, buty, śpiwory, jedzenie, bo mamy i dzieci tygodniami tkwiły na twardych dworcowych ławach. Zaczęła też uczyć dzieci. Chciała im stworzyć namiastkę szkoły, zająć przez chwilę, oderwać od smutnej rzeczywistości. Podobnie robiła z dorosłymi. Wymyśliła, żeby uchodźczynie szyły zabawki, torebki, breloczki, które wymieniała na zakupy na podstawowe potrzeby uchodźców. Tę inicjatywą oczarowała wiele osób, torby i zabawki kupili m.in. Aga Zaryan, Anna Dziewit Meller, Mariusz Szczygieł, Grzegorz Turnau.

Jak już będę miał coś, o czym marzę, będę szczęśliwy' – mówimy. Potem zaczyna do nas dochodzić, że można mieć pieniądze, ale na końcu liczy się tylko to, ile mamy czasu i przyjaciół

Jan Jakub Wygnański

Marina Hulia i jej sieć dobra

Poznałam Marinę, gdy po przeczytaniu postu na Facebooku, kupiłam dla jednej z Czeczenek żelazko, mąkę, olej, owoce i zawiozłam prosto do wynajmowanego przez nią mieszkanka. Kobieta uciekała kilka razy, najpierw z mężem i trójką dzieci z Czeczenii, potem już od przemocowego męża z ośrodka uchodźców. I tak wsiąkłam w sieć Mariny.

Marina Hulia to kobieta wulkan – charyzmatyczna, kreatywna, dla której całe życie to pomoc skrzywdzonym. Pochodzi z Ukrainy, ale prawie od 30 lat mieszka w Polsce. Jest nauczycielką pracowała w szkołach społecznych, była doradcą do nauczanie dzieci uchodźczych za czasów minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej.

Pomoc dla dzieci i mam nie skończyła się dla Mariny wraz z chwilą opuszczenia przez nie białoruskiego dworca. Część kobiet w końcu znalazła się w Polsce. Większość z nich trafiła do ośrodków uchodźczych, które nie są zbyt przyjaznymi miejscami do życia. Zwykle znajdują się na obrzeżach miast lub ukryte gdzieś w lasach.  W takich warunkach ich mieszkańcom trudno poznawać nowy kraj.  Mariana wymyśliła, jak wyprowadzać mamy i dzieci w nowy świat. Organizuje sieć ludzi, którzy nie tylko pomagają, ale zaprzyjaźniają się, zapraszają do siebie, pokazują małym uchodźcom tę dobrą i otwartą Polskę. Teraz, podczas pandemii, możliwości integracji i pomocy są niestety jeszcze trudniejsze.

Marina ma umiejętność włączania w pomoc także tych, co nic nie mają. Jeszcze rok temu wraz z nią, mamami i dziećmi często odwiedzaliśmy drewniane altanki na działkach na warszawskiej Woli. Nie groźny był nam deszcz, czy śnieg. Madina, Malika, Żouret i ich kilkuletnie dzieci pomagały zabezpieczać domki ludzi z problemami bezdomności przed zimą. Razem budowali także karmniki dla ptaków, z rzeczy wyrzuconych czy znajdowanych na działkach. Po pracy wszyscy siadali w jednej z altanek, u Kazika. Na prowizorycznej kanapie leżała Kropka, ukochana suczka tego mieszkańca działek. Przy rozpalonej kozie, piliśmy herbatę. Milana ukradkiem ocierała łzy i mówiła „Tu trochę tak jak u nas, na wojnie (przeżyła dwie w Czeczeni)”. Siedzimy razem i nieważne, skąd jesteśmy, nikt nikogo nie nazywa bezdomnym, nikt uchodźcą. Po co piętnować? Jest fajnie.

Teraz, mimo pandemii Marina sama nadal wpada na działki. Zawsze coś przywozi: ciepłe kołdry, płaszcz, parówki dla Kazika.

Jeszcze do lutego 2020r. czeczeńskie mamy i dzieci jeździły regularnie z wizytami do domu seniora w Józefowie. Tam dzieci śpiewały napisane przez Marinę piosenki, tańczyły czeczeńskie tańce. Samotni staruszkowie słuchali i płakali. Mamy przywoziły swoje regionalne smakołyki: ciepalgasz, płow, manty, mielone pulpeciki, które łatwiej się je, gdy nie m a już dobrych zębów.

