„Mama do dziś twierdzi, że przez to, jak wyglądam, mam złe życie i spotyka mnie wiele złych rzeczy” – mówi Karolina Zarzycka, najbardziej wytatuowana pielęgniarka w Polsce
– Wciąż panuje przekonanie, że kobiecie po prostu nie przystoi mieć tatuaży. Ona po pierwsze musi być posłuszna, a po drugie ładna. Poza tym kobiety z tatuażami nikt nie zechce, bo jak ona będzie dzieci do przedszkola wozić i wyglądać na starość? A facet? Facet może – uważa Karolina Zarzycka, pielęgniarka i chodzące dzieło sztuki.
Ela Kowalska, HelloZdrowie: Czy często jest pani postrzegana przez pryzmat tatuaży?
Karolina Zarzycka, pielęgniarka: Myślę, że ludzie, którzy mnie znają i z którymi pracuję, już dawno nie postrzegają mnie przez pryzmat tatuaży. Oni się z tym obyli. Natomiast, wśród nowo poznawanych osób i w otoczeniu, które do mojego „wizualu” nie miało okazji się przyzwyczaić – zawsze ktoś się odwróci czy dokładniej przyjrzy. Porównuję to do poruszenia takiego małego zająca na polu, który – gdy zobaczy taką Karolinę – to nastroszy uszy i pomyśli: kurczę, dobre to czy niedobre, uciekam czy zostaję? Mam wrażenie, że tak jest wśród nowych osób. Jednocześnie mam świadomość, że wiele zależy ode mnie. Od tego, jak rozegram sytuację, jak się zachowam. Potrafię też wyczuć, w zasadzie po kilku zdaniach, jakie nastawienie wobec mnie ma ta druga osoba.
Sama mam tatuaże i pamiętam, że gdy przyznałam się mamie do ich posiadania, załamała ręce i powiedziała: dziecko, dlaczego się tak oszpecasz. Zauważyłam, że często używa się tego określenia wobec kobiet. Te, które robią sobie dużo tatuaży, po prostu się „oszpecają”. A panowie dodają sobie „dziarami” męskości.
Moja mama do dzisiaj twierdzi, że przez to jak wyglądam, mam złe życie i spotyka mnie wiele złych rzeczy. Oczywiście jest to kompletną nieprawdą, ale porzuciłam nawracanie mamy w tym temacie. Rzeczywiście wciąż panuje przekonanie, że kobiecie po prostu nie przystoi mieć tatuaży. Ona po pierwsze musi być posłuszna, a po drugie ładna. Poza tym kobiety z tatuażami nikt nie zechce, bo jak ona będzie dzieci do przedszkola wozić i wyglądać na starość? A facet? Facet może.
”W wielu z nas jest zakorzeniony pewien ideał piękna kobiety: powinna być taka, siaka, owaka. Powinna swoją aparycją ten ideał wypełniać. A facet - cóż, w dużym skrócie: może robić wszystko”
Zastanawiała się pani, z czego może wynikać takie podejście?
Myślę, że przede wszystkim z tego, do jakich ról społecznych wychowywane są kobiety. Poza tym mam wrażenie, że istnieje uogólnione przekonanie, że kobieta powinna być „jakaś”. W wielu z nas jest zakorzeniony pewien ideał piękna kobiety: powinna być taka, siaka, owaka. Powinna swoją aparycją ten ideał wypełniać. A facet – cóż, w dużym skrócie: może robić wszystko. To oczywiście bardzo powoli się zmienia, ale wydaje mi się, że jest pewnego rodzaju społeczne przyzwolenie na to, że panowie mogą więcej. Bardzo podobny styl myślenia i kategoryzowania mamy w przypadku singielek i singli. Czterdziestoletnia kobieta, która jest singielką, to jest tragedia. A z kolei z czterdziestoletnim facetem jest wszystko w porządku, bo przecież on ma jeszcze czas, na pewno się ustatkuje i ułoży sobie życie, podczas gdy kobieta jest na przegranej pozycji.
A kiedy słyszy pani takie stereotypowe opinie o kobietach i tatuażach, jest w pani chęć walki, przekonywania ludzi, że jest inaczej?
Z biegiem czasu i coraz większą liczbą tatuaży, wciąż przybywających na moim ciele, ludzie, których znam, porzucili tego typu teksty. Wiedzą, że nie da się mnie zawrócić, że nie będzie we mnie refleksji na temat tego, czy się przypadkiem nie oszpeciłam. Nie zejdę na ścieżkę, która jest według nich właściwa. Nie muszę się już mierzyć z tym na co dzień. Jeśli jednak zdarzają się takie sytuacje, mam na to – mówiąc kolokwialnie – wywalone. Na szczęście zdarzają się one coraz rzadziej, bo chyba nasze społeczeństwo zaczyna się przyzwyczajać do „inności”.
Niedawno miałam mega miły odzew w pracy, głównie właśnie od starszych osób, takich nawet 70+. Miałam ostatnio okazję pojawiać się w mediach, więc przypuszczam, że mogłam im gdzieś „mignąć”. Wydaje mi się, że dzięki temu mają większą śmiałość, by mnie zaczepić w pracy. Jest to bardzo miłe, zwłaszcza, że te osoby mają często dużo odwagi do opowiadania o sobie. Od wielu pań słyszałam, że zawsze marzyły o tatuażach, ale nigdy nie miały odwagi ich zrobić. Nierzadko mówiły mi również, żebym robiła to, na co mam ochotę i była szczęśliwa, bo życie naprawdę szybko przemija.
Zdarzyło się, że z powodu tatuaży ktoś podważył pani kompetencje?
Taka sytuacja nigdy mi się nie przytrafiła. Podobnie żaden z pacjentów nie powiedział, że życzy sobie kogoś innego na moje miejsce. Zdarzyło się jednak, że pacjentka powiedziała mi, że za jej czasów było nie do pomyślenia, żeby ktoś wyglądający tak jak ja pracował w moim zawodzie. Absolutnie nie było to nacechowane pozytywnie. Odpowiedziałam, że za moich czasów nie do pomyślenia jest, żeby ktoś miał tak karygodny brak kultury w rozmowie z drugą osobą. Dodałam, że w kontaktach powinny być pewne granice. Na tym dyskusja się skończyła.
A co było pierwsze: fascynacja tatuażami czy chęć zostania pielęgniarką?
Śmiało mogę powiedzieć, że pierwsza była fascynacja tatuażami. Wynikało to m.in. z tego, że jako dziecko słuchałam bardzo dużo amerykańskiego punk rocka. Muzycy mieli spodnie z krokiem w kolanach, wystające gacie, cali byli wytatuowani, mieli ufarbowane i postawione na żel włosy. W takim klimacie dorastałam. Jeżeli chodzi pielęgniarstwo, to pielęgniarką jest moja mama. Jak dziecko nigdy jednak nie myślałam, że sama będę pracować w tym zawodzie. Z upływem czasu zaczęłam to rozważać i kiedy przyszedł moment wyboru drogi zawodowej, postawiłam właśnie na pielęgniarstwo. Wybór tego kierunku doradzała też mama. Prawda jest taka, że nam obu chyba niewiele rzeczy przychodziło wówczas do głowy w kontekście tego, co mogłabym w życiu robić. Na tamtym etapie chyba po prostu nie wiedziałam, że są inne możliwości. Wybrałam to, co znałam.
Czuje pani, że pielęgniarka jest wciąż zawodem niedocenianym?
Myślę, że podczas pandemii ludzie nagle się zorientowali, że „pielęgniarka robi jakąś robotę”. Uważam jednak, że cały czas jest to zawód niedoceniany, jeżeli chodzi o finanse (oczywiście wiedziałam o tym, gdy decydowałam się na tę pracę), a także wśród ludzi, którzy po prostu nie zdają sobie sprawy, ile pielęgniarka ma obowiązków. Każdy oddział ma swoją specyfikę, są oddziały cięższe, lżejsze. Ale niezależnie od tego, gdzie się pracuje, zajęć jest zawsze w brud i jest to ciężka harówka. Interna, neurochirurgia, chirurgia – to tylko niektóre oddziały, na których leży wielu pacjentów w bardzo ciężkim stanie i gdzie praca jest wyczerpująca zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ja pracuję na oddziale zabiegowym, głównie na sali operacyjnej, więc zadania, które wykonuję są obarczone bardzo dużą odpowiedzialnością.
Wróćmy do tatuaży – ma pani jakąś „dziarę” tematycznie związaną z wykonywanym zawodem?
Oczywiście, to pielęgniarka w stylu pin-up girl. Ma szpile, pończochy i pielęgniarski mundurek. To jeden z moich pierwszych tatuaży, który zapoczątkował proces tatuowania dużych powierzchni ciała.
”Podczas pandemii ludzie nagle się zorientowali, że "pielęgniarka robi jakąś robotę". Uważam jednak, że cały czas jest to zawód niedoceniany, jeżeli chodzi o finanse, a także wśród ludzi, którzy po prostu nie zdają sobie sprawy, ile pielęgniarka ma obowiązków”
Wytatuowanie dłoni i szyi to odważna decyzja. Nie obawiała się jej pani?
Tatuowanie „na poważnie” zaczęło się u mnie od prawej ręki, na grubo. I potem już poszło. Zawsze tatuowałam sobie duże powierzchnie i tak już zostało. Zrobiłam obie ręce, plecy, nogi, później dłonie, a na końcu wzięłam się za szyję i głowę. Przełomowym momentem były z pewnością dłonie. Wiedziałam, że w pewien sposób przekraczam pewne granicę, bo tych dziar nie będę miała możliwości nigdzie schować. Zrobiłam je na trzydzieste urodziny. Dużym wyzwaniem była też szyja, bo w tym przypadku ważne było to, aby nie zaburzyć harmonii ciała.