Nie ma nic prostszego, taka pomoc nie wymaga funduszy, tylko ruszenia głową – mówi Marina. – Czeczeńskie dzieci nie mają dziadków, bo nie żyją, albo są daleko. Seniorzy są samotni, więc wzajemnie dzielą się uwagą, troską, czułością. Dziś babcie można tylko odwiedzać i zobaczyć przez szybę, ale też o nich nie zapominamy.

W lecie zdarzały się też wspólne wyprawy do schroniska dla zwierząt, gdzie dzieci wyprowadzały na spacery psy. To także burzyło stereotypy, że muzułmańskie dzieci nie dotykają czy boją się psów. Radziły sobie świetnie.

Choć wiele ludzi stara się pomóc inicjatywie Dzieci z Dworca Brześć, uchodźczynie zmagają się z nadal z niechęcią, bezdusznością. Kiedyś ojciec dziecka z tej samej szkoły, wykrzyczał do jednej z mam: „Won z naszego kraju!”. Poza tym status wielu z nich wciąż jest niepewny, te, które nie dostały ochrony humanitarnej,wciąż mogą być deportowane.

Każdy może się czymś podzielić

Marina pięknie opowiada i pisze historie czeczeńskich kobiet i dzieci. Rok temu udało się zebrać te opowieści w książce „Dzieci z Dworca Brześć”, którą współtworzyłam. Zdjęcia do książki zrobiło wielu wspaniałych fotografów, którzy także są wolontariuszami m.in.: Marta Rybicka, Jędrzej Nowicki, Jacek Taran, Tomek Sikora. Dochód z jej sprzedaży idzie na potrzeby mam i dzieci, które teraz są w jeszcze trudniejszej sytuacji. Kobiety, które zazwyczaj pracowały w restauracjach czy sprzątając biura, potraciły wszelką możliwość zarabiania. Ja do książki przygotowałam cykl wywiadów. Udało mi się porozmawiać z ludźmi, którzy pomagają mamom i dzieciom, m.in z Kasią i Maciej Stuhrami, Dorotą i Czesławem Mozilami, Dorotą Sumińską, Krystyną Starczewską, Dariuszem Popielą, Michałem Olszańskim, Sylwią Gregorczyk -Abram.

Katarzyna Błażejewska-Stuhr i Maciej Stuhr poznali czeczeńskie mamy dwa lata temu na warsztacie kulinarnym w restauracji Vege Małpa. Zaangażowali się w pomoc i zaprzyjaźnili z jedną z mam. Teraz Madina i trójka jej dzieci mieszka u Stuhrów w domu, czekając na przyznanie mieszkania socjalnego od miasta.

– Pamiętam poczucie bezradności, kiedy usłyszałam historię Madiny – mówi Kasia. – Jestem osobą czynu i od razu powiedziałam Marinie, że chcę coś konkretnego zrobić dla tej rodziny.

Na pewno zdecydowaliśmy się też na to, żeby pochylić się nad losem naszych gości i świadomie brać udział w rozmowie o migrantach – dodaje Maciej Stuhr. – Warto poznać lepiej rodziny uchodźców, a nie słuchać stereotypowych plotek i zasłyszanych historii.

Wszyscy uczą się w ten sposób, że można coś dać innym. Niezależnie, czy jesteś biedny, masz mało, zawsze znajdzie się coś, czym możesz się podzielić

Czesław Mozill

Jakiś czas temu do swojego domu rodzinę z Tadżykistanu przyjął też Jan Jakub Wygnański, socjolog, działacz społeczny, prezes fundacji Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.  Wygnański przyznaje, że dziś potrzeba nam więcej solidarności i braterstwa.