To prawda – trzeba mieć odwagę, żeby zrobić tatuaże w tych miejscach. Nie chodzi jednak o to, że jestem taka „fajna i odważna, ale raczej o to, że trzeba umieć te tatuaże później jakoś obronić. W przeszłości zdarzały się sytuacje, kiedy ktoś, patrząc na mnie, powiedział coś przykrego. To nie było jakoś specjalnie doskwierające pod względem emocjonalnym, ale mimo to ciężko mi było sobie z tym poradzić. Mam trochę wyidealizowany portret ludzi, uważam, że są dobrzy i nie rozumiem, jak można drugiemu człowiekowi powiedzieć coś niemiłego. Dlatego osobom młodszym ode mnie, które chcą sobie wytatuować widoczne miejsca, mówię, że mogą spotykać się z takimi sytuacjami. Trzeba się na nie po prostu nastawić.
Jest taka teoria, że albo ma się jeden tatuaż albo bardzo dużo, bo jest to wciągające i uzależniające.
Mogę potwierdzić, że tatuowanie wciąga i uzależnia. Chciałabym jednak podkreślić, że w moim przypadku nie chodzi o ból. Wiele osób mówi, że proces tatuowania jest wciągający właśnie przez ten ból, który czyni sam proces wyjątkowym. W moim przypadku to się kompletnie nie sprawdza z prostej przyczyny. O ile taki ból może być „fajny” przy wykonywaniu małego tatuażu, bo pojawia się wtedy euforia i inne emocje, to w przypadku dużych powierzchni nie jest to nic przyjemnego. Gojenie takich tatuaży jest po prostu mordęgą, trzeba się i niekiedy utrudnia to funkcjonowanie. Ten ból na pewno nie uzależnia. Natomiast co uzależnia? Przyznam, że gdy zaczynałam się tatuować, to nawet przez chwilę bym nie pomyślała, że kiedyś będę cała wytatuowana. Ale bardzo podoba mi się pod kątem estetycznym i wizualnym. Uważam, że te tatuaże do mnie pasują. I przede wszystkim są „moje, co też jest bardzo ważne. Poza tym tatuaż jest jedną z bardzo niewielu rzeczy, która zostaje na całe życie i to ma dla mnie ogromną moc.
Prowadzi pani profil na Instagramie, na którym pokazuje pani nie tylko tatuaże, ale również swoją pracę. W ten sposób chce pani oswajać ludzi ze sztuką tatuażu?
W pewien sposób na pewno. Sama obserwuję profile wytatuowanych ludzi i wielu z nich nie wspomina, czym się zajmuje zawodowo. Nie wiem, czym to jest spowodowane, ale szkoda. Bo cały czas pokutuje przekonanie, że tatuaże czy piercing w widocznych miejscach są zarezerwowane dla konkretnej grupy ludzi. Takich, którzy albo w tym środowisku „siedzą”, albo są artystami, albo mają zawód niewymagający bezpośredniego kontaktu z klientem. Tu nie chodzi o to, aby komuś zaglądać do portfela, ale kiedy sama widzę taką osobę, to z czystej ciekawości zastanawiam się, co robi w życiu. Uważam, że warto się takimi informacjami dzielić, żeby pokazać, że są miejsca, w których „inny” wygląd jest dopuszczalny i akceptowalny. Jestem jedną z niewielu osób, która otwarcie mówi, czym się zajmuje. Pracuję w jednym z najbardziej przyziemnych i najbardziej potrzebnych zawodów. Myślę, że to dość niezwykłe i jednocześnie bardzo pozytywne połączenie.
Zobacz także
„Nie czułam strachu. Raczej zdziwienie, że w kombinezonie ochronnym jest tak potwornie duszno” – opowiada wolontariuszka ze szpitalnego oddziału covidowego
Pielęgniarka pokazała, jak wygląda jej dłoń po dwóch godzinach pracy w ubraniu ochronnym. „Każdą część garderoby można wycisnąć, tak jest mokra”
Polecamy
Renata Szkup: „Siedemdziesiątka to nie koniec kariery, ale początek wielkiej przygody”
Usłyszała, że powinna pracować w Biedronce zamiast być w Akademii Teatralnej. Dziś jest jedną z najpopularniejszych aktorek
Monika Olejnik przeprasza za pytanie o żonę Radosława Sikorskiego. „Od lat walczę z antysemityzmem”
Tysiące nagich osób na moście Story Bridge. „Wszyscy jesteśmy tacy sami”
się ten artykuł?