– Nasz świat przed transformacją był nastawiony na walkę o wolność, równość i solidarność – mówi Wygnański. – Na chwilę się nam udało i wolność potraktowaliśmy egoistycznie. Dobrym przykładem jest architektura. Żyliśmy w blokach, a teraz polskie miasta mają najwięcej zamkniętych osiedli. Ludzie ciężko pracowali, zarabiali, wynosili się z bloków i wierzyli, że będą szczęśliwsi, jak się od innych odgrodzą. Z filozoficznego punktu widzenia, warto postarać się zrozumieć, na czym polega szczęście. „Jak już będę miał coś, o czym marzę, będę szczęśliwy” – mówimy. Potem zaczyna do nas dochodzić, że można mieć pieniądze, ale na końcu liczy się tylko to, ile mamy czasu i przyjaciół. I zauważamy, jak wielu problemów nie da się rozwiązać tylko z pomocą pieniędzy. Zrozumienie tego wymaga perspektywy – zauważa socjolog. –  Ponad 25 lat życia spędziłem w dawnym systemie i wiem, jak bardzo potrzebna nam solidarność. Ta perspektywa i przekonanie, jaki dostaliśmy prezent, żyjąc w wolnym kraju, w środku Europy, działa.

Wygnański zwraca uwagę, że większość Polaków należy do 5 procent najlepiej sytuowanych ludzi na świecie. Mimo tego pokutuje wciąż w nas przekonanie, że jesteśmy państwem na dorobku, pokrzywdzonym, któremu się coś więcej niż innym należy i że my sami jesteśmy zwolnieni z obowiązków wspierania innych:

– Polska, jako członek OECD regularnie zajmuje ostatnie miejsca pod względem proporcji środków (w stosunku do PKB) przeznaczanych na tzw. pomoc rozwojową. Czego dziś najbardziej nam brakuje? Empatii i umiejętności bycia ze sobą. Nie ma wolności bez solidarności. Pamiętamy o tym haśle. No, więc mamy wolność, ale czy mamy solidarność, czy mamy braterstwo? Dobrze jednak, że są tacy ludzie, jak Marina (choć nieco dla nas krępujące wziąwszy pod uwagę, że nie jest Polką), którzy tyle robią dla innych i nas zawstydzają. Marina umie wciągnąć ludzi w pomoc. Robi to w sposób tak uroczy, że nikt nie odmawia. Dostarcza nam pretekstu i okazji do tego, aby móc choć trochę nadrobić nasze zaniedbania – podsumowuje działacz społeczny.

Dorota i Czesław Mozilowie od dawna pomagają dzieciom na warszawskiej Pradze, gdzie mieszkają. Wspierają świetlicę środowiskową Serduszko. Jakiś czas temu, w lecie, zorganizowali wycieczkę doEnergylandii w Zatorze, w której starali się pomóc integrować dzieci z Serduszka i dzieci z Dworca Brześć.

– Zapoznanie dzieci nastąpiło już w busie, a pełna integracja – w wesołym miasteczku. Doskonale się porozumiały, przecież na rollercoasterze nie trzeba wielu słów – mówi Dorota Mozil. A Czesław dodaje: – Fajnie było obserwować eksperyment, który się udał. Gdyby dzieci przebywały ze sobą dłużej, to ta integracja byłaby głębsza. Wszyscy uczą się w ten sposób, że można coś dać innym. Niezależnie, czy jesteś biedny, masz mało, zawsze znajdzie się coś, czym możesz się podzielić.

Dziś charytatywnych inicjatyw jest tak wiele, możemy dołączyć do Szlachetnej Paczki, czy już niedługo do WOŚP. Spróbujmy, oczywiście w miarę naszych możliwości, ale i chęci, włączyć się w pomoc. Warto jednak pamiętać, że nie tylko pomoc materialna się liczy, ale także pokazanie drugiemu człowiekowi, że jest dla nas ważny. Czasem zamiast rzeczy o wiele cenniejsze jest towarzyszenie, integrowanie się z ludźmi.

Ludzie często pytają, czy powinni coś dać bezdomnej osobie, która żebrze na ulicy. A przecież tu nie chodzi o pieniądze. Przełamujmy obojętność i zatrzymajmy się przy nim na kilka minut. Rozmowa może zmienić czyjeś życie. A ci, którzy dają, także bardzo dużo dostają.


Chcesz pomóc dzieciom z Dworca Brześć? Tu znajdziesz link do zbiórki.

Zobacz także

Podoba Ci się ten artykuł?

Powiązane tematy